Eugene A. Cernan spacerujący wokół Skały Tracy’ego, 13 grudnia 1972 r. Samochód zaparkował z drugiej strony. Eugene A. Cernan spacerujący wokół Skały Tracy’ego, 13 grudnia 1972 r. Samochód zaparkował z drugiej strony. domena publiczna
Kosmos

Kamyki z Księżyca wpadły do amerykańskiego ogródka

Chińczycy badają świeżutkie – dopiero co nadesłane z kosmosu. Amerykanie zaś stare, więc z tym większym zapałem szykują się do powrotu na Srebrny Glob. Próbki skał księżycowych mobilizują do działania nowe pokolenia naukowców.

Są małe, nieatrakcyjne i delikatne. Rzadkie i niemal bezcenne. I nie chodzi tylko o wartość przeliczaną na ziemskie waluty, choć ta przekracza stawki za najpiękniejsze nawet i najszlachetniejsze diamenty (setki tysięcy dolarów za gram). Chodzi o wartość, którą okruchy skał księżycowych stanowią dla nauki. W ich składzie zaszyfrowane są informacje na temat ewolucji naszego najbliższego sąsiada w Układzie Słonecznym. I na temat ewolucji Ziemi też.

Astronauci misji Apollo przywieźli z Księżyca ponad 380 kg kamieni i pyłu. Podzielono je później na ponad sto tysięcy próbek poddawanych systematycznym badaniom (radzieckie misje bezzałogowe Luna przesłały na Ziemię kilkaset gramów). Niektóre, jak te zgromadzone podczas misji Apollo 17 w dolinie Taurus–Littrow, przeleżały w hermetycznych, zamrożonych pojemnikach równo pół wieku.

Taki był pierwotny plan: chodziło o to, by część próbek zachować dla przyszłych pokoleń. Na czas, gdy uczeni będą dysponować metodami badawczymi nowocześniejszymi, niż ten sprzed 40 czy 50 lat. Na przykład będą potrafili przeanalizować ich strukturę w sposób nieinwazyjny lub ocenić skład znikomych ilości substancji lotnych w nich uwięzionych.

Rozpieczętowanie owych próbek to także część przygotowań do programu Artemis, czyli powrotu Amerykanów na Księżyc. Na nich uczyć się będą konstruktorzy nowych urządzeń pobierających i badających tamtejsze skały. Motywację mają silniejszą niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich lat, bo Chińczycy otworzyli właśnie przesyłkę z Księżyca i ich laboratoria pracują, aż furczy.

Jak donosi tygodnik „Nature”, pierwsze próbki zebrane przez sondę bezzałogową Chang’e-5 pod koniec 2020 r. dały początek prawdziwej naukowej bonanzie. W lipcu 2021 r. do 31 grup naukowców rozesłano 17,5 gramów substancji badawczej. Potem dostarczono następne. Dwa tygodnie temu, podczas Lunar And Planetary Science Conference, imprezie zorganizowanej w Houston w Teksasie, zaprezentowano kilkanaście prac naukowych, które powstały w ciągu ostatniego pół roku.

Chińska sonda wylądowała gdzie indziej niż Amerykanie – w okolicach Oceanus Procellarum, wielkiej równiny zastygłej lawy leżącej w północnych regionach Księżyca. Najprawdopodobniej jest ona dziełem wulkanów aktywnych później niż te w okolicach odwiedzanych przez misje Apollo – w czasach, gdy Księżyc zaczynał już stygnąć.

Chińczycy stwierdzili już, że próbki pochodzą sprzed ok. 2 mld lat. Ten wynik wydaje się pewny. Ale nie ma jeszcze jasności, co było przyczyną ówczesnej aktywności wulkanicznej. Wydawało się, że powinna już wtedy wygasnąć. Co było źródłem ciepła? Nie mamy odpowiedzi – mówią chińscy uczeni i badają dalej

Nie uskarżają się przy tym na brak rąk do pracy: studenci zasypują szefów laboratoriów swoimi aplikacjami. Czy to wyraz oportunizmu, czy efekty ponownego rozpalenia kolektywnej wyobraźni? Jakkolwiek by było, badania Księżyca wchodzą znowu w fazę pełni.