Eutanazja w cenie
Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) co roku samobójstwo popełnia ponad 800 tys. ludzi. Wciąż przybywa też firm i instytucji oferujących desperatom pomoc w odebraniu sobie życia. Pytanie, czy państwo powinno akceptować taką działalność, od lat budzi gorącą dyskusję. W tym przypadku prawo do życia konfrontowane jest z prawem do śmierci.
Zestaw samobójcy
O wspomaganiu samobójców w dążeniu do samounicestwienia zrobiło się głośno w listopadzie 2017 r. Wówczas to media na całym świecie donosiły o Sarco – maszynie śmierci zaprojektowanej przez australijskiego propagatora eutanazji Philipa Nitschkego i inżyniera Alexandra Banninka. Sarco to rodzaj kapsuły, w której samobójca się kładzie i po wpisaniu czterocyfrowego kodu może rozpocząć proces autodestrukcji. Jak zapewniają twórcy tego urządzenia, śmierć jest bezbolesna i następuje w ciągu kilku minut. Kapsuła pomału wypełnia się ciekłym azotem, a zamknięty w niej człowiek powoli traci przytomność, po czym umiera. Zestaw może obejmować trumnę, którą razem ze zwłokami odbierze poinformowana wcześniej firma pogrzebowa.
Kapsuła jest w całości zaprojektowana w technologii druku 3D i podobno prosta do złożenia, by każdy mógł w razie potrzeby własnym sumptem zbudować takie urządzenie. Dystrybucję ma ułatwić fakt, że projekt Sarco zostanie umieszczony w sieci jako open-source już w tym roku. Nitschke przekonuje, że to „kolejny krok na drodze do pełnego decydowania o sobie”.
Czy Sarco rzeczywiście działa tak, jak opisali to twórcy? Tego nie wiemy. Na razie możemy oglądać tylko projekt graficzny. Normalnie więc moglibyśmy uznać Sarco za kontrowersyjny performance, gdyby nie to, że stoi za nim człowiek owładnięty wizją ogólnodostępnej eutanazji, któremu udało się na nowo wzbudzić dyskusję na ten temat. – Uważam, że możliwość zaplanowania końca swojego życia, który nastąpiłby w sposób niezawodny i spokojny, to jedno z podstawowych praw dorosłego człowieka. Mamy więcej współczucia dla swoich zwierząt, które usypiamy, by nie cierpiały, niż dla starszych ludzi. Każdy, kto ukończył 70 lat, powinien móc decydować o tym, kiedy umrze – przekonuje Philip Nitschke, pomysłodawca Sarco, który sam o sobie mówi, że w świecie walki o prawo do śmierci jest tym, kim Elon Musk w branży technologicznej. Większość jego oponentów używa jednak mniej chwalebnego określenia – Doktor Śmierć.
Były już doktor Philip Nitschke jako pierwszy lekarz na świecie zastosował u pacjenta legalny, dobrowolny, prowadzący do śmierci zastrzyk. Stało się to w 1996 r., bo w połowie lat 90. eutanazja była przez kilkanaście miesięcy legalna w Australii i dopóki nie została zakazana, z prawa do niej skorzystało czterech pacjentów Nitschkego. Po zmianie przepisów lekarz wyjechał do Holandii, gdzie w 1997 r. założył organizację Exit International, promującą eutanazję i prawo ludzi do decydowania o własnej śmierci. Każdy, opłacając coroczną składkę członkowską w Exit International, może liczyć na pomoc, kiedy już zdecyduje się ze sobą skończyć. Organizacja zrzesza już 20 tys. osób, a więc jest jednym z największych tego typu stowarzyszeń na świecie. Na stronie internetowej Exit International znajdziemy m.in. zestawy umożliwiające test czystości substancji (uzyskanych z dostępnych lekarstw) przydatnych w odpowiednim stężeniu dla samobójców. Cały szereg metod skutecznego odebrania sobie życia za pomocą dostępnych medykamentów Nitschke zawarł w kontrowersyjnej książce „The Peaceful Pill Handbook”. Choć Exit International oficjalnie jest organizacją typu non profit, za wszystko każe sobie płacić i unika upublicznienia danych o dochodach.
Nitschke zaprojektował również kilka osobliwych konstrukcji, które mają pomóc desperatom zakończyć żywot. Pierwszą z nich jest maszyna Deliverance (ang. „uwolnienie”), składająca się m.in. z kroplówki podłączonej z jednej strony do laptopa, a z drugiej – do ręki osoby chcącej popełnić samobójstwo. Program komputerowy po otrzymaniu twierdzących odpowiedzi na kilka pytań sam uruchamia śmiertelny zastrzyk z mieszanki barbituranów. Nitschke chwali się, że wiele razy asystował przy takich samobójstwach. Autorski projekt stanowi także inny zestaw Exit International, czyli przywiązywana do szyi plastikowa torba oraz urządzenie CoGen, do którego wkłada się pojemnik ze sprężonym azotem (jeszcze niedawno był to hel). Jak zapewnia Nitschke, po założeniu worka na głowę i uwolnieniu gazu człowiek traci przytomność w 15 s, a po kilku następnych minutach umiera. Śmierć jest bezbolesna i humanitarna, a azotu nie da się wykryć podczas sekcji zwłok. O takich szczegółach opowiadają sędziwi bohaterowie filmów instruktorskich, które firma sprzedaje na DVD. Ale wszystko – porady i akcesoria – ma swoją cenę: od kilkunastu do kilkuset dolarów.
Zestawy samobójcze Nitschkego to udoskonalone wersje projektów Thanatron i Mercitron, wymyślonych przed laty przez Jacka Kevorkiana, amerykańskiego rzecznika prawa do eutanazji. Zanim Kevorkian sam zmarł w 2011 r., asystował przy śmierci 130 osób. Thanatron to prymitywniejsza wersja Deliverance. Do trzech plastikowych butelek, wypełnionych kolejno solą fizjologiczną, tiopentalem (lekiem usypiającym) oraz mieszanką z chlorkiem potasu, podpinano gumowe rurki prowadzące do strzykawki. Zastrzyk powodował błyskawiczne zatrzymanie akcji serca. Z kolei Mercitron działał na tej samej zasadzie co CoGen, z tym że zamiast helu czy azotu podawano trujący tlenek węgla. Obydwa urządzenia były prymitywniejsze i uśmiercały po dłuższym czasie.
W ciągu ostatnich 20 lat powstało kilkanaście takich organizacji jak Exit International, m.in. Death with Dignity National Center (USA), Dignitas (Szwajcaria), Dignity in Dying (Wielka Brytania), Exit (Szkocja) czy międzynarodowe Final Exit Network lub World Federation of Right to Die Societies. Wszystkie walczą o prawo do eutanazji i wspomaganego samobójstwa, oferując zainteresowanym pomoc, a czasem dostęp do konkretnych rozwiązań mających zakończyć ich żywot. Kliniki komfortowego umierania natomiast rywalizują o klientów, reklamując swoje usługi niczym wyjazd na wymarzone wakacje. Kilka lat temu po Holandii jeździły nawet karetki eutanazyjne, oferujące śmierć na życzenie. Samobójstwo stało się nową usługą cywilizacji XXI w.
Bilet w jedną stronę
Wiele osób zastanawia się pewnie, po co samobójca miałby zadawać sobie trud kupowania czegokolwiek. Odpowiedź jest prosta: nikt nie chce cierpieć. Strach przed bolesną śmiercią jest tak samo paraliżujący dla osób chcących żyć, jak i chcących umrzeć. Pytanie, czy kwestia ta powinna być uregulowana prawnie. Obecnie rzadko gdzie pomoc w samobójstwie jest legalna. Żeby dobrze zrozumieć sytuację, należy rozdzielić dwa pojęcia, czyli eutanazję i wspomagane samobójstwo, często używane zamiennie. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z zaangażowaniem specjalisty (zastrzyk lub odłączenie od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe dokonywane na prośbę chorego lub jego rodziny), w drugim to dana osoba targa się na własne życie, choć pomagają jej w tym osoby trzecie. Handel wspomnianymi „zestawami dla samobójców” dotyczy drugiej sytuacji.
Odebranie sobie życia nie stanowi przestępstwa w żadnej jurysdykcji. Nie pociąga się do odpowiedzialności karnej niedoszłych samobójców. Problem dotyczy udziału w tym akcie osób trzecich. W większości państw ani eutanazja, ani wspomagane samobójstwo nie są legalne, a pomoc w tym akcie jest dopuszczalna pod pewnymi warunkami jedynie w Holandii, Belgii, Luksemburgu, Szwajcarii, Niemczech, Kolumbii, Japonii oraz amerykańskich stanach Waszyngton, Oregon, Vermont, Nowy Meksyk, Montana i Kalifornia. Niedawno zalegalizowano ją także w Kanadzie.
W Holandii zgodnie z prawem zgodę na pomoc w samobójstwie może dostać osoba nieuleczalnie chora, która odczuwa dotkliwy ból. Dwóch lekarzy (jeden znający ją osobiście) musi potwierdzić jej stan. Pacjent otrzymuje potem receptę na odpowiedni specyfik (najczęściej roztwór pentobarbitalu sodu, pochodnej kwasu barbiturowego), po którego zażyciu umiera. Zdaniem obrońców prawa do decyzji o momencie odejścia z tego świata to najbardziej cywilizowany sposób śmierci.
O popularności usług letalnych przekonała się w ostatnich latach Szwajcaria, do której zaczęli zjeżdżać turyści z innych państw, by legalnie odebrać sobie życie w kontrolowanych warunkach (prawo tego nie zabrania). Według wyliczeń Institut für Rechtsmedizin, działającego przy Universität Zürich, spośród 600 osób, które co roku skracają sobie życie w Szwajcarii, 20–25% stanowią obcokrajowcy. Nic dziwnego, że nowe zjawisko zyskało nazwę suicide tourism. W Szwajcarii działa sześć wyspecjalizowanych w tego typu usługach organizacji, a najbardziej znana, Dignitas (założona w 1998 r.), daje tylko klientowi do ręki śmiertelną truciznę, którą sam wypija w przygotowanym przez nią mieszkaniu. – Nigdy nie przyspieszamy wspomaganego samobójstwa. To zainteresowany decyduje, kiedy chce to zrobić – zapewnia Ludwig Minelli, założyciel Dignitas. W samobójstwie wspomaganym uczestniczy trzech świadków, z których przynajmniej jeden musi być osobą nieodnoszącą korzyści spadkowych. Często jest to pielęgniarka. Wcześniej lekarz musi zdiagnozować terminalną chorobę, a pacjent – podpisać oświadczenie, że dzieje się to za jego zgodą. Na miejscu pielęgniarka podaje mu fiolkę z trucizną. Kilka kostek mlecznej czekolady, szklanka gorzkiego roztworu, którym popija się lek przeciwwymiotny, i w ciągu niecałej godziny pacjent umiera we śnie.
Zasada działania Dignitas jest prosta: za roczną składkę w wysokości kilkudziesięciu euro każdy – niezależnie od obywatelstwa – może zostać jego członkiem, co gwarantuje szybki dostęp do usługi. Wystarczy umówić termin i przelać pieniądze. W Szwajcarii pomoc w popełnieniu samobójstwa jest legalna, pod warunkiem że osoby towarzyszące takiej osobie nie czerpią z tego tytułu żadnych korzyści materialnych. Problem w tym, że nie wszystkie procedury są przejrzyste. Wiadomo, że Dignitas pobiera od swoich klientów 4 tys. euro za przygotowania i asystę przy samym akcie oraz 7 tys. euro w przypadku poniesienia kosztów medycznych i zaaranżowania pogrzebu. Organizacja oficjalnie zarejestrowana jest jako non profit, dlatego Minelli utrzymuje, że opłata za śmierć wystarcza jedynie na pokrycie kosztów jej usług i żadnych zysków z procederu nie czerpie. Odmawia jednak upublicznienia sprawozdań finansowych.
Dziesięć lat temu wyszło na jaw, że Dignitas pozbywa się urn z prochami swoich klientów w jeziorze nieopodal Zurychu, choć większość z nich słono zapłaciła za godną śmierć i pogrzeb. Ponadto ciała wielu klientów znajdowano w autach stojących na parkingach, a nie w eleganckich pokojach. I choć wspomagane samobójstwo powinno dotyczyć osób starych i nieuleczalnie chorych, co najmniej kilka razy Dignitas złamało tę zasadę. Fiolkę z trucizną podano m.in. 23-letniemu Danielowi Jamesowi, zawodnikowi rugby, który uległ paraliżowi wskutek urazu kręgosłupa i uparł się, że chce umrzeć. Za pośrednictwem organizacji życie odebrała sobie również małżonka brytyjskiego kompozytora i dyrygenta Edwarda Downesa. Chory na raka Downes postanowił popełnić samobójstwo, a wraz z nim zrozpaczona, ale zdrowa żona. Obydwoje zażyli truciznę. Cień na działalność organizacji rzuca również przypadek chorej na depresję Niemki, która sfałszowała dokumenty lekarskie wskazujące na marskość wątroby. Sekcja zwłok wykazała, że była zdrowa.
Tego typu przypadki mocno podważają zaufanie do organizacji walczących o prawo do śmierci w kontrolowanych warunkach. Wiele z nich unika więc rozgłosu i stroni od mediów.
Dostęp do specjalistów
W debacie na temat prawa do eutanazji i wspomaganego samobójstwa pojawiają się ważne kwestie, takie jak moralna dopuszczalność zabijania, granice samostanowienia pacjenta czy rola lekarzy i cele medycyny. W świetle etyki chrześcijańskiej samobójstwo zawsze jest złe. Trudności pojawiają się na gruncie moralności świeckiej, kiedy zakładamy, że człowiek zasadniczo ma prawo do tego, by zakończyć własne życie. Tylko czy rynek jest najlepszym miejscem do realizacji tego prawa? I czy rzeczywiście rację mają ci, którzy sądzą, że instytucje pomagające w popełnieniu samobójstwa nie przyczynią się do większej liczby takich aktów?
Kiedy w 1991 r. Derek Humphry opublikował książkę „Final Exit”, w której ze szczegółami opisał, jak odebrać sobie życie, liczba samobójstw w wyniku uduszenia wzrosła w Nowym Jorku w ciągu roku o 313%. Rząd Australii nie chciał dopuścić do podobnej historii u siebie i – co w 2009 r. ujawnił portal WikiLeaks – kiedy na rynku pojawiła się książka Nitschkego „The Peaceful Pill Handbook”, rząd ocenzurował do niej dostęp obywatelom w internecie.
Warto zaznaczyć, że osoby myślące o samobójstwie mogą skorzystać z pomocy wielu lekarzy, bo chęć autodestrukcji bardzo często jest wynikiem depresji, alkoholizmu lub schizofrenii, a specjaliści od opieki paliatywnej twierdzą, że wiele próśb o eutanazję jest skutkiem lęku przed fizycznym czy psychicznym cierpieniem w ostatnich dniach życia. Przeciwnicy eutanazji właśnie tutaj widzą rolę państwa. Ich zdaniem powszechny i sprawiedliwy dostęp do usług tych specjalistów zmniejszy liczbę wniosków o zgodę na przyspieszoną śmierć w kontrolowanych warunkach.
Prof. Daniel Sulmasy, bioetyk z Georgetown University, uważa takie osoby jak Nitschke czy Kevorkian za społecznych szkodników. – Zabijanie nigdy nie może być traktowane jako forma uzdrawiania i uwolnienia człowieka, a wspomagane samobójstwo narusza fundament etycznego myślenia o ludziach. Legalizując taką formę odbierania sobie życia, państwo wysyła sygnał do wszystkich umierających i niepełnosprawnych, że stali się dla niego ciężarem i być może powinni wybrać śmierć – tłumaczy. Ekspert postuluje inwestowanie w dalszy rozwój opieki paliatywnej, która jego zdaniem nigdy jeszcze nie była na tak wysokim poziomie. Jego opinię podziela zdecydowana większość świata.
Kamil Nadolski
dziennikarz, popularyzator nauki
***
Kawa pobudza do życia
I nie chodzi tylko o jej właściwości orzeźwiające. Jak donoszą bowiem naukowcy z Harvard School of Public Health, spożywanie większych ilości kawy może znacząco obniżyć skłonność do popełnienia samobójstwa. Do takich wniosków doszli oni na podstawie analizy danych 200 tys. osób, w tym 277 przypadków samobójstw z lat 1988–2007. Naukowcy twierdzą, że u osób pijących 2–4 kawy dziennie ryzyko samobójstwa jest aż o 50% mniejsze niż w przypadku osób wykluczających ten aromatyczny napój ze swojej diety.
***
Facebook wyłapie samobójców
W zeszłym roku Facebook rozpoczął pracę nad programem monitorowania postów w celu wyłapania potencjalnych samobójców. Analizie będą podlegać padające w postach i komentarzach wyrażenia i frazy, które mogą świadczyć o chęci targnięcia się na własne życie. Facebook nie podaje, o jakie konkretnie słowa chodzi. Faktem jest jednak, że w ciągu pierwszego miesiąca testowania programu pracownicy serwisu interweniowali aż 100 razy. Po wykryciu potencjalnego samobójcy algorytm informuje o tym odpowiedni zespół, a ten przekazuje ustalenia dalej: albo prosi znajomych użytkownika o kontakt z nim, albo zawiadamia lokalne służby o możliwej próbie samobójczej. Zareagować może również każdy z nas, przy postach pojawiła się bowiem możliwość zgłoszenia wpisów budzących niepokój (przycisk „report post”). To nie pierwszy taki pomysł giganta społecznościowego, który monitoruje treść postów już od kilku lat. Narzędzie dostępne dziś w Stanach Zjednoczonych ominie jednak Unię Europejską ze względu na znacznie bardziej restrykcyjne przepisy dotyczące przetwarzania danych osobowych.