Żłobki, domy i tarliska, czyli drugie życie platform wiertniczych
Zanim jeszcze dostrzegłem na zamglonym horyzoncie sylwetkę platformy Holly, poczułem zapach ropy. Fale opalizującej cieczy unosiły się na powierzchni morza. Odbijało się w nich zachmurzone niebo. Jednak ropa nie pochodziła z wycieku lub jakiejś innej awarii platformy. Milton Love, biolog z Marine Science Institute na University of California w Santa Barbara (U.C.S.B.), wyjaśnił mi, że są to „bąble unoszące się z dna morskiego”. Nasza łódź, znajdująca się w odległości około 4 km na zachód od wybrzeża środkowej Kalifornii, przepływała nad naturalnym wysiękiem ropy naftowej, który dał początek pierwszemu boomowi na surowiec pochodzący ze złóż podmorskich.
Tysiące lat temu rdzenni mieszkańcy środkowej Kalifornii, należący do ludu Chumasz, pierwsi zwrócili uwagę na te oceaniczne wysięki, które były źródłem miękkiej smoły – nazywali ją malak – wyrzucanej na brzeg morski. Szesnastowieczni europejscy odkrywcy również odnotowali obecność tej smoły w pobliżu dzisiejszego miasta Santa Barbara, a w latach 70. XIX wieku amerykański boom naftowy dotarł do Kalifornii. W końcówce lat 90. XIX wieku z pomostów przy plaży Summerland wywiercono pierwsze na świecie morskie szyby naftowe; sześć dekad później pierwsza w Kalifornii morska platforma wiertnicza zaczęła pozyskiwać surowiec ze złoża Summerland Offshore Field.
Od tego czasu wzdłuż kalifornijskiego wybrzeża postawiono kolejne 34 platformy, a na całym świecie uruchomiono ich już ponad 12 tys. Te wielkie konstrukcje mają jednak ograniczony czas życia. Na końcu ich potencjał pozyskiwania ropy naftowej obniża się tak bardzo, że eksploatacja przestaje być opłacalna; inną przyczyną są awarie powodujące niekontrolowane wycieki. Obecnie 13 z 27 istniejących jeszcze platform morskich w Kalifornii znajduje się w stanie określanym „shut-in”, co oznacza, że nie produkują już ropy i czekają, co dalej się z nimi stanie.
Holly jest jedną z wielu nieczynnych już platform wiertniczych oczekujących na taką decyzję. Kiedy w 1966 roku ustawiono ją bezpośrednio nad naturalnymi wyciekami ropy i gazu, wszyscy od początku wiedzieli, że będzie to wielki sukces. I tak było przez prawie pięć dekad. Jednak w 2015 roku w pobliżu plaży Refugio State pękł skorodowany rurociąg należący do Plains All American Pipeline, a około 600 tys. litrów ropy naftowej wlało się do oceanu na wysokości Santa Barbara. Ropa zabiła wiele morskich zwierząt, w tym lwy morskie, pelikany, ryby; łowiska i plaże zamknięto. Katastrofa zakończyła też działalność platformy Holly.
Firma naftowa Venoco, właściciel Holly, choć nie była odpowiedzialna za katastrofę, w jej wyniku zbankrutowała. Platforma znajdująca się w odległości około 4,5 km od wybrzeża Kalifornii została w 2017 roku przekazana władzom stanowym i obecnie jest zarządzana przez California State Lands Commission (SLC). Ta stanowa instytucja opiekuje się obecnie Holly i to ona zdecyduje o jej dalszym losie.
John Bridges Smith, specjalista zajmujący się likwidacją platform wiertniczych i były pracownik Bureau of Ocean Energy Management, który współpracował m.in. z firmami ExxonMobil, ConocoPhillips i Chevron, mówi, że Holly i osiem innych platform, w których przypadku umowy dzierżawy zostały rozwiązane lub wygasły, zakończą ostatecznie żywot do końca tej dekady. Zgodnie z umowami podpisanymi jeszcze w latach 60. pomiędzy firmami naftowymi a władzami stanowymi i rządem federalnym, oznacza to, że konstrukcje te będą musiały zostać całkowicie usunięte. W grudniu 2023 roku rządowe Bureau of Safety and Environmental Enforcement zaleciło całkowite rozebranie wszystkich 23 kalifornijskich platform umiejscowionych na wodach federalnych. Całkowite rozebranie platformy wiertniczej jest wszędzie kosztowne, ale w Kalifornii te koszty są jeszcze wyższe, bo wszystkie konstrukcje stoją w głębokiej wodzie. Według jednej z ostrożnych kalkulacji usunięcie wszystkich kalifornijskich platform kosztowałoby firmy naftowe około 1,5 mld dolarów. Smith mówi, że firmy będą starały się maksymalnie opóźnić ten proces. Z kolei organizacje środowiskowe w Kalifornii naciskają, aby uczynić to jak najszybciej.
Love, który spędził ostatnie trzy dekady na badaniu życia morskiego, a platformy wiertnicze z południowej Kalifornii stały się jego drugim domem, opowiada się za jeszcze innym rozwiązaniem.
W ciągu kilkudziesięciu lat, które upłynęły od ich umieszczenia na dnie morskim, stalowe konstrukcje nośne kalifornijskich platform wiertniczych przeobraziły się w tętniące życiem ekosystemy wolne od presji ze strony rybaków – dziś są to de facto mateczniki morskiego życia. Zamiast więc usuwać starzejące się konstrukcje i niszczyć związane z nimi siedliska, powinno się je zachować w oceanie jako sztuczne rafy znajdujące się pod opieką państwa. Całą nawodną część platformy – stalowe elementy, dźwigi i pomieszczenia dla ludzi, a także to, co znajduje się płytko pod wodą – należałoby faktycznie rozebrać, natomiast jej podstawę zanurzoną w głębszej wodzie zostawić w spokoju. W USA takie rozwiązanie zastosowano już w Zatoce Meksykańskiej – i to nie raz, ale 573 razy. Podobne przykłady znajdziemy w wielu miejscach – od Gabonu po Australię. Ponieważ Holly już należy do stanu Kalifornia, a nie do firmy naftowej, jej przeobrażenie w sztuczną rafę mogłoby wskazać drogę postępowania w przypadku tysięcy platform na świecie – drogę wytyczoną przez naukę, a nie politykę.
Proces likwidacji platformy wiertniczej wygląda następująco: najpierw jej