Ilustracja Scott Brundage
Człowiek

Mylę się, więc jestem (naukowcem)

„Przez 24 godziny miałem wrażenie, że cały mój świat się wali; rozpaczliwie próbowałem odrzucić ten nowy dowód” - opowiadał Xavier Le Pichon. Później jednak postąpił tak, jak powinien: zapomniał o swoim zranionym ego (zapewne po wypiciu drinka) i wrócił do pracy.

Liczne cechy przypisywane naukowcom – rzeczowość, dystans, dbałość o szczegóły, sceptycyzm, a przede wszystkim ostrożność w stawianiu tezy – niekoniecznie przydają się na co dzień. Pewien aspekt działalności naukowej można jednak uznać za modelowy – zwłaszcza teraz, gdy wiele osób wydaje się pewnych, że mają rację, a ich adwersarze tkwią w błędzie. Chodzi o umiejętność konstatacji: „Zaraz, zaraz; przecież mogę się mylić”.

Oczywiście, nie wszystkich naukowców na to stać. Znane są jednak zasługujące na uznanie przykłady przyznania się do błędu i zmiany poglądów w obliczu nowych dowodów i argumentów. Mój ulubiony dotyczy tektoniki płyt.

Na początku XX wieku niemiecki geofizyk i meteorolog Alfred Wegener zaproponował teorię dryfu kontynentów, sugerując, że kontynenty nie były na stałe osadzone, ale migrowały na znaczne odległości. Wegener nie był ekscentrykiem; był wybitnym uczonym ze znaczącym dorobkiem w dziedzinie meteorologii oraz badań polarnych. Pomysł, że odrębne kontynenty były kiedyś połączone, poparł licznymi dowodami stratygraficznymi i paleontologicznymi. Jego hipotezy nie zignorowano. Dyskutowano o niej na całym świecie w latach 20. i na początku 30. Jednak większość naukowców ją odrzucała; kwestionowana była głównie przez geologów i geofizyków amerykańskich.

W latach 50. i 60. temat powrócił za sprawą nowych dowodów dotyczących głównie dna oceanu. W połowie lat 60. niektórzy badacze – m.in. Patrick M. S. Blackett z Imperial College London, Harry Hammond Hess z Princeton University, John Tuzo Wilson z University of Toronto i Edward Bullard z University of Cambridge – opowiedzieli się za teorią wędrówki kontynentów, co w roku 1968 zaowocowało sformułowaniem teorii tektoniki płyt. Ten trend nie objął jednak naukowców z ówczesnego Lamont Geological Laboratory na Columbia University. Był to w latach 50. i 60. jeden z czołowych ośrodków badań geofizycznych morza, kierowany przez geofizyka Maurice’a Ewinga. Dzięki wsparciu Marynarki Wojennej USA badacze z Lamont zgromadzili znaczne ilości danych z zakresu przepływu ciepła, sejsmiczności, batymetrii i struktury dna morskiego, ale Lamont pod rządami Ewinga był bastionem oporu wobec nowej teorii.

Nie jest jasne, dlaczego Ewing tak mocno kwestionował dryf kontynentów. Być może, mając wykształcenie w zakresie elektrotechniki, fizyki i matematyki, nigdy tak naprawdę nie przepadał za geologią. Wiele wskazuje, że nie zainteresował się bliżej pracami Wegenera. We wniosku o dotację z 1947 roku pomylił nawet „Wegenera” z „Wagnerem”, pisząc o „hipotezie dryfu kontynentów Wagnera”.

Ewing nie był zresztą jedynym naukowcem w Lamont niezbyt kompetentnym w zakresie geologii. Jeden z jego współpracowników wspominał, że w 1965 roku „miał dość mgliste pojęcie o hipotezie dryfu kontynentów, a ci w Lamont, którym była ona lepiej znana, traktowali ją ze sceptycyzmem lub nawet lekceważeniem”. Istotne jest też to, że Ewing był autokratą; jeden z naukowców nazwał go „oceanograficznym odpowiednikiem generała Pattona”. Sprzeciw w Lamont był więc ryzykowny.

Jednym z naukowców, którzy zmienili zdanie, był Xavier Le Pichon. Wiosną 1966 roku obronił rozprawę doktorską, w której zaprzeczał możliwości wędrówki płyt litosfery; jednak kilka dni później – po zapoznaniu się z kluczowymi danymi z Lamont, przedstawionymi na spotkaniu Amerykańskiej Unii Geofizycznej – wrócił do domu, poprosił żonę o nalanie drinka i powiedział: „Wnioski mojej rozprawy są błędne”.

Le Pichon wykorzystał dane dotyczące przepływu ciepła, aby „udowodnić”, że hipoteza Hessa, dotycząca ekspansji dna oceanicznego (magma bazaltowa, wypływając z płaszcza na grzbietach śródoceanicznych, wytwarza ciśnienie, które rozszczepia i rozsuwa płyty oceaniczne), jest fałszywa. Teraz nowe dane geomagnetyczne przekonały go, że hipoteza jest prawidłowa i że coś było nie tak albo z danymi, albo z ich interpretacją.

Le Pichon opisał to wydarzenie jako „niezwykle bolesne”, stwierdzając: „przez 24 godziny miałem wrażenie, że cały mój świat się wali; rozpaczliwie próbowałem odrzucić ten nowy dowód”. Potem jednak postąpił tak, jak powinien: zapomniał o swoim zranionym ego (zapewne po wypiciu wspomnianego drinka) i wrócił do pracy. W następnych dwóch latach został współautorem kilku publikacji kluczowych dla teorii tektoniki płyt, a w 1982 roku znalazł się w grupie naukowców najczęściej cytowanych na świecie – jednym z zaledwie dwóch geofizyków w tym gronie. W kolejnych latach uczeni z Lamont wiele wnieśli do teorii tektoniki płyt, a Le Pichon został jednym z luminarzy nauk o Ziemi, zdobywając liczne nagrody, m.in.(jak na ironię) Medal Maurice’a Ewinga od Amerykańskiej Unii Geofizycznej. W nauce, tak jak w życiu, warto mieć odwagę przyznać się do błędu.

Świat Nauki 10.2024 (300398) z dnia 01.10.2024; Obserwacje. Mieć oko na naukę; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Dryfując wśród teorii"