Shutterstock
Struktura

Wymiary przestrzeni: Niemądry krzyk ulicznych plemion

Wymiary przestrzeni: Miastom brakuje bliskości
Struktura

Wymiary przestrzeni: Miastom brakuje bliskości

Czas, jaki muszą poświęcić mieszkańcy miast, żeby rowerem lub pieszo dotrzeć do sklepu, fryzjera czy lekarza, zmierzyli badacze. Uzyskali wyniki, które może nie zawsze się w zderzeniu z rzeczywistością bronią, ale przynajmniej nagłośnili problem i wskazali metody jego rozwiązania.

Kierowcy muszą walczyć z rowerzystami i pieszymi, żeby mieć więcej miejsca na drogach? To fałsz. A jaka jest prawda? [Artykuł także do słuchania]

Wiosną w serwisie Moto.pl pojawił się artykuł pod sensacyjnym tytułem: „Czy gwiazda Top Gear zwariowała? Namawia do przesiadki na rowery”. Wariatem miał być słynny brytyjski fan motoryzacji James May. Fakt: powiedział tak i to w godzinnym wywiadzie dla brytyjskiego serwisu rowerowego Road.cc. Tyle że w 2022 r., więc cała afera wyglądała na zwykły klickbait szczujący kierowców na rowerzystów, żeby było więcej odsłon.

Do tej hipotezy nie pasował jednak retoryczny ton pytania, czy May zwariował, sugerujący, że wręcz przeciwnie. A i komentarze pod artykułem były różne. Na przykład „Moim zdaniem na starość zwariował”, „Dla polskiego smrodziarza rzecz nie do pomyślenia”, „Kolejny hipokryta, mieszka obok roboty a na wakacje pewnie samolotem lata”, ale też „Pełna zgoda! Jestem petrolheadem, mam parę fajnych furek, często jestem na torze, uważam jednak, że miasta są dla ludzi, a nie dla samochodów”.

Poza tym, dlaczego moto portal miałby odgrzewać starego newsa i to akurat na wiosnę? Czyżby chodziło o sprowokowanie kierowców do przeczytania artykułu, ale po to, żeby im ostrożnie zasygnalizować alternatywę dla auta? Pachnie podwójną zdradą.

Ani kibice, ani melomani

Ten medialny epizod wpisuje się w toczące się od lat w naszym kraju spory między kierowcami, rowerzystami i pieszymi. Choć są to tylko określenia chwilowych użytkowników środków transportu, stały się nazwami miejskich „plemion” walczące o terytorium, czyli o przestrzeń do poruszania się po ulicach.

Nikt nie jest wyłącznie kierowcą, rowerzystą czy pieszym, ale „bycie” którymś z nich stało się kwestią światopoglądową i częścią tożsamości kulturowej wielu osób. Przy czym spór między kierowcami i rowerzystami jest najgorętszy, bo ma znamiona ideowej walki nowego ze starym, a wręcz dobra ze złem.

Uczestnicy ruchu drogowego nie są jednak plemionami sensu stricto, czyli grupami spokrewnionych rodów zajmujących wspólny obszar, połączonych więziami społecznymi i ekonomicznymi. Nie chodzi też o neotribalizm, czyli koncepcję zakładającą, że ​​ludzie mają ewolucyjną tendencję do organizowania się w społeczeństwa plemienne, mimo przynależności do większych grup takich jak naród, wierni czy mieszkańcy.

Bliżej im do neoplemion francuskiego socjologa Michela Maffesoli („Czas plemion. Schyłek indywidualizmu w społeczeństwach ponowoczesnych”, 1988 r.), które tworzą się wokół wspólnych pasji i zamiłowań, przekraczając granice klas, wieku czy przestrzeni. W takim sensie myślimy dziś o hobbystach, fandomach, kibicach czy melomanach. Tyle że są to grupy wymieszane ze sobą, a nie rozłączne plemiona-bańki, bez części wspólnych. Skąd więc takie myślenie?

Żartem i gafą

Kiedy mówimy dziś o neoplemionach – i to nie tylko w kontekście środków transportu – chodzi nam głównie o jedną cechę dawnych plemion: wzajemną wrogość. Wspólny wróg jednoczy, zacieśnia grupowe więzi i wzmacnia poczucie przynależności. A stawką w tej walce są realne zasoby: pasy drogowe i budżety gminne.

Można ją mitygować angielską auto-ironią, jak robi to ekipa Top Gear. W odcinku 5/10 (2007) ścigała się ona po Londynie różnymi środkami transportu. Pierwszy dojechał rowerzysta, a ostatni May, autem. W epizodzie 5/21 (2014) prowadzący kręcili filmy promujące bezpieczeństwo rowerzystów. Doszli do wniosku, że najbezpieczniej jest nie jeździć rowerem i wymyślili hasło „Nie bądź dzieckiem, kup samochód”.

Wysiłki angielskich i polskich dziennikarzy mają ten sam cel: zachęcić kierowców do wyjścia poza plemienne stereotypy transportowe. Samochód jest tylko jednym z kilku sposobów na podróż, a nie jakimś totemem. Polakom brakuje jednak argumentów. Autor newsa o tym, co James May myśli o rowerach, zaplątał się już w pierwszych zdaniach. Przyznał, że brzmi to, jak herezja, ale „de facto nie dotyka świętości, a wyraża prawdę, bo odnosi się do niezwykle wąskiego widzenia świata”.

Zdrada win-win

O więcej miejsca na jezdniach najgłośniej krzyczą ci kierowcy, którzy naprawdę muszą lub kochają jeździć. Tyle że robią to w duchu „plemiennej” solidarności. Taki odruch, być może rzeczywiście uwarunkowany ewolucyjnie: powszechna mobilizacja na zasadzie „biją naszych”.

Ten emocjonalny automatyzm przysłania prawdę, że ich główną konkurencją w korku nie są „wrogie plemiona” pieszych i rowerzystów, lecz inne osoby kierujące, z których wiele wcale nie musi lub nie kocha jeździć. Byłoby luźniej, gdyby zostawiły auta pod domem. Kto ich przekona? Na pewno nie rowerzyści i piesi.

Wystarczyłoby, gdyby „prawdziwi” kierowcy odłożyli na bok wewnątrz plemienną lojalność i zaczęli namawiać ziomków do chodzenia i pedałowania, a władze do budowania dróg rowerowych, chodników i buspasów. Bez żadnych wyrzutów sumienia. Bez oszukaństwa i krzyku o zagrożeniu. Kto woli auto, będzie dalej jeździł autem, ale wygodniej, bo inni z kolei dla własnej wygody wybiorą rower lub autobus i zwolnią pasy ruchu. Idealna sytuacja win-win. Możliwa jednak tylko poza schematem walki plemiennej.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną