pathdoc / Shutterstock
Człowiek

Moc kłamstwa, urok plotki, smak zemsty

Choć testy wario­grafem są stosowane w kryminalistyce od lat 20. XX w., coraz częściej kwestionuje się ich trafność. W nauce wykrywacze kłamstw są wypierane przez ­skanery rezonansu magnetycznego.Andrey Burmakin/Shutterstock Choć testy wario­grafem są stosowane w kryminalistyce od lat 20. XX w., coraz częściej kwestionuje się ich trafność. W nauce wykrywacze kłamstw są wypierane przez ­skanery rezonansu magnetycznego.
Zamiast potępiać w czambuł kłamców, plotkarzy i mścicieli, zobaczmy, ile satysfakcji, a ile cierpienia dają małe nikczemności. Nowe badania psychologów i neurobiologów pokazują, jak skomplikowaną sprawą jest przyjemność ze szkodzenia innym.

Wiosną na ekrany wrócą „Wielkie kłamstewka”, serialowy hit sprzed dwóch lat oparty na równie popularnej powieści. Choć akcja toczy się w bajkowym krajobrazie Kalifornii, to bohaterki i bohaterowie tej historii, którzy plotkują i kłamią na potęgę w sprawach błahych i poważnych oraz bez skrupułów planują odwet na swoich krzywdzicielach, wydają się nam bliscy bez względu na to, pod jaką szerokością geograficzną żyjemy. Zanim po raz kolejny będziemy śledzić perypetie notorycznych kłamczuch i plotkarzy z nadmorskiego Monterey, zadajmy pytanie, czy rzeczywiście wszyscy tak łatwo ulegamy pokusie mijania się z prawdą, obgadywania i szukania rewanżu. A jeśli tak, to komu się to opłaca, komu przynosi satysfakcję, a komu głównie wyrzuty sumienia.

Kłamię, więc jestem

Kłamstwo jest chlebem powszednim, nawet dla świętoszków. Według badań Ronny’ego E. Turnera, Charlesa Edgleya i Glena Olmsteada z 1975 r. aż 61,5% komunikatów wymienianych w codziennych rozmowach to mijanie się z prawdą (w tym także kłamstewka grzecznościowe, koloryzowanie albo przemilczanie faktów, składanie obietnic bez pokrycia itd.). Późniejsze analizy psychologów społecznych troszkę poprawiły naszą reputację, ale i tak naukowcy zgadzają się, że średnio kłamiemy dwa razy dziennie. Kiedy mamy rozstrzygnąć, czy ktoś jest kłamcą, czy tylko się pomylił, bierzemy pod uwagę intencje i motywy. Inaczej rozumują dzieci – dla nich liczy się praktyczny skutek nieprawdziwej informacji. Jeśli powiesz dziecku, że za 10 min będziecie w domu, ale utknęliście w korku i podróż się wydłuża, to możesz być uznany za kłamcę. Kiedy złośliwie podasz komuś błędną trasę, ale ten ktoś zorientuje się, że źle idzie, i sam skoryguje błąd, to wtedy dzieci nie uznają tego za poważne kłamstwo.

Dorośli z kolei wypracowali wiele schematów interpretacyjnych, które pomagają im wytłumaczyć się z kłamstwa. Psycholożki Beata Arcimowicz, Katarzyna Cantarero i Emilia Soroko zbadały motywy, jakimi ludzie wyjaśniają swoje kłamstwa, oraz konsekwencje, jakich się spodziewają. Poprosiły 28 mężczyzn i 55 kobiet w wieku od 18 do 64 lat o prowadzenie dzienniczka rozmów i odnotowywanie mijania się z prawdą. Statystyczny dzień uczestników badania składał się z czterech interakcji i jednego kłamstwa. Badani tłumaczyli się z kłamstw, powołując się najczęściej na jedną z czterech motywacji: egoistyczną (działam dla własnej korzyści), samoobronną (ktoś mnie oczernia, to się bronię), chronienia innych (nie chcę kogoś zranić szczerością) oraz sprawienia komuś przyjemności (mówię to, co inny chce usłyszeć). Dwa ostatnie rodzaje kłamstw, zorientowane na korzyść innego, łatwiej akceptujemy i rzadziej oceniamy jako niemoralne. Natomiast w przypadku dwóch pierwszych typów (kłamstwa w samoobronie są najczęstsze) spodziewamy się szoku, gniewu albo odwetu ze strony osoby okłamywanej – ale i tak kłamiemy. Co ciekawe, część badanych twierdzi, że kłamstwo może wyjść na dobre, bo odkrywając je, poznajemy też prawdę o naszej relacji z inną osobą i mamy szansę ją naprawić albo zerwać, jeśli okaże się toksyczna.

W kłamstwie tkwi coś pierwotnego, bo najczęściej mijamy się z prawdą, kiedy chodzi o nasz materialny byt i o seks. Najłatwiej kłamiemy w rozmowach odbywanych za pośrednictwem nowych technologii. Nawet jeśli widzimy naszego partnera przez kamerkę internetową, to czujemy mniejszą presję prawdomówności niż w kontaktach twarzą w twarz, gdzie trudno o kontrolę mowy ciała, która częściej niż słowa zdradza, że oszukujemy. Nie obwiniajmy jednak wyłącznie internetu o naszą słabość do fałszu.

Jak istotną rolę odgrywają temperament i inteligencja, przekonał się niedawno zespół Justyny Sarzyńskiej z Instytutu Psychologii PAN i Marcela Falkiewicza z Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN. Ponad 150 osób poddano testom psychologicznym, a następnie uczestnicy mieli za zadanie zyskać sympatię partnerów wirtualnych „szybkich randek”. Dylematem było to, czy na pytania partnera odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy też nie. Do kłamstwa kusiło to, że badani znali preferencje swoich rozmówców, więc mogli dobierać riposty tak, by trafić w oczekiwania drugiej strony i tym samym się jej przypodobać. Jednocześnie za pomocą skanera rezonansu magnetycznego obserwowano aktywność mózgu uczestników eksperymentu. Na miano notorycznych kłamców zasłużyli ekstrawertycy, ale tylko ci o wysokim ilorazie inteligencji, zorientowani na osiąganie celów, w tym towarzyskich. Introwertycy kłamali rzadziej, ale być może zadanie związane z szybkimi randkami nie było dla nich na tyle wciągające, by zbyt często uciekać się do fałszu. Okazało się też, że próżno widzieć w mózgu klucz do wykrywania kłamstwa, gdyż poziom aktywności jego struktur jest zbliżony, kiedy mówimy prawdę i nieprawdę, a im więcej kłamiemy, tym bardziej nasz mózg oswaja się z tym i coraz mniej wariuje. Zadziałał za to czynnik płci: to kobiety wypadły bardziej wiarygodnie, gdyż nie wahały się i szybko udzielały oczekiwanych odpowiedzi. Badacze przypominają też, że niektóre choroby i zaburzenia psychiczne, jak zespół Aspergera czy choroba Parkinsona, łączą się z tym, że ludzie na nie cierpiący w zasadzie nie potrafią efektywnie kłamać, co wcale nie ułatwia im budowania relacji z innymi. Niekontrolowana szczerość wielu z nas wydaje się bowiem bardziej odpychająca niż umiarkowane zakłamanie.

Między nami plotkarzami

Plotkowanie też trudno ocenić jednoznacznie. Zdaniem antropologa Robina Dunbara ludzka skłonność do plotkowania ma podłoże genetyczne, jest zdobyczą ewolucyjną i przyspieszyła rozwój mowy. Małpy nadal stosują iskanie do tego, by bliżej poznać innych członków stada i podtrzymać z nimi relacje. Człowiek, zamiast uciekać się do czasochłonnego rytuału iskania, zaczął używać mowy do efektywniejszego rozwijania szerokiej sieci kontaktów społecznych. Z czasem wymiana istotnych komunikatów musiała zrobić miejsce dla plotki: informacji błahej, czasem nieprawdziwej, ale przykuwającej uwagę odbiorców. Geoffrey Miller, psycholog ewolucyjny, dodaje, że plotka narodziła się w ludzkich społecznościach jako ekwiwalent pawiego ogona, czyli symbol atrakcyjności społecznej i inteligencji komunikacyjnej. Plotkowanie oznacza dostęp do cennej informacji o innych, a sprawne jej wprowadzenie w obieg może podnosić społeczną rangę plotkarza. Wreszcie z plotek uczymy się moralności, a jeśli w obmowie tkwi ziarno prawdy, to jest ona sprytnym sposobem na wykluczenie ze wspólnoty czarnych owiec i samozwańczych dyktatorów.

Na plotkę prawie nikt nie jest uodporniony – nawet profesjonaliści, na co dzień zajmujący się twardymi faktami. Potwierdziły to już kilkanaście lat temu analizy psychologów biznesu Nicholasa DiFonzo i Prashanta Bordii. Zaprosili do badań kilkudziesięciu kierowników działów komunikacji globalnych firm oraz dyrektorów poważanych agencji public relations. Pytali o doświadczenia z plotkami, które krążyły w ich firmach. Ze statystycznej analizy uzyskanych danych wynikało, że istotność wiadomości, jaką niesie korporacyjna plotka, nie jest kluczowa dla jej popularności. Ludzie będą bardziej skłonni rozsiewać ją i chętniej w nią uwierzą, jeśli wywołuje lub podsyca niepewność i obawy o przyszłość, a także jeśli dotyczy osób, co do których istnieją uprzedzenia.

Kto więcej plotkuje – kobiety czy mężczyźni? Stereotyp kulturowy przechowywany w języku podpowiada, że płeć żeńska znajduje szczególne upodobanie w plotkowaniu. Częściej mówimy o plotkarkach niż plotkarzach, a angielskie słowo gossip (dziś „plotka”) kiedyś oznaczało bliską przyjaciółkę lub krewną, z którą można porozmawiać o wszystkim. Eksperymenty psychologiczne i badania społeczne nie wskazują jednak jednoznacznie na kobiety jako głównych siewców plotek. W 2017 r. ukazały się wyniki analiz zespołu psychologów pod kierunkiem Adama C. Davisa z University of Ottawa. Niemal 300 heteroseksualnych Kanadyjek i Kanadyjczyków w wieku 17–30 lat odpowiadało na pytania badaczy o to, jak intensywnie i jakimi metodami walczą z konkurentami o zainteresowanie drugiej płci. Wypełniali też kwestionariusz dotyczący skłonności do plotkowania, ulubionych tematów plotek oraz tego, jak oceniają praktyczną efektywność i moralne przyzwolenie na plotkowanie. Okazało się, że rzeczywiście to kobiety częściej plotkują i czerpią z tego aktu więcej przyjemności. Zespół Davisa nie chce tłumaczyć wyników badań mizoginicznymi stereotypami. Po pierwsze, jeśli chodzi o szerzenie plotek dotyczących osiągnięć materialnych, przodują tu mężczyźni. Po drugie, bez względu na płeć częściej plotkują osoby, które aktywnie zabiegają o partnera seksualnego i wykorzystują rozsiewanie nierzetelnych wiadomości jako narzędzie zdobywania przewagi nad konkurentami. Tacy ofensywni gracze rzadziej też widzą w plotkowaniu coś niewłaściwego.

Jednak coraz więcej naukowców typuje mężczyzn jako bardziej zaangażowanych plotkarzy, którzy dzięki stosowaniu wycelowanych w rywali insynuacji wzmacniają swoje poczucie wartości i wyższości. Zadanie to ułatwiają dziś mobilne technologie komunikacyjne. Na początku XXI w. brytyjski instytut badawczy Social Issues Research Centre opublikował wnioski z ogólnokrajowych badań fokusowych i sondażowych dotyczących plotkowania przez telefony komórkowe. Zjawisko to dotyczy 33% badanych mężczyzn i 26% kobiet. Ci pierwsi rzadziej przyznawali się do plotkowania (mówili raczej o wymianie informacji i spostrzeżeń), ale po dopytaniu okazywało się, że ich rozmowy telefoniczne dotyczą spraw podobnych do tych, o których plotkowały kobiety. W swoim raporcie badacze podkreślali pozytywne skutki plotki, jak rozładowywanie stresu i podtrzymywanie relacji społecznych w coraz bardziej zabieganym świecie. Trafnie też przewidzieli, że w XXI w. przeniesie się ona ze spotkań bezpośrednich do nowych mediów i mobilnych kanałów komunikacyjnych, a istotnym obiektem obgadywania staną się politycy.

Z opublikowanych rok temu badań zespołu Sorousha Vosoughiego wynika, że w mediach społecznościowych nierzetelne informacje rozchodzą się nawet sto razy efektywniej niż te prawdziwe. Badacze z Massachusetts Institute of Technology przeanalizowali karierę około 126 tys. tweetów z lat 2006–2017, udostępnionych przez 3 mln ludzi. Najpierw oddzielili prawdziwe posty od tych, które zawierały treści kłamliwe, posiłkując się sześcioma niezależnymi źródłami informacji. Potem porównali zasięg tweetów oraz skuteczność w zdobywaniu nowych i zróżnicowanych czytelników. We wszystkich aspektach fałszywe wpisy wyprzedziły te prawdziwe. Czołówka tych pierwszych szybko przekraczała granicę 100 tys. odbiorców, a te drugie rzadko i z trudem docierały do więcej niż tysiąca osób. Vosoughi tłumaczy to tym, że nieprawdziwe informacje są częściej zaskakujące, budzą strach, obrzydzenie i inne silne emocje. Nie jest też przypadkiem, że największą karierę robią kłamliwe tweety o władzy. Wszak słowem, którym od kilku lat badacze nazywają język polityki, jest „postprawda”, czyli operowanie fałszem i domniemaniami ubranymi w strój prawdy.

Słodko-gorzka zemsta

Powiedzenie, że zemsta jest słodka, to nie tylko metafora. Badania z pogranicza neurobiologii i ekonomii behawioralnej prowadzone w 2004 r. na Universität Zürich pokazały, że w trakcie aktu zemsty silnie aktywowane są struktury korowe i podkorowe mózgu, zwane układem nagrody. Układ ten odpowiada za odczuwanie przyjemności w różnych sytuacjach, m.in. kiedy jemy słodycze. Jednak badania neurobiologiczne dowodzą i tego, że doznanie przyjemności jest tu bardzo ulotne. Uwalniana w układzie nagrody dopamina („cząsteczka szczęścia i przyjemności”) szybko się rozkłada, a kontrolę nad emocjami przejmuje kortyzol, hormon stresu. Zaczynamy żałować własnych czynów albo obawiać się konsekwencji.

Innym negatywnym emocjonalnie skutkiem zemsty jest to, że przypomina ona o krzywdzie, o której chcielibyśmy zapomnieć. Trzy lata temu psycholodzy z Washington University in St. Louis opublikowali wyniki eksperymentu, w którym 196 osób otrzymało do przeczytania informację prasową o zabójstwie Osamy bin Ladena, stojącego za zamachami z 11 września 2001 r. Jedna wersja tekstu zawierała stwierdzenia o odwetowym charakterze tej śmierci, aby „sprawiedliwości stało się zadość”, w drugiej passusy te zostały usunięte, a notka była czysto informacyjna. W obu przypadkach badani wypełniali kwestionariusz dotyczący uczuć, jakie wzbudziła w nich lektura. Testowani Amerykanie (wśród których nie było politycznych radykałów) powinni byli się cieszyć z symbolicznego pomszczenia ofiar ataków, jednak większość poczuła także smutek i złość. Naukowcy z Saint Louis tłumaczą to tym, że czytając o zemście, badani wracali pamięcią do tragicznych wydarzeń z 2001 r., a stwierdzenie, że „sprawiedliwości stało się zadość”, raczej ich irytowało, boleśnie uświadamiając, że śmierć sprawcy nie przywróci życia ofiarom.

Reakcje układu nerwowego na krzywdę i dokonanie zemsty kompleksowo zbadali w 2018 r. pracownicy Université de Genève. Zespół Olgi Klimecki-Lenz wykorzystał do tego popularne w analizach emocji społecznych narzędzie: grę ekonomiczną (taką, gdzie zyskuje się lub traci kapitał finansowy), której uczestnicy byli konfrontowani z nieuczciwymi praktykami podstawionych graczy. W drugiej części badania pokrzywdzeni dostali szansę wzięcia rewanżu na oszustach (z której w większości skorzystali). Przez cały czas trwania eksperymentu naukowcy mierzyli dzięki skanerowi rezonansu magnetycznego aktywność mózgów jego uczestników. Wykazali, że grzbietowo-boczna część kory przedczołowej jest silniej pobudzona w momencie, kiedy zdajemy sobie sprawę, że padliśmy ofiarą czyjeś nieuczciwości, niż kiedy dokonujemy zemsty. Co więcej, ci, u których pobudzenie tego obszaru mózgu było silniejsze pod wpływem samego oszustwa, częściej odstępowali od ukarania sprawców. Ich negatywne emocje sięgnęły zenitu już za sprawą podstępnej zagrywki, potem opadały i zemsta nie stanowiła koniecznego sposobu ich rozładowania. Dlatego Klimecki-Lenz stawia hipotezę, że stymulowanie aktywności grzbietowo-bocznej kory przedczołowej może zmniejszyć ludzkie dążenie do zemsty.

Zemsta może przynieść ulgę i satysfakcję pod warunkiem, że wszystkie osoby dramatu wiedzą, że chodzi o odwet. Badania niemieckiego psychologa Maria Gollwitzera dowiodły, że sam fakt, że nasz krzywdziciel cierpi, nie wystarczy, aby ukoić ból, który nam sprawił. To my (a nie zrządzenie losu czy inni ludzie) musimy stać za jego nieszczęściem, a on musi zdać sobie sprawę, że właśnie odpłacamy mu pięknym za nadobne. W grze ekonomicznej, którą wykorzystał Gollwitzer, uczestnicy nie tylko mieli możliwość ukarania podstawionych oszustów, ale także przekazania im wiadomości, że czynią to w odwecie. W odpowiedzi jedna grupa badanych otrzymała sygnał, że oszust rozumie, dlaczego został ukarany, druga – że nie wie, o co chodzi, i sam czuje się pokrzywdzony. Następnie mierzono emocje uczestników eksperymentu. Najwyższą satysfakcję czerpali ci, którzy dostali potwierdzenie, że ich działanie zostało odczytane zgodnie z intencją. Eksperyment przeprowadzony w 2014 r. przez Arnego Sjöströma i Maria Gollwitzera wykazał z kolei, że przyjemność może przynieść także zemsta dokonywana na osobie, która wprawdzie nie była naszym krzywdzicielem, ale jest do niego bardzo podobna, bo przynależy do tej samej dystynktywnej grupy społecznej (np. jest zagorzałym kibicem tej samej drużyny piłkarskiej co człowiek, z którym mamy zatarg). W takich okolicznościach zemsta przeniesiona na kogoś innego też jest słodka, ale zwykle pociąga za sobą żal, że uległo się pokusie odreagowania złości na kimś w gruncie rzeczy niewinnym.

Dlaczego się mścimy, skoro emocjonalna gratyfikacja jest tak krótkotrwała? Po pierwsze, skłonność do rewanżu jest uwarunkowana biologicznie i charakteryzuje wiele gatunków ssaków. Słonie potrafią podążyć śladem prześladowców i krwawo pomścić zabitych członków stada. Pawiany mszczą się na ludziach, jeśli ci wkraczają na ich terytorium. Zazwyczaj nie dążą do przemocowej konfrontacji, ale celowo osaczają intruzów, napastują dotykiem i wrzaskiem oraz niszczą ich dobytek. Jak pokazują badania Fransa de Waala, holenderskiego etologa, który od lat 70. XX w. obserwuje zachowania ssaków naczelnych, szympansy nie tylko rozwinęły postawy empatyczne i altruistyczne, ale cały wachlarz strategii zemsty na przedstawicielach własnego gatunku. Umieją np. zawiązywać sojusze, żeby dać nauczkę zbyt pewnemu siebie samcowi, który chce przejąć władzę w stadzie albo odbiera innym młode samice. Podobnie człowiek, jeśli zostaje skrzywdzony, instynktownie zaczyna dążyć do zemsty i często tylko brak środków lub lęk przed karą są w stanie go powstrzymać. Po drugie, zemsta jest rytuałem kulturowym i historycznie pierwszym mechanizmem wymierzania sprawiedliwości. Analiza szczątków przedstawicieli plemion zbieracko-łowieckich dowodzi, że niemal połowa z nich ponosiła śmierć z rąk innych ludzi. Od tamtej pory nieco ucywilizowaliśmy popęd zemsty, ale na pewno nie zabiliśmy go w sobie.

dr Magdalena Nowicka-Franczak
Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny Uniwersytetu Łódzkiego

Wiedza i Życie 5/2019 (1013) z dnia 01.05.2019; Psychologia; s. 38

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną