Plakat nawiązujący do ­rewolucji kulturalnej w Chinach. Wbrew nazwie z kulturą ­niewiele miała ona wspólnego. Plakat nawiązujący do ­rewolucji kulturalnej w Chinach. Wbrew nazwie z kulturą ­niewiele miała ona wspólnego. Johny Keny / Shutterstock
Człowiek

Mały chiński nadczłowiek. Mao Zedong w historii i... popkulturze

„Mao. Cesarstwo cierpienia” Torbjørn Færøvik, wydawnictwo: Prószyński i S-kamateriały prasowe „Mao. Cesarstwo cierpienia” Torbjørn Færøvik, wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Mao Zedong uznawany jest zwykle za największego zbrodniarza w historii. By utrzymać się u władzy, nie wahał się przed niczym.

W Sekcji Archeo w pulsarze prezentujemy archiwalne teksty ze „Świata Nauki” i „Wiedzy i Życia”. Wciąż aktualne, intrygujące i inspirujące.


Nikt tak naprawdę nie wie, ile osób przypłaciło życiem politykę wielkiego skoku, jaką przeprowadzili komuniści pod wodzą Mao Zedonga na przełomie lat 50. i 60. minionego stulecia. Szacunki dotyczące tego okresu są rozmaite. W oficjalnej chińskiej publikacji z 1980 r. podano liczbę ponad 20 mln ludzi. Li Chengrui, były minister w chińskim urzędzie statystycznym, twierdzi, że były to 22 mln. Judith Banister, ekspert od chińskich statystyk demograficznych, podaje 26 mln, a Gerard Calot, francuski badacz – 28 mln. Biografka Mao, Jung Chang, pisze, że z głodu i przepracowania zmarło wówczas 38 mln ludzi. Jeszcze większe liczby podaje Chen Yizi, członek chińskiej partii, który w 1989 r. uciekł do Stanów Zjednoczonych. W latach 80. Chen został członkiem komisji, która miała badać sytuację na wsi. Podróżował więc po kraju, gdzie miał dostęp do odpowiednich źródeł. Z raportu komisji wynikało, że straty mieszczą się w przedziale od 43 do 46 mln ludzi. Tylko w Syczuanie, zwanym „niebiańskim spichlerzem”, śmierć poniosło 9 mln mieszkańców, czyli jedna ósma zamieszkującej go populacji.

O tym, jak wielkie tragedie kryły się za tymi liczbami, świadczy fakt funkcjonowania w prowincji Anhui praktyki zwanej yi ze er shi, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „zamianę dzieci na jedzenie”. Były to przypadki kanibalizmu, których dopuszczali się zdesperowani rodzice na własnych pociechach. Rodzina, która nie miała czego włożyć do garnka, poświęcała najmłodsze dziecko, najczęściej dziewczynkę, które przestawała karmić. Po jego śmierci ciało miało stanowić posiłek dla pozostałych. Moralnie chłopi tłumaczyli sobie to tak, że zgon dziecka był nieuchronny, a w ten sposób pomagało ono przetrwać pozostałym członkom rodziny. „Kiedy dziewczynka umierała, wymieniano ją na martwą córkę sąsiadów. Żeby rodzice nie musieli jeść własnego dziecka. Gotowali mięso i robili na nim zupę”. Według oficjalnych chińskich raportów do aktów kanibalizmu dochodziło niemal we wszystkich częściach kraju.

Za całym tym złem stał jeden człowiek – Mao Zedong. Wielki Sternik, jak nazywała go propagandowa prasa, nie robił sobie wiele z klęski głodu. Stan zdrowia rodaków też zbytnio go nie zajmował. Kiedy osobisty lekarz zwrócił mu uwagę, że miliony Chińczyków borykają się z puchliną i żółtaczką, Mao odpowiedział: „Wy, lekarze, nie macie nic innego do roboty poza straszeniem ludzi. Wszędzie węszycie choroby”. „Rewolucja to nie jest proszona herbatka” – powtarzał do końca życia. Liczył się tylko cel, nawet za cenę niewyobrażalnych poświęceń.

Mao nie kojarzy się współczesnym Chińczykom ze zbrodniarzem, dlatego figurki z jego podobizną na straganach nikogo nie szokują.jorisvo/ShutterstockMao nie kojarzy się współczesnym Chińczykom ze zbrodniarzem, dlatego figurki z jego podobizną na straganach nikogo nie szokują.

Czerwone myśli Mao

Mao Zedong nigdy nie należał do osób wylewnych. Najdobitniej świadczy o tym scena z 1949 r., mająca być zwieńczeniem przejęcia władzy przez komunistów. 1 października na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie zebrało się ponad pół miliona ludzi, by wysłuchać przemówienia nowego wodza. Mao wyszedł na honorowy balkon i oznajmił: „Chiński lud powstał. Niniejszym ogłaszam początek Chińskiej Republiki Ludowej”. Tłum ryknął entuzjastycznie, oczekując dalszej przemowy. Mao tymczasem nie miał nic więcej do powiedzenia, odczytał tylko listę członków rządu. Później orkiestra Armii Ludowo-Wyzwoleńczej zagrała nowy hymn narodowy, a morze ludzi zaśpiewało go pełnym głosem. Po defiladzie wszyscy rozeszli się do domów.

Szesnaście lat później Mao nie silił się już nawet na krótkie przemowy. Kiedy miał przyjąć honory blisko miliona czerwonogwardzistów, których zebrano nad lotnisku pod Pekinem, kazał im na siebie czekać ponad siedem godzin. Jeden z uczestników tego zgromadzenia wspominał: „Problemów z wypróżnianiem się miliona ludzi nie dało się załatwić przy pomocy kilkuset latryn. Ci, którzy siedzieli w pierwszych i środkowych rzędach, nie mogli zresztą tak łatwo przedrzeć się przez tłum, żeby do nich dotrzeć”. Gdy ich oczom ukazał się wreszcie Mao, buty uczestnika były pełne moczu. Przewodniczący natomiast nawet nie wysiadł z jeepa, którym wjechał na płytę lotniska. Uniósł tylko dłoń, pomachał kilkukrotnie i odjechał. Czerwonogwardziści mieli nadzieję, że Mao powie im parę słów albo jeszcze lepiej – wygłosi mowę. Nic z tego. Zaraz po tym rozeszli się w ciszy, opuszczając szybko cuchnące miejsce zgromadzenia. Tylko w 1966 r. Mao uczestniczył w ośmiu tego typu wydarzeniach. Odezwał się zaledwie na jednym z nich.

Powyższe obrazki doskonale pokazują, jaki stosunek miał do Chińczyków Mao Zedong, gdy był na szczycie. Po przejęciu władzy przewodniczący przez kilka pierwszych lat miał kłopoty ze swoim wizerunkiem. Również wśród partyjnych towarzyszy. Kiedy w 1949 r. wybrał się w podróż do Moskwy, by spotkać się ze Stalinem, przypominał zbłąkanego psiaka. Była to jego pierwsza zagraniczna podróż w życiu. Do tego nie znał żadnego języka obcego. Faworytem radzieckiego wodza był inny przywódca chińskich komunistów – Wang Ming, który studiował w Moskwie w latach 20. i był świetnie wyszkolonym marksistą-leninistą. W walce o władzę zwyciężył jednak Mao, który dawnych bolszewickich towarzyszy odsunął na boczny tor albo wtrącił do więzienia.

Chiński przywódca nie zrobił dobrego wrażenia na Stalinie. Podczas pierwszego spotkania radziecki dyktator długo przyglądał mu się z niedowierzaniem. Inaczej wyobrażał sobie człowieka, którego droga do kariery usłana była tysiącami trupów. Początkowo nie krył swojego rozczarowania. Zamiast zakwaterować Mao na Kremlu, gospodarz udostępnił mu daczę pod miastem. Mieszkanie było otoczone strażnikami, a w grubych ścianach ukryto mikrofony. Stalin wiedział o każdym ruchu swojego gościa. I nawet sowieccy tajniacy, którzy widzieli i słyszeli już niejedno, byli zszokowani prymitywnym językiem przywódcy Chin. Mao czuł się w czasie tygodniowej wizyty w Moskwie jak uczniak. I o to Stalinowi chodziło – chciał pokazać, kto tu rządzi. Po powrocie do kraju Zedong obiecał sobie, że nigdy więcej nie pozwoli się tak traktować. I nie pozwolił.

Czerwoną książeczkę, niegdyś traktowaną przez komunistów z nabożeństwem, dziś można spotkać jedynie w antykwariatach.gary yim/Shoot ShootCzerwoną książeczkę, niegdyś traktowaną przez komunistów z nabożeństwem, dziś można spotkać jedynie w antykwariatach.

Obejmując stery partii, zrzeszającej 4,5 mln członków, Zedong dowodził największą w Azji armią, liczącą 5 mln żołnierzy, i zarządzał krajem liczącym ponad 500 mln obywateli. Nikt przed nim nigdy nie miał tylu poddanych. Niestety ten osobliwy eksperyment historii nie zakończył się dla ludzkości pomyślnie.

Mao szybko otoczył się wianuszkiem tanich pochlebców, którzy utwierdzali go w przekonaniu o jego ponadprzeciętności. „Przewodniczący Mao jest geniuszem. Wszystko, co mówi, jest naprawdę wielkie; jedno jego słowo przewyższa tysiąc naszych słów (…) nie ma sobie równych w naszych czasach. Marks i Engels byli geniuszami XIX w., Lenin i Mao są geniuszami wieku XX. Jeśli tego nie zrozumiemy, popełnimy wielki błąd” – wychwalał go pod niebiosa Lin Biao, jeden z najbliższych współpracowników chińskiego przywódcy, swego czasu brany pod uwagę nawet na jego następcę.

A Mao z upływem lat coraz chętniej widział się w roli chodzącego bóstwa. Punktem kulminacyjnym tej megalomanii była rewolucja kulturalna, zapoczątkowana w 1966 r. W jej wyniku powstała tzw. czerwona książeczka, będąca zbiorem myśli i cytatów przewodniczącego, którą każdy obywatel powinien pilnie studiować. Nawet konduktorzy w autobusach i pociągach mieli obowiązek jej głośnego czytania, by „umilać” w ten sposób czas podróżującym.

Każdy cytat uważano za świętość. Rozmowy telefoniczne rozpoczynano okrzykiem: „Niech żyje przewodniczący Mao! Niech nam żyje dziesięć tysięcy lat!”. W tym samym czasie fabryki zaczęły produkować aluminiowe znaczki Mao i wkrótce nosili je wszyscy Chińczycy. Każdy chciał zaznaczyć w ten sposób swoją lojalność. W marcu 1969 r. produkcja znaczków osiągnęła 2,2 mld sztuk. W miejscach pracy Mao stał się obiektem kultu. W jednej z fabryk włókienniczych w Pekinie pracownicy zaczynali dzień, ustawiając się przed jego portretem, by prosić o instrukcje. Podczas pracy mieli często spoglądać na cytaty z Mao wywieszone na ścianach. Kiedy przychodziła kolejna zmiana, obie grupy wymieniały się dodającymi energii hasłami. Zmiana kończąca pracę miała obowiązek złożenia raportu przed portretem. Komitet centralny partii natychmiast zachęcił inne fabryki do naśladowania tego modelu, więc miliony podporządkowały się temu zaleceniu. Ten sam portret wieszano na centralnym miejscu w domach. Jeśli ktoś tego nie zrobił, narażał się na miano wroga rewolucji. Nie mógł to być wizerunek byle jaki. Zarówno portret, jak i rama, w której go umieszczano, musiały być nieskazitelne, nikt nie mógł też wisieć wyżej niż Mao.

Mao oczekiwał, by odnoszono się do niego jak do nadczłowieka, ale sam traktował innych z pogardą. Towarzysze partyjni, którzy mieli inne poglądy, trafiali do więzienia, byli torturowani, a wreszcie zabijani. Za każdym razem, kiedy przewodniczący chciał się kogoś pozbyć, oznajmiał, że w szeregi partyjne wkradli się tajni agenci.

Po rewolucji kulturalnej Mao oddawano niemal boską cześć.Andrii Zhezhera/ShutterstockPo rewolucji kulturalnej Mao oddawano niemal boską cześć.

Cuchnący ogier

Biografie dyktatorów często są przykładem na to, że choć świat uznawał ich za krwawych morderców mas, w życiu prywatnym są oni czułymi mężami i troskliwymi ojcami. Ale Mao Zedonga to nie dotyczy. Do roku 1949, a więc do czasu przejęcia władzy, Mao zdążył się ożenić aż czterokrotnie. Kobiety, które się z nim wiązały, kończyły zazwyczaj tragicznie, a losami swoich dzieci Wielki Sternik zbytnio się nie przejmował (istnieje duże prawdopodobieństwo, że nawet nie wiedział, ile ich dokładnie ma). Ostatnia żona Mao – aktorka Jiang Qing – co prawda stała u jego boku przez cały okres sprawowania przez niego władzy, ale była marginalizowana. Mao zaangażował ją politycznie dopiero w czasie rewolucji kulturalnej i Jiang Qing stała się najpotężniejszą kobietą w Chinach i jedną z twarzy chińskiego terroru.

Mao prowadził hulaszcze i rozwiązłe życie, dając upust swoim żądzom na każdym kroku. Na odwiedzanych terenach zawsze mieszkał w luksusowych willach i wiele z nich zbudowano specjalnie dla niego. Wang Dongxing, szef jego ochrony, dbał jednocześnie o to, by jego pracodawca wszędzie miał wiele młodych kochanek. Z czasem zaczęły one odgrywać coraz ważniejszą rolę w jego życiu, a wielkie drewniane łoże w Gabinecie Pachnących Chryzantem połączonym z sypialnią widziało niejedno. Bujne życie erotyczne przewodniczący prowadził jeszcze grubo po 60. roku życia. Był przekonany, że będzie żył dłużej, jeśli zacznie przestrzegać starodawnych seksualnych rad taoistów, którzy uznawali kobiece płyny fizjologiczne za źródło siły witalnej. Częste stosunki seksualne z wieloma partnerkami były więc jego zdaniem kluczem do długowieczności. Mężczyzna powinien przy tym unikać wytrysku. W ten sposób można było utrzymać równowagę między tym, co kobiece, i tym, co męskie, między yin i yang.

Zaspokajanie apetytu seksualnego Mao stało się z czasem dla jego kochanek koniecznością bardziej niż przykrą. Wszystko przez brak higieny. Młode kobiety, które szły z przewodniczącym do łóżka, dostawały od niego prezent w postaci choroby wenerycznej. Prywatny lekarz Mao wielokrotnie próbował go przekonać, by poddał się leczeniu, ale ten odmawiał: „Jeżeli mnie to nie szkodzi, to nie ma sprawy”. Z wiekiem przestał się myć, a na jakiekolwiek sugestie dotyczące tej kwestii odpowiadał, że obmywa się w ciałach swoich kobiet.

Jego ­wizerunek obecny był wszędzie.DigitalCron/ShutterstockJego ­wizerunek obecny był wszędzie.

Kłamstwo ideologiczne

Czy Mao zdawał sobie sprawę, że pod jego rządami giną miliony ludzi? Oczywiście. I nie miał z tym większych problemów. Pod koniec lat 50. odwiedził rodzinną wioskę Shaoshan, gdzie spotkał dalekich krewnych. Nie było to pokrzepiające doświadczenie. Chłopi nie kryli rozgoryczenia reformami, przyznając, że zmiany gospodarcze bardzo pogorszyły ich sytuację. Ludzie pracowali do upadłego, a rezultaty były mizerne. Nie mieli co jeść. Kiedy Mao zaprosił wieczorem 50 wybrańców z wioski na kolację, z zainteresowaniem wysłuchał ich narzekań. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Po powrocie do Pekinu starał się podtrzymać iluzję, że wielki skok przebiega zgodnie z oczekiwaniami. W jednym ze swych wierszy opiewał to, co rzekomo zobaczył w rodzinnej wiosce, pisząc, że jego oczom ukazały się „ryżowe tarasy i zagony warzyw”, które „lśnią jak tysiące fal”. Nieodwracalna tragedia milionów ludzi była w jego oczach drobiazgiem.

Mit sukcesu podtrzymywano także wśród ambasadorów zachodnich państw, których zapraszano na pokazowe wycieczki. Chińscy gospodarze zawczasu zatroszczyli się, by wioski i pola wyglądały jak najlepiej. Potem zagranicznym gościom pokazywano łany dorodnej pszenicy i obiecujące eksperymentalne zasiewy. Tylko chłopów nie było. Nieliczni, którzy pozostali w wyludnionych wsiach, wydawali się apatyczni. „Dopiero po naszym wyjeździe ludziom pozwolono wrócić do domów, co mogliśmy stwierdzić, obejrzawszy się na zakręcie” – wspominał Erik Dons, ambasador Norwegii i uczestnik jednej z takich pokazówek.

Statua Mao Zedonga w Lijiang. Nikt tak naprawdę nie wie, ile posągów Mao stoi dziś w Chinach.; i viewfinder/ShutterstockStatua Mao Zedonga w Lijiang. Nikt tak naprawdę nie wie, ile posągów Mao stoi dziś w Chinach.

Mao Zedong był patologicznym kłamcą, a do wypowiadanych przez niego słów należało się odnosić z dużą rezerwą. W 1957 r. stwierdził np. w przemowie, że jak najwięcej towarzyszy powinno zaangażować się w krytykę błędów i braków partii. Zwłaszcza intelektualiści. Tylko w ten sposób kraj może rozwijać się we właściwym kierunku. „Niech kwitną setki kwiatów, niech się ścierają różne myśli”, powiedział. Jeśli czyjaś krytyka będzie nietrafna, nic nie szkodzi. „Czy można zakazać rosnąć chwastom?” – pytał retorycznie. Przewodniczący stwierdził również, że stosowanie przemocy wobec inaczej myślących było bardziej szkodliwe niż pożyteczne. Później jednak okazywało się, że ten, kto poczuł się zbyt pewnie i podzielił z innymi tym, co naprawdę myśli, szybko lądował na zesłaniu lub w jednym z masowych grobów. Co bardziej doświadczeni wiedzieli, że Mao jest mistrzem w wywabianiu swoich wrogów na otwarte pole. Właśnie tą metodą pokonał wszystkich i stał się niepodważalnym wodzem kraju.

Gdy zmarł 9 września 1976 r., jego następcy stosowali podobne sztuczki, by utrzymać się u władzy. Bo nic nie działa tak skutecznie jak sprawdzone sposoby. Przed śmiercią Mao powtarzał, że chciał stworzyć silny kraj, a do tego potrzebna była żelazna dyscyplina. Chińczycy pamiętają ją do dzisiaj.


Cytaty pochodzą z książki Torbjørna Færøvika, „Mao. Cesarstwo cierpienia”, Prószyński i S-ka.

Wiedza i Życie 9/2018 (1005) z dnia 01.09.2018; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Mały chiński nadczłowiek"