Piec krematoryjny z obozu koncentracyjnego w Dachau. Piec krematoryjny z obozu koncentracyjnego w Dachau. Ihor Serdyukov / Shutterstock
Człowiek

Architekci śmierci

Brama obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. IURII BURIAK/Shutterstock Brama obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie.
Więźniowie obozu koncen­tracyjnego w Buchenwaldzie.Everett Collection/Shutterstock Więźniowie obozu koncen­tracyjnego w Buchenwaldzie.
Piec krematoryjny, obóz koncentracyjny w Buchenwaldzie.Jorge Alves/Shutterstock Piec krematoryjny, obóz koncentracyjny w Buchenwaldzie.
materiały prasowe
Pod koniec lat 30. seria decyzji biznesowych, konfliktów rodzinnych i zaciętej rywalizacji osobistej pomiędzy pracownikami popchnęła firmę Topf i Synowie w kierunku realizacji najohydniejszego planu reżimu nazistowskiego – produkcji komór gazowych i pieców, które pochłonęły ciała milionów jego ofiar. Dyrektorzy i pracownicy firmy tworzyli projekty instalacji do masowych mordów i likwidacji zwłok z takim zaangażowaniem, że można ich nazwać inżynierami Holocaustu. Aż do końca II wojny światowej snuli tak fantastyczne plany zagłady, że nawet SS nie było w stanie ich zaakceptować.

Hitler ze swoim planem wymordowania europejskich Żydów nigdy się specjalnie nie krył. W 1945 r. były dziennikarz major Josef Hell twierdził, że w 1922 r. Hitler powiedział mu: „Kiedy będę już przy władzy, moim pierwszym i naczelnym zadaniem będzie likwidacja Żydów. Kiedy tylko będę mógł to zrobić, postawię rzędy szubienic – np. na Marienplatz w Monachium; tyle, ile się da, ze względu na ruch uliczny. Żydów będzie się wieszać, jak popadnie, i będą wisieć, aż zaczną cuchnąć – tak długo, jak się da, ze względów higienicznych. Jak się ich odetnie, powiesi się następną partię – i tak dalej, aż do chwili, gdy zlikwiduje się ostatniego monachijskiego Żyda”.

Od lata 1941 r. naziści przemyśliwali, jak zrealizować to „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” postulowane przez Hitlera. W sierpniu tego roku odkryli przerażająco skuteczny sposób. Testując pewien środek owadobójczy – cyklon B przeznaczony do likwidacji wszy – na radzieckich jeńcach wojennych w obozie Auschwitz na Górnym Śląsku, stwierdzili, że substancja ta może zabić także każdego człowieka, który wciągnął jej opary. Zimą 1941 r. szef niemieckiej policji i SS Heinrich Himmler wezwał do Berlina komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hössa, by przedyskutować z nim sprawę, którą naziści uważali za kluczową dla najsprawniejszego przeprowadzenia zagłady Żydów. 20 stycznia 1942 r., gdy w gazetach pisało się głównie o zbiórce wełnianych tkanin na potrzeby frontu oraz o sukcesach niemieckich inżynierów i autostradach, Himmler był gospodarzem niesławnej konferencji w Wannsee. „Wszyscy Żydzi w naszym zasięgu mają być zlikwidowani – powiedział Himmler Hössowi. – Bez wyjątku”.

Przekroczenie granicy moralnej

Rozwiązanie, którego naziści potrzebowali, wymagało zimnej mieszanki technologicznej pomysłowości i moralnego upadku, a narodziło się w komfortowych biurach jednego z najprzyjemniejszych niemieckich miast i w pracowniach kreślarskich z widokiem na Ettersberg, gdzie panowie w średnim wieku noszący białe sztywne kołnierzyki wymyślali przerażające koncepcje, jedną bardziej szaloną od drugiej.

Były to biura firmy Topf i Synowie, szacownej miejscowej firmy cenionej jako producent urządzeń browarniczych i słodowniczych. Firma współpracowała z nazistami od 17 maja 1939 r., gdy inżynier Kurt Prüfer przedstawił projekt mobilnego, opalanego olejowo pieca krematoryjnego, dzięki czemu Topf i Synowie otrzymali pierwsze zamówienia od SS. Takie mobilne piece miały służyć do spopielania rosnącej liczby zwłok w obozach koncentracyjnych, m.in. w pobliskim Buchenwaldzie. Chociaż to pierwsze zamówienie opiewało na jedynie trzy egzemplarze, firma przekroczyła wtedy po raz pierwszy i nieodwołalny pewną granicę moralną. Ponieważ piece oparte były na projekcie Prüfera przeznaczonym do spopielania zwłok zwierzęcych, nie spełniały wymagań technicznych określonych dla komór spopielania zwłok ludzkich. Zgodnie z niemieckimi przepisami spopielane ludzkie zwłoki nie mogły pozostawać ani chwili w bezpośrednim kontakcie z ogniem, lecz musiały być spopielane przez ogrzane do bardzo wysokiej temperatury powietrze.

Do końca 1941 r. firma Topf i Synowie wyprodukowała mobilne i stacjonarne, jedno- i dwumuflowe piece dla czterech nazistowskich obozów koncentracyjnych, a także opracowała plany pieców trzymuflowych, by sprostać oczekiwaniom SS z Auschwitz, które spodziewało się, że trzeba będzie tam spalać tysiąc radzieckich jeńców dziennie. (Mufla to zamknięta „komora robocza” pieca muflowego, piec dwumuflowy powinien więc mieć źródło ognia dla każdej komory, ale w projekcie Prüfera w trzymuflowym piecu były tylko dwa paleniska po zewnętrznych stronach komór, co sprawiało, że w komorze środkowej spopielanie odbywało się poprzez kontakt ciała z płomieniami przechodzącymi przez szczeliny w ścianach).

4 listopada 1941 r. dyrektor Ernst Wolfgang Topf napisał do SS w Auschwitz, przekonując, że ten nowy projekt „będzie wydajniejszy”, uwzględniając nawet zwiększone zużycie paliwa w przypadku „zamarzniętych zwłok”. „Zapewniamy – pisał Ernst Wolfgang – że dostarczymy odpowiedni i sprawny system. Polecamy się na przyszłość. Heil Hitler!” Byli tak dumni ze swojego dzieła, że miesiąc później, 6 grudnia, Kurt Prüfer napisał do dyrektorów Ernsta Wolfganga i Ludwiga Topfów z wnioskiem o wypłatę ekstrahonorarium za swój projekt: „To ja opracowałem rozwiązanie pozwalające na budowę 3- i 8-muflowych pieców krematoryjnych, a robiłem to na ogół w czasie wolnym – chełpił się. – Piece są naprawdę przełomowe, sądzę więc, że możecie mi dać jakąś premię za wykonaną przeze mnie pracę”.

Ta nieludzka korespondencja była bardzo odległa od początków firmy J. A. Topf i Synowie, założonej w Erfurcie 60 lat wcześniej przez mistrza piwowarskiego Johanna Andreasa Topfa.

Rusza produkcja pieców krematoryjnych

Wybuch I wojny światowej był wydarzeniem, które zasadniczo odmieniło koleje losów zarówno jego kraju, jak i rodzinnej firmy. Podczas samej wojny firma Topf i Synowie rozszerzyła asortyment o pojazdy wojskowe i granaty. Po wojnie traktat wersalski wymógł na Niemczech ogromne reparacje na rzecz Francji i innych państw europejskich. Miały one być realizowane m.in. poprzez eksport węgla kamiennego (na pewnym lokalnym banknocie z tych czasów umieszczono motyw olbrzymich pociągów ciągnących przez Niemcy do Paryża). Zmusiło to Niemców do przestawienia się z węgla kamiennego na brunatny. Innowacyjna jak zawsze firma Topf i Synowie odpowiedziała na tę sytuację, rozszerzając asortyment o instalacje kominowe, a od 1925 r. produkując też systemy wentylacyjne. Rok 1914 stał się ważny dla firmy także z innego względu – to właśnie wtedy zaczęła produkować piece krematoryjne. Rosnąca liczba ludności, obawy natury higienicznej, a także niedostatek miejsc na cmentarzach zrodziły nowy europejski ruch na rzecz kremacji ludzkich zwłok.

Pomimo obiekcji natury religijnej i zakazu Kościoła katolickiego, który to zakaz obowiązywał do 1963 r., ruch „kremacjonistów” rozwinął się w Niemczech, by promować nowocześniejszą i technicznie zaawansowaną formę pochówku szczątków ludzkich. Chociaż kremacja była od wieków praktykowana w innych częściach świata, stosowanie jej w kulturze europejskiej wymagało wielkiego przełomu w tradycyjnych przekonaniach odnośnie do śmierci i zmartwychwstania.

Debata na temat istoty kremacji i zasad, jakie powinna spełniać, do dziś kształtuje formy tej praktyki. Na przykład ciało przed kremacją powinno być zbadane przez dwie osoby, które potwierdzą, że należy ono rzeczywiście do zmarłego figurującego w dokumentacji i że nie zmarł on z przyczyn nienaturalnych – a więc że nie został zabity. Poza tym Europejski Kongres Kremacyjny, zorganizowany w 1876 r. w Dreźnie, zarządził, że kremacja ma być przeprowadzana szybko i bezzapachowo w piecu używanym wyłącznie do spopielania zwłok ludzkich. Każde zwłoki mają być spopielane osobno, a prochy dokładnie zebrane. Dwa lata później niemieckie krematoria podniosły jeszcze kryteria szacunku dla ludzkich ciał, gdy w Gocie otwarto nowe krematorium, gdzie używano przegrzanego powietrza, co znaczyło, że zwłoki nie miały kontaktu z ogniem. Piec firmy Siemens-Schneider był ogrzewany koksem przez cztery godziny, do osiągnięcia temperatury 1000ºC. Potem nie wolno już było dokładać paliwa, a kremacja odbywała się w gorącym powietrzu i gazach otaczających ciało.

Lata Republiki Weimarskiej, z jej naciskiem na świecką nowoczesność, były okresem ogromnego wzrostu liczby kremacji: od 630 w 1900 r. (w pięciu krematoriach) do ponad 50 tys. w 103 różnych krematoriach w 1930 r. Stwarzało to perspektywę sporego zysku, nie wszystkie więc firmy z branży godziły się na przestrzeganie rygorystycznych wymagań co do spopielania ludzkich zwłok. Szczególnie Heinrich Kori z Berlina protestował przeciw „świętym krowom” przepisów, opowiadając się za sprawdzonymi już pod względem biznesowym metodami spalania zwłok zwierzęcych. Sprzeciwiał się pruskiej Ustawie kremacyjnej z 1911 r. i argumentował za zastąpieniem kremacji gorącym powietrzem spalaniem zwłok w płonących gazach. Gdy Kori i Topf stanęli przeciw sobie we współzawodnictwie o dostarczenie sprzętu do krematorium w Arnstadt w 1924 r., Kori przegrał z Topfem z powodu nieposzanowania przepisów o godności ludzkich szczątków.

Firma Topf i Synowie zasady te szanowała, tak samo jak literę prawa, co oznaczało, że w połowie lat 20. była krajowym i międzynarodowym liderem jako dostawca zaawansowanych technicznie instalacji krematoryjnych. Nie tylko popierała te „godnościowe” przepisy, ale stworzyła pomysłowe rozwiązania, by kremację ludzkich zwłok uczynić jeszcze bardziej „godną”. Pod nadzorem inżyniera Kurta Prüfera, który kierował wydziałem pieców w firmie Topf i Synowie, opracowała swoje usprawnienie „mufli” – był to suwak pomiędzy paleniskiem koksowym a komorą pieca, dzięki któremu palenisko mogło być zamknięte, zanim trumna znalazła się w komorze. W 1927 r. firma wprowadziła pierwszy piec ogrzewany gazowo, w 1933 r. – elektrycznie.

Prüfer odpowiadał nie tylko za innowacyjne projekty, ale był też czołową postacią firmy na tym polu, promując dokonania przedsiębiorstwa wśród producentów z branży i członków ruchu kremacjonistycznego. Śmiało debatował o kremacji i był członkiem Erfurckiego Towarzystwa Kremacji Ludzkiej. W 1931 r. napisał do magazynu „Flame”, wydawanego przez berlińskie towarzystwo kremacjonistyczne, wyjaśniając, dlaczego firma Topf i Synowie nie skorzystała z metody hamburskich projektantów Volkmanna i Ludwiga, w której rura gazowa była umieszczana w bezpośrednim sąsiedztwie tych części ludzkiego ciała, które były trudniejsze do spopielenia, by wydmuchiwać gorące sprężone powietrze wprost na nie.

Koniec biznesu

7 maja 1945 r. Niemcy poddali się aliantom, a 31 maja Ludwig Topf już nie żył. Popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek potasu. W tym krótkim czasie fortuna Topfów legła w gruzach, a ci, którzy popierali Holocaust lub w nim uczestniczyli, stanęli w obliczu przykrej rzeczywistości: musieli odpowiedzieć za to, co zawsze uważali za uzasadnione decyzje biznesowe – a co inni uważali za haniebne zbrodnie.

Wojska amerykańskie dotarły do Buchenwaldu miesiąc wcześniej, 11 kwietnia. Żołnierze byli zaszokowani tym, co tam zobaczyli. Dwa miesiące wcześniej w obozie skończył się koks do krematorium i w rezultacie kilka tysięcy zwłok pogrzebano byle jak na południowym zboczu Ettersbergu, a stosy niepochowanych ciał leżały na placu przy krematorium. Po obozie buszowały szczury. Ostatnie dni masowych transportów więźniów z Auschwitz i Gross-Rosen sprawiły, że śmiertelność w Buchenwaldzie znów poszybowała w górę. W ostatnich trzech miesiącach funkcjonowania obozu 6 tys. ludzi zmarło tam z głodu lub od chorób zakaźnych, a kilkuset innych zmarło już w dniach po wyzwoleniu. Gdy amerykańscy żołnierze otworzyli piece krematoryjne produkcji Topfów, znaleźli tam niedopalone kości.

Dzień po wyzwoleniu Buchenwaldu żołnierze amerykańscy weszli do biur firmy Topf i Synowie, a funkcjonariusze służby kontrwywiadu (CIC) rozpoczęli dochodzenie.

***

Fragmenty pochodzą z książki Karen Bartlett „Architekci śmierci. Rodzina inżynierów Holocaustu”, przeł. Jarosław Skowroński, Prószyński i S-ka, Warszawa 2020.

Wiedza i Życie 2/2020 (1022) z dnia 01.02.2020; Historia; s. 54

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną