Zamknąć Matterhorn
Z zamiarem ujrzenia (i oczywiście sfotografowania) Matterhornu do leżącej pod nim miejscowości Zermatt przyjeżdżają co roku 2 mln ludzi. To najpopularniejsza miejscowość turystyczna w Szwajcarii. Na ulicy spotkać tu można przybyszów z całego świata. Wśród nich jest też kilka tysięcy takich, którzy zjawili się tu tylko w jednym celu: wdrapania się na tę wielką samotną górę z ostrymi jak topór graniami i szpiczastym wierzchołkiem, znajdującym się na wysokości 4478 m n.p.m. Matterhorn wznosi się na granicy szwajcarsko-włoskiej, a jego nazwa oznacza po prostu „szczyt ponad łąkami” (matte to po niemiecku „łąka”, a horn – „szczyt”). Włosi i Francuzi nazywają go po swojemu, czyli Górą Jeleni (Monte Cervino po włosku i Mont Cervin po francusku). Niezwykła piramida doczekała się też wielu epitetów, np. „królowa Alp”, „góra gór”, ale mieszkańcy Zermatt mówią na nią po prostu „Hore”, czyli „szczyt”. Choć w okolicy znajduje się ponad 30 czterotysięczników, w tym kilka wyższych od Matterhornu, wszyscy wiedzą, że Hore jest tylko jeden.
Matterhorn długo uchodził za górę nie do zdobycia. W końcu dokonano tego w 1865 r., czyli 80 lat po zdobyciu Mont Blanc, najwyższej góry całych Alp. To pierwsze wejście na Matterhorn okazało się jednak tragiczne. Z siedmiu osób powróciły tylko trzy – cztery spadły w przepaść. Każdy alpinista próbujący wspiąć się na Matterhorn wie, że sporo ryzykuje. Liczba tych, którzy zapłacili życiem za próbę jego zdobycia, zbliża się do 600. Co roku ginie na nim od kilku do kilkunastu osób. Mimo to chętnych nie brakuje – Matterhorn działa na wspinaczy jak potężny magnes. Nie wyobrażają sobie, że ktoś mógłby im zakazać wchodzenia na niego. Tymczasem pojawiają się takie pomysły.
Za duże ryzyko
Awantura wybuchła na początku sierpnia tego roku. W samym środku sezonu turystycznego na łamach szwajcarskiej prasy po raz pierwszy pojawiły się sugestie, że być może Matterhorn staje się zbyt niebezpieczny i należałoby go zamknąć dla alpinistów. Opinie takie pojawiły się w komentarzach do wypadku z końca lipca. Dwoje alpinistów spadło w przepaść w wyniku oderwania się od Matterhornu kawałka skały, która przecięła na pół przytrzymujące ich liny. Tragedia nastąpiła porankiem blisko wierzchołka. Co gorsza, krucha skała utrudniała akcję ratowniczą. W efekcie do ciał alpinistów, leżących ponad 500 m poniżej miejsca obrywu, udało się dotrzeć dopiero pod wieczór tego samego dnia. Wszyscy natychmiast przypomnieli sobie, że trzy tygodnie wcześniej na Matterhornie zginął w podobny sposób brytyjski alpinista, który został uderzony przez kamień podczas schodzenia ze szczytu. Głaz strącił go do trzystumetrowej przepaści.
Ponieważ spadające kamienie stają się coraz częstszym zagrożeniem dla śmiałków wspinających się na Matterhorn, a jest takich co roku ok. 3 tys., część badaczy uważa, że góra stała się zbyt niebezpieczna dla alpinistów. Kiedy taka sugestia pojawiła się w szwajcarskiej prasie, natychmiast wywołała narodową dyskusję. W końcu Matterhorn to dobro narodowe Szwajcarów. Cytowani przez gazety eksperci woleli nie wypowiadać się pod nazwiskiem, bo wiedzieli doskonale, jaka będzie reakcja władz gminy Zermatt oraz lokalnych organizacji przewodnickich i alpinistycznych. – To pomysł absurdalny. Alpiniści nie są dziećmi. Wiedzą, że ich aktywność wiąże się z wysokim ryzykiem. Nie możemy za nich decydować, czy mają wchodzić na Matterhorn, czy nie. To, co możemy, to redukować tłok. I to robimy. Zmniejszyliśmy liczbę miejsc noclegowych w schronisku pod szczytem i zakazaliśmy tam biwakowania – wylicza Benedikt Perren, szef jednego ze stowarzyszeń przewodnickich w Zermatt.
Jednak raz już Matterhorn został zamknięty. W 2003 r. podczas bardzo ciepłego lata wielki blok skalny oderwał się od grani Hörnligrat, którą na szczyt zmierza najwięcej wspinaczy. Jakieś 90 osób zostało uwięzionych powyżej miejsca obrywu i ostatecznie ewakuowano je helikopterami. Wkrótce po tym zdarzeniu naukowcy sporządzili listę takich wrażliwych punktów w szwajcarskiej części Alp. Wyrażali obawę, że któregoś dnia może dojść do tragedii. Jeśli nie na Matterhornie, to na innym szczycie. – Choć góra ta jest symbolem trwałości i odporności, nie jest zbudowana z twardego granitu, ale w dolnej części tworzą ją miękkie łupki i zieleńce, dopiero wyżej zwieńczone odpornymi gnejsami. Dzięki tym gnejsom szczyt okazał się wyjątkowo odporny na erozję, która zniszczyła i usunęła skały w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Miękkie łupki łatwo się kruszą, kiedy do zmrożonej wcześniej skały zaczyna dobierać się ciepło – tłumaczy Raphaël Mayoraz, główny geolog kantonu Valais, na którego terenie znajduje się Matterhorn.
Afrykańska góra
Skąd w ogóle wziął się Matterhorn? Jego prehistoria sięga zamierzchłych czasów sprzed ok. 200 mln lat, kiedy to superkontynent Pangea rozpadł się na dwa kawałki. Powstały wtedy dwa kontynenty – południowy Gondwana i północny Laurazja, oddzielone oceanem Tetyda. Skały dziś tworzące Matterhorn były w tamtym czasie częścią Gondwany, ale jakieś 100 mln lat później weszły w skład niewielkiego lądu, który powędrował na północ w stronę Europy, porzucając Gondwanę. Wkrótce zresztą ona cała zaczęła się rozlatywać na mniejsze kawałki. Mniejsze nie znaczy, że małe. Jednym z nich była np. Afryka, która także ruszyła na północ, ku Europie. Wkrótce pomiędzy zbliżającymi się do siebie Afryką i Europą powstała potężna strefa tektonicznego zgniotu. Znajdujące się w niej osady morskie zostały zaburzone i przesunięte przez siły drzemiące wewnątrz globu. W efekcie w skorupie ziemskiej powstały trzy olbrzymie fałdy skalne zwane płaszczowinami. Leżały jeden na drugim. Matterhorn jest ocalałym fragmentem najwyższego z tych fałdów, w którego skład weszły osady należące do kontynentu afrykańskiego. Stąd zresztą wzięło się jeszcze jedno określenie słynnego szczytu, nadane mu przez geologów: afrykańska góra.
Jednak Matterhorn nie od razu przybrał dzisiejszy wygląd. Najpierw fałdy na dnie morza musiały być wydźwignięte i zmienić się w ląd. Tak właśnie wyrosły Alpy (a także inne współczesne im pasma górskie, choćby bliskie nam Karpaty). Jednak góry, które pojawiły się w wyniku uruchomienia się tej tektonicznej windy, były wprawdzie wysokie, ale nie miały wcale ostrych grani, pionowych urwisk ani postrzępionych szczytów. Wierzchołek Matterhornu był zaokrąglony i zbudowany z odpornego „afrykańskiego” gnejsu, dzięki któremu szczyt ten coraz wyraźniej górował nad bezpośrednią okolicą, w miarę jak erozja i inne procesy niszczące coraz skuteczniej dobierały się do miękkich skał wokół niego.
Jednak prawdziwa metamorfoza nastąpiła dopiero w plejstocenie – epoce lodowcowej, która nastała ok. 2 mln lat temu. Ziemski klimat ochłodził się wyraźnie, a w Alpach linia wiecznego śniegu – granica, powyżej której w ciągu roku więcej śniegu spada, niż topnieje – znacznie się obniżyła, co skończyło się tym, że lód wypełnił najpierw alpejskie doliny, a gdy już nie mógł się w nich pomieścić, zajął też podgórskie kotliny. Jego grubość miejscami przekraczała kilometr. Te olbrzymie lodowce przemodelowały krajobraz Alp (tak samo było w Tatrach). Również Matterhorn został otoczony lodem. Lód gromadził się w głębokich misach, które powstały w wyniku pogłębienia i poszerzenia źródliskowych odcinków dolin rzecznych, funkcjonujących przez miliony lat, zanim nadeszła epoka lodowcowa. Poszerzanie i pogłębianie mis lodowych odbywało się kosztem samej góry. Z czterech stron była podgryzana przez cyklicznie zamarzające i odmarzające wody lodowcowe. Łagodne zbocza zyskiwały na stromości, aż w końcu zmieniły się w urwiska. Kiedy wzrost temperatur globalnych położył kres epoce lodowcowej, światu ukazał się nowy odmłodzony Matterhorn. Teraz był wielką piramidą o wysokości względnej ponad kilometra, której ściany opadają niemal pionowo na cztery strony świata.
Krucha skała
Dzięki powrotowi ciepła Matterhorn zyskał swoją niezwykłą sylwetkę. Ale nadmiar ciepła wcale nie służy górze. Kiedy w 2003 r. odcięła od świata blisko setkę alpinistów, naukowcy postanowili przyjrzeć się bliżej, jak radzi sobie ona z trwającym od kilkudziesięciu lat ociepleniem klimatu. Po kilku latach przygotowań w 2009 r. ruszył trwający do dziś projekt badawczy o nazwie Permasense. Specjaliści z czterech szwajcarskich uczelni – uniwersytetów w Zurychu i Bazylei, sławnej politechniki ETHZ w Zurychu oraz politechniki EPFL w Lozannie – w ciągu kilku tygodni przymocowali do ścian Matterhornu zdalnie sterowaną aparaturę, która miała monitorować tempo niszczenia góry.
Sieć składającą się z 25 przyrządów rozmieszczono na wysokości ok. 3500 m n.p.m., gdzie zaczyna się wiodąca na szczyt grań Hörnligrat. Mayoraz wspomina, że jeszcze dwie, trzy dekady temu była ona nawet latem pokryta śniegiem i lodem, który zmrażał skałę i ją stabilizował. Teraz jednak większość tego śniegu i lodu znika w najcieplejszych miesiącach roku, a wtedy skała staje się wyjątkowo podatna na niszczenie. Pęka, kruszy się i odpada.
Intensywność tego procesu wyraźnie wzrosła po roku 2000. Podczas fal upałów, które w ostatniej dekadzie regularnie docierają do szwajcarskich Alp, dodatnie temperatury powietrza notuje się na wysokości ponad 4500 m n.p.m., co oznacza, że niemal wszystkie alpejskie wierzchołki ogarnia wtedy ciepło atakujące wieczną zmarzlinę, spajającą skałę. – Dawniej bardzo rzadko notowaliśmy temperatury dodatnie na poziomie powyżej 4000 m. Dziś nie jest to nic nadzwyczajnego.
Klimatolodzy oceniają, że w szwajcarskich Alpach średnia roczna temperatura wzrosła w XX w. o jakieś 2°C, a powierzchnia alpejskich lodowców w latach 1900–2012 skurczyła się o połowę. Glacjolog Wilfried Haeberli z uniwersytetu w Zurychu, który od dawna bada alpejską wieczną zmarzlinę, twierdzi, że jej dolna granica podniosła się o 200–300 m w ciągu dwóch dekad. Nadal trzyma się dość mocno powyżej 3500 m n.p.m., gdzie średnie temperatury powietrza są wciąż ujemne. Wieloletni lód rejteruje natomiast z wielu grani i stoków leżących nieco niżej – na poziomie 2500–3500 m n.p.m. To dziś najbardziej czuła strefa, podatna na szybkie ruchy grawitacyjne gruntu – obrywy i osuwiska. Zdaniem naukowca procesy te nasilą się dziesiątki, a może setki razy, jeśli rzeczywiście – jak prognozuje wielu klimatologów – średnie roczne temperatury w Alpach wzrosną w XXI w. o kilka kolejnych stopni.
Ciepło jak w Rzymie
Opublikowany w zeszłym roku raport klimatologów z ETHZ prognozuje, że w 2060 r. wiele szwajcarskich miast będzie miało klimat podobny do panującego dziś w środkowej części Włoch. Miejmy świadomość, że Szwajcaria to ciepły kraj. Na tyle ciepły, że zaledwie 30 km na północ od Matterhornu w rozległej dolinie górnego Rodanu winnice wspinają się na wysokość ponad 1000 m n.p.m. Fale gorąca i susze, które pojawiły się w tym i zeszłym roku, to zapowiedź nadchodzących zmian.
Lód górski reaguje panicznie na wzrost temperatury. Wystarczyło jedno gorące lato w 2018 r., aby powierzchnia lodowców w naszej części Alp skurczyła się o 2,5%. Tegoroczne lato dopiero jest analizowane, ale ono też było gorące, więc straty mogły być podobne. Jeśli to tempo się utrzyma, szwajcarskie Alpy w ciągu dwóch, trzech dekad pozbędą się większości lodowców. Pozostaną tylko olbrzymy takie jak Aletsch, ale one też się skurczą.
Rejterada lodu sprawi, że kolejne alpejskie urwiska zostaną wystawione na działanie ciepła. Ofiarą wzrostu temperatur może paść słynna północna ściana Eigeru w masywie Jungfrau w Alpach Berneńskich. Latem 2006 r. w pobliże Eigeru ściągały tłumy gapiów, aby zobaczyć, jak od pionowej ściany, zawieszonej nad doliną Grindelwald, milimetr po milimetrze oddziela się potężny blok wapienia o masie ok. 5 mln ton. Każdy chciał być świadkiem oderwania się i upadku skały. Geolodzy uznali, że przyczyną tego spektakularnego obrywu – największego w Europie od kilkunastu lat – było skurczenie się lodowca zalegającego w dolinie Grindelwald. Cofając się, odsłonił on nagie skały i wystawił je na niszczące działanie deszczu, mrozu i wiatru.
Nic dziwnego, że mieszkańcy Szwajcarii zaczynają się obawiać, że wspaniałe góry, główny element krajobrazu ich kraju, zaczną się wkrótce sypać. Wieczna zmarzlina zajmuje tam dziś mniej więcej 5% powierzchni kraju, przy czym powyżej granicy 2500 m n.p.m. wciąż zmrożona jest 1/3 skał i gleby. Kiedy więc góry zaczną osuwać się w doliny, ucierpi na tym nie tylko bezpieczeństwo alpinistów i turystów. Wieczna zmarzlina trzyma w ryzach skały, do których są przytwierdzone liczne elementy infrastruktury, w tym słupy kolejek górskich i wyciągów, schroniska i stacje narciarskie, bariery antylawinowe.
Rozmarzające góry mogą utrudnić życie także zwykłym turystom wędrującym górskimi szlakami. W lipcu tego roku na łamach czasopisma naukowego „Arctic, Antarctic, and Alpine Research” opublikowano wyniki badań przeprowadzonych przez francuskich naukowców w masywie Mont Blanc. Ocenili oni stan blisko stu szlaków górskich opisanych w słynnym przewodniku „The Mont Blanc Massif: The 100 Finest Routes”, wydanym w 1973 r. Stwierdzili, że spośród 95 dróg, które przebyli, jedynie dwie nie doznały uszczerbku z powodu zmian klimatycznych; trzy drogi w ogóle przestały istnieć, a 26 kolejnych zapewne podzieli ten los w najbliższej dekadzie. – Wielu szlakom zagrażają obrywy skalne. Tempo zmian zachodzących w górach jest naprawdę błyskawiczne. Dekadę temu większe zniszczenia dotyczyły tylko kilku szlaków wysokogórskich w masywie Mont Blanc, dziś miałbym poważne obawy przed wyruszeniem na ponad 20 z nich – mówi Ludovic Ravanel z Université Savoie Mont Blanc, główny autor badań.
Pod Matterhornem dzieje się podobnie. Dlatego naukowcy ze wspomnianego już projektu Permasense systematycznie zwiększają ilość aparatury pomiarowej umieszczanej na skalnych ścianach. W 2009 r. zaczęli od 25 czujników, a na początku tego roku ich sieć składała się z ponad setki instrumentów rozmieszczonych w 29 miejscach. Kolejnych 50 sensorów dołożyli latem tego roku w pobliżu wierzchołka piramidy, na wysokości ok. 4000 m n.p.m. Instalowanie ich wymagało od badaczy umiejętności alpinistycznych. Wiszący na linie nad przepaścią naukowiec wielkim wiertłem robił w skale otwór głębokości metra i wkładał do niego rurkę z włókna szklanego z czujnikami mierzącymi rozmaite właściwości skały.
Podobne instrumenty umieszczono również w zboczach masywu Jungfrau (4158 m n.p.m.) ze względu na bliskie sąsiedztwo wspomnianego już Eigeru, a także z powodu olbrzymiej popularności tego szczytu. Blisko wierzchołka Jungfrau znajduje się obserwatorium astronomiczne Sphinx, a 200 m niżej wykuto w skałach wielkie centrum turystyczne, zawieszone niczym orle gniazdo nad przepaścią, z hotelem, kilkoma restauracjami, sklepami i wspaniałymi tarasami widokowymi. Raptowne stopnienie wiecznej zmarzliny, której istnienie uwzględniono, projektując cały kompleks turystyczno-badawczy, mogłoby spowodować wiele szkód. Naukowcy liczą na to, że dzięki „okablowaniu” dwóch alpejskich szczytów będą mogli modelować procesy zachodzące w wiecznej zmarzlinie.
Ravanel, proszony o komentarz w sprawie pomysłu zamknięcia Matterhornu dla wspinaczy, mówi: „Niezależnie od tego, co zrobią ludzie, wygląda na to, że góra ta będzie coraz trudniej dostępna. Kto odważy się ją zdobywać, gdy co chwila odpadać od niej będzie kawał skały, mogący go przygnieść?”. Tymczasem turyści zmierzający do schroniska Konkordia w Alpach Berneńskich muszą z każdą dekadą wspinać się do niego po coraz dłuższej drabinie przymocowanej do skalnej ściany. Schronisko postawiono w pobliżu miejsca zwanego Konkordiaplatz, gdzie schodzi się kilka mniejszych lodowców, dając początek lodowcowi Aletsch, największemu w całych Alpach. Grubość lodu wciąż sięga tu prawie kilometra, ale od końca XIX w. stale go ubywa. Kiedy w 1877 r. otwierano Konkordię, znajdowała się ok. 50 m powyżej powierzchni lodowca. Taką też wysokość miała drabina, po której turyści mogli wspiąć się do schroniska. W 1965 r. drabina miała już 80 m wysokości, a obecnie trzeba pokonać w pionie ponad 150 m. Co roku drabina jest wydłużana od dołu o kilka kolejnych stopni, aby Konkordia nie została odcięta od świata.
Andrzej Hołdys
dziennikarz popularyzujący nauki o Ziemi, współpracownik „Wiedzy i Życia”