Humbak. Humbak. Yann Hubert / Shutterstock
Środowisko

Kultura waleni

Echolokacja u kaszalota ­spermacetowego. Lewy kanał nosowy służy głównie do oddychania. Prawym kanałem powietrze dociera do struktur wytwarzających dźwięk, który cofa się i odbija od worka powietrznego.Infografika Zuzanna Sandomierska-Moroz Echolokacja u kaszalota ­spermacetowego. Lewy kanał nosowy służy głównie do oddychania. Prawym kanałem powietrze dociera do struktur wytwarzających dźwięk, który cofa się i odbija od worka powietrznego.
materiały prasowe
Nie upłynęło jeszcze tak wiele lat od czasów, gdy zwierzęta te hurtowo lądowały na pokładach statków wielorybniczych, by skończyć jako margaryna lub olej do lamp. Dzisiaj kaszalot spermacetowy, humbak i płetwal błękitny cieszą się wręcz mistyczną sławą. Przyczyniły się do tego przede wszystkim śpiewy humbaków. Ale co tak naprawdę wiadomo o tych potężnych ssakach morskich?

Ich świat jest zupełnie inny niż nasz. Kaszalotów i innych dużych waleni nie da się hodować w niewoli, a ponieważ życie tych zwierząt toczy się gdzieś głęboko pod wodą, na olbrzymich przestrzeniach, wszelakie obserwacje zachowań obarczone są wielkimi trudnościami. Niełatwo je namierzyć ze względu na silne zredukowanie populacji. Niektóre gatunki do dziś nie zdołały odrodzić swojej liczebności po trwających całe stulecia polowaniach, np. populacja płetwali błękitnych w Oceanie Południowym wciąż jeszcze stanowi tylko ułamek dawnej wielkości. Dzisiaj w wodach tych pływa ok. 2 tys. osobników, a niegdyś było ich 350 tys. Inne gatunki są bliskie wyginięcia, np. waleń biskajski, którego populacja to już tylko jakieś 450 zwierząt.

Ponieważ te gigantyczne ssaki żyją w mało dostępnych strefach, ich badanie oznacza ogromne koszty. Do 2005 r. tylko na jednej czwartej powierzchni mórz w ogóle były prowadzone jakieś studia nad waleniami i delfinami. Większość odbywała się na półkuli północnej, w pobliżu wybrzeży silnych finansowo wspólnot państwowych takich jak USA lub Europa. Wszystko to wyjaśnia, dlaczego badanie wielkich waleni tak powoli posuwa się do przodu.

Kultura waleni

Dość liczni naukowcy, przede wszystkim antropolodzy, przypisują kulturę wyłącznie ludziom, bo przecież zwierzęta np. nie piszą książek ani nie komponują oper. Ale czy kultura musi być od razu kulturą wysoką? Nie, odpowiadają badacze zajmujący się waleniami. Kultura może oznaczać uczenie się od siebie, by nowe pokolenia odnosiły korzyści z wiedzy przodków. W przypadku waleni będzie to m.in. przyswajanie przez naśladownictwo lepszej techniki polowania, uczenie się pieśni pobratymców i ich nieustanne modyfikowanie, aby lepiej się komunikować na duże odległości.

Według szacunków na Ziemi żyje ok. 360 tys. kaszalotów spermacetowych. Zwierzęta te występują we wszystkich oceanach, pojawiając się także w rejonach, w których niekoniecznie można by się ich spodziewać, np. w Morzu Śródziemnym. Jakieś 2 tys. osobników przebywa stale w wodach na zachód od Majorki, ale widuje się je także w pobliżu wybrzeży Włoch i Grecji. Tryb życia zależy od płci. Dorosłe samce najczęściej krążą samotnie w zimnych wodach wokół Arktyki i Antarktydy. Opuszczają swoje rodziny mniej więcej w wieku 10 lat i często początkowo zbierają się w małe grupy. Na początku 2016 r. takie grupki niedorosłych kaszalotów wielokrotnie osiadały na mieliźnie na wybrzeżach Morza Północnego. W wieku ok. 20 lat byki osiągają dojrzałość płciową. Dopiero wtedy wracają do samic, zwanych krowami, i parzą się z nimi.

Krowy żyją kompletnie inaczej – razem ze swoim potomstwem. Część zwierząt nigdy nie opuszcza takiej grupy. Tylko młode samce w którymś momencie odłączają się i odpływają. Matczyne rodziny żyją w wodach tropikalnych, a ich członkinie chronią się wzajemnie przed atakami orek, swoim jedynym wrogiem, jeśli pominiemy człowieka. Dzielą się opieką nad młodymi, aby każda matka mogła zapolować na kałamarnice, swoje podstawowe pożywienie. Ponieważ cielęta w swoich pierwszych latach życia nie mogą głębiej zanurkować, pozostają przy powierzchni – dobrze strzeżone przez ciotki, siostry i matki swoich matek. Młode walenie uczą się od nich, jak się komunikować, jak polować, a nawet jak nurkować. Kiedy naukowcy przez dwa lata obserwowali jedno cielę, okazało się, że tak niezgrabnie przed zanurkowaniem ustawia płetwę ogonową, że aż przewraca się na bok. Dopiero w trzecim roku w końcu zaczęło mu to wychodzić.

Matczyne rodziny kaszalotów spermacetowych – grupy liczące 4–12 zwierząt – równocześnie są członkami olbrzymich klanów, które składają się z wielu tysięcy kaszalotów i zamieszkują rozległe obszary. Dzisiaj wiemy o co najmniej siedmiu takich gigantycznych klanach: pięć przebywa na południowym i środkowym Pacyfiku, dwa na Karaibach, dwa powinny zasiedlać wody koło Japonii, ale informacji tej nie uważa się jeszcze za potwierdzoną. Klany różnią się pod wieloma względami: tym, jak się komunikują, używając własnych unikalnych dźwięków klikania, ile cieląt wychowują, jakie wybierają trasy wędrówek. I nawet jeśli członkowie dwóch różnych klanów zamieszkują tę samą przestrzeń życiową, to nie mają ze sobą do czynienia. To tak jak ludzie różnych narodowości, którzy żyją drzwi w drzwi, ale swoje tradycje pielęgnują tylko we własnym gronie.

Zabójczy system komunikacyjny

Podczas gdy humbaki emitują tony melodyjne, kaszaloty wydają monotonne kliknięcia, które brzmią metalicznie, jak mechaniczne skrzypienie lub czasami także jak stukotanie maszyny do szycia. Kliknięcia te pełnią najróżniejsze funkcje. Po pierwsze, dzięki zjawisku odbijania się fal dźwiękowych od przeszkód (echolokacji) walenie orientują się w czarnych jak smoła głębinach morskich. Po drugie, posługują się nimi podczas tropienia zdobyczy. Emitują wtedy dźwięki klikania o olbrzymiej sile. Te skupione w wiązkę fale dźwiękowe mogą osiągnąć natężenie ponad 200 dB – jest to hałas, który dla ludzi byłby zabójczy. Już przy 150 dB pękają nam błony bębenkowe. Jak im to nie szkodzi, tego nikt nie wie.

Jednak takie straszliwie głośne kliknięcia słyszy się tylko wówczas, gdy zwierzęta nurkują w głębinach morskich, a nie przy powierzchni, gdzie wypoczywają po wyprawach po zdobycz. Tam klikają inaczej. O wiele ciszej, łagodniej, w rytmicznych sekwencjach dźwięków, które nazywa się codas. Za pomocą tych sekwencji zwierzęta się komunikują. Bardzo prawdopodobne, że codas przede wszystkim służą umacnianiu więzi społecznych. Dorosłe samice wykorzystują nie tylko te codas, które są dobrze znane wszystkim osobnikom. Istnieje jeszcze indywidualny repertuar dźwięków klikania służący tylko do komunikacji matki z jej młodym.

Więzi łączą nie tylko matkę i cielę. Niektóre dorosłe kaszaloty pielęgnują bliskie przyjaźnie i dotyczy to nawet członków różnych rodzin, jeśli należą do tego samego klanu. Jednak takie pozarodzinne związki nie zdarzają się zbyt często, bo z reguły grupy rodzinne trzymają się razem. Kaszalocie przyjaciółki utrzymują bardzo bliskie kontakty cielesne. Wypoczywając, unoszą się w wodzie, stykają się grzbietami i ocierają się o siebie.

Ginące rodziny

Do badania kaszalotów wykorzystuje się różne metody badawcze. Można np. pobierać strzępki skóry, które zwierzęta tracą podczas ocierania się o siebie albo podczas wyskakiwania z wody. Służą one potem do analiz genetycznych. Można też przytwierdzić do kaszalota za pomocą przyssawki urządzenie rejestrujące, które wraz z nim podróżuje w głębiny. Dzięki temu uzyskuje się obszerny repertuar dźwięków klikania danego walenia. Poza tym wyławia się z wody resztki fekaliów. Ich analiza umożliwia ocenę, jak owocne są polowania zwierząt na kałamarnice, co z kolei pozwala wyciągnąć wnioski na temat stanu ich zdrowia, a także przynależności grupowej. Jednak najważniejszą cechą rozpoznawczą jest to, co najłatwiej uzyskać: zdjęcie płetwy ogonowej. Płetwy ogonowe kaszalotów spermacetowych są tak charakterystyczne, że na ich podstawie da się łatwo odróżnić poszczególne osobniki.

Dzięki intensywnym obserwacjom wiemy, jak bardzo kaszaloty spermacetowe są zagrożone pomimo wszelakich działań ochronnych. Liczebność rodzin od lat się kurczy. Samice rzadziej się cielą, poszczególne zwierzęta umierają. Kaszaloty zderzają się ze statkami wycieczkowymi lub zaplątują się we fragmenty porwanych sieci rybackich. W ubiegłych stuleciach najbardziej dawały się waleniom we znaki polowania. Szczególnie ucierpiał waleń biskajski, który pływa stosunkowo wolno, ma szczególnie grubą warstwę tłuszczu i najczęściej trzyma się blisko wybrzeży – tam chętnie pływa przy powierzchni wody. Ponieważ na gatunek ten ekstremalnie intensywnie polowano, obecnie pozostało już tylko ok. 450 osobników. Według oficjalnych szacunków niegdyś musiało ich być ok. 100 tys.

Kiedy jakiś gatunek liczy już tak niewiele osobników, to nie dość, że maleje różnorodność genetyczna i zwierzęta stają się mniej odporne na choroby, to jeszcze utracone zostają informacje ważne dla przeżycia, m.in. o tym, co zrobić w razie niedostatku pożywienia. Widać to właśnie na przykładzie waleni biskajskich polujących na zdobycz w ciasnej zatoce Bay of Fundy przy wybrzeżu Nowej Szkocji. Innych rewirów łowieckich zwierzęta te nie odwiedzają, nawet jeśli w niektórych latach ilość pożywienia dostępnego w zatoce nie jest wystarczająca i głodują. Po takich okresach wygłodzenia wydają na świat mniej cieląt, a dorosłe osobniki są w złej formie fizycznej. Dlaczego walenie nie popłyną po prostu gdzieś dalej? Najwyraźniej nie wiedzą, że tak można. Utraciły przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzę na temat tego, jak mogłyby dotrzeć do innych rewirów łowieckich.

Znaczenie nabywania umiejętności od przodków widać też u orek. Ten gatunek waleni jest niewyobrażalnie konserwatywny pod względem zachowań związanych z odżywianiem. Część orek pożera wyłącznie foki i pingwiny, część poluje tylko na ryby, inne z kolei wyspecjalizowały się w polowaniach na walenie i zostawiają foki w spokoju. Tego, co jeść i jak chwytać zdobycz, orki uczą się od swoich matek. I trzymają się tego nawet wtedy, kiedy kosztuje je to życie. Kiedy zaczęto łapać te zwierzęta, by występowały w pokazach w oceanariach, nic jeszcze nie wiedziano o tym wyspecjalizowaniu żywieniowym. I dziwiono się, że nowo przybyłe osobniki odmawiają przyjmowania świeżo złowionych w oceanie ryb. Pewna orka zagłodziła się nawet w swoim oceanarium na śmierć, ponieważ nie nauczyła się jeść ryb. Inne zwierzęta z trudem tego dokonały.

