NASA
Kosmos

Misja Apollo jak biologiczna rosyjska ruletka

Gdyby na Księżycu istniały mikroby zabójcze dla życia na Ziemi, być może dziś już by nas pokonały. Kwarantanna w sztandarowym programie kosmicznym NASA była fikcją.

Uważa się, że prawdopodobieństwo infekcji ziemskich organizmów formami życia ukształtowanymi poza naszą planetą jest nikłe. Gdyby jednak do niej doszło – i także w tej kwestii w świecie naukowym panuje zgoda – skutki mogłyby być katastrofalne. Wszystko, co miało styczność ze środowiskiem pozaziemskim, powinno być więc poddane ścisłej kwarantannie: astronauci, ekwipunek, z którym przybyli na obce ciało niebieskie, lądowniki, pobrane próbki skał, gruntu itp. To oczywistość, której kierownictwo NASA nigdy nie podważało, i która określała zasady realizacji programu Apollo (1968–1972).

Jak jednak ustalił Dagomar Degroot, historyk z Georgtown University, w tym wypadku sprawdziło się powiedzenie „zasady są po to, żeby je łamać”.

Nonszalancja czy kalkulacja?

Jego badania wykazały, że do skażenia mogło dojść już w trakcie przechodzenia kapsuły z astronautami misji Apollo 11 przez atmosferę 24 lipca 1969 r., gdy powietrze ze środka wydostało się na zewnątrz (nie w wyniku awarii, a zgodnie z intencją projektantów). A później po otwarciu włazu, gdy kapsuła unosiła się jak korek w oceanie.

W zaprojektowanym właśnie z myślą o prowadzeniu kwarantanny Lunar Receiving Laboratory nie było lepiej. Pękające pojemniki, nieszczelne schowki i autoklawy oraz wadliwe procedury sprawiły, że aż 24 pracowników placówki zostało narażonych na potencjalną infekcję. Nonszalancja, z jaką NASA potraktowała wymóg ochrony życia na Ziemi, może zastanawiać, zwłaszcza że naukowcy i decydenci agencji byli w pełni świadomi zagrożenia. Nie istniały nawet plany, jak utrzymać kwarantannę w przypadku wystąpienia na przykład pożaru.

Jak ocenia historyk nauki Jordan Bimm z University of Chicago, kwarantanna była przedstawieniem odgrywanym z myślą o opinii publicznej. Może to dziwić o tyle, że już w 1965 r. władze NASA uznały publicznie wymóg zapobiegania skażeniu biosfery za swój moralny obowiązek. Według Degroota agencja nie dotrzymała w tej kwestii słowa nie z powodu lekkomyślności, ale dlatego, że niebezpieczeństwo skażenia bakteriami z Księżyca było względnie małe wobec innych zagrożeń związanych z misją Apollo 11.

Dywagacja czy realizacja?

Jeszcze w latach 50. większość naukowców uznawała Księżyc za martwy, jednak pod koniec dekady zaobserwowano – jak wierzono – zjawiska uwalniania się gazów spod lunarnej powierzchni. Wpływowy astronom Carl Sagan w 1960 r. sformułował hipotezę, że skoro wczesny Księżyc prawdopodobnie przypominał pierwotną Ziemię, to także tam mogło powstać i istnieć życie mikrobiologiczne. Pojawiała się też opinia, że być może na Księżycu znajdziemy „astroplankton” – mikroorganizmy z innych systemów gwiezdnych. W 1962 r. naukowcy związani z NASA opublikowali raport ostrzegający przed ryzykiem „wprowadzenia do ziemskiej biosfery niszczycielskich organizmów obcych” przez „misje powracające z innych światów”. Sagan publicznie wsparł te raport. Brzmiało to wtedy całkiem przekonująco. Dlaczego zatem NASA popełniła tak wiele błędów?

Pamiętajmy o skali wyzwania. Gdy w 1961 r. prezydent Kennedy poinformował NASA, że chciałby wysłać astronautów na Księżyc „do końca dekady”, Amerykanie nie zaliczyli jeszcze nawet lotu załogowego na orbitę Ziemi. NASA uruchomiła machinę, której tryby stanowiło trzysta tysięcy pracowników zatrudnionych przez dwadzieścia tysięcy podmiotów wykonawczych i dwieście uczelni. Agencja nadzorowała prace nad rozwojem nowatorskich technologii, wymagających testowania milionów elementów, które musiały spełniać bezprecedensowe normy precyzji i czystości.

W tym niemającym odpowiednika w historii przedsięwzięciu kluczowe było zapewnienie bezpieczeństwa załodze Apolla 11. Kwarantanna nie znalazła się na szczycie listy priorytetów.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną