Zapasy ­powinny być robione z listą. Najlepiej posłużyć się zaleceniami na wypadek klęsk żywiołowych. Zapasy ­powinny być robione z listą. Najlepiej posłużyć się zaleceniami na wypadek klęsk żywiołowych. Roger Brown Photography / Shutterstock
Człowiek

Przygotowani na koniec świata

Spiżarnia przeciętnego prepersa. Wszystko z długimi terminami przydatności.Eleanor McDonie/Shutterstock Spiżarnia przeciętnego prepersa. Wszystko z długimi terminami przydatności.
30 maja 2017. Autobus w Denali na Alasce, w którym Christopher McCandless spędził ostatnie dni przed śmiercią głodową w 1993 r.Olga Khrustaleva/Shutterstock 30 maja 2017. Autobus w Denali na Alasce, w którym Christopher McCandless spędził ostatnie dni przed śmiercią głodową w 1993 r.
Kiedy na wieść o pandemii ludzie zaczęli ogałacać sklepowe półki, przeciętny prepers wzruszył tylko ramionami. Na taki scenariusz surwiwalowcy przygotowują się od lat.

Puste sklepowe półki, ludzie wykłócający się o papier toaletowy i olbrzymie kolejki, by kupić produkty pierwszej potrzeby. Tak wyglądała rzeczywistość, z jaką mieliśmy do czynienia podczas globalnej pandemii koronawirusa. Nim sytuacja zaczęła się stabilizować, zakupowa panika dotknęła niemal każdy kraj, w którym gruchnęła wieść o restrykcjach wprowadzonych przez rząd z powodu wirusa COVID-19. Opustoszałe ulice bardziej przypominały scenerię postapokaliptycznego filmu z Netflixa niż miejsca znane z kolorowych folderów. Szybko okazało się też, że mimo niesamowitego rozwoju technologicznego świat, który znamy, nie został nam dany raz na zawsze i w każdej chwili może się zawalić. Niepokój potęgował fakt, że w rzeczywistości domowej kwarantanny z wieloma przeciwnościami losu musieliśmy radzić sobie sami. Zabrakło fachowców do naprawy prostych rzeczy, a wizyta u lekarza stała się nie lada wyzwaniem.

Dla większości z nas to, co wydarzyło się w związku z tegoroczną pandemią, było ogromnym szokiem. Ale nie dla prepersów. Oni brali pod uwagę taki scenariusz i przygotowywali się na niego od lat.

Domowy schron

– Nie naśmiewam się z ludzi, którzy wpadli w zakupową panikę i stali w kolejce po ryż czy makaron, choć przez lata to my byliśmy obiektem drwin. Szydzono, że chomikujemy jedzenie i nie wychodzimy z domu w obawie przed atakiem zombi czy uderzeniem komety. Kiedy jednak przyszedł kryzys, to my okazaliśmy się najspokojniejszą grupą społeczną ze wszystkich – mówi Jason Charles, lider New York City Preppers Network i jeden z ponad 3 mln prepersów żyjących w Stanach Zjednoczonych. Na całym świecie takich osób jest kilka razy więcej.

Prepersi to ludzie, którzy starannie przygotowują się na bliżej nieokreśloną katastrofę. Może to być konflikt zbrojny, atak terrorystyczny, przebiegunowanie Ziemi, rozbłyski na Słońcu, klęski żywiołowe, epidemie, upadek meteorytu – bez znaczenia. Zagrożenia mogą być różne i w dużym stopniu zależą od wierzeń, poglądów i sympatii politycznych prepersa. Chodzi o to, by zawczasu przygotować swój dom do sytuacji, w której nagle zostalibyśmy odcięci od świata zewnętrznego.

Samo pojęcie pochodzi od angielskiego słowa prepare, czyli „przygotowywać” się. Po raz pierwszy o prepersach media zaczęły donosić w latach 90. Za każdym razem, kiedy dochodziło do jakiejś spektakularnej katastrofy ekologicznej lub ataku terrorystycznego, w przestrzeni publicznej pojawiali się ludzie, którzy głośno mówili o tym, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Tak samo było w roku 2000 z powodu mającego rzekomo nadejść końca świata, po atakach z 11 września na World Trade Center czy w efekcie rzekomego przebiegunowania Ziemi w 2012 r. Prepersi pochodzą z różnych warstw społecznych, są w różnym wieku, wykonują różne zawody. Są wśród nich zarówno rolnicy, nauczyciele, marketingowcy, jak i strażacy, prawnicy czy lekarze. Wszystkich łączy obsesyjna zapobiegliwość, która przeradza się w sposób na życie. Chodzi o to, by gromadzić takie zapasy i rozwijać takie umiejętności, które w czarnej godzinie pozwolą na jak najdłuższą samowystarczalność. Prepersi kupują więc żywność z długim okresem przydatności, opracowują drogi ucieczki, budują schrony, uczą się pierwszej pomocy, polowania i technik przetrwania w trudnych warunkach.

Do tej pory nie przeprowadzono na ich temat zbyt wielu badań, lecz wydaje się, że zyskują popularność we wszystkich środowiskach, bez względu na status społeczny i materialny. „Preperyzm jest przekonujący zarówno dla ludzi opętanych teorią spiskową, jak i dla lanserskich snobów; dla populistów, izolacjonistów i ekologów. Trafia też do tych, którzy chcieliby wiedzieć po prostu, co zrobić, gdy nagle zostanie odcięty prąd czy woda” – podsumował francuski dziennik „Le Monde”.

O swojej misji członkowie organizacji Polish Preppers Network, największej społeczności prepersów w Polsce, piszą: „Nie chcemy straszyć cię wszystkimi nieszczęściami, które mogą się wydarzyć. Po prostu realistycznie obserwujemy i oceniamy otaczającą nas rzeczywistość, dostrzegając w niej symptomy możliwych zagrożeń. Oczywiście nie każdemu uda się przygotować na każdą możliwą okoliczność. Jesteśmy jednak przekonani, że możemy zrobić w tym względzie naprawdę wiele. Każdy krok we właściwym kierunku zwiększa nasze szanse na przetrwanie w razie pojawienia się sytuacji groźnej dla nas, dla naszej rodziny, przyjaciół, sąsiadów”. Według różnych szacunków ta osobliwa społeczność liczy w naszym kraju od 30 do 40 tys. członków.

Rosnące zainteresowanie technikami przetrwania sprawiło, że branża surwiwalowa przeobraziła się w ostatnich latach w nieźle prosperujący biznes. Prepersi mają swoje organizacje, sklepy i witryny internetowe. Na jednej z takich stron – patriotsupply. com – znajdziemy większość rzeczy, które pozwolą nam przygotować się na koniec świata. Za niecałe 500 dol. kupimy tu trzymiesięczny zapas żywności, za 200 dol. – domowy system do uzdatniania wody i oczyszczacz powietrza. Wybór jest ogromny: 30-dniowy zapas minerałów i witamin dla całej rodziny, tabletki z jodyną na wypadek skażenia radioaktywnego, 100-godzinne świece olejowe, piecyk do spalania biomasy, wodoodporne zapałki, komplet nasion warzyw do zasadzenia we własnym ogródku, kiedy pierwsze zagrożenie już minie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Inna popularna wśród prepersów strona – doomsdayprep. com – oferuje noże i siekiery bojowe, wielozadaniowe narzędzia, krótkofalówki, apteczki, maski przeciwgazowe i zestawy do skonstruowania przenośnej toalety. Moda na prepering nie ominęła także Polaków. Przedsiębiorstwo Marlej, które od 1989 r. zajmuje się przetwórstwem mięsa, w swoim asortymencie oferuje żywność z bardzo długim terminem ważności. Konserwy o takich oryginalnych nazwach jak „Wek Prepersa”, „Skrzydło Prepersa” czy „Udo Prepersa” nie zawierają żadnych sztucznych substancji i są gotowe do spożycia co najmniej przez półtora roku od daty produkcji.

Do tej pory prepersi nie mieli najlepszej opinii. Postrzegano ich zazwyczaj jako obsesyjnych wariatów. W zasadzie trudno się temu dziwić po obejrzeniu któregoś z programów nakręconych na ich temat przez stacje National Geographic („Doomsday Preppers”) czy Discovery Channel („Doomsday Bunkers”). By wzbudzić zainteresowanie widzów, pokazano tam wyłącznie przejaskrawione przypadki, osoby, które już dawno przekroczyły granicę między normalnością a paranoidalnym szaleństwem. Jeden mężczyzna pokazuje swój zapas 200 l benzyny, inny zgromadził jedzenie na 50 lat, jeszcze inny opowiada, jak hoduje w basenie tysiąc tilapii (słodkowodnych ryb). Istne szaleństwo i kiepska reklama dla całej społeczności. Ale teraz może się to zmienić. Podczas gdy koronawirus zagonił większość ludzi do sklepów, by zaopatrzyli się w podstawowe produkty, przeciętny prepers wzruszył co najwyżej ramionami.

– COVID-19 sprawił, że popularność naszych kanałów wzrosła o kilkaset procent – mówi James Walton, właściciel Prepper Broadcasting Network z Wirginii, która produkuje osiem podcastów, w tym „I Am Liberty” i „Secrets of Survivalist”. Zwiększone zainteresowanie odczuli niemal wszyscy prepersi, którzy udzielają się w sieci. Raport US Center for Disease Control and Prevention (CDC) z 2017 r. wykazał, że połowa Amerykanów nie ma nawet podstawowego zestawu ratunkowego w swoim domu. W wielu innych krajach zapewne nie jest lepiej. – Kiedy przychodzi kryzys, ludzie chcą się doszkolić, a internet daje im taką możliwość – tłumaczy Walton.

Pandemia COVID-19 to zaledwie mały przedsmak potencjalnych zagrożeń, z którego powinniśmy wyciągnąć lekcję na przyszłość, uważają prepersi. I mają rację. Bo wystarczyłoby, by w całej tej sytuacji odłączono prąd, i zacząłby się prawdziwy kataklizm. – Większość ludzi w miastach nie zdaje sobie sprawy, że w takiej sytuacji z miejsca mieliby odcięty dostęp do wody, bo większość miejskich pomp napędzana jest energią elektryczną – ostrzega Josh Sutton z Kentucky Preppers Network.

James Hobel, założyciel Mountain Scout Survival School, mówi, że sytuacje takie jak koronawirus uczą, że mądrze jest dysponować pewną ilością zapasów awaryjnych i, co najważniejsze, mieć plan na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Martwi się szczególnie o mieszkańców miast, bo jego zdaniem są oni zbyt zależni od usług, które mogą zostać zamknięte. A jeśli zostaną zmuszeni do pozostania w domu przez długi czas, tak jak to było podczas masowej kwarantanny, nie za bardzo wiedzą, co zrobić.

Poskramiając naturę

Prepering to zaledwie wierzchołek góry lodowej wielkiego ruchu surwiwalowego, który w ostatnich latach bije rekordy popularności. Kiedy przestanie nam zagrażać COVID-19, zainteresowanie technikami przetrwania wzrośnie zapewne jeszcze bardziej. Czym właściwie surwiwal różni się od preperingu? – Prepers przywiązuje się do posiadania zapasów, zabezpiecza się w ten sposób, tworzy drogi ewakuacji. Ja nie twierdzę, że to bzdura czy że to jest niesurwiwalowe, ale poddawanie się temu uzależnieniu powoduje, że nie oddala się od miejsca, gdzie trzyma zapasy. Czuje najwyraźniej, że mógłby je łatwo stracić. A w surwiwalu chodzi o to, żeby szukać w sobie zdolności improwizacyjnych – mówi Krzysztof J. Kwiatkowski, autor „Survivalu po polsku”, kultowej w latach 90. książki na temat sztuki przetrwania.

Surwiwal jest więc pojęciem szerszym i składa się na niego wszelka aktywność służąca przetrwaniu w trudnych warunkach. I co najważniejsze – w każdych warunkach. Ruch ten wywodzi się ze skautingu, który na początku XX w. stał się szalenie popularny w Stanach Zjednoczonych, a w Polsce przerodził się w ruch harcerski. Samo pojęcie surwiwalu jako synonimu sztuki przetrwania pojawiło się jednak dopiero w latach 50. ub.w. jako następstwo serii szkoleń przeprowadzanych przez amerykańskie siły powietrzne. Wojna w Korei wymusiła na US Army ćwiczenia swoich pilotów do działań na wypadek zestrzelenia ich nad terytorium wroga. Żołnierzy uczono, jak zdobyć wodę i pożywienie, jak uniknąć schwytania lub jak nawiązać kontakt z ratownikami. Następni w kolejce byli piloci cywilnych linii lotniczych, a potem poszło już szybko: komandosi, pracownicy kompanii naftowych, miłośnicy egzotycznych podróży itd.

Obecnie na całym świecie działają tysiące firm i organizacji urządzających szkolenia i wyprawy surwiwalowe, a od kilkunastu lat temat ten nieustannie pojawia się w przestrzeni publicznej. Zainteresowanie to rośnie za każdym razem, kiedy pojawi się informacja o realnym zagrożeniu lub katastrofie, z której ktoś cudem ocalał dzięki posiadanym umiejętnościom. Tak było m.in. w 1995 r., kiedy podczas wojny w Jugosławii uratowano kapitana Scotta O’Grady’ego. Ten amerykański pilot został zestrzelony w F-16 nad terytorium Bośni i przez sześć dni ukrywał się przed serbskimi wojskami w lasach, co – jak relacjonował – zawdzięczał uczestnictwu w kilkunastodniowym szkoleniu z zakresu przetrwania.

W telewizji modę na surwiwal zapoczątkował Bear Grylls, były komandos SAS, który w swoich programach pokazuje, jak przetrwać w najdzikszych regionach świata, żywiąc się tym, co dała natura. Nie mniej ekstremalny jest Ed Stafford, który uczy, co zrobić, by przeżyć w dżungli na bezludnej wyspie. Ukłon w stronę amatorów surwiwalu zrobiły niedawno nawet polskie Lasy Państwowe. W listopadzie ub.r. rozpoczęto pilotażowy program, w ramach którego wyznaczono specjalne miejsca, gdzie legalnie można zostać na noc i rozbić obóz. Program testowo potrwa do 23 listopada 2020 r. Obejmuje łącznie 43 miejsca na obszarze 65 tys. ha i będzie kontynuowany na wypracowanych przez ten czas warunkach. To ważne, bo zgodnie z dotychczasowymi przepisami w Polsce nocowanie w lesie było nielegalne.

Amatorów obcowania z naturą i nauki jej okiełznania z roku na rok przybywa. Mundury, berety, noże czy toporki sprzedają się coraz lepiej. Świetnie rozchodzą się też podręczniki o surwiwalu. Dokładnie opisują one, jak zrobić sidła na zwierzęta, są rysunki przedstawiające pułapki na bobry, wilki, zające, węże, ptaki, a nawet na kozice górskie, niedźwiedzie i tygrysy. Rynek szybko zwietrzył okazję i bombarduje nas dziś nieprzebraną liczbą gadżetów, które mają ułatwić wydostanie się nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Na całym świecie organizuje się targi dla fanów ruchu surwiwalowego i prepersów. Wystarczy wymienić Sustainable Preparedness Expo czy Self Reliance Expo. Podobnych akcji nie brakuje również w Polsce. W tym roku już po raz szósty ma się odbyć Konwent Preppers Poland, organizowane są również Surwiwalia. Warto wspomnieć wreszcie o biegach surwiwalowych, ultramaratonach, triatlonach czy innych wyzwaniach sprawnościowych. Co ciekawe, surwiwal coraz częściej praktykowany jest jako jedna z metod resocjalizacyjnych na świecie.

Niestety jest też ciemna strona owej popularności, a są nią amatorzy przeceniający własne siły. Za niechlubny przykład niech posłuży historia Christophera McCandlessa, o którym napisano książkę „Into the wild”, a nawet nakręcono film. Mężczyzna na początku lat 90. umarł z głodu i wycieńczenia po tym, jak postanowił zamieszkać na Alasce, gdzie polował i żywił się wyłącznie tym, co rosło w lesie. Okazało się, że podjął się tego wyzwania, zupełnie nie znając terenu i panujących tam warunków, za co przyszło mu zapłacić najwyższą cenę. Polacy też byli zbulwersowani, kiedy w 2014 r. policja zatrzymała w pobliżu rezerwatu Fosa Groty 35-latka, który nocował przez dwa dni w prowizorycznym szałasie ze swoim czteroipółletnim synem. Ojciec przyznał, że uczył dziecko przetrwania w trudnych warunkach.

Kamil Nadolski
dziennikarz, redaktor, popularyzator nauki

***

Prepering dla krezusów

Podczas gdy zwykli śmiertelnicy przygotowują się na najczarniejsze scenariusze, ucząc się zasad przetrwania i gromadząc konserwy na czarną godzinę, najbogatsi inwestują w luksusowe schrony. Nie byle jakie betonowe piwnice, lecz apartamenty najwyższej klasy. Amerykańska firma Vivos Group, właściciel 575 bunkrów w Dakocie Południowej, na swoim strzeżonym terenie jest w stanie pomieścić 5 tys. osób. Każdy bunkier da się podłączyć do prądu, systemu filtracji powietrza, kanalizacji i wody pitnej. Nie sprawi problemów wyposażenie go choćby w wyświetlacze LED, które będą imitować okna i prezentować krajobrazy sprzed globalnej katastrofy. W Kansas biznesmen Larry Hall przerobił dawny silos wojskowy na 12 apartamentów i sprzedał je lokalnym krezusom. Każdy schron ma 180 m2 i jest w pełni umeblowany. Do tego właściciel dysponuje 50-calowym telewizorem w salonie i zapasem jedzenia na 5 lat. Najdalej jednak poszła firma Migaloo Submarines, która na wypadek apokalipsy sprzedaje… luksusowe łodzie podwodne. Największe modele mają 280 m długości i mogą pływać nawet na 300 m głębokości. Ich pokłady wyposażono m.in. w luksusowe apartamenty, kino, basen, siłownię oraz biblioteczkę. Na łodzi można też posadzić helikopter, by ułatwić ewentualne podróże.

Wiedza i Życie 6/2020 (1026) z dnia 01.06.2020; Surwiwal; s. 54

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną