Shutterstock
Książki

Ptaszenie uczestniczące. Recenzja książki: John Alec Baker, „Sokół”

W kulturze anglosaskiej te notatki z podpatrywania ptaków ustawia się na półce z arcydziełami. A gdyby autor pożył dłużej, miałby szansę stać się ważną postacią coraz bardziej opierzonego ruchu ochrony przyrody.

Ludzie pióra swoje achy i ochy na temat dzieła Bakera uzasadniali poetycką frazą, soczystością stylu i zręczną zabawą językiem (autor polskiego przekładu Paweł Lipszyc nie miał prostego zadania). Znajdowano w pisaniu Bakera niemal religijną głębię i filozoficzną przenikliwość, bo „najtrudniej zobaczyć to, co mamy przed oczami”. W entuzjastycznych recenzjach, towarzyszących wznowieniom i tłumaczeniom na kolejne języki, regularnie pobrzmiewało także przekonanie o czytelniczej praktyczności „Sokoła”. Ma mieć moc poprawiania samopoczucia, sprzyjania medytacji, bywa inspiracją dla podglądaczy przyrody i jest lekturą podsuwaną studentom reżyserii, by wprawiali się w sztuce zaangażowanej obserwacji.

John Alec Baker oddawał się jej obsesyjnie. Pewnie zmagał się z fiołem częstym wśród tych, którzy poświęcają długie godziny – a w konsekwencji sporą część życia – na patrzenie na ptaki. Koncentrował się na sokołach wędrownych, przebywających w ściśle zakreślonym rewirze, który penetrował pieszo i na rowerze. Był amatorem i trochę odludkiem. Krótkowidzem, zmagającym się z reumatoidalnym zapaleniem stawów, przedstawicielem brytyjskiej niższej klasy średniej. Nie zrobił tzw. kariery – zajmował nieeksponowane stanowiska w mało prestiżowych profesjach. Nie zdobył też żadnego konkretnego zawodu ani gruntownego wykształcenia. Ale lubił i potrafił pisać.

Dodatkowo otaczała go aura tajemniczości. Zniszczył sporą porcję zapisków, co podsyciło spekulacje fanów. Rekonstruowali jego życiorys i szukali miejsc obserwacji, ukrytych pod autorskimi, enigmatycznie brzmiącymi nazwami.

Kłopot z „Sokołem” miewają ci, którzy coś tam o ptakach wiedzą. Mocują się z wątpliwościami, ile tu faktów, a ile literackiej blagi i obserwacyjnych fałszów. Ptasiarze współcześni Bakerowi nie mieli porównywalnego szczęścia do spotkań z sokołami w wybranej przez niego okolicy. Mimo wady wzroku i kiepskiego światła w najciemniejszych miesiącach, dostrzegał szczegóły z zastanawiającą precyzją. Był świadkiem zachowań nienotowanych przez profesjonalnych ornitologów itd.

Otwarta formuła pozwala brać z „Sokoła”, co się chce – na przykład jego niemijającą aktualność. Atmosfera lat 60., w których powstawał, nie była sielska jak krajobrazy Essexu. Baker pisał w cieniu kryzysów o planetarnej skali, stawką było m.in. pchnięcie kostek domina wojny nuklearnej. To wtedy zaczęto też uświadamiać sobie kruchość biosfery. Na granicy wymarcia stanęły same sokoły. Nie radziły sobie w środowisku zatrutym środkiem owadobójczym DDT, osłabiającym skorupki ich jaj, które ulegały zmiażdżeniu przy próbie wysiadywania. Swoje zrobiły też systematyczne polowania jeszcze z okresu drugiej wojny światowej, gdy na podstawie instrukcji brytyjskiego ministerstwa obrony strzelano do ptaków drapieżnych, zagrażających gołębiom pocztowym noszącym wojskowe meldunki.

John Alec Baker.MP/pulsarJohn Alec Baker.

Baker zmarł w 1987 r., chwilę po sześćdziesiątce. Gdyby pożył dłużej, pisał jeden z jego miłośników, miałby szansę stać się ważną postacią coraz bardziej opierzonego ruchu ochrony przyrody. W swoich czasach, z osobistą wrażliwością i sokolim lokowaniem tęsknot, pozostawał ewenementem. Dziś dochowaliśmy się zaś co najmniej jednego pokolenia – jeśli nie Bakerów – to na pewno osób dzielących jego poczucie nadchodzącej straty. Według badań ogłoszonych w 2021 r. w „Nature” wśród ludzi w wieku 16–25 lat na całym świecie powszechny jest tzw. niepokój ekologiczny. Tylko 5 proc. nie czuje obaw związanych ze stanem środowiska naturalnego. Reszta zgłasza długą ich listę: ocieplający się klimat, wymieranie gatunków, poczucie odrzucenia, winy i bezsilności.

Swoje niepokoje Baker uśmierzał ptakami i literaturą. W książce dziesięciolecie swojego faktycznego ptaszenia, prowadzonego na niewątpliwie wysokim poziomie specjalizacji, skondensował do jednego zimowego sezonu, trwającego od jesieni 1962 r. do wiosny roku 1963. Choćby ten zabieg podpowiada, by w przypadku „Sokoła” zarzucić próby wnikliwej weryfikacji i dać prowadzić się artystycznej kreacji.

Tym bardziej że chyba nie o ptaki jedynie idzie. Zdaje się, że Baker pozornie schronił się w roli nieinwazyjnego narratora i pisze głównie o sobie, choć w pierzastym pancerzu, przełamując – takie zgadywanki też mieszczą się w szerokim nurcie recepcji jego twórczości – własne zdrowotne i społeczne ograniczenia.

grafika

„Sokół”
John Alec Baker
tłumaczenie Paweł Lipszyc
Wydawnictwo Eperons-Ostrogi
430 str.
ok. 40 zł

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną