Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Pulsar - najciekawsze informacje naukowe. Shutterstock
Kosmos

Czyj Księżyc, tego Ziemia, czyli nowa, gwałtowna faza kosmicznej eksploracji

Indie lecą na Księżyc i dalej
Kosmos

Indie lecą na Księżyc i dalej

Sukces misji Chandrayaan-3 to nie przypadek ani wynik nadzwyczajnego zrywu. Dla Indii to tylko etap w podboju Układu Słonecznego – realizowany taniej i sprawniej niż u konkurencji.

Sonda Vikram misji Chandrayaan-3 wylądowała na Księżycu, wynosząc Indie do rangi mocarstwa kosmicznego. Tymczasem Łuna-25 roztrzaskała się doszczętnie, a wraz z nią nadzieje Rosji. Drugi wyścig kosmiczny będzie ciekawszy niż pierwszy.

To miał być dla Rosji huczny początek nowego rozdziału. Manifestacja odrodzonej siły i potęgi. Nazwa Łuna-25 sugerowała powrót do lat chwały radzieckiego przemysłu kosmicznego, którego ostatnim sukcesem w drodze na Srebrny Glob była – w 1976 r. – misja Łuny-24, ostatniej sondy księżycowej ZSRR. Na miejsce startu wybrano nowy, wciąż nieukończony kosmodrom Wostocznyj położony na Dalekim Wschodzie, w obwodzie amurskim. Decyzja o jego budowie zapadła po rozpadzie sowieckiego imperium, kiedy to Rosja straciła kontrolę nad kosmodromem Bajkonur, za korzystanie z którego musi odtąd słono płacić Kazachstanowi. Nową lokalizację wybrano ze względu na dobre warunki pogodowe, ale bliskość granicy z Chinami, które Rosja postrzega jako partnera w przyszłych misjach kosmicznych, zapewne też nie była bez znaczenia.

Rakietę z Łuną-25, której start wcześniej wielokrotnie przekładano, odpalono z Wostocznego 11 sierpnia 2023 r. Dziewięć lat po pierwszym zaplanowanym terminie, ćwierć wieku po rozpoczęciu pierwszych prac nad realizacją tej misji. Sonda lądować miała w poniedziałek 21 sierpnia, w rejonie krateru Bogusławskiego, czyli przy południowym biegunie naszego satelity. Rosja działała w pośpiechu, starając się zdążyć przed Indiami, które zaplanowały lądowanie swojej sondy księżycowej także w okolicy bieguna południowego, na środę 23 sierpnia. I co zaplanowały, zrealizowały – Chandrayaan-3 wylądowała pewnie, wpisując Indie na listę potęg kosmicznych. Spektakularnie i za ułamek budżetu, którym dysponowała konkurencja. „The sky is not the limit”, oznajmił uradowany premier Narendra Modi.

Start rakiety z rosyjską sondą Łuna-25 z kosmodromu Wostocznyj, 11 sierpnia 2023 r.ROSCOSMOS/Reuters/ForumStart rakiety z rosyjską sondą Łuna-25 z kosmodromu Wostocznyj, 11 sierpnia 2023 r.

Sonda indyjska rozpoczęła swą misję 14 lipca 2023 r., podążając trajektorią zapewniającą mniejsze zużycie paliwa. Rosyjska, chcąc wygrać w tym wyścigu, zmuszona była gonić rywalkę mniej optymalnym kursem. O tym, że ma problemy, wiadomo było już w sobotę 19 sierpnia. Rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos poinformowała o nich zdawkowo. W niedzielę potwierdziła, że Łuna-25, po tym jak kontrola lotu straciła z nią kontakt, rozbiła się. Podobno zawiniły błędne algorytmy i silnik, którego ciąg miał wprowadzić sondę na wskazaną orbitę, 18 km nad powierzchnią Księżyca, pracował zbyt długo. Wszelkie oficjalne wyjaśnienia ze strony Rosji należy jednak traktować z rezerwą.

Nie przypadek, a systemowa degradacja

Nie skupiając się na drugorzędnych detalach, najsensowniej jest chyba założyć, że – co sugerują także wewnętrzne źródła rosyjskie – zawiniły arogancja i korupcja. Kosmodrom Wostocznyj stał się wręcz w ostatnich latach symbolem malwersacji i wynikającego z nich partactwa, o skali tak wielkiej, że – co w Rosji nieczęste – trafił pod lupę prokuratury (po wyrokach udowadniających, że wykonawcy zdefraudowali miliardy rubli, kupując prywatne jachty i rezydencje, kontrolę nad budową kosmodromu przejęło w 2016 r. ministerstwo obrony).

Problemów mogło też nastręczać zapóźnienie technologiczne Rosji, której potencjał naukowy i produkcyjny jest dziś znacząco mniejszy niż w czasach radzieckiego imperium. Kraj ten co prawda nie ma oporów w wykorzystywaniu cudzych, zaawansowanych podzespołów, ale propagandowy wymiar podboju kosmosu wymusza jednak mniejszą swobodę manewru. Niedostatecznie wysoka jakość elektroniki mogła być zatem, jak uważają eksperci, jednym z możliwych powodów katastrofy. Przemysł kosmiczny Rosji okazuje się ofiarą klątwy sprzed pół wieku. Wtedy też, z powodów ambicjonalnych, bazowano na starych, sprawdzonych przez radzieckich towarzyszy rozwiązaniach – zamiast zaprzęgać do złożonych obliczeń komputery ze zgniłego Zachodu.

Natan Eismont z moskiewskiego Instytutu Badań Kosmicznych powiedział rosyjskiej agencji informacyjnej RIA Nowosti, że Roskosmos wiedział o problemach technicznych sondy jeszcze przed podjęciem decyzji o próbie lądowania. Co tylko potwierdza, że do katastrofy przyczyniła się presja polityczna. Po niekontrolowanym uderzeniu sondy w powierzchnię Księżyca Roskosmos poprosił administrację Putina o zakaz krytykowania przez media fiaska misji i rozważania jego przyczyn.

Start rakiety z indyjską sondą Chandrayaan-3 z Centrum Kosmicznego Satish Dhawan, 14 lipca 2023 r.R.SATISH BABU/AFP/East NewsStart rakiety z indyjską sondą Chandrayaan-3 z Centrum Kosmicznego Satish Dhawan, 14 lipca 2023 r.

Obecny wyścig na Księżyc bardzo przypomina kosmiczną rywalizację ZSRR i USA. Wtedy też cele naukowe były drugorzędne, chodziło przede wszystkim o polityczną dominację. ZSRR, prezentując się od schyłku lat 50. jako główna światowa potęga kosmiczna, był w stanie przekonać wiele wahających się nad wyborem strony krajów, że zyskał przewagę nad USA, a komunizm daje nadzieję na dobrobyt. Jako pierwszy kraj, który umieścił na orbicie sztucznego satelitę, a potem wysłał w kosmos człowieka, był postrzegany – zwłaszcza w krajach globalnego południa – jako potęga, na którą warto stawiać. Wydając fortunę na program Apollo, dzięki któremu człowiek postawił stopę na Księżycu, Ameryka zainwestowała trafnie. Obroniła swój wizerunek supermocarstwa, co miało kolosalny wpływ na geopolityczną mapę świata. Dziś podobne ambicje i nadzieje mają Indie, a zwłaszcza Chiny.

Znaczące jest, że do pierwszego wyścigu kosmicznego doszło za sprawą nie woli politycznej, a naukowej pasji jednego człowieka. Był nim urodzony w Żytomierzu pod Kijowem, wywodzący się, po matce, ze starego rodu Kozaków zaporoskich Serhij Koroliow, kluczowa postać radzieckiego programu kosmicznego, przez ZSRR przedstawiany światu jako Siergiej Pawłowicz Korolow. Przekonał on Chruszczowa – mocno naginając fakty – że USA, po latach prac badawczo-rozwojowych, są bliskie wystrzelenia pierwszego sztucznego satelity, warto więc ich uprzedzić. Rakieta, opracowana z myślą o przenoszeniu głowic jądrowych, była już gotowa, prototyp satelity również. 4 października 1957 r., pierwszy obiekt stworzony przez człowieka, Sputnik 1, wzleciał na orbitę Ziemi.

Rosja początkowo nie zdawała sobie w pełni sprawy z rangi i znaczenia tego osiągnięcia. O wystrzeleniu satelity obywatele ZSRR dowiedzieli się z małej wzmianki w rządowej gazecie „Prawda”, w mało eksponowanym miejscu. Dopiero reakcje Amerykanów uświadomiły radzieckim władzom, jak potężną broń propagandową dostali do ręki.

To był niewyobrażalny jeszcze wczoraj cios wizerunkowy. Rząd USA musiał nań zareagować. Stąd determinacja, by wyprzedzić rywala w kosmicznym wyścigu i zdobyć Księżyc. Tak wielka, że po pierwszych niepowodzeniach zapadła kontrowersyjna, krytykowana m.in. przez Alberta Einsteina decyzja o skorzystaniu z usług Werhnera von Brauna – untersturmführera SS i pupila Hitlera. Twórcy rakiet V-2, którymi naziści zabijali mieszkańców Londynu. To właśnie jego zespół, bazując na zebranym w czasie wojny doświadczeniu, skonstruował rakiety nośne Saturn, dzięki którym Amerykanie w 1969 r. zdobyli Księżyc.

Ale porażka Łuny-25 to dla Rosji nie tylko katastrofa wizerunkowa. Za szalonym wyścigiem o to, czyja flaga jako pierwsza zostanie wbita w księżycowy regolit w okolicach bieguna południowego, kryje się coś więcej. Status prawny naszego satelity jest zdefiniowany w najlepszym wypadku nieprecyzyjnie. Ani archaiczny Traktat o Przestrzeni Kosmicznej z 1967 r., ani bardziej szczegółowy Traktat Księżycowy z 1979 r. (zresztą nieratyfikowany przez głównych graczy) nie udzielają odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet gdyby naiwnie założyć, że ktokolwiek mający przewagę pierwszeństwa chciałby się do tych przepisów stosować. Księżyc to w praktyce terra nullius.

Można założyć, że Rosja potraktowałaby wbicie flagi państwowej jako pretekst, by uzurpować sobie szczególne prawa do danego obszaru. Precedens znamy – z taką intencją 2 sierpnia 2007 r. umaiła swym sztandarem dno Oceanu Arktycznego na biegunie północnym. Rosja nie ukrywa, że traktuje te tereny jako część swojego szelfu kontynentalnego, przypisując sobie prawa do wyłącznej eksploatacji znajdujących się tam zasobów.

Nie fantazja, a twarda kalkulacja

W XXI w. tylko Chinom udało się posadzić sondy na Księżycu, ale nie w rejonie krateru Bogusławskiego. Rosja miała szansę być tam pierwsza – z trzydziestoma kilogramami sprzętu badawczego na pokładzie. Biegun południowy jest aż tak istotny, bo według naukowców znajdują się tam duże pokłady zamarzniętej wody. A woda to szansa na założenie stałej bazy, niezbędnej, by myśleć o eksploatacji zasobów naszego satelity oraz wykorzystywaniu go jako wygodnego przyczółku do dalszej eksploracji kosmosu, w pierwszej kolejności Marsa i asteroid. Jeśli złoża są odpowiednio duże, zapewnią nam nie tylko wodę pitną i tlen, ale także paliwo rakietowe – wodór, uzyskiwany wraz z tlenem w procesie elektrolizy H2O.

Przywiany słonecznym wiatrem izotop hel-3, występujący na Księżycu w znaczących ilościach, uważany jest za potencjalnie niezwykle wydajne paliwo w reaktorach fuzyjnych, bezpiecznych generatorach czystej energii. To największy obok wody skarb, który można zdobyć na Srebrnym Globie. I coraz więcej krajów dochodzi do wniosku, że warto dlań wziąć udział w wyścigu do księżycowego eldorado. Mimo tego, że wciąż nie tylko nie potrafimy budować opłacalnych reaktorów fuzyjnych, ale i jeszcze nie do końca wiemy, jak sprawnie pozyskiwać hel-3 z regolitu na Księżycu.

Wizja kosmicznego górnictwa może się co prawda dziś wydawać fantazją, ale kryje się za nią twarda kalkulacja. Najtrudniejsze w podboju Układu Słonecznego jest bowiem przezwyciężenie ziemskiej grawitacji, wymagające spalania olbrzymich ilości paliwa, a także zapewnienie astronautom warunków przetrwania. Żadne z tych ograniczeń nie musi jednak dotyczyć wysyłania surowców na Ziemię. Niewielka grawitacja Księżyca pozwoliłaby na łatwe ekspediowanie jednorazowych, nieskomplikowanych bezzałogowych transportowców, kosztem – jak udowodnił program Apollo – naprawdę znikomej ilości energii.

Taki był dalekosiężny cel Rosji i Chin, które wsparły misję Łuny-25 swym oficjalnym udziałem. Kolejnym krokiem miała być wspólna budowa stałej bazy, zaplanowana na lata 30. Po katastrofie rosyjskiej sondy ten scenariusz staje pod znakiem zapytania.

Nie nauka, a bezwzględna eksploatacja

Rosja najpewniej na długo wypadła z gry, ale w wyścigu na Księżyc bierze jeszcze udział wielu konkurentów. Oprócz Chin i Indii rzecz jasna są jeszcze Stany Zjednoczone, które w ramach programu Artemis planują ponowne wysłanie astronautów na powierzchnię naszego satelity już w 2025 r. (co jednak wydaje się dziś mało prawdopodobne). O podboju luny myślą nie tylko wielkie państwa, ale i firmy prywatne, m.in. z Japonii i Izraela, co należy traktować jako jaskółki większych zmian.

Już dziś można przewidzieć, jakie zagrożenia wiązać się będą z nową kosmiczną przygodą ludzkości na znacznie większą niż niegdyś skalę. Po pierwsze, pojawi się większy pośpiech, związany ze świadomością, że pionierom przypada większość puli. Wzrośnie więc ryzyko katastrof, w tym ofiar w ludziach. To, co dla krajowego przemysłu kosmicznego stanowiłoby być może paraliżujący wizerunkowy kryzys, dla firmy prywatnej będzie wkalkulowaną w koszty stratą.

Państwa coraz chętniej będą zlecać podmiotom prywatnym realizację zadań dotąd obciążających rodzimy przemysł kosmiczny. Przy nieuniknionych sporach terytorialnych w walce o pozaziemskie zasoby, rządy będą skłonne korzystać z najemników, by uniknąć bezpośredniej odpowiedzialności za ewentualne starcia zbrojne, a także, by zminimalizować ryzyko przeniesienia konfliktu militarnego między mocarstwami na powierzchnię Ziemi.

Prywatni przedsiębiorcy są tych perspektyw doskonale świadomi, od dawna przygotowując się na wejście do gry. W cieniu, unikając rozgłosu, rozwijają futurystyczne technologie, z myślą o przedsięwzięciach, które brzmią niczym scenariusze filmów SF. Na przykład firma Relativity Space rozwija technologię błyskawicznej produkcji rakiet przy pomocy drukarek 3D, ze stopów aluminium. Stworzona w ten sposób rakieta Terran 1 już odbyła swój pionierski lot. Na Ziemi ten pomysł jest wątpliwy, bo wymóg minimalizowania ryzyka preferuje sprawdzone rozwiązania. Ale inaczej będzie, być może, tam, gdzie inne opcje nie wchodzą w grę: w kosmosie. Relativity Space tworzy technologię, której celem będzie zarobkowa eksploatacja Układu Słonecznego. Jej frachtowce mają kursować między Ziemią, Księżycem a Marsem.

Od lat czekają w blokach startowych firmy planujące eksploatację asteroid. Niektóre z tych ciał niebieskich są niezwykle bogate w metale, także te najbardziej cenne, jak złoto i platyna. Już 5 października rakieta Falcon Heavy firmy SpaceX wystartuje z misją firmowaną przez NASA w kierunku Psyche 16, bodaj najsłynniejszej z powodu swej szacunkowej wartości asteroidy, orbitującej wokół Słońca, gdzieś między Marsem a Jowiszem. Ocenia się, że wartość Psyche 16 to tryliony (dziesięć i osiemnaście zer) dolarów. Oczywiście NASA nie planuje eksploatacji, to misja badawcza. Są jednak firmy, które takie plany mają – w stosunku do mniejszych asteroid, ale także przyprawiających o zawrót głowy swą wartością. Czy te plany mają szansę? To zależy od stawki. Sprowadzenie na Ziemię znaczących ilości złota spowodowałoby gwałtowny spadek wartości tego kruszcu, a w konsekwencji globalny kryzys ekonomiczny. Wątpliwe, by świat na to pozwolił.

Nie ma natomiast wątpliwości, że eksploracja Układu Słonecznego wchodzi w nową, gwałtowną fazę. Zwycięzcy w kosmicznym wyścigu najpewniej wygrają Ziemię.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną