Frans de Waal: różnice w tożsamości płciowej są w przyrodzie powszechne
|
Prof. Frans de Waal (ur. 1948 r.) jest prymatologiem i etologiem (bada życie naczelnych oraz zachowania zwierząt). Swoją karierę naukową rozpoczął w Holandii, skąd przeniósł się, w 1981 r., do USA. Od tamtej pory pracuje w Emory University w Atlancie, gdzie przede wszystkim bada życie społeczne szympansów. W 2007 r. tygodnik „Time” zaliczył go do stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Jest laureatem licznych nagród oraz autorem kilkunastu książek popularnonaukowych. |
Marcin Rotkiewicz: – Jeszcze kilkadziesiąt lat temu słowo gender miało w języku angielskim znaczenie niebudzące emocji. Spotkał pan osobiście człowieka, który to zmienił.
Frans de Waal: – W 1991 r. uczestniczyłem w Światowym Kongresie Seksuologii w Amsterdamie. Miałem tam wygłosić wykład o bonobo, czyli jednym z dwóch gatunków szympansów. U tych wyjątkowych małp większość zachowań seksualnych nie wiąże się z prokreacją, choć rozpowszechniło się przekonanie, że zwierzęta, poza człowiekiem, uprawiają seks wyłącznie po to, by płodzić potomstwo. Tymczasem bonobo robią to z powodów społecznych i dla przyjemności, również w układach homoseksualnych. Chciałem o tym opowiedzieć seksuologom. Przypadkiem natknąłem się wtedy na starszego pana otoczonego przez tłumek wielbicieli. Okazało się, że to John Money, który zrobił karierę jako jeden z ojców seksuologii. W latach 60. założył Gender Identity Clinic przy Johns Hopkins University, czyli pierwszą klinikę zajmującą się tożsamością płciową.
To właśnie Moneyowi zawdzięczamy nadanie nowego znaczenia pojęciu „gender”, rozumianemu jako płeć kulturowa, czyli coś oddzielonego i różnego od płci biologicznej określanej na podstawie budowy genitaliów i chromosomów płciowych. Wcześniej słowo to odnosiło się wyłącznie do rodzaju gramatycznego.
Kariera Moneya zakończyła się jednak upadkiem, a niektórzy uważają go wręcz za szarlatana.
On był święcie przekonany, że do pewnego wieku można z chłopca zrobić dziewczynkę i na odwrót. Dlatego aktywnie włączył się w sprawę dziecka, któremu musiano amputować penisa na skutek fatalnie przeprowadzonego obrzezania. Money przekonał jego rodziców, żeby usunąć również jądra i wychować jako dziewczynkę. W ten oto sposób Bruce Reimer został Brendą. Seksuolog regularnie obserwował jego rozwój, a później tryumfalnie ogłosił światu, że eksperyment zakończył się pełnym sukcesem.
Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Choć Brendę m.in. ubierano jak dziewczynkę i dawano jej lalki do zabawy, to i tak zachowywała się jak chłopiec. Najwyraźniej czuła się ze swoją żeńską płcią bardzo źle, czego powód zrozumiała, kiedy w wieku czternastu lat poznała swoją historię. Zmieniła imię na David i wróciła do płci, z którą się urodziła. Historia ta miała, niestety, tragiczny finał, gdyż w wieku 38 lat David popełnił samobójstwo. Tak w takich przypadkach kończy się ignorowanie biologii. Choć Bruce został poddany zabiegowi chirurgicznemu, otrzymywał żeńskie hormony i wychowywano go na dziewczynkę, nie zmieniło to jego biologicznie zdeterminowanej męskiej tożsamości.
W najnowszej, wydanej także w Polsce, książce „Jak się różnimy. Gender oczami prymatologa” (Copernicus Center Press) pisze pan zaskakująco wiele o lalkach, które nie budziły zainteresowania Brendy.
Mam wrażenie, że zabawki zajmują jedno z kluczowych miejsc w debacie o gender. Niektórzy są bowiem przekonani, że dzieci przychodzą na świat jako tabula rasa, a my narzucamy im role płciowe, m.in. poprzez dawanie chłopcom samochodzików czy pistoletów, a dziewczynkom właśnie lalek. Spójrzmy jednak, co się stanie, gdy udostępnimy je do zabawy naszym najbliższym krewnym, szympansom. Młode samce najpewniej rozerwą je na kawałki, zaciekawione, co znajduje się w środku. Samice adoptują je i będą się opiekować. Dlaczego mielibyśmy tak diametralnie różnić się od naszych małpich kuzynów?
Naukowcy przeprowadzają tego typu eksperymenty, tzn. dają małpom do wyboru różne ludzkie zabawki?
Jedno z pierwszych takich badań wykonano w University of California w Los Angeles, z udziałem koczkodanów, a dokładnie kotawców sawannowych. Okazało się, że samce bardziej interesowały się „męskimi” zabawkami, a samice „żeńskimi”. Podobny eksperyment, z udziałem aż 135 małp, przeprowadzili naukowcy z Emory University w Atlancie. Okazało się, że samce wolały zabawki na kółkach, a samicom podobały się zarówno te miękkie pluszowe, jak i samochodziki.
Dlaczego samce małp interesują się autami, czyli przedmiotami, które są im zupełnie obce?
Możliwe, że bardziej ciekawią je wszelkie ruchome przedmioty, czyli m.in. takie, w których kółka się kręcą i można je łatwo popychać po ziemi. Znacznie prościej wyjaśnić zachowanie samic, które w przyszłości bardzo dużo czasu i energii poświęcą opiece nad dziećmi. Ich uwaga naturalnie kieruje się ku obiektom je przypominającym.
Czy chce pan przez to powiedzieć, że ludzcy rodzice mają znikomy wpływ na to, czym zechcą bawić się ich dzieci?
Wychowałem się w zdominowanej przez mężczyzn rodzinie składającej się z sześciu chłopaków plus ojciec. Mama dawała nam, oprócz typowo męskich zabawek, również lalki, ale nigdy się nimi nie interesowałem. Oczywiście moja rodzinna historia niczego nie przesądza, ale w Szwecji, kraju czułym na punkcie równości płci, zmuszono pewną firmę sprzedającą zabawki do umieszczenia w katalogu fotografii chłopców z wymarzonym domkiem dla Barbie, a dziewczynek m.in. z pistoletami. Niewiele to jednak zmieniło. Szwedzki psycholog Anders Nelson sprawdził, czym bawią się w jego kraju kilkuletnie dzieci. Okazało się, że chłopcy wolą pojazdy czy gry, a dziewczynki przedmioty związane z opieką, domem czy strojami.
A może, nawet w egalitarnej Szwecji, nadal mocno zakorzenione są wzorce kulturowe?
Przeprowadzono ciekawe badania wśród zaledwie rocznych dziewczynek i chłopców, którym pokazano filmy z samochodami w ruchu oraz twarzami mówiących osób. Chłopcy dłużej przyglądali się tym pierwszym, a dziewczynki drugim. W kolejnym eksperymencie jeszcze bardziej przesunięto granicę wieku, żeby wykluczyć wpływy kulturowe – zaangażowano do niego jednodniowe noworodki. Dziewczynki dłużej przyglądały się twarzy osoby prowadzącej badanie, a chłopcy przedmiotowi w kolorze skóry człowieka. Sugeruje to, że dziewczynki od urodzenia mogą mieć silniejsze nastawienie prospołeczne, co wpływa na preferowane formy zabawy. Jeśli dodamy do tego wyniki eksperymentów z udziałem naszych małpich kuzynów, to odpowiedź na pańskie pytanie brzmi: nie. Chłopcy ignorują lalki nie ze wstydu, tylko dlatego, że po prostu wolą inne zabawki.
Natomiast – co też wykazano w badaniach – kolory wybierane dla dzieci, np. niebieski dla chłopców, a różowy dla dziewczynek, mają korzenie czysto kulturowe, bo dzieci same z siebie nie wykazują żadnych preferencji w tej kwestii.
No właśnie, gdzie w kontekście płci i związanych z nią ról społecznych kończy się wpływ biologii, a zaczyna kultury? I który z tych czynników ma większe znaczenie?
W młodości głęboko wierzyłem, że kultura jest decydująca. Teraz uważam, że przeciwstawianie wpływów środowiska naszej wrodzonej biologicznej naturze nie ma sensu. Jedyną rozsądną propozycją jest interakcjonizm zakładający współgranie między genami a środowiskiem.
Świetnie podsumował tę dyskusję szwajcarski prymatolog Hans Kummer. Zaproponował analogię: czy słyszane w oddali dźwięki pochodzą od perkusisty czy perkusji? Oczywiście czasami wyłapujemy różnice w grze i wtedy możemy się zastanawiać, czy zmienił się bęben, czy bębniarz. Jak Kummer pisze: „Jedynie różnice pod względem danej cechy, a nie cecha sama w sobie, mogą być określane jako wrodzone bądź nabyte”. Takie podejście nie stało się, niestety, popularne, gdyż nie oferuje prostych odpowiedzi. Płynność i nieokreśloność są trudne do zaakceptowania.
Miałyby być sprzeczne z naturą.
To są błędne wyobrażenia, niewynikające z szukania podpowiedzi w biologii, tylko wybierania z niej tego, co pasuje do wyznawanej ideologii. W „Jak się różnimy” poświęcam sporo miejsca przypadkowi Donny, szympansicy żyjącej w naszej stacji badawczej Emory National Primate Research Center. Znałem ją od młodości, więc mogłem obserwować, jak wyrosła na „szorstką” samicę zachowującą się bardziej męsko niż inne. Samce nie były zainteresowane nią seksualnie, a ona nie wykazywała dużego popędu i nigdy nie miała potomstwa. Bawiła się za to w zapasy z dużymi szympansami ze swojej grupy, zaś samiec alfa specjalnie szukał jej jako sparingpartnera. Rzadko mówi się o tego typu przypadkach genderowej różnorodności wśród zwierząt, choć naukowcy obserwują samce zachowujące się bardziej „miękko” oraz samice – takie jak Donna – będące chłopczycami. Różnorodność wśród naczelnych jest naprawdę ogromna.
Choć więc płeć biologiczna, definiowana głównie przez genitalia i chromosomy, wydaje się binarna, to nawet w tej kwestii zdarzają się wyjątki. Dlatego zasada binarności płci jest jedynie wstępnym przybliżeniem.
A może Donna była transpłciowa?
Nie wiem, czy można by ją w ten sposób określić, gdyż u zwierząt nie mamy możliwości weryfikacji takiej hipotezy. Donna pod wieloma względami zachowywała się jak samica, a nie samiec. Dlatego nazwałbym ją osobnikiem aseksualnym, wymykającym się podziałom genderowym.
W swojej książce polemizuje pan też z innym skrajnym
przekonaniem: że różnice między płciami to w przypadku człowieka wyłącznie rezultat oddziaływań kulturowo-społecznych.
Każda osoba inaczej wyraża się i odnajduje w określonej kulturowo roli płciowej odgrywanej w danym społeczeństwie. Dlatego wymyka się ona łatwym podziałom na dwie kategorie i warto ją widzieć jako spektrum płynnie przechodzące od kobiecości do męskości. Można też porównać gender do kulturowego płaszcza, w którym chodzą obie płcie, aczkolwiek nigdy nie da się go całkowicie oddzielić od ciała.
Niektórzy formułują jednak radykalne definicje, uznając gender za całkowicie arbitralny konstrukt oddzielony od płci biologicznej. Choć mógłbym się zgodzić, że wykracza on poza biologię i nie musimy się ograniczać do dwóch płci kulturowych, to jednak przychodzimy na świat z pewnym bagażem, gdyż nie wymknęliśmy się jako gatunek działaniu sił ewolucji. Dlatego pewne wrodzone tendencje możemy wzmacniać lub osłabiać właśnie dzięki kulturze, np. męską skłonność do dominacji i agresji.
A co sądzi pan o wychowywaniu dzieci całkowicie neutralnie pod względem genderowym?
Dla mnie to pomysł dyskusyjny.
A szkodliwy?
Myślę, że przez pierwsze 10 lat takie neutralne wychowanie nie ma znaczenia. Mam jednak poważną wątpliwość, czy gdy dzieci przejdą okres dojrzewania, to w sferze miłości też będą zachowywać neutralność genderową. Przecież atrakcyjność seksualna i miłość romantyczna są mocno związane z tożsamością płciową, niezależnie od tego, czy wchodzimy w związki hetero‑ czy homoseksualne.
Jednak niektórzy młodzi ludzie nie chcą określać się płciowo i wolą być właśnie neutralni.
Jesteśmy bardzo plastyczni w swoich zachowaniach i nie widzę w takich decyzjach czegoś niedobrego. Powiedziałbym jednak, że nie da się zmienić swojej płci biologicznej, choć nie mam tu na myśli korekty płci np. u kobiet, które przychodzą na świat w męskim ciele czy na odwrót. Można jedynie zmodyfikować sposób, w jaki siebie wyrażamy, choćby poprzez ubiór czy działanie. Według mnie podział na dwie płcie może być dla ludzi źródłem dumy i radości. Nie chciałbym żyć w świecie pozbawionym genderu i płci, gdyż byłby potwornie nudny.
Od dobrych kilku dekad toczy się też debata na temat płci mózgu. Czy organ ten rzeczywiście ją ma?
Napisano na ten temat ponad 20 tys. publikacji naukowych, a debata jest równie burzliwa, co skomplikowana. I jedyne, w czym wszyscy są zgodni, to konstatacja, że mózgi mężczyzn i kobiet bardziej są do siebie podobne niż odmienne. Ponieważ nie jest to obszar moich kompetencji naukowych, nie chcę zajmować tutaj jednoznacznego stanowiska. Aczkolwiek uważam, że byłoby dziwne, gdyby akurat ten organ okazał się neutralny płciowo, skoro ani serce, ani wątroba nie są. Dziecko nie przychodzi przecież na świat z mózgiem, który czeka wyłącznie na instrukcje ze środowiska kulturowego.
W książce pisze pan, że dość wcześnie zainteresował się kwestią różnic płciowych i nawet należał do organizacji feministycznej.
Może dlatego, że żyłem w rodzinie, w której parytet płci był tak skrajnie zaburzony? W czasie studiów zauważyłem też, że moje koleżanki potrafiły okazywać wsparcie i współczucie inaczej niż moi bracia czy przyjaciele. Zamiast np. bagatelizować problem, poklepywać po ramieniu lub podsuwać rozwiązania, słuchały, odzwierciedlały uczucia i okazywały troskę.
Między innymi dlatego wstąpiłem do holenderskiej organizacji feministycznej Towarzystwo Mężczyzn i Kobiet (Man-Vrouw-Maatschappij, MVM), która przyjmowała w swoje szeregi mężczyzn jako sojuszników w walce o poprawę pozycji pań w społeczeństwie. Jednak po roku wypisałem się z powodu rosnącego wśród aktywistek agresywnego nastawienia wobec mężczyzn. Zaczęli być traktowani jak sprawcy wszelkiego zła, a tego typu uogólnienia – których ofiarami padały wcześniej kobiety – bardzo mnie raziły. I do dziś nie zgadzam się z wpychaniem w rolę wroga własnej płci.
Niektórzy antropolodzy przyjmują właśnie taką postawę.
Malvin Konner uważa bycie samcem za defekt, który nazywa „deficytem chromosomu X”. Moim zdaniem nie pomożemy kobietom w ich walce o równe prawa, poniżając samych siebie. Problemem nie są różnice między mężczyznami a kobietami, ale nierówności genderowe, np. wpychanie na siłę w pewne role, blokowanie rozwoju zawodowego czy gorsze wynagradzanie. Tylko że receptą na to nie powinno być upodabnianie obydwu płci do siebie. Nie musimy być tacy sami, żeby być równi.
Rozmawiał Marcin Rotkiewicz
|
„Jak się różnimy. Gender oczami prymatologa”
|