Lightspring / Shutterstock
Człowiek

Póki śmierć nas nie połączy

Terakotowa armia to jeden z najstarszych przykładów chińskiego przepychu w zaświatach. Cesarz Qin Shi Huang chciał zapewnić sobie dobrobyt po śmierci.Pigprox/Shutterstock Terakotowa armia to jeden z najstarszych przykładów chińskiego przepychu w zaświatach. Cesarz Qin Shi Huang chciał zapewnić sobie dobrobyt po śmierci.
Składanie ­darów i jedzenia na grobie zmarłego podczas święta qingmingjie.DnDavis/Shutterstock Składanie ­darów i jedzenia na grobie zmarłego podczas święta qingmingjie.
Są miejsca na świecie, gdzie trzeba najpierw umrzeć, by stanąć na ślubnym kobiercu. /Z archiwum WiŻ/

Na pierwszy rzut oka przyjęcie weselne wygląda całkiem zwyczajnie. Zebrani goście śmieją się i żartują, wznosząc toasty za państwa młodych. W tle pogrywa muzyka, a na stole można znaleźć przekąski i napitki. Zamiast pary młodej widnieją jednak wyłącznie jej zdjęcia. To nie żadna nieelegancka maniera, lecz konieczność. Obydwoje nie żyją, a przyjęcie jest częścią pradawnej ceremonii minghun, którą do dziś praktykuje się na chińskiej prowincji. Po krótkim biesiadowaniu obydwie rodziny udają się na cmentarz, gdzie wykopują zwłoki panny młodej i chowają je we wspólnym grobowcu z nowo poślubionym wybrankiem. Nie ma znaczenia, że para nawet nigdy się nie poznała. Od teraz jest małżeństwem.

W Chinach do dziś pokutuje przesąd, że nie ma większego nieszczęścia niż trafić w zaświaty jako kawaler lub panna, a życie po śmierci może być lżejsze i bardziej wartościowe, jeśli dzieli się je z małżonkiem.

Partnerzy zza grobu

Historia minghun ma wielowiekową tradycję. – Najwcześniejszy zapis na temat rytuału pochodzi z „Zhou Li”, jednego z najstarszych tekstów konfucjańskich, czyli że Chińczycy musieli aranżować małżeństwa zmarłych już 2 tys. lat temu. Wówczas tradycję tę zwano jiashang, co oznaczało „poślubienie tych, którzy zmarli młodo”. Był to sposób rodziców na opłakiwanie zmarłych dzieci, by zapewnić im pośmiertne szczęście – tłumaczy prof. Anne McLaren z University of Melbourne, prowadząca badania z ramienia tamtejszego Asia Institute.

W Chinach do dziś wierzy się, że człowiek może osiągnąć szczęście i duchową równowagę wyłącznie w związku małżeńskim i rodzinie. Niezamężne kobiety i kawalerów uważano zatem za istoty pokrzywdzone przez los, dlatego jeśli za życia nie udało się im zawrzeć małżeństwa, odwoływano się do praktyki minghun. Duchowe zaślubiony zainicjował m.in. gen. Cao Cao (155–220), który pośmiertnie ożenił jednego ze swoich synów. Prawdziwy rozkwit tego typu praktyk nastąpił jednak dopiero za czasów dynastii Ming (XIV–XVII w.). Duchowe małżeństwa często stawały się dopełnieniem zaręczyn, które urządzano, kiedy narzeczeni byli jeszcze dziećmi, ale nim dorośli do ołtarza, z różnych przyczyn zmarli. Wówczas obydwie rodziny odprawiały ceremoniał, by po śmierci połączyć przeznaczone sobie dusze. Nie wiadomo, kiedy rytuał ewoluował i zaczęto pośmiertnie swatać nieznanych sobie wcześniej kawalerów i panny. Obecnie minghun ma kilka wariantów.

Podobno kiedyś, by ustrzec się samotności w zaświatach, wystarczyło wziąć garść ziemi z grobu zmarłej panny i wrzucić ją do grobu zmarłego kawalera. Nie do końca wiadomo, czemu zaczęto przenosić ciała. Po śmierci kawalera rodzina na ogół nie mogła pogodzić się z myślą, że pozostanie on samotny na wieki, dlatego aby umilić mu pobyt na tamtym świecie, krewni podejmowali działania na rzecz pozyskania dla niego narzeczonej. Poszukiwano niedawno zmarłej niezamężnej dziewczyny, a następnie zabiegano o zgodę jej rodziców na ślub.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nie chodzi tylko o pomyślność w życiu pozagrobowym. Zgoda na pośmiertne wydanie córki za mąż wiąże się z konkretnym zarobkiem. Rodzina narzeczonego wnosi wtedy posag i dokonuje opłaty. Czynniki takie jak wiek, atrakcyjność kobiety za życia czy jej pochodzenie nie są więc bez znaczenia i znacząco podbijają stawkę. Ceny zaczynają się od 10 tys. juanów, czyli mniej więcej 1400 dol. Dla przeciętnej rodziny z prowincji to równowartość czteroletnich dochodów. Uzasadnienie tak wysokich kosztów jest proste: skoro za żywą narzeczoną trzeba zapłacić jej rodzinie spory wykup, to czemu mają obowiązywać inne stawki, jeśli chodzi o zmarłą pannę młodą?

Nie wszyscy samotni mężczyźni chcą polegać wyłącznie na rodzinie. Pogodzeni z faktem, że za życia nie znajdą sobie partnerki, sami troszczą się o swoje życie po śmierci. Sytuacja, w której żywy mężczyzna poślubia martwą dziewczynę, to kolejna dopuszczalna forma minghun. Dla rodziny kobiety nawet atrakcyjniejsza, bo zainteresowany jest wtedy chętny więcej zapłacić za ceremonię. Chińskie media donosiły o przypadkach, kiedy ciała zmarłych młodo kobiet kupowano jeszcze w kostnicy.

Bez względu na to, czy mowa o zaślubinach dwojga zmarłych ludzi, czy osoby żywej z martwą, każda forma minghun jest w Chinach nielegalna i z całą surowością potępiana przez komunistyczne władze. Od 1949 r. rytuał ten formalnie uznaje się za barbarzyński przeżytek i karze więzieniem z powodu bezczeszczenia zwłok. Gdy jednak minęły nasilone represje wobec starych obyczajów, zaczął się on stopniowo odradzać. Dziś w komunistycznych Chinach, państwie oficjalnie propagującym ateizm, minghun nadal jest praktykowany, głównie w północno-wschodnich prowincjach.

Gorzej, że popyt generuje podaż. W Chinach co rusz można usłyszeć o aresztowaniach osób handlujących ludzkimi zwłokami. Ciała są kradzione z rodzinnych grobowców i sprzedawane z zyskiem zabobonnym rodzinom zmarłych kawalerów. Pięć lat temu na terenie prowincji Shanxi rozbito grupę, która trudniła się wykopywaniem i odsprzedawaniem świeżo pochowanych zwłok. Mężczyznom udowodniono 14 takich przypadków. Przyznali, że wszystkie sprzedali z zyskiem na potrzeby minghun. Innym razem chińska telewizja pokazała materiał o grabarzach z prowincji Henan, gdzie wykopywano z mogił szczątki kobiet i sprzedawano rodzinom pragnącym zapewnić krewnym szczęście po śmierci. Jedne zwłoki udało się nawet sprzedać dwukrotnie. Na tym nie koniec makabry. Chińczycy mają jeszcze w pamięci przypadek Songa Tiantanga, seryjnego mordercy, który w 2007 r. trafił za kratki za zabójstwa wielu kobiet. Co najmniej sześć swoich ofiar zamordował tylko po to, by odsprzedać ich zwłoki. „Zabijanie było po prostu mniej męczące niż wykopywanie trupów” – wyznał, nim wykonano na nim wyrok śmierci. W 2013 r. z tego samego powodu rozstrzelano mężczyznę, który zabił ciężarną kobietę. Tu również motywem był minghun. O podobnych przypadkach słychać co najmniej raz do roku.

Chińskie władze walczą z procederem, jak mogą. Wysokie kary i grzywny nie wszystkich jednak odstraszają. Czasem z obawy przed przymusową kremacją (to jedna z metod władz) miejscowi chowają swoich bliskich w dzikich kurhanach, co absolutnie nie rozwiązuje problemu. Walki z zabobonami nie poprawia także demografia Państwa Środka. W Chińskiej Republice Ludowej liczba mężczyzn znacznie przewyższa liczbę kobiet (na 100 dziewczynek rodzi się 119 chłopców), co sprawia, że miliony panów nie mają szans na znalezienie żony za życia. O tym, że przesądy to żadne rozwiązanie, próbują przekonywać naukowcy i autorytety. A sprawa nie jest prosta, bo u źródeł wiary w dobrobyt po śmierci stoi filozofia obecna w Chinach od tysięcy lat: idea harmonii jin-jang.

Po sąsiedzku z duchami

Chińczycy, podobnie jak niegdyś Egipcjanie, od zawsze wierzyli w materialne życie pozagrobowe. By zadowolić zmarłego, nie wystarczyło go godnie pochować, lecz zaopatrzyć w cały zestaw przydatnych w zaświatach rzeczy. Przykładem niech będzie przepych terakotowej armii. W wielkim grobowcu ukrytym u podnóża góry na 400 m2 odnaleziono 8100 glinianych figur naturalnej wielkości, które stanowią armię cesarza Qina Shi Huanga (III w. p.n.e.), mającą mu towarzyszyć w zaświatach.

Według ludowych wierzeń duch zmarłego potrafi czerpać energię z każdego z przedmiotów, a nawet z posiłków. Nic zatem dziwnego, że podczas przypadającego na początku kwietnia święta qingmingjie, kiedy to którego sprząta się i odwiedza groby, na cmentarzach pojawiają się dary mające umilić zmarłemu pobyt w zaświatach. Czasem są to ulubione przedmioty bliskiego, innym razem ulubiony alkohol lub posiłek.

W wielu częściach kraju dary mają charakter symboliczny i zostają ceremonialnie spalone. W ten sposób rodzina przekazuje je do świata niematerialnego. Najczęściej są to specjalne figurki lub atrapy prawdziwych przedmiotów – w tym względzie żywych ogranicza już tylko ich wyobraźnia. Chińczycy z roku na rok wzbogacają się, a więc i przesyłane zmarłym dobra stają się coraz bardziej ekskluzywne. Wśród nich znajdują się limuzyny wraz z szoferami, luksusowe wille, prywatne odrzutowce, nowoczesna elektronika, a nawet dziewczęta do towarzystwa. Choć Komunistyczna Partia Chin nawołuje, by czcić przodków w cywilizowany sposób, asortyment sklepów z rytualnymi figurkami z roku na rok rośnie. Dzięki dobrej opiece zmarły zza grobu ma wspierać żywych, zamiast ich prześladować jako gui, czyli niespokojny duch. Minghun jest więc częścią bardziej złożonego stosunku Chińczyków do świata zmarłych.

Innym świętem jest przypadające na przełomie lata i jesieni Święto Głodnych Duchów. Wówczas to otwierają się bramy zaświatów, a duchy rozpoczynają wędrówkę po świecie żywych w poszukiwaniu jedzenia i uciech. By ulżyć ich cierpieniom i uchronić się przed ewentualnym gniewem, zarówno buddyści, jak i taoiści odprawiają odpowiednie rytuały: modlą się za zmarłych oraz palą kadzidła. W przeciwieństwie do qingmingjie w czasie Święta Głodnych Duchów hołd składa się wszystkim zmarłym, nie tylko swoim przodkom.

Oczywiście Chiny to niejedyne miejsce, gdzie praktykuje się pozagrobowe małżeństwa, a osobliwość niektórych zwyczajów potrafi zadziwić nawet wytrawnych antropologów. Kiedy na Tajwanie umrze niezamężna kobieta, jej rodzina może zdać się na los i poczekać, aż to „przeznaczenie” znajdzie dla niej męża. Według zwyczaju w takim wypadku należy w czerwonym pudełku ułożyć trochę gotówki, kosmyk włosów oraz fragment paznokcia zmarłej. Tak przygotowaną paczkę rodzina ustawia następnie na otwartej przestrzeni w pobliżu cmentarza. Pierwszy mężczyzna, który ją podniesie i przygarnie zawartość, powinien według przesądu poślubić nieżyjącą pannę. Jak pisze Marjorie Topley w książce „Ghost Marriages Among the Singapore Chinese: A Further Note”, odmowa może sprowadzić na nieszczęśnika pecha.

Wśród plemion Dinka (Jieng), Nuer i Atuot, zamieszkujących Sudan Południowy, nadal obowiązuje prawo lewiratu, czyli przejęcia odpowiedzialności przez męskie rodzeństwo. W przypadku śmierci pana młodego jego miejsce zajmuje więc brat. Celem takiego zabiegu jest zapewnienie ciągłości rodu, co już w starożytności praktykowali Arabowie, Żydzi i Hindusi. Dzieci narodzone z takiego związku traktuje się jak potomstwo zmarłego (prawowitego) małżonka.

Makabryczne dla nas praktyki stosują Toradżowie, zamieszkujący wyspę Celebes w Indonezji. Co trzy lata obchodzą oni święto Ma’nene, które polega na odkopywaniu i czyszczeniu zwłok krewnych. Całe rodziny wybierają się wówczas na cmentarz, gdzie myją i ubierają w nowe ubrania doczesne szczątki bliskich i robią sobie z nimi zdjęcia. To jeden z najważniejszych elementów miejscowego folkloru. Pogrzeb uchodzi tam za wydarzenie, do którego człowiek przygotowuje się przez całe dorosłe życie. Przyjęcie pożegnalne musi być więc bardzo wystawne, tak by rodzina chciała później przez lata opiekować się zwłokami. To dlatego w czasie pochówku są one bardzo starannie zawijane w kilka warstw materiału, by maksymalnie spowolnić procesy rozkładu. W ten oto sposób osoba, która odeszła z tego świata, dostaje drugie życie.

Egzotyczne praktyki? Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że poślubienie nieboszczyka jest praktykowane i zalegalizowane we Francji. Na taki akt pierwszy wydał zgodę w 1959 r. prezydent Charles de Gaulle. Sprawa dotyczyła wówczas ogromnej tragedii, jaka wstrząsnęła Francją. W wyniku pęknięcia zapory we Fréjus zginęło ponad 400 osób. Wśród ofiar był również niejaki André Capra, narzeczony ciężarnej Irène Jodart, która ocalała. Kobieta skierowała do prezydenta prośbę, by pozwolił jej zawrzeć związek małżeński z nieżyjącym narzeczonym. Chodziło głównie o kwestie prawne dotyczące mającego się narodzić dziecka. De Gaulle taką zgodę wydał, a małżeństwo pośmiertne stało się we Francji legalne na podstawie art. 171 „Kodeksu cywilnego”. Przepis ten obowiązuje do dziś i w zasadzie nie ma prezydentury, by kilkadziesiąt kobiet z niego nie skorzystało. To głównie wdowy po zabitych na misjach żołnierzach.

Formalnie odbywa się to w ten sposób, że zainteresowana osoba składa wniosek bezpośrednio do prezydenta, który go rozpatruje (zdarzają się odmowy). W przypadku wyrażenia zgody dekret prezydencki odczytywany jest przez urzędnika, a w dokumentacji pojawia się data zawarcia małżeństwa, ustalana zawsze na dzień poprzedzający śmierć jednego z małżonków. Warto przy tej okazji nadmienić, że prawo nie zezwala osobie żyjącej na przejęcie majątku zmarłego partnera, więc kwestie spadkowe w żaden sposób nie mają tu zastosowania.

Kamil Nadolski
dziennikarz, redaktor, popularyzator nauki

Wiedza i Życie 8/2020 (1028) z dnia 01.08.2020; Społeczeństwo; s. 30

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną