Jak czapetka pachnąca zaokrągliła Ziemię
Czapetka pachnąca, dawniej zwana goździkowcem korzennym, to niewielkie drzewo rosnące wyłącznie w klimacie równikowym wilgotnym. Ta wiecznie zielona roślina z dużymi ciemnozielonymi liśćmi i czerwonymi kwiatami, uprawiana niegdyś tylko w jednym miejscu na Ziemi, w dużym stopniu przyczyniła się do zainicjowania epoki wielkich odkryć geograficznych na przełomie XV i XVI w. Tysiące żeglarzy portugalskich i hiszpańskich z rozkazu swoich władców wyruszało wówczas w niebezpieczne rejsy morskie, aby odszukać drogę do legendarnych Wysp Korzennych, gdzie na drzewach rosły pieniądze. Nie dosłownie rzecz jasna. Kiedy pąki kwiatowe na czapetce osiągały długość 1,5–2 cm, zrywano je i suszono. W ten sposób stawały się goździkami – przyprawą tak cenną w Europie jak złoto. Za mały woreczek goździków można było sobie kupić dom i zapewnić utrzymanie rodzinie do końca życia.
Niestety Wyspy Korzenne znajdowały się daleko, gdzieś na Dalekim Wschodzie. Ich dokładną lokalizację znali tylko kupcy arabscy, którzy opanowali zyskowny handel na Oceanie Indyjskim. To za ich pośrednictwem – a także Turków osmańskich i kupców weneckich, jako że łańcuch pośredników był dość długi, co oczywiście przekładało się na ostateczną cenę towaru – do Europy docierały goździki i inne cenne przyprawy, takie jak gałka muszkatołowa i cynamon. Droga morska do miejsca ich pochodzenia była ściśle strzeżonym sekretem. Na mapach podsuwanych Europejczykom piętrzyły się same przeszkody. Wyglądało na to, że na trasie do Wysp Korzennych, zwanych też Molukami, trzeba będzie stawić czoła rozmaitym monstrom oraz nie dać się zjeść ludożercom. Jednak pod koniec XV w. w Portugalii i Hiszpanii uznano, że pora wyruszyć na poszukiwanie Moluków i zacząć czerpać zyski z handlu goździkami, a przy okazji też innymi towarami. Walnie przyczynił się do tego rozwój europejskiej kartografii.
Mapy mają olbrzymią moc. Nigdy nie były tylko zwykłymi kartkami papieru wskazującymi właściwy kierunek. Były i pozostały subiektywnym obrazem Ziemi, projekcją rzeczywistości, jej przybliżeniem – mniej lub bardziej wiernym, nigdy idealnym. W średniowieczu wiele map powstawało z pobudek religijnych. Rysowali je mnisi, dbający o ich poprawność polityczną. Orientowano je na wschód, ku Jerozolimie, a Ziemia na nich była oczywiście płaska. Trzy znane kontynenty – Europę, Azję i Afrykę – otaczał ocean, a odległe krainy, raczej baśniowe niż rzeczywiste, zamieszkiwały postacie biblijne, kanibale, barbarzyńcy oraz dziwne stwory. Był to obowiązujący obraz świata w średniowiecznej Europie.
Cipangu, cattigara i ogon smoka
W odrodzeniu Europa była już inna. Pełnymi garściami czerpała za spuścizny starożytności. Przypomniano sobie o Ptolemeuszu, greckim astronomie i geografie, który żył w II w. naszej ery w Aleksandrii. To on opracował siatkę południków i równoleżników oraz pozostawił 26 map świata. Słusznie jest uznawany za pierwszego kartografa z prawdziwego zdarzenia. Na wschodnim krańcu jego mapy odnajdziemy daleko za Indiami miasto Cattigara, leżące na Złotym Półwyspie (Malajskim). Wyznaczało ono kres wiedzy geograficznej starożytnych Europejczyków.
Tę wiedzę należało odświeżyć. Uczynił to w latach 80. XV w. niemiecki kartograf Henricus Martellus, działający we Florencji, wówczas jednym z najważniejszych i najbogatszych miast Europy, rządzonym przez Wawrzyńca Wspaniałego, opiekuna artystów i uczonych, w tym kosmografów, jak nazywano tych, którzy w równym stopniu zajmowali się astronomią i geografią. Na mapie Martellusa znalazła się wyspa Cipangu (czyli Japonia), o której istnieniu Marco Polo dowiedział się w Chinach. Pojawił się tam również Ogon Smoka – olbrzymi półwysep ciągnący się na wschód od Cattigary. Z relacji zebranych od arabskich kupców wynikało, że to za nim znajdują się Wyspy Korzenne. W rzeczywistości Ogon Smoka nigdy nie istniał, albo inaczej – okazał się indonezyjskimi wyspami Sumatrą i Jawą.
Poszukiwanie Cipangu, Cattigary, Ogona Smoka, a także Wyspy Szafirów, jeszcze jednej półmitycznej krainy widniejącej na arabskich mapach, stało się obsesją Krzysztofa Kolumba. Mapa Martellusa mogła odegrać istotną rolę w jego planach dotarcia do Azji drogą wiodącą z Europy na zachód. Bardzo prawdopodobne, że studiując ją (lub jej kopię), Kolumb doszedł do wniosku, że trzeba jak najszybciej wyruszyć na taką wyprawę. Być może właśnie dzięki tej mapie przekonał wreszcie po wielu latach starań do tego pomysłu hiszpańskich władców, Izabelę i Ferdynanda. Wszak każdy, kto widział obraz świata w wersji zaproponowanej przez niemieckiego kartografa, jedno zauważał natychmiast: zadziwiająco niewielki dystans dzielący Europę od Dalekiego Wschodu.
Problem polegał na tym, że Martellus zniekształcił świat. Na jego mapie Azja jest bardzo wydłużona w kierunku wschodnim. W rezultacie od zachodu zbliża się do Europy na odległość dwa razy mniejszą niż w rzeczywistości. Nic dziwnego, że gdy Kolumb w 1492 r. po pokonaniu Atlantyku dotarł do Bahamów, był pewien, że znajduje się o krok od Cipangu. Kiedy zobaczył wybrzeże Kuby, uznał, że to Japonia. Sądził też, że jeśli popłynie jeszcze trochę dalej na zachód, rychło dotrze do Chin. Włoski żeglarz natrafiał na nowe lądy niemal dokładnie w miejscach wskazanych przez mapę Martellusa. Tyle że to nie były te lądy.
Jednym z pierwszych, który nabrał takich podejrzeń, był włoski kartograf Amerigo Vespucci, który w latach 1497–1504 trzy lub cztery razy wyprawiał się z Hiszpanami i Portugalczykami na zachód. Wraz z tymi drugimi zbadał wybrzeża Brazylii na długości około tysiąca kilometrów. Wtedy doszedł do wniosku, zapewne do spółki ze swoimi portugalskimi żeglarzami, że po drugiej stronie równika odnalazł jakiś duży nieznany ląd, być może… nowy kontynent. Pierwszy to miejsce naniósł na mapę Martin Waldseemüller. Zrobił to już w 1507 r., opierając się na napisanej przez Włocha książce „Mundus Novus”, która robiła furorę w Europie. Nowemu lądowi Waldseemüller nadał nazwę America, na cześć Vespucciego rzecz jasna, a na zachód od tego lądu umieścił morze. To był bardzo śmiały krok. W tamtym czasie uważano bowiem powszechnie, że Kolumb w zasadzie nie dokonał niczego wielkiego. Po prostu dotarł do Indii od drugiej strony, a jego wyprawy nie poszerzyły horyzontów geograficznych Europejczyków, lecz potwierdziły jedynie dominujący pogląd, że Europę od Azji oddziela nieduży ocean. Kartograf sugerował coś innego: na jego mapie świat znacznie się powiększył – o nowy ląd i schowane za nim morze.
Waldseemüller zmarł w marcu 1520 r., a jego późniejsze mapy świata nie były już takie odważne: nazwa „America” z nich zniknęła, a nowy ląd nie był już oblewany od zachodu przez morze. Uczony zwątpił w swoją intuicję. Gdyby pożył kilka lat dłużej, dowiedziałby się, że niesłusznie. Pół roku przed jego śmiercią, 20 września 1519 r., z hiszpańskiego portu Sanlúcar de Barrameda, położonego u ujścia rzeki Gwadalkiwir do Oceanu Atlantyckiego, wyruszyła w świat jedna z najważniejszych wypraw geograficznych w historii. Jej dowódca zapewne znał na pamięć tę pierwszą mapę Waldseemüllera z naniesioną na niej Americą. Zainspirowany nią, a także relacjami Vespucciego i portugalskich żeglarzy powracających z Brazylii, postanowił, że przekroczy równik i popłynie na południe wzdłuż wybrzeży nowego lądu, po czym odszuka drogę na nowe morze, które pokona ze wschodu na zachód, aby finalnie dotrzeć do Wysp Korzennych. W ten sposób dokona tego, co dwie dekady wcześniej nie udało się Krzysztofowi Kolumbowi. Tym dowódcą był Ferdynand Magellan.
Zdrajca czy bohater?
Urodził się jako Fernão de Magalhães w 1480 r. w północnej Portugalii. Wysłany na dwór do Lizbony jako nastolatek oglądał cumujący w porcie okręt Kolumba, twierdzącego, że właśnie odkrył zachodnią drogę na Daleki Wschód. W tym samym czasie portugalscy żeglarze zapuszczali się coraz bardziej na południe od równika, płynąc wzdłuż wybrzeży Afryki. W 1488 r. Bartolomeu Diaz dotarł do Przylądka Burz (przemianowanego potem na Przylądek Dobrej Nadziei), stanowiącego jej południowy kraniec. Tak odnaleziona została wschodnia droga morska do Indii. Diaz chciał nią popłynąć, ale na przeszkodzie stanął bunt załogi. Kiedy Kolumb w 1493 r. powrócił z wieścią, że istnieje też droga zachodnia, Hiszpania (Kastylia) i Portugalia szybko podpisały w kolejnym roku słynny traktat w Tordesillas, w którym podzieliły się strefami wpływów. Linię demarkacyjną wyznaczono 370 lig (ok. 2 tys. km) na zachód od Wysp Zielonego Przylądka. Wszystkie nowo odkryte tereny znajdujące się na wschód od tej linii miały przypaść Portugalczykom, na zachód od niej – Hiszpanom
Niedługo potem, w 1498 r., portugalski żeglarz Vasco da Gama w końcu dotarł do Indii, jako pierwszy opływając Afrykę. Dekadę później Portugalczycy byli już na Półwyspie Malajskim, gdzie zbudowali fort w strategicznej cieśninie Malakka, łączącej Ocean Indyjski z morzami wschodnimi. Niemal od razu rozpoczęli też poszukiwania Wysp Korzennych, ukrytych gdzieś w labiryncie Archipelagu Malajskiego – największego archipelagu świata, składającego się z kilkudziesięciu tysięcy wysp.
Magellan uczestniczył w większości tych wydarzeń. Jako dwudziestopięciolatek popłynął wraz z portugalską flotą wojenną do Indii, a potem na Półwysep Malajski. Według niektórych źródeł w 1512 r. wyruszył z Malakki dalej na wschód i „prawie” dotarł do Wysp Korzennych. Rok później wrócił do Lizbony po ośmiu latach spędzonych z daleka od kraju. Od razu poprosił o audiencję u króla Manuela I, któremu przedstawił plan wielkiej wyprawy do Wysp Korzennych. Nie znalazł zrozumienia. Portugalski władca odmówił mu trzykrotnie, aż w końcu w 1517 r. wściekły żeglarz postanowił udać się do konkurencji, czyli do hiszpańskiego króla Karola I.
Karol miał wtedy zaledwie 17 lat, a na Półwyspie Iberyjskim przebywał od roku, ucząc się hiszpańskiego i popijając piwo, które specjalnie dla niego sprowadzano z jego rodzinnej Flandrii. Młodemu władcy Magellan pokazał mapy wywiezione z Portugalii (został tam uznany za zdrajcę). Znajdował się na nich nowy ląd, kończący się na południu przy ujściu La Platy – wielkiego estuarium, które zostało odkryte zaledwie kilka lat wcześniej przez rodaków Magellana. Magellan chciał opłynąć Amerykę i podążyć ku Indiom, kierując się na zachód. Na odpowiedź hiszpańskiego króla czekał pół roku. Była pozytywna. Karol I (w Europie lepiej znany jako cesarz Karol V) zgodził się sfinansować wyprawę składającą się z pięciu statków i liczącą ponad 200 żeglarzy. Postawił jednak warunki, w tym taki, że Magellan po dotarciu do Wysp Korzennych wykona w tył zwrot i powróci do Hiszpanii tą samą drogą, którą przybył, aby nie wpaść w ręce Portugalczyków. O rejsie dookoła świata nie było mowy.
Bunt i kara
Przygotowania do wyprawy zajęły ponad rok – od marca 1518 r. do sierpnia 1519 r. Kompletowano załogę. Składała się głównie z Hiszpanów, ale też z ponad trzech tuzinów Portugalczyków, a także Włochów, Greków, Francuzów, Holendrów, Niemców, Arabów i jednego Anglika. Łącznie w drogę ku Wyspom Korzennym wyruszyło 237 osób. W sierpniu Armada de Molucca, jak nazwano ekspedycję, opuściła Sewillę, a 20 września 1519 r. wypłynęła na Atlantyk i skierowała się na południe. Dwa miesiące później zobaczono brzegi Brazylii, a w połowie grudnia 1519 r. statki dotarły do zatoki Santa Lucia (Rio de Janeiro), gdzie zarządzono dwutygodniowy postój, po czym wyruszono w stronę La Platy. Magellan, tak jak jego portugalscy nawigatorzy, sądził, że tam właśnie kończy się „America”. Ale im dalej płynął na zachód – w przekonaniu, że opływa ląd od południa – tym woda stawała się mniej słona i płytsza. W końcu stało się jasne, że to tylko ujście wielkiej rzeki. Skierowali więc statki na południe i popłynęli wzdłuż lądu, który – jak im się zdawało – ciągnie się w nieskończoność.
Od momentu opuszczenia La Platy poruszali się po wodach, do których nie dotarł jeszcze żaden Europejczyk. Im dalej zagłębiali się na południe, tym dni stawały się krótsze, chłodniejsze i bardziej wietrzne. Morze wyglądało coraz mniej przyjaźnie. Na półkuli południowej powoli kończyło się lato. Pod koniec marca 1520 r. Magellan i jego towarzysze dotarli do małej zatoki, którą nazwali Port St. Julian. Spotkali tu tubylców odzianych w skóry i jedzących surowe mięso. Dowódca postanowił tu przezimować, aby wiosną dalej szukać przejścia na nowy ocean – wciąż bowiem wierzył w jego istnienie. Tej wiary nie było już u hiszpańskich kapitanów trzech statków, którzy wszczęli bunt, uznając, że eskapada staje się zbyt ryzykowna. Rebelia została stłumiona dzięki podstępowi Magellana, a jej przywódcy skończyli marnie (jednego zabito w walce, drugiego powieszono, a trzeciego pozostawiono na bezludnej wysepce). Magellan okazał stanowczość i bezwzględność. Ale czy miał wybór?
W dalszą drogę z Port St. Julian wyruszono pod koniec sierpnia 1520 r., czyli pięć miesięcy później. W tym czasie Magellan utracił też jeden ze statków, który wpłynął na mieliznę. W końcu w październiku 1520 r. stanęli u wschodnich wrót cieśniny, której przebycie zajęło im około miesiąca. Pod koniec listopada 1520 r. Magellan zobaczył spokojnie wyglądające morze. Dał mu nazwę Mar Pacifico. Jednakże ekspedycja składała się wtedy już tylko z trzech statków. Załoga czwartego jeszcze podczas pokonywania cieśniny uznała, że dalszy rejs wobec braku odpowiednich zapasów żywności i sprzętu nie ma sensu, i niepostrzeżenie zawróciła do Hiszpanii, po powrocie ogłaszając wszem wobec, że Magellan to tyran, okrutnik i oszust. Efekt był taki, że król kazał zamknąć żonę i syna żeglarza w areszcie domowym.
Wielki ocean zamiast małego morza
Prawdą jest, że Magellan nie był przygotowany na to, co nastąpiło później. Portugalczyk spodziewał się bowiem, że Mar Pacifico to niewielkie morze, za którym znajdują się Wyspy Korzenne, i zakładał, że jego pokonanie zajmie mu kilka dni. Tymczasem żegluga trwała ponad trzy miesiące. Ludzie, żeby przeżyć, jedli szczury, skórzane wyposażenie, trociny i robaki. Co najmniej 20 osób zmarło z głodu i pragnienia. Dopiero na początku marca 1521 r. okręty dotarły do wyspy Guam we wschodniej części Pacyfiku, a po kolejnych dziesięciu dniach żeglarze zobaczyli jedną z wysp należących do archipelagu Filipin. W drodze byli już półtora roku.
W końcu jednak dotarli prawie do celu. Moluki z ich goździkami znajdowały się mniej więcej 1000 km na południe od Filipin. Przy odrobinie szczęścia mogli do nich dopłynąć w ciągu tygodnia. Ale Magellan, zamiast obrać ich kierunek, oddał się innemu zajęciu: nawracaniu mieszkańców Filipin na chrześcijaństwo. Jedni z nich godzili się na nowego Boga, inni nie. Tych drugich postanowił nawracać ogniem i mieczem, co sam przypłacił życiem. Zginął 27 kwietnia 1521 r. podczas bitwy, której był inicjatorem. Raniony w nogę, nie mógł uciekać, został osaczony i zabity.
Śmierć dowódcy opisał Antonio Pigafetta, poszukiwacz przygód rodem z Wenecji, który został samozwańczym kronikarzem wyprawy. Znajdował się on wśród 18 szczęśliwców, którym udało się dotrzeć do Hiszpanii na jedynym ocalałym statku. Dzięki niemu wiemy też, co działo się po śmierci Magellana. Następnego dnia wybrano nowych dowódców, ale kilka dni później i oni zostali podstępnie zamordowani przez tubylców wraz z około 30 żeglarzami. Liczba uczestników wyprawy skurczyła się do 115. Ponieważ było ich za mało do obsadzenia trzech okrętów, jeden spalono. Przez kolejne pół roku dwa statki z sierotami po Magellanie błąkały się po morzach Azji Południowo-Wschodniej, wdając się w bitwy, a czasami uciekając się do aktów piractwa.
W końcu w listopadzie 1521 r. żeglarzom dopisało szczęście: dotarli do Moluków i napełnili oba statki kilkudziesięcioma tonami goździków. Wtedy zdecydowali, że „Victoria” popłynie na zachód i spróbuje dotrzeć do Hiszpanii drogą wiodącą przez Ocean Indyjski, natomiast „Trinidad” po koniecznym remoncie spróbuje powrócić do domu drogą przez Pacyfik, stosując się do rozkazów króla. Udało się tylko temu pierwszemu. „Trinidad” po wielu miesiącach pacyficznej odysei, nie mogąc odnaleźć drogi do Europy, powrócił na Moluki, gdzie został przejęty przez Portugalczyków, wysłanych, aby aresztować Magellana.
Natomiast „Victoria”, dowodzona przez Juana Elcanę, po dziewięciomiesięcznej podróży we wrześniu 1522 r. zawinęła do portu Sanlúcar de Barrameda. Jako jedyna powróciła do Hiszpanii. Z ok. 60 żeglarzy, którzy znajdowali się na jej pokładzie, kiedy opuszczała Moluki, pozostało jedynie 18. Część zmarła z głodu, część została na Wyspach Zielonego Przylądka, aby statek – praktycznie pozbawiony żagli i utrzymujący się na powierzchni tylko dzięki temu, że stale wypompowywano z niego wodę – mógł dowieźć do celu 26 t goździków i cynamonu. Wartość towaru przewyższyła koszty wyprawy, więc skrupulatny księgowy mógłby uznać, że inwestycja się zwróciła. Oczywiście konsekwencje tej pierwszej podróży dookoła globu, trwającej niemal równo trzy lata, były znacznie bardziej doniosłe. Mentalny obraz świata stał się dużo bliższy rzeczywistemu. Wciąż oczywiście nie był dokładny, brakowało na nim choćby Australii (Europejczycy wylądowali na niej w XVII w.) i Antarktydy (odkryta w XIX w.).
Nobilitacja Pacyfiku
W 1524 r. Elcano, a także Hernando Kolumb (hiszp. Colón), młodszy syn Krzysztofa Kolumba, Juan Vespucci, bratanek Amerigo Vespucciego, wzięli udział w słynnym spotkaniu kartografów, matematyków i nawigatorów reprezentujących władców Hiszpanii i Portugalii. Odbyło się ono w hiszpańskim mieście Badajoz, położonym tuż przy granicy z Portugalią. Owa „junta de Badajoz”, jak ich określano, miała w sposób naukowy zająć się kwestią Moluków. Trzydzieści lat po podpisaniu traktatu w Tordesillas przyszedł czas na wyznaczenie podobnej linii demarkacyjnej po drugiej stronie globu, bo inaczej zamiast przyprawami zapachniałoby wojną.
Jednak w Badajoz nie zdołano wyznaczyć przebiegu południka przecinającego świat na pół i w końcu uczynili to sami władcy, podpisując w 1529 r. traktat w Saragossie. Granica została poprowadzona w pobliżu południka 142° długości geograficznej wschodniej, a zatem Hiszpania zrezygnowała z Moluków na rzecz Portugalii w zamian za rekompensatę finansową. W tym samym roku kartograf Diogo Ribeiro, kolejny Portugalczyk na usługach Hiszpanii, opublikował wspaniałą Carta universal (dziś znajduje się w Watykanie), na której po raz pierwszy pokazał olbrzymi Pacyfik, zajmujący mniej więcej jedną trzecią mapy, tak jak na to zasługuje.