Istnieje jednak pewien gatunek waleni, który zaadaptował się do nowych okoliczności i dzięki temu osiągnął wielki sukces: humbak, zwany też długopłetwcem oceanicznym.

Innowacyjne umysły

Kiedy humbaki polują na śledzie, nurkują pod ławicą, zataczają w wodzie okrąg i wytwarzają chmary bąbelków powietrznych, które w postaci pierścienia unoszą się ku górze i otaczają zdobycz. Walenie wdzierają się wtedy z otwartymi paszczami do środka. Taka była tradycja polowania przekazywana z pokolenia na pokolenie. I praktykowały ją wszystkie humbaki – aż do 1980 r.

W okolicach Stellwagen Bank 1980 r. nie był dobrym rokiem na połów śledzi. Ich populacja drastycznie się skurczyła. Zamiast śledzi było jednak mnóstwo ryb dobijakowatych – małych rybek o wydłużonym ciele, które w razie zagrożenia wwiercają się w piasek. Niestety w przypadku tej zdobyczy technika z bąbelkami się nie sprawdzała. Dobijakowate po prostu wyskakiwały z sieci pęcherzyków powietrznych. Jak relacjonował zespół obserwatorów waleni, jeden waleń zaczął wielokrotnie uderzać płetwą ogonową w wodę. Następnie zanurkował i wypuścił ku górze pęcherzyki powietrza. Uderzanie płetwą ogonową jest normalnym zachowaniem u długopłetwców oceanicznych, jednak dotąd nigdy nie widziano go w połączeniu z techniką z bąbelkami. Dokładnie taką kombinację zastosowało teraz to zwierzę – i odniosło sukces. Ryby dobijakowate najwyraźniej wpadły w panikę. Zamiast wyskakiwać z pierścienia, zbiły się w gęstą ławicę i pozwalały się gromadnie połknąć.

W następnym roku zaobserwowano pięć kolejnych humbaków, które podczas łowów najpierw uderzały płetwą ogonową w wodę, a następnie nurkowały i wypuszczały pęcherzyki powietrza. Nowa technika polowania pojawiała się coraz częściej. Do 2007 r. opanowało ją niemal 40% długopłetwców oceanicznych w rejonie Stellwagen Bank. Jednak była ona stosowana tylko wtedy, kiedy zdobyczą stawały się ryby dobijakowate. Śledzie nadal trafiały w paszcze humbaków w tradycyjny sposób.

Zagadkowa muzyka mórz

Obecnie znamy 11 pieśni płetwali błękitnych, które dosłownie krążą po świecie, albowiem zwierzęta te pokonują każdego roku olbrzymie odległości, wędrując z wód subtropikalnych, gdzie odbywają gody i się parzą, aż w rejony polarne, gdzie szukają pożywienia. Ich pieśni są słyszalne przez tysiące kilometrów, ale nie dla ludzkiego ucha. Częstotliwości 15–20 Hz są dla nas za niskie, dlatego potrzebujemy odpowiednich urządzeń, by móc usłyszeć te niezwykłe dźwięki. Każda populacja zadowala się jedną pieśnią składającą się z jednego, stale powtarzanego tematu. Wprawdzie to nieco monotonny repertuar, ale płetwale błękitne za to są niezwykle wytrwałe. Czasami śpiewają cały dzień i robią tylko krótkie przerwy na zaczerpnięcie oddechu. Wokalizować potrafią obie płcie, ale to samce wykonują długie skomplikowane melodie.

Od pewnego czasu obserwuje się, że pieśni płetwali błękitnych nieprzerwanie tracą wyższe tony – wszystko jedno, czy chodzi o populacje atlantyckie, czy o te żyjące w Oceanie Indyjskim lub we wschodniej części północnego Pacyfiku. W przypadku tej ostatniej populacji średnia częstotliwość odgłosów w 1963 r. wynosiła jeszcze ok. 21,9 Hz. W międzyczasie spadła do 15,2 Hz. I jeszcze jedno jest niezwykłe: wszystkie wieloryby trzymają się skrupulatnie nowej częstotliwości roku. Nie ma zadowalającego wyjaśnienia tego zjawiska. Początkowo myślano o hałasie emitowanym przez statki, który zwiększa się przez dekady i oddziałuje negatywnie na walenie. Ale zjawisko to występuje także w tych rejonach, gdzie pływa bardzo niewiele jednostek. Dlatego niektórzy sugerują, że znaczenie ma wzrost liczby płetwali błękitnych, będący skutkiem zakazu polowań na te zwierzęta. Teraz byki mają większą konkurencję i muszą bardziej się postarać, by zdobyć przychylność samic. Być może osiągają pożądany efekt, śpiewając niżej niż dotychczas. Jeden zaczyna, a inne go potem naśladują.

Nie byłby to pierwszy raz, kiedy zmienia się śpiew waleni. W 2011 r. australijska badaczka Ellen Garland opisała, jak to u humbaków przy wschodnim wybrzeżu Australii pojawiały się prawdziwe hity, które następnie rozpowszechniały się dalej w kierunku wschodnim, od populacji do populacji. Z reguły długopłetwce oceaniczne śpiewają, tak jak płetwale błękitne, wspólną pieśń, ale jest ona o wiele bardziej złożona i wielowariantowa. Przy tym zwierzęta często przejmują fragmenty pieśni z poprzedniego roku, mieszają je z nowymi elementami i w ten sposób tworzą „przebój” sezonu. Czasami następuje jednak radykalna zmiana repertuaru. Wtedy pojawia się zupełnie nowa pieśń, która w czasie raptem dwóch lub trzech miesięcy staje się hitem i oczarowuje wszystkie osobniki. Stara pieśń przechodzi do historii, ponieważ każdy waleń wykonuje już tylko nową serenadę, która rozpoczyna triumfalny pochód na wschód. Dlaczego na wschód? W tej kwestii można tylko spekulować: populacja humbaków żyjąca w wodach przy wschodnim wybrzeżu Australii jest największa w regionie i być może dlatego ma silniejszy wpływ na inne grupy. Tylko raz walenie zachowały się inaczej. Było to w 1996 r., kiedy pieśń z okolic zachodniego wybrzeża Australii zrobiła furorę na wschodzie i za jednym zamachem zastąpiła tamtejszą pieśń.

Co znaczą klikania kaszalotów spermacetowych?

W styczniu 2016 r. opublikowano studium na temat klikania dziewięciu rodzin z klanu wschodniokaraibskiego, które badano przez wiele lat. Z wielu tysięcy sekwencji dźwięków udało się wyodrębnić 21 powracających wzorów. Dwóch spośród nich klan używał szczególnie często. Pierwszą sekwencję badacze nazwali 5R1, ponieważ chodziło o pięć kliknięć w równomiernym rytmie. Drugi schemat otrzymał oznaczenie 1+1+3 i brzmiał następująco: klik, przerwa, klik, przerwa, klik-klik-klik. Podczas gdy wzorowi 5R1 kaszaloty chętnie nadawały indywidualny charakter, np. w akcentowaniu albo tempie, co zdumiewające, nigdy nie działo się to w przypadku drugiego wzoru. Gdy przeszukano nagrania zarejestrowane we wcześniejszych dziesięcioleciach, okazało się, że wzór 1+1+3 pozostał zupełnie niezmieniony od ok. 30 lat, jednak wyłącznie w tym jednym klanie. Żaden inny, kiedykolwiek podsłuchiwany przez badaczy, go nie używał. Pozwala to wyciągnąć wniosek, że być może odkryto znak rozpoznawczy klanu. Coś jakby jego sygnaturę, jego akustyczny symbol. Zdawał się obwieszczać całemu morskiemu światu: „Jesteśmy Kowalskimi”. Trzeba wiedzieć, że cielęta muszą mozolnie uczyć się wzoru klikania. Młode pokolenie kaszalotów potrzebuje ponad dwóch lat, zanim dobrze go opanuje.

***

Więcej informacji w książce Kathariny Jakob, „Ukryty geniusz zwierząt. Wieloryby mówiące obcymi językami, ptaki inteligentniejsze od małp i inne zadziwiające odkrycia”, Prószyński i S-ka, 2019.

Wiedza i Życie 5/2019 (1013) z dnia 01.05.2019; Zoologia; s. 62

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną