Ohydne, ale prawdziwe
Nic, co ludzkie, nie jest jej obce. Razem z autorką zwiedzamy więc Centrum Medycyny Sądowej w Baltimore, gdzie laboranci sekcyjni wyjmują mózgi z czaszek, a z pomieszczenia z rozkładającymi się zwłokami można wynieść na ubraniu długo utrzymujący się zapach eau de decomposition. Poznajemy badaczkę zajmującą się mikrobiomem ludzkich zwłok (okazuje się, że po upływie 48 godz. od śmierci w populacji drobnoustrojów zamieszkujących organizm dochodzi do zasadniczej zmiany i że ma ona charakter powtarzalny, tak że na podstawie mikrobiomu da się określić czas śmierci). Bierzemy udział w Wieczorze z Kuchnią Robalową, podczas którego serwuje się np. pastę z dżdżownic czy cieplutkie poczwarki jedwabnika.
Z książki dowiadujemy się też, czy zwierzęta zjadają swoich właścicieli po ich śmierci; co się dzieje z ciałem topielca (badania tej kwestii były bardzo istotne dla ustalenia, dlaczego w Kolumbii Brytyjskiej morze wyrzuca na brzeg tylko stopy nieboszczyków w butach); jak muchy plujki mogą namieszać na miejscu przestępstwa. Czytamy o górach tłuszczowych blokujących kanały (uwaga, tłuszcz świetnie się gromadzi na chusteczkach dla niemowląt), przeszczepach głowy (tak, byli tacy, co na to wpadli), nekrofilii, przemianach moczu w basenie (pływalnie to w gruncie rzeczy ogromne muszle klozetowe), o tym, czy choroba ma zapach… Jest tych obrzydliwości sporo, ale autorka przedstawia temat tak pasjonująco, że nie ma się ochoty przerwać czytania. Warto wspomnieć o niej coś więcej. Otóż Engelhaupt od ponad 10 lat współpracuje z różnymi czasopismami, m.in. „National Geographic” czy „Scientific American”, a zamiłowanie do snucia zajmujących opowieści zawiodło ją też na scenę, gdzie występowała jako komik.
Erika Engelhaupt, Co za ohyda! Po mrocznej stronie nauki, przeł. Andrzej Goździkowski, Burda Media, Warszawa 2020