„To iest riba czudna”. Opowieść o podejściach i wycofywaniach się rakiem z raka
Gwiazdozbiór Raka leży na północnym niebie i tworzą go gwiazdy tak słabo widoczne, że nie rzuca się w oczy żaden wyraźny obraz. Egipcjanie i Babilończycy widzieli tam np. żółwia. Co przekonało ich do umieszczenia tam w końcu raka? Ciężko stwierdzić. Grecy znaleźli uzasadnienie dla upamiętnienia tego zwierzęcia, wiążąc go z pomocnikiem hydry w walce z Heraklesem. Pomocnik mało ważny to i gwiazdozbiór niezbyt spektakularny, choć astronomicznie związany z przesileniem letnim. 21 czerwca (ewentualnie dzień wcześniej lub później) Słońce góruje nad najbardziej na północ wysuniętym równoleżnikiem Ziemi, który może doświadczyć go w zenicie, nazwanym przez to zwrotnikiem Raka.
Po łacinie gwiazdozbiór nazywa się Cancer, a zwrotnik tropicus cancri. Zbieżność tej nazwy z chorobą nie jest przypadkowa. Starożytnym lekarzom guz rozwijający się na narządzie i połączony z nim naczyniami krwionośnymi przypominał właśnie skorupiaka przyczepionego do ciała szczypcami. Kolejne europejskie kultury dziedziczyły językowy związek wraz z adaptowaniem medycyny. Dziś „rak” w języku potocznym jest synonimem nowotworu złośliwego, choć w polskiej terminologii medycznej oznacza konkretny jego rodzaj rozwijający się na tkance nabłonkowej jako synonim carcinomy. W innych językach bywa podobnie. Carcinoma jest zlatynizowaną nazwą pochodzącą od greckiej nazwy skorupiaka – karkinos. W medycynie roślin nie ma co się jednak przejmować definicjami z medycyny zwierząt i można używać nazwy rak wobec narośli różnego pochodzenia.
Trasa Raków–Raków–Raków i jak może być żyw długo przez wody
Starożytni Grecy uważali skorupiaki za ważny element przyrody. Arystoteles zalicza je do zwierząt bezkrwistych pod nazwą Μαλακόστρακα (miękko-skorupiaki, co ma wskazywać, że ich ciała są miękkie, ale okryte), a rzadziej do σκληροδερμα (twardoskóre). (Ponieważ to krew miała podtrzymywać ciepłotę ciała, pozbawione jej skorupiaki chronią się przed wychłodzeniem tą powłoką. Nie potrzebują też płuc, które filozof uważał za chłodnicę). Wyróżnia kilka rodzajów raków. W łacińskiej wersji jego tekstów są to: locusta, gammarus, squilla i cancer. Nazwy te mogą dziś mylić.
Locusta to przecież szarańcza, a więc lądowy owad, a nie wodny skorupiak. Właściwszym tropem mogą być współczesne nazwy takie jak lobster czy langusta (Paweł Siwek, tłumacząc na polski, wybrał „raki morskie”).
Gammarus to dziś kiełż – nieduży, głównie słodkowodny skorupiak. Jest bardzo dobrze znany hydrobiologom i prawie w ogóle nieznany reszcie społeczeństwa, więc Arystoteles miał raczej co innego na myśli. U Siwka to homar.
Dwa ostatnie rodzaje według Arystotelesa są bardzo zróżnicowane. Gatunkiem squilli jest m.in. crangon, czyli jedna z krewetek i dalsze opisy pasują do tej grupy (Siwek czasem pisze o krewetkach, a czasem o rawkach.) Krewetki nie mają szczypiec, co rekompensuje im większa liczba nóg. U skorupiaków tych zwykle występuje asymetria szczypiec, a natura z reguły preferuje prawą stronę. Tylko u homarów asymetria jest losowa, „bo są kalekami i nie posługują się szczypcami dla celu, dla którego im one wyrosły, lecz dla chodu”.
Wreszcie cancer, którego gatunki zamieszkujące wybrzeża morskie są wręcz niezliczone, a wśród nich zaś takie, które biegają szybko jak koń. Arystoteles zauważa podstawową cechę tego rodzaju odróżniającą go od reszty skorupiaków: zaokrąglone ciało i brak ogona. Nic z tego opisu nie pasuje do raka. Cancer to w łacińskich (karkinos w greckich) tekstach nie rak, a krab.
Jeżeli spojrzeć na przedstawienia walki Heraklesa z hydrą czy na ilustrowane mapy nieba, rzeczywiście widać na nich nie skorupiaka z wydłużonym ciałem i wyraźnym „ogonem”, a w przybliżeniu okrągłego. Jest to krab, a nie rak. Dla antycznych mieszkańców basenu Morza Śródziemnego raki były w porównaniu z nimi prawie nieistotne. W bardziej kontynentalnej części naszego kontynentu jest odwrotnie i to kraby są czymś egzotycznym. Owszem, w Bałtyku występują, ale są stosunkowo rzadkie. Obecnie człowiek sprowadził (niekoniecznie świadomie) kilka gatunków. Wśród nich jak do tej pory największy sukces osiągnął krab wełnistoszczypcy (lub wełnistoręki), który nie tylko dobrze się czuje w Morzu Północnym i Bałtyku, ale z rzekami dociera w głąb lądu i był widziany w Pradze czy Belgradzie. Nie jest przy tym silnie przywiązany do wody. W Warszawie zaobserwowano go kilka kilometrów od Wisły. Nadal jednak liczebność krabów w tej części Europy nie jest duża.
Za to raki zawsze były ważnym elementem diety i kultury. W Polsce dziś jest dwanaście wsi o nazwie Raków. Do tego trzeba doliczyć dawne, będące dziś częściami miast m.in. Warszawy, Częstochowy i Piotrkowa. Drugie tyle jest wsi Rakowo i Rakowiec, a są też miejscowości o nazwach Rakowa, Rakówko, Rakówiec, Rakszawa itp. Dlatego renesansowi tłumacze tekstów łacińskich – czy to astrologicznych, czy medycznych, czy biologicznych – nazwę Cancer przekładali na „rak” (w translatoryce takie niedosłowne tłumaczenie dodające swojskości nazywa się lokalizacją). Stefan Falimirz w swoim dziele „O ziolach y o moczy gich…, o Zwierzętach/ o Ptaszech/ y o Ribach…” w rozdziale o rybach ma podrozdział Cancer, który zaczyna od słów „Rak iest riba czudna”. W odróżnieniu od takich ryb – których pewnie sam nie widział – jak zając morski, smok morski czy skorpion, rysunek raka jest całkiem realistyczny. Potwierdza on, że ma ogon, choć słabiej widać, że „mężowie maią dwa wąsy”. Ewidentnie nie jest to krab. Co do medycyny, Falimirz nie tłumaczy nazwy i pisze o wrzodzie Cancer – który jest „bolączką barzo szkodliwą”.
O znajomości raków świadczą dość szczegółowe opisy zachowań przytoczone przez Falimirza. Przykładowo, „może być żyw długo przez wody”, choć zaleca przy tym „napawanie mlekiem”. Opisuje też linienie, w którym „odnawiaią się iako wężowie”. Nie przypisuje im też żadnego samorództwa z błota, opisując dość dokładnie, co się dzieje „gdy maią poczynać”. Dzieło Falimirza ma wymiar medyczny, a nie kulinarny, więc ten wątek jest pominięty. Cytuje za to Awicennę, zalecającego popiół z raka na różne dolegliwości, choć właściwości wybielające można stosować nie tylko na „zęby czarne, ale i sukno pomazane”. Czy Awicenna pisał o raku, czy jednak krabie – nieważne. Skoro zaś w biologii stosowanej raka utożsamiono z łacińskim Cancer, to samo stało się w astronomii i astrologii.
Nie jest to tylko polska specyfika. Rak, a nie krab, jest powszechnie rysowany na mapach nieba i w horoskopach w krajach skandynawskich czy słowiańskich (Rumunia ze swojsko brzmiącym „rac” też się załapała). W Niemczech ostatecznie i gwiazdozbiór i choroba to Krebs, czyli krab. Kiedyś jednak bywał przedstawiany w postaci raczej. Zresztą, rak to Flusskrebs, czyli „krab rzeczny”. Podobnie jest w Norwegii – widocznie położenie nad Atlantykiem sprawia, że ciężko zdecydować, czy ważniejszy jest rak, czy krab. W języku francuskim i angielskim z kolei nazwa gwiazdozbioru i znaku zodiaku to Cancer, nie mając oczywistego związku z rodzimą nazwą kraba czy raka.
Rzecznik świadczy o odwłokach i skąd problem językowy
Rak jest archetypicznym skorupiakiem w polskiej kulturze. Dotyczy to także naukowców. W tekstach popularyzujących różne skorupiaki są nazywane dla uproszczenia raczkami (raki czy homary są wyjątkowo dużymi przedstawicielami gromady). Niektóre ich grupy mają ten człon w polskiej nazwie jak np. wąsoraczki czy małżoraczki. Są też nieco większe torboraki czy nieboraki (sic!). Zoolodzy w nadawaniu polskich nazw rozpędzili się tak, że wyróżniają także staroraki, a w ich obrębie wielkoraki, mimo że to nie są skorupiaki, a szczękoczułkowce. Najbardziej znanymi starorakami są skrzypłocze. Są one trochę podobne i do skorupiaków, i do skorpionów, ale bliższe pokrewieństwo łączy je z tymi drugimi.
W anglojęzycznej literaturze skrzypłocze również noszą nazwę, która mylnie sugeruje pokrewieństwo ze skorupiakami – horseshoe crabs. To wskazuje różnice kulturowe. Angielskie nazewnictwo nie widzi wszędzie raków czy raczki, a kraby. Współcześni tłumacze na język polski często adaptują tę konwencję. Mamy więc takie grupy jak kraby porcelanowe, królewskie, żabie czy krecie. Oprócz nich są też kraby prawdziwe. Jest to rozpaczliwa próba powiązania taksonomii ludowej z naukową. True crabs odpowiadają podrzędowi Brachyura.
Brachyura to po polsku po prostu kraby (nie używa się epitetu „właściwe”) można by to spolszczyć jako krótkoodwłokowe. I to jest jedna z cech rozpoznawczych krabów – odwłok ledwo wystający spod spłaszczonego grzbietobrzusznie i mniej więcej okrągłego pancerza. Raki z homarami i krewetki mają kształt wydłużony z wyraźnym, ogoniastym odwłokiem. Te pierwsze głowotułów mają mniej więcej cylindryczny, a te drugie spłaszczony bocznie. Są jeszcze langusty, langustynki i inne opcje niejako pośrednie. Ten podrząd nazywany jest w kontraście Macrura, czyli długoodwłokowe. Z krótkoodwłokowymi tworzą rząd dziesięcionogów. (Odnóży mają więcej, ale za kroczne uznaje się pięć par, w tym tę ze szczypcami.) Wyróżniane w anglojęzycznej kraby z epitetem innym niż true z reguły należą do trzeciego podrzędu Anomura. Dosłownie można by je określać nietypowoodwłokowymi, ale zoolodzy przyjęli miękkodwłokowe. Rzeczywiście, niektóre z nich mają odwłoki miękkie, ale nie jest to regułą. „Krab” palmowy, największy współczesny lądowy stawonóg, ma na odwłoku skorupę całkiem twardą. Regułą jest to, że swoje odwłoki starają się ukryć, czym upodabniają się do właściwych krabów. Anglosaska taksonomia ludowa wyróżnia tu rozmaite crabs i lobsters, w zależności od tego, do której grupy dany takson jest bardziej podobny. Czasem jest to trudne i funkcjonują oboczne nazwy jak yeti crab i yeti lobster. Polscy autorzy z tymi taksonami stykają się głównie za pośrednictwem angielszczyzny, więc albo kalkują wersję angielską, albo pozostają przy łacińskiej.
W przypadku bardziej znanych grup polscy karcynolodzy pokusili się jednak na stworzenie neologizmów. Rodzina Lithodidae znana jako king crabs lub stone crabs to w polskich tekstach naukowych krabony. Jej najbardziej znanego przedstawiciela – Lithodes maja – opisał już Linneusz (jako Cancer Maja), zapożyczając nazwę od Arystotelesa. Największym propagatorem systemu Linneusza w Polsce był Krzysztof Kluk. W 1804 r. wydał czwarty tom podręcznika „Zwierząt domowych i dzikich, osobliwie kraiowych, historyi naturalney początki i gospodarstwo. Potrzebnych i pożytecznych domowych chowanie, rozmnożenie, chorób leczenie, dzikich łowienie, oswoienie, zażycie, szkodliwych zaś wygubienie” poświęcony owadowi (w takiej formie rzeczownika zbiorczego bez liczby mnogiej) i robakom. Wszystkie dziesięcionogi Linneusz opisuje jako rodzaj Cancer, co Kluk spolszcza na Rak. Przyjmuje jednak podział takiego rodzaju na Brachyurus (kraby), Parasiticus (kraboraki) i Macrourus (właściwe raki), co całkiem nieźle odpowiada współczesnym podrzędom. Cancer maja to u niego Diabeł. W wydanym w 1861 r. słowniku wileńskim ten gatunek określany jest jako rak morski, ale w dwudziestowiecznej literaturze już jako jeżokrab.
Najbardziej jednak znane Anomura to prawdziwie miękkodwłokowe pustelniki. Arystoteles opisuje je przy okazji opisu muszlowych (małży, ślimaków itp.) Są one jego zdaniem przykładem nieprzystawania do dychotomicznej taksonomii, gdyż rodzą się jako kraby, ale po znalezieniu muszli żyją jak ślimaki. W odróżnieniu jednak od prawdziwych krabów, u których – jak zauważa też Falimirz – są „mężowie i niewiasty”, pustelniki rodzą się na modłę ślimaków z błota. Związki skorupiaków z muszlowymi przejawia się także występowaniem strzeżków, czyli krewetek lub krabów, które mają się rodzić razem z małżem i żyć w jego muszli. W odróżnieniu od pustelników zajmują one zamieszkałe muszle i nie rosną. Arystoteles nazywa je pasożytami, ale ich usunięcie powodować ma też śmierć gospodarza. To rzekome pasożytnictwo podejmuje Linneusz w nazwie Parasiticus, ale Kluk już od niego ucieka. Nie podkreśla już charakteru pośredniego z mięczakami, tylko używa nazwy kraboraki. W polskiej literaturze popularnej pustelniki kiedyś były znane raczej jako raki pustelniki. Obecnie jednak przeważa wersja kraby pustelniki. To zapewne wpływ literatury angielskiej, ale i Siwek, tłumacząc Arystotelesa, wybrał tę wersję. Autorzy literatury fachowej najczęściej omijają ten problem, zostając przy pustelnikach – ani krabach, ani rakach.
Kluk, adaptując Linneusza, zderzył się z 92 gatunkami. Jego podręczniki były przeznaczone na polski rynek i jako czołowy oświeceniowiec nie mógł w nich pozostawić łaciny ani innych makaronizmów. Wszystkim więc przypisał polskie nazwy, z których nie utrwaliła się prawie żadna. Wiele z nich było kalką z Linneusza – C. norvegicus to Norwegczyk, C. sinicus to Chińczyk, ale już Amerykanin to C. carcinus. Podobnie C. arctus został Niedźwiedziem, a C. cordatus Serdecznikiem. Problem był z naszym rodzimym rakiem. Nazwa „Rak Rak” raczej nie wchodziła w grę, więc C. astacus to u Kluka Rzecznik. Gatunek kraba, który został przez taksonomów wybrany jako wzorzec rodzaju (gatunek typowy) to C. pagurus. Jako jeden z nielicznych zachował niezmienioną nazwę naukową od czasu Linneusza, natomiast po polsku najczęściej dziś nazywany jest krabem kieszeńcem. Kluk też zaznaczył jego typowość, nazywając go Krabą (sic!) pospolitą. Dlaczego Linneusz dla najpospolitszego w Europie kraba wybrał nazwę pagurus? – ciężko stwierdzić, bo nazwą tą określa się też pustelniki, co powoduje konfuzję przy przeglądaniu starszych tekstów.
Szczypaniu noworodków stanowcze „nie” i co to właściwie ma wspólnego
Falimirz raki opisał w rozdziale o rybach. Kluk w rozdziale o owadach. Dokładniej – o owadach bezskrzydłych (razem np. z pająkami, stonogami czy skolopendrami), wskazując, że choć mają naturę owadzią, to są stadium przejściowym z robakami. Wyróżnienie skorupiaków jako odrębnej i równoważnej grupy było dla nich za daleko idące. Tymczasem takie wyróżnienie zastosował już Arystoteles. Co prawda, dla niego skorupiaki to były tylko dziesięcionogi. Pustelniki zaś były problematyczne, jako stadium pośrednie z muszlowymi (Arystoteles mimo zauważenia pewnych cech wspólnych, nie łączył ślimaków i małży z głowonogami we współczesny typ mięczaków). Do muszlowych zalicza też pąkle. Trudno się mu dziwić – są to skorupiaki osiadłe, których pancerz przypomina muszlę małży. Jeszcze wyraźniejsze jest to u innych skorupiaków – małżoraczków. Małżoraczków jednak Arystoteles nie zauważał, podobnie jak całego bogactwa innych skorupiaków niebędących dziesięcionogami. Linneusz, a za nim Kluk, pąkle też zaliczyli do muszlowców. Kluk nazywał je żołędziami morskimi, ospą i tulipanem, ale dość szybko przeważyła nazwa pąkle. Dziś one i ich krewni tworzą podgromadę wąsonogów. W średniowieczu wierzono, że pąkle są formą zimowania niektórych gęsi – bernikli.
Linneusz dość trafnie tuż po rodzaju Cancer umieścił rodzaje Monoculus i Oniscus. Ten pierwszy nie jest już używany, a obejmował skorupiaki planktonowe takie jak rozwielitki czy oczliki. Kluk nieco zmienił układ i pierwszy z nich – pod nazwą Tarczopchła – umieścił między pająkami a skorpionami. Drugi nazwał Stonogą i tak jest również współcześnie. Można założyć, że Brzechwa, pisząc wierszyk o jej plączących się nogach, miał obraz właśnie takiej stonogi, ewentualnie pokrewnego jej prosionka. Tymczasem anglosaskie centipedes u Kluka były tysiącnogami i należą do wijów, a więc są bliższe owadom niż skorupiakom. Biorąc pod uwagę obecną pozycję języka angielskiego w kulturze popularnej, można się spodziewać, że wiersz ten będzie ilustrowany podobizną skolopendry.
Rozbieżność między polskim a angielskim nazewnictwem zwyczajowym widać także w przypadku krewetek. Po polsku jest to grupa dziesięcionogów bez dużych szczypiec, zasadniczo morskich i mniejszych od langust. Obejmuje kilka podrzędów, choć niektórzy próbują tę nazwę zawężać do podrzędu Caridea. Tymczasem w anglojęzycznej literaturze odpowiadają jej grupy shrimps i prawns. Konia jednak z rzędem temu, kto zaproponuje podział na shrimps i prawns satysfakcjonujący Amerykanów i Brytyjczyków czy kucharzy i akwarystów. Ponieważ w anglojęzycznej tradycji silne umocowanie ma adaptowanie nazw ludowych do taksonomii naukowej, niektórzy forsują stanowisko, że prawns to podrząd Dendrobranchiata, a shrimps (true shrimps) to Caridea. Do tego dochodzą jeszcze inne podrzędy dziesięcionogów, takie jak Stenopodidea, czyli boxer shrimps czy Gebiidea, gdzie są i mud shrimps, i mud lobsters. Zwykli użytkownicy, a nawet specjaliści piszący teksty popularne mimo to bez zażenowania nazwą shrimp określają niemal dowolne skorupiaki o podobnym wyglądzie, łącznie z nienależącymi do dziesięcionogów kiełżami (wśród nich jest inwazyjny gatunek dramatycznie podpisywany killer shrimp). Coś większego od shrimp to crayfish (etymologicznie “ryba krab”), jeżeli żyje w wodach słodkich, lobster, jeżeli w słonych lub crab, jeżeli wygląda jak krab. Rozwielitkami (water fleas) i innymi planktonowymi drobiażdżkami prawie nikt sobie nie zawraca głowy. Może czasem przypomni się kryl.
Taksonomia ludowa ma się w tym nijak do taksonomii naukowej. Nawet gdy ktoś Brachyura dookreśli jako „true” crabs. Bierze się to z intrygującego ekologów ewolucyjnych zjawiska zwanego karcynizacją. Nie bez powodu w rejonach bliskich Morzu Śródziemnemu i Atlantykowi domyślnym skorupiakiem nie jest rak, ani nawet homar, a krab. Większość dziesięcionogów ma postać kraba, niezależnie od tego, czy należy do podrzędu Brachyura, czy Anomura. Najbliższymi krewnymi tych dwóch podrzędów są Gebiidea, grzebiące w osadach dennych krewetko-homary i taką formę przyjmuje się za wyjściową ewolucyjnie. U wspólnego przodka Brachyura i Anomura płytki tworzące brzuszny pancerz się połączyły. U pierwszych niedługo później karapaks się spłaszczył i rozszerzył. Tak wyglądał jurajski Eocarcinus praecursor. Kolejne etapy karcynizacji to spłaszczenie i zawinięcie odwłoka oraz zanik jego odnóży. Idealne kraby tak wyglądają, co podkreśla nazwa taksonu, do którego należą – Eubrachyura, obejmującej większość „prawdziwych” krabów. W zasadzie niemal tak samo wyglądają jednak należące do Anomura krabony, co zmyliło Linneusza. Co najmniej od jury ewolucja tych dwóch grup przebiegała oddzielnie, więc ich podobieństwo nie jest wynikiem bliskiego pokrewieństwa, a ewolucji zbieżnej, czyli konwergencji. Istnieje jednak wiele dziesięcionogów z tych dwóch podrzędów, które wyglądają jak nieidealny krab albo wręcz rak. Ma to dwie przyczyny: karcynizacja nie w każdej linii ewolucyjnej przebiegała tak samo, ale również następowała dekarcynizacja. U wspólnego przodka krabonów i pustelników płytki brzuszne ponownie się posegmentowały. U tych drugich tak zostało, a u pierwszych zrosły się na nowo. Różne przejawy karcynizacji i dekarcynizacji następowały w różnych miejscach drzewa filogenetycznego, prowadząc do dzisiejszej różnorodności, w której odlegle spokrewnione linie mogą mieć bardzo podobnych przedstawicieli, a blisko spokrewnione – odmiennych. W tej sytuacji tworzone ad hoc nazwy jak squat lobsters łączą ze sobą rodziny leżące na osobnych liniach, z których jedna obejmuje również porcelain crabs, a druga yeti crabs. Nazewnictwo zwyczajowe nie nadąża za odkryciami systematyki.
Obecnie wydaje się, że jakaś forma karcynizacji zaszła niezależnie od siebie co najmniej pięć razy (dwa u Brachyura i trzy u Anomura), a dekarcynizacji – siedem razy. Zjawisko karcynizacji jest przedmiotem badań już ponad wiek. Podobne zjawisko polegające na zaokrąglaniu ciała ze skracaniem wystających części, spłaszczeniu grzbietobrzusznym i okryciu skorupą widoczne jest choćby u chrząszczy czy pluskwiaków, a także żółwi. Można do tego dorzucić wszy (łonowe po angielsku też nazywa się krabami). Dlatego tabloidom zdarza się co jakiś czas prognozować, że w przyszłości wszystkie zwierzęta zamienią się w kraby. Jak widać, dekarcynizacja również zachodzi. Zjawisko korzystne ewolucyjnie w jednych warunkach, może przestać takie być w innych. Nie ma tak naprawdę w pełni przekonującego wyjaśnienia karcynizacji. Kraby, prawdziwe czy rzekome, zamieniając się z wałka w dysk, tracą zdolność do wycofywania się rakiem, ale za to stają się bardziej obrotowe, biegając w bok. Mniej widzą to, co się dzieje przed nimi i nie mogą się obejrzeć, ale za to lepiej widzą niebezpieczeństwo czyhające z góry. Stają się przy tym nieco podobne do zwierząt, które przyjęły symetrię promienistą zamiast dwubocznej.
Swoją drogą, językowe podobieństwo karcynizacji i karcynogenezy ilustruje polską specyfikę. Ta pierwsza mogłaby się spolszczyć jako krabowacenie, podczas gdy ta druga to rakowacenie. Raki (zwierzęta, nie choroba) w polskiej kulturze są elementem istotnym. Przez kilkadziesiąt lat w polskim elementarzu rak był uosobieniem litery „r”. Dzieci poznawały wierszyki i być może pierwszy w życiu żart słowny „Kto to taki? To dwa raki – mama rak i tata rak, a tam mamy tatarak”. Jeszcze wcześniej niemowlęta mogły doświadczyć zabawy z chodzeniem palcami po skórze z tekstem „Idzie rak-nieborak, jak uszczypnie, będzie znak”. Współcześnie niemowląt się raczej nie szczypie, więc pozostaje to abstrakcją, ale obraz raka, który przyczepił się do palca pojawia się i w klasyku Astrid Lindgren, i we współczesnych bestsellerach Galewskiej-Kustry. Żartem językowym jest też fraszka Kochanowskiego „Raki”, którą trzeba czytać do tyłu, co nawiązuje do raczego odruchu ucieczki. A Tuwimowy komar z komarem się przekomarzał o rakach, co się winkiem raczą.
Chłopaki nie występują, a inwazja owszem i dlaczego to kłopotliwe
W tych przedstawieniach raki są umiarkowanie realistyczne. Uproszczenie dotyczy nie tylko anatomii, ale też barwy sprowadzonej do zieleni czy czerwieni. Czerwoną barwę rak przybiera po ugotowaniu. Przynajmniej rodzimy. Osoby o nieco większej wiedzy mogą wiedzieć, że w Polsce są dwa gatunki raków. Są one rozróżniane jako szewc i krawiec, krótkoszczypcowy i długoszczypcowy, rzeczny i stawowy, a najbardziej utrwalone nazewnictwo to szlachetny i błotny. W świecie naukowym pierwszy to Astacus astacus, a drugi to Astacus leptodactylus. Pierwszego opisał Linneusz, jeszcze jako Cancer astacus. Drugiego opisano kilkadziesiąt lat później, a obecnie do jego nazwy rodzajowej dodano człon wskazujący na czarnomorskie pochodzenie i znany jest jako Pontastacus leptodactylus. Obydwa są objęte częściową ochroną od 2004 r.
Rzecz w tym, że o ile rak szlachetny jest bez wątpienia rodzimy w Polsce, o tyle rak błotny był rodzimy w przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, ale obecnie za takiego może być uznany tylko na południowych skrawkach Polski leżących w dorzeczu Dunaju i Dniestru. Przez kilka tysięcy lat prawdopodobnie nie zaglądał do zlewiska Morza Bałtyckiego. Sytuację zmieniła budowa kanałów łączących dorzecza Wołgi, Donu i Dniepru z jednej strony oraz Dźwiny, Niemna i Wisły z drugiej (a także Dunaju i Menu). Jego ekspansja na zachód i północ ruszyła w XVIII w. Była ona jednak umiarkowana, dopóki liczny był miejscowy rak szlachetny. W 1860 r. we Włoszech zaobserwowano jednak chorobę, którą nazwaną dżumą raczą. W ciągu kilkudziesięciu lat dotarła ona na ziemie polskie, a następnie na drugą stronę Bałtyku. Wbrew nazwie nie ma nic wspólnego z bakteryjną dżumą – jej patogenem jest lęgniowiec Aphanomyces astaci, chromist przypominający (mimo braku pokrewieństwa) grzyby pleśniowe. Choroba dotykała szewców, więc hodowcy raków mieli nadzieję, że krawce są na nią odporne i zaczęli je sprowadzać do Zachodniej Galicji i Kongresówki ze wschodu. Rak błotny zaczął zajmować miejsce szlachetnego, po czym okazało się, że sam również zapada na dżumę.
Hodowcy nie ustali w wysiłkach. Skoro europejskie raki chorują, można spróbować z amerykańskimi. Pod koniec XIX w. sprowadzono raka pręgowatego do stawów koło Dębna Lubuskiego, a w połowie XX w. do Szwecji – sygnałowego. Rzeczywiście, te dwa gatunki są prawie odporne na dżumę raczą, bo ewoluowały z jej patogenem przez tysiące pokoleń. Aphanomyces astaci ich nie zabija, ale potrafi zamieszkać na pancerzu. W ten sposób amerykańskie raki stają się dla niego środkiem transportu i od połowy XX w. dżuma racza rozprzestrzeniła się na resztę Europy. Rak pręgowaty jest mniejszy od szlachetnego i błotnego, ale dużo bardziej odporny nie tylko na dżumę raczą, ale też na zanieczyszczenie wód. Dziś w Polsce, zobaczywszy raka, można być niemal pewnym, że to właśnie on. Większość ludzi jednak raczej nie zdaje sobie z tego sprawy i cieszy się na ich widok. Dziewiętnastowieczny pomór raków szlachetnych nastąpił w czasach wzrostu zanieczyszczenia rzek i raki zaczęły być kojarzone z ich czystością. To niemal jedyny znany niespecjalistom przykład bioindykatora, czyli gatunku wskaźnikowego. Tymczasem raki pręgowate niewiele sobie robią z zanieczyszczeń wody i żadnym wskaźnikiem być nie mogą.
Na tym jednak nie kończy się lista. Rak sygnałowy, od miejsca introdukcji w Europie nazywany też szwedzkim, jest też już w Polsce od 1972 r. Od co najmniej 2009 r. w naszym kraju widuje się raka luizjańskiego. Ten jest czerwony – jak z obrazka. To zresztą zapewne przyczyna jego pojawienia się w Polsce – do Hiszpanii sprowadzono go w celach konsumpcyjnych, ale w Polsce jest atrakcją akwarystyczną. Rak luizjański w Stanach Zjednoczonych jest najczęściej zjadanym gatunkiem raka. Hoduje się go m.in. na polach ryżowych, co pozwala na efektywniejsze wykorzystanie przestrzeni. W Portugalii jednak okazało się, że zbiory ryżu, zamiast rosnąć dzięki zostawianemu przez niego nawozowi, maleją, bo uszkadza młode rośliny. W tym kraju gatunek jest już tak liczny, że stał się ulubionym pokarmem bocianów, stając się jednym z czynników odwodzących je od jesiennej migracji do Afryki.
Jeszcze większą atrakcją ozdobną jest rak marmurkowy (Procambarus virginalis). Jako gatunek powstał około czterdziestu lat temu i nie ma żadnych stanowisk naturalnych. Przez kilka lat był znany tylko akwarystom jako odmiana barwna gatunku Procambarus fallax. W 1995 r. został zidentyfikowany jako forma zmutowana. Jest pierwszym znanym gatunkiem dziesięcionoga, który rozmnaża się wyłącznie partenogenetycznie. Brak samców nie przeszkadza mu jednak w ekspansji. Na wolność wydostał się już w większej części Europy, w Izraelu, na Madagaskarze, a także w Chinach (z Tajwanem) i Korei. Gatunki hodowlane mogą uciekać ze stawów, natomiast akwariowe często są wypuszczane przez akwarystów celowo. Jest to sposób pozbycia się niechcianego już zwierzęcia domowego, choć bywa eufemistycznie określane jako „darowanie wolności”. Z prawnego punktu widzenia nie różni się od porzucenia psa czy kota. O ile większość ciepłolubnych ryb akwariowych jest w ten sposób skazywana na powolną śmierć (czasem stając się tematem sensacyjnych nagłówków w stylu „Piranie w Wiśle!”), o tyle niektóre żółwie czy raki rozpoczynają w ten sposób nową inwazyjną populację. Te raka marmurkowego wciąż w Polsce są na tyle rozproszone, że jest szansa na ich kontrolę. Nie jest to jednak łatwe. Na początku tego roku sensacyjne nagłówki opisywały szacowaną na sto tysięcy populację w warszawskim stawie Morskie Oko. Raki marmurkowe w razie niesprzyjających warunków w wodzie bez trudu radzą sobie z życiem w wilgotnych norkach blisko wody. W ramach jednej z akcji zwalczania ich populacji na Lubelszczyźnie przyrodnikom udało się zainteresować sójki tą potencjalną ofiarą. Wydaje się, że z sukcesem.
W związku z tym kolejne gatunki raków amerykańskiego pochodzenia trafiają na unijną listę gatunków inwazyjnych, których hodowla i wprowadzanie do środowiska jest zakazane. To drugie oznacza również nakaz humanitarnego uśmiercenia w razie złapania przy wędkowaniu. Opcja „złów i wypuść” nie wchodzi w grę. W ramach zorganizowanych akcji nieraz łapie się duże liczby, które po przebadaniu weterynaryjnym trafiają do ogrodów zoologicznych jako karma dla zwierząt. Dla surykatek to całkiem dobry odpowiednik skorpionów. Niektórzy propagują ich wykorzystanie kulinarne przez ludzi, choć dziś przeciętny Polak chętniej zje kraba czy krewetkę niż raka, mimo że przecież to dla celów konsumpcyjnych rozpowszechniono większość raków, które potem okazały się inwazyjne. Przy tym status raka błotnego jest skomplikowany. Mimo rozpowszechnienia inwazyjny nie jest. Niektórym trudno też przeskoczyć sto lat nauczania o dwóch polskich gatunkach raków. Czasem więc raki błotne są wpuszczane do rzek zlewiska Bałtyku w ramach „przywracania” gatunku. Niestety, taki błąd zdarza się nawet służbom odpowiedzialnym za ochronę przyrody.
Astakolodzy z zachodniej i środkowej Europy, opisując raka błotnego, zwykle ograniczają się do wyróżniania gatunku Pontastacus leptodactylus. Długo zresztą wielu w ogóle nie widziało potrzeby wyróżniania go z rodzaju Astacus. Specjaliści z Europy Wschodniej skłaniają się raczej do tezy, że dzieli się on na osiem lub dziesięć gatunków o nieco odmiennym wyglądzie. W dorzeczach Dunaju, Dniestru i Dniepru występuje głównie Pontastacus salinus, więc to jego najbardziej można się spodziewać w Polsce. Analizy molekularne wskazują, że zróżnicowanie genetyczne w obrębie tego kompleksu rzeczywiście występuje, ale niekoniecznie pokrywa się ze zróżnicowaniem anatomicznym. Niektóre markery u raków z Dniepru są bliższe tym z Kaukazu i Syberii niż Dunaju. Te z kolei są podobne do markerów znajdowanych u raków ze zlewiska Bałtyku czy Morza Północnego. Ciekawy jest przypadek raków duńskich i węgierskich, które są pod tym względem najbliższe północnotureckim. To trochę komplikuje rekonstrukcję ekspansji tego gatunku na północ i zachód, większą rolę dając ścieżce dunajskiej niż kanałom między dorzeczami Donu i Dniepra oraz Wisły i Dźwiny. Tak czy inaczej wydaje się, że ojczyzną tego gatunku jest Turcja, gdzie jest największe zróżnicowanie genetyczne. To wzmacnia opcję utrzymującą, że rak błotny jest pojedynczym, choć zróżnicowanym, gatunkiem, a nie kompleksem gatunków.
Dziś rak szlachetny występuje od Pirenejów po Wołgę, choć z różną częstotliwością. Pojedyncze stanowiska ma w Anglii i na Cyprze, całkiem nieźle natomiast ma się wokół Bałtyku i w rejonie niemiecko-austriacko-czeskim. Rak błotny ma w Europie dość podobny zasięg, przy czym sięga Syberii i Turkiestanu. W Ukrainie zdecydowanie przeważa nad rakiem szlachetnym, ale po wyjściu poza pierwotny zasięg i załamaniu populacji raka szlachetnego, jest od niego liczniejszy także w Anglii czy Włoszech. Jest podobnie liczny – czy raczej nieliczny – jak szlachetny w Europie Środkowej, a w Niemczech wydaje się nie zagrażać jego pozycji i zupełnie nie udała mu się ekspansja w krajach nordyckich, nie licząc Danii i Karelii. W Europie zachodniej i środkowo-zachodniej oraz na wybrzeżach Morza Czarnego jest jeszcze kilka innych rodzimych gatunków raków, lokalnie częstszych od tych, które znamy z Polski.
Raki w niektórych krajach i okresach uchodziły za królewskie danie. Obecnie symbolem luksusu są homary i langusty. Są dowody na to, że kraby były elementem diety neandertalczyków. Obecnie w Polsce rak szlachetny i błotny są chronione w naturze, ale można je legalnie hodować w celach kulinarnych. Regulują to przepisy dotyczące rybactwa śródlądowego. Niektórzy argumentują, że ich połowu nie można zaliczać do rybołówstwa, ale taksonomia nie ma mocy zmiany języka innego niż biologiczny. Na bezrybiu i rak ryba. A u Falimirza nawet nie na bezrybiu.
Biolodzy wciąż mieszają zwykłym ludziom w głowach i wywracają przyzwyczajenia i intuicje. W systematyce nic nie jest stałe. Lepiej może wrócić na Ziemię i spojrzeć w niezmienne gwiazdy. Słońce co roku przecież wchodzi w punkt Raka, kończąc wiosnę i zaczynając lato. No cóż, kiedy starożytni Grecy ustalali swoją wersję zodiaku, Słońce wchodziło w gwiazdozbiór Raka. Ruch Ziemi w kosmosie sprawił jednak, że po dwóch tysiącach lat punktu Raka nie znajdziemy w gwiazdozbiorze o tej nazwie. Do dziś przesunął się on przez gwiazdozbiór Bliźniąt i znajduje się w Byku. Nic stałego pod Słońcem.