Reklama
Orłan. Orłan. Shutterstock
Środowisko

Jaki znak twój? Orzeł biały? Już nie. Nadgorliwi Polacy zmieniają nazwy roślin i zwierząt

„To iest riba czudna”. Opowieść o podejściach i wycofywaniach się rakiem z raka
Środowisko

„To iest riba czudna”. Opowieść o podejściach i wycofywaniach się rakiem z raka

21 czerwca Słońce wchodzi w punkt Raka. Choć może raczej Kraba? Po prześledzeniu dziejów taksonomicznej batalii w sprawie tych dwóch skorupiaków wielu rzeczy nie można być pewnym. [Artykuł także do słuchania]

Kto ty jesteś? Polak mały! Jaki znak twój? Orzeł biały? Niestety, już nie. Gdyby ten ptak wiedział, jak go nazywają niektórzy polscy naukowcy, poczerwieniałby ze wstydu…

Od niepamiętnych czasów języki narodowe zawierały nazwy roślin i zwierząt. Wraz z rozwojem międzynarodowej wymiany myśli naukowej pojawiła się potrzeba stworzenia precyzyjnego i uniwersalnego systemu nazewnictwa. Językiem nauki była wówczas łacina, co umożliwiło opracowanie nazw neutralnych, wolnych od konfliktów językowych i politycznych.

Stopniowo człowiek coraz lepiej poznawał różnorodność świata istot żywych – w sposób coraz bardziej szczegółowy, strukturalny i hierarchiczny. Przełomem, powszechnie zaakceptowanym, stał się system nazewnictwa dwuczłonowego, wprowadzony przez Karola Linneusza. Przyjmuje się, że stało się to w IX edycji „Systema Naturae” – w 1758 r. Dla przykładu nazwę europejskiego wilka zapisuje się: Canis lupus Linnaeus, 1758. Składają się na nią: rodzaj (Canis), gatunek (lupus), autor (Linnaeus), rok opisu (1758).

Kawia domowa.ShutterstockKawia domowa.

Nazwy dwuczłonowe (binominalne), czyli naukowe, tworzone są w oparciu o łacinę, dzięki czemu wiedza systematyczna stała się powszechnie dostępna dla ludzi wykształconych. System Linneusza podkreślał również hierarchiczność świata organizmów – gatunki grupuje się w rodzaje, rodzaje w rodziny (dla wilka – psowate, Canidae), rodziny w rzędy (dla wilka – drapieżne, Carnivora). Przynależność do określonej jednostki systematycznej (taksonu) może ulec zmianie na podstawie nowych wyników badań. Ponadto zasady nazewnictwa różnią się nieco w zoologii, botanice, bakteriologii, wirusologii czy mykologii. Ważne jest, że w zapisie taksonomicznym zawsze podaje się nazwisko autora i rok – nic nie dzieje się anonimowo. W zoologii kwestie te reguluje m.in. International Code of Zoological Nomenclature.

Mysz, nie myszarka

Linneusz zaproponował swój system m.in. po to, by ograniczyć nadmierne rozbudowywanie nazw w językach narodowych. Badacze różnych narodowości zgadzają się, że w publikacjach szczegółowych należy podawać pełną nazwę naukową, nie potrzeba tworzyć wymyślnych, dodatkowych nazw lokalnych. Niestety w Polsce w ostatnich kilkunastu latach zasadę tę porzucono.

Grupa biologów, nie dość uważnie wczytawszy się w nauki Linneusza, zaczęła wprowadzać do obiegu tysiące nowych, dziwacznych nazw (W. Cichocki i in., „Polskie nazewnictwo ssaków świata”, Muzeum i Instytut Zoologii PAN, Warszawa, 2015). Ta nowa tendencja jest na skalę masową rozwijana w internecie. I nagle mysz leśna przestała być myszą, a stała się myszarką, mucha stała się zgniłówką, a foka – szarytką. Nietoperz zmienił się w mopka, orzeł – w orłana lub orlika, wieloryb – w pływacza. Historycznie ugruntowana „świnka morska” (niem. Meerschweinchen) stała się kawią domową itd.

Myszarka.ShutterstockMyszarka.

To niepokojące zjawisko zauważyli już 34 lata temu profesorowie Eugeniusz Grabda (nestor polskiej zoologii) i Tomasz Heese: „Innym potrzebom służy nazewnictwo naukowe (...), a innym nazewnictwo popularne, choć oba zmierzają do tego samego celu – rozróżniania gatunków. Nazewnictwo popularne wtedy tylko spełni swoją funkcję, jeśli będzie stosowane w zakresie istotnych potrzeb, a więc używane do organizmów częściej spotykanych w naszym życiu, działalności gospodarczej, nauce czy literaturze popularnej. Natomiast absolutnym nieporozumieniem jest chęć stworzenia równoległego ciągu do nazewnictwa naukowego (łacińskiego). Hołdowanie zasadzie, że każda nazwa łacińska powinna mieć odpowiednik w nazwie polskiej, jest nieporozumieniem i prowadzi do wypaczeń”. Pewną stabilność nazewniczą jeszcze do końca XX w. gwarantowała Komisja Nazewnictwa Polskiego Towarzystwa Zoologicznego (PTP). Niestety, wraz z końcem działalności PTP i wzrostem znaczenia internetu sprawy nazewnictwa wymknęły się spod kontroli.

Wieloryb, nie pływacz

Polacy mają niestety bardzo fragmentaryczną wiedzę o bioróżnorodności. Dzieje się tak m.in. z winy szkół, w których uczy się namiętnie o lancetniku (którego większość młodych ludzi nigdy nie zobaczy), a ignoruje podstawowe gatunki spotykane na co dzień. Rzadko który przedstawiciel młodego pokolenia potrafi chociażby rozpoznać dąb szypułkowy, odróżnić grab od buka i wiązu, świerk od jodły, wronę od gawrona. Fakt, że miliony gatunków nie mają nazw zwyczajowych, nie oznacza, że należy je teraz masowo tworzyć.

Dla porównania – w alpinizmie działa zdrowy rozsądek. Zdobywca dziewiczego szczytu może nadać mu nazwę; gdyby jednak przypadkowy internauta spróbował ochrzcić górę, której nie zdobył, zostałby wyśmiany. W biologii niestety trwa wolnoamerykanka. Np. pewien amator akwarysta z Krakowa wymyślił setki polskich nazw dla egzotycznych ryb. W epoce internetu proces ten przyspiesza lawinowo.

Długopłetwiec.ShutterstockDługopłetwiec.

Problemem nie jest tylko liczba nowych nazw, ale przede wszystkim próby ich tworzenia według pozycji taksonomicznej. Przykład: „orzeł bielik” (Haliaeetus albicilla) został przez zoologicznych nadgorliwców przemianowany na „orłana” – z uwagi na jego odrębność rodzajową od orła przedniego (Aquila). To absurdalne, szkodliwe i niczemu nie służy (nie mówiąc o tym, że jest to nazwa rosyjska, nie polska). W innych językach bielik pozostał orłem: po angielsku nosi nazwę sea eagle, po niemiecku Seeadler. Tymczasem u nas, aby zrównoważyć mnogość nazw naukowych, łacińskich, zaczęto tworzyć sztuczne nazwy dla całych rodzajów. Nigdzie na świecie nie rozbija się nazwy zwyczajowej na nazwy całkowicie nowe tylko dlatego, że gatunki reprezentujące starą nazwę zostały zaklasyfikowane do różnych rodzajów. A jeśli w wyniku nowych badań, które np. wykażą pokrewieństwo danego rodzaju z innym, niż dotąd uważano, i jego pozycja taksonomiczna się zmieni (co w biologii jest normalne), to kto będzie pilnować zmiany nazwy polskiej?

Podobne pomysły obejmują nazwy kolejnych grup zwierząt. Jeden z autorów tego tekstu zdumiał się, dowiedziawszy od studentów o „pływaczu szarym” – to nowa, promowana przez wspomniane środowiska nazwa wieloryba szarego (ang. grey whale). Powszechnie znany humbak (humpback whale) stał się długopłetwcem oceanicznym.

Zamęt, nie porządek

Kto pozwolił tak zaśmiecać język polski?! Zmiana historycznych nazw zwyczajowych jest nieuzasadniona i szkodliwa. Po raz pierwszy od czasów Linneusza ktoś postanowił rozbudowywać słownictwo biologiczne w języku lokalnym na poziomie hierarchicznym. W dodatku przeprowadził to w taki sposób, że utrudnia zrozumienie zawartej w nazwie informacji. Likwiduje bowiem dobrze znaną, tradycyjną nazwę wspólną dla kilku (wyróżnionych i nazwanych po łacinie) rodzajów w imię źle pojętej dokładności – odpowiedniości w stosunku 1:1 nazw łacińskich i polskich.

Po co komu polskie nazwy na poziomie rodzaju (genus)? Wprowadza się je anonimowo i bez żadnej kontroli, gdyż raz opublikowane w sieci stają się nieweryfikowalne. My sami, opisując nowe dla nauki gatunki, każdorazowo nadajemy im łacińską nazwę binominalną wraz z nazwiskiem i rokiem opisu – dzięki czemu każdy może odnaleźć źródło i zidentyfikować desygnowaną istotę. Kim są autorzy nazw „pływacz szary” czy „szarytka morska”? Czy pomyśleli o zamęcie, który wprowadzili?

Szarytka.ShutterstockSzarytka.

Nazwy zwyczajowe (potoczne) należą do ogółu społeczeństwa, także do ludzi bez wykształcenia biologicznego. Specjaliści, jeśli je stosują, powinni równocześnie odnosić się do nazw naukowych. Tak dzieje się np. w parazytologii, gdzie obok kilku nazw historycznych funkcjonują jedynie nazwy naukowe – i nikomu nie przychodzi do głowy, by wymyślać nowe, polskie. Przeciętni Polka i Polak, nawet z wykształceniem przyrodniczym, nie są w stanie rozróżnić, czy mysz należy do rodzaju Apodemus, czy Mus. Podobnie spotykane na polskim wybrzeżu foki powinny pozostać fokami niezależnie od tego, czy specjaliści zaliczają je do rodzaju Phoca, czy Halichoerus.

Wzywamy Radę Języka Polskiego, by zajęła stanowisko w tej sprawie. O ile bowiem stosunkiem pomiędzy taksonami zajmują się biolodzy systematycy, o tyle mnożenie sztucznie tworzonych, nienaukowych nazw rodzajowych nie tylko wprowadza nieporządek wśród fachowców i adeptów tej dziedziny, lecz także kala polszczyznę ukutymi naprędce lub, co gorsza, skalkowanymi z innych języków pseudoterminami, i zrywa więzi między pokoleniami. Niech nasze wnuki uczą się dalej o myszy, nie myszarce, która ząbkami serek skrobie, o bursztynowym świerzopie i gryce jak śnieg białej, a przede wszystkim o polskim dumnym godle przedstawiającym nie orłana, lecz orła bielika.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną