. . Shutterstock
Technologia

Kto zastąpi Twittera? Wyścig już trwa

W błyskawicznym tempie rozwijane są serwisy, których budowa normalnie trwałaby miesiącami, jeśli nie latami. Uciekinierom z Twittera obiecują one nową jakość.

„Czy przeszlibyście na platformę podobną do Twittera, gdybyśmy rozwinęli jego najlepsze cechy, a zarazem uporali się z jego problemami?” – takie pytanie w połowie listopada zadał na Twitterze swoim niemal 400 tys. obserwującym Christopher Bouzy. Internetowy innowator, pomysłodawca aplikacji Bot Sentinel, która „wykorzystuje nauczanie maszynowe i sztuczną inteligencję, by wykrywać na Twitterze fikcyjne konta i toksyczne trolle”. Jak deklaruje – z 95-proc. skutecznością. Technologia stojąca za aplikacją, zamiast analizować starego Twittera, wkrótce ma zasilić nową platformę na nim wzorowaną, lecz skuteczniejszą w zwalczaniu dezinformacji i nękania użytkowników. A premiującą „pozytywne zachowania”.

Na pytanie Bouzy’ego odpowiedziało 75 tys. osób, z czego niemal 80 proc. pozytywnie. „Nie, na Twitterze mi się podoba” – tę opcję wskazało niespełna 4 proc. respondentów, reszta się wahała. Sonda pojawiła się w szczególnym momencie. Elon Musk przejął Twittera pod koniec października i natychmiast zwolnił połowę z 7 tys. pracowników. Pozostałym dwa tygodnie później nakazał „pracować po godzinach na wysokich obrotach” lub odejść – to ostatnie wybrało kilkaset osób. Nowy szef serwisu polecił też podwładnym zredukować koszty infrastruktury o miliard dolarów rocznie. Kolejni eksperci ostrzegali więc, że Twitter może w każdej chwili ulec takiej awarii, po której się już nie pozbiera. A to wywołało paniczne dyskusje o tym, gdzie z Twittera można się ewakuować.

Spoutible: Nowa technologia, zdywersyfikowany zespół

Na szczycie popularności hasztagów pojawiły się #RIPTwitter, #TwitterDown czy... #Myspace. Ale także #Mastodon. To rozwijana od kilku lat rozproszona sieć społecznościowa. Narodziła się jako alternatywa właśnie dla Twittera, obiecując uwolnienie od trolli. Zamiast nich Mastodona zdominowali jednak wyznawcy skrajnej prawicy, dla których Twitter stał się „zbyt lewacki” i aż do teraz pozostawał stosunkowo niszowy. Zainteresowanie serwisem wróciło, gdy Musk przejął Twittera. Już pierwszego dnia po transakcji zyskał 70 tys. nowych użytkowników, a w ciągu dwóch tygodni setki tysięcy – co zresztą przeciążyło jego systemy. Na Mastodonie pojawiły się znane osobowości Twittera, od celebrytów po analityków. Entuzjazm szybko jednak opadł, bo rozproszony charakter tej sieci dezorientował internetowych laików. Dotychczasowa społeczność Mastodona nie była też specjalnie gościnna wobec uchodźców z Twittera.

Inni próbowali istniejącego już jego klona o nazwie Counter Social albo zbudowany wokół newsletterów Substack. Jednak zakładane tam konta większość osób traktuje jako rodzaj planu zapasowego niż docelowego. I na co dzień wciąż publikują na Twitterze, nawet jeśli z rosnącym niesmakiem, bo satysfakcjonującej alternatywy dla niego nadal nie ma. Stąd inicjatywy takie jak Spoutible przyciągają uwagę i przywracają nadzieję. Jego pomysłodawca postawił jeden warunek zainwestowania poważniejszych pieniędzy i czasu w budowę platformy: przynajmniej 100 tys. osób musi zadeklarować nią zainteresowanie, rejestrując się na stronie spoutible.com. W tej chwili liczba chętnych przekroczyła już 80 tys. i osiągnięcie celu wydaje się pewne.

Dowiedz się więcej

Zapraszamy do przeczytania w pulsarze: Marny los Twittera. Pogrąży go dług techniczny

Bouzy więc nie próżnował i w kolejnych ankietach pytał choćby o to, jak serwis powinien nazywać. Wygrało Spoutible. A skąd sam wieloryb? Z grafiki Twittera, która wyświetlała się, gdy serwis był przeciążony liczbą wpisów: przedstawiała stado Twitterowych ptaszków, które wspólnie próbują unieść wieloryba.

Na sugestie internautów dotyczące podstaw serwisu – musi być łatwy w użyciu, transparentny, darmowy z wyjątkiem faktycznych funkcji premium (w kontraście do pomysłu Muska, by sprzedawać oznaczenie „zweryfikowany”), musi zakazywać mowy nienawiści pod sankcją wydalenia – Bouzy odpowiadał: dokładnie tak zrobimy. Krytykę przyjmuje, uznając ją za cenną część procesu. Gdy ktoś wytknął mu, że mimo pośpiechu konkurencja jest o kilka kroków do przodu, odpowiedział: konkurencja jest dobra, a my mamy naszą technologię, zdywersyfikowany zespół (obiecuje bowiem mieć na kluczowych stanowiskach kobiety, ludzi o różnych kolorach skóry i przedstawicieli społeczności LGBTQ+), a także celebrytów, którzy mieli zadeklarować dołączenie do platformy.

Post: Platforma dla prawdziwych ludzi

O jaką konkurencję chodzi? Przede wszystkim o Post (www.post.news). Czyli „platformę społecznościową dla prawdziwych ludzi, z prawdziwymi informacjami i kulturalnymi dyskusjami” – jak deklaruje jej pomysłodawca Noam Bardin. To wieloletni szef mapowej aplikacji Waze, którą za jego rządów kupiło Google. Pracę nad Post zaczął jeszcze wiosną 2022 r., więc gdy zaczęło się zamieszanie wokół Twittera, miał już prototyp platformy. W pośpiechu zaczął ją pod koniec listopada udostępniać: najpierw tysiącu użytkowników, potem kilku tysiącom, przed końcem listopada było to już 70 tys. Chętnych w kolejce czekało pięć razy tyle.

W swoich codziennych aktualizacjach Bardin relacjonuje postępy w rozwijaniu serwisu i… publikuje kolejne oferty pracy. Na przestrzeni tygodni buduje bowiem cały zespół programistów, grafików, managerów, a przede wszystkim moderatorów. Zdaje sobie sprawę, że obiecany kulturalny charakter konwersacji będzie dla Post być albo nie być. W jednym z niedawnych maili zapytał wręcz oczekujących w kolejce na zaproszenie, czy chcieliby szybciej dostać się do serwisu, ale bez możliwości publikowania własnych treści, jedynie czytania innych. To pozwoliłoby tymczasowo pogodzić niecierpliwość oczekujących z brakiem wystarczającej moderacji. Ponad 3/4 pytanych odpowiedziało, że chce jak najszybciej czytać Posta, nawet biernie.

A co będzie tam można czytać? Poza wpisami i dyskusjami generowanymi przez samą społeczność szef Posta chce, by pojawiały się tam treści dużych wydawców, jak i indywidualnych twórców. Mieliby umieszczać je na platformie w zamian za drobne opłaty od użytkowników – mikropłatności. Zdaniem Bartina ukrycie jakościowych treści za subskrypcjami sprawiło, że „może 2 proc. ludzi ma do nich dostęp, a 98 proc. jest od nich odciętych”. Proponuje, by w swoim strumieniu informacji użytkownicy Post mogli obcować z dobrym dziennikarstwem pochodzącym z rozmaitych źródeł bez kupowania subskrypcji każdego z nich. Sam serwis nie byłby zaś zakładnikiem reklamodawców, za wpisami „promowanymi” nikt zresztą nie będzie tęsknić.

Twitter: Kaskada potencjalnych problemów

Spoutible i Post słusznie chwalą się rosnącymi kolejkami zainteresowanych ich platformami, ale co z owym ostatecznym upadkiem Twittera? Na razie Elon Musk cieszy się, że dyskusja o nim zaowocowała tylko rekordowym ruchem na Twitterze. Ale jego schyłek nie musi wynikać z jakiejś globalnej, nieodwracalnej awarii. Wystarczy suma mniejszych nieszczęść. Użytkownicy coraz częściej narzekają na rozmaite błędy, choć na razie drobne. A także na znikających obserwujących.

Zwolnienie moderatorów sprawiło, że Twittera zalali hejterzy. Musk kazał załodze szybko zastąpić ich sztuczną inteligencją, ale efekty dopiero poznamy. A moderację musi poprawić także ze względu na reklamodawców. Wiele znanych marek wstrzymało promowanie się w serwisie, bo nie chciały widzieć swoich reklam w sąsiedztwie nienawistnych czy dezinformujących wpisów. Unia Europejska tez grozi Twitterowi karami lub nawet blokadą na unijnym rynku, jeśli nie poprawi kontroli treści.

Musk po wyłożeniu na zakup platformy 44 miliardów dolarów ewidentnie nie chce i pewnie nie może więcej do niego dokładać. Toteż nawet jeśli Twitter nie zawali się z powodu coraz bardziej dziurawego systemu informatycznego, może po prostu zbankrutować. Na co Spoutible, Post i pewnie jeszcze kilka innych rodzących się w ekspresowych tempie platform z niecierpliwością czeka.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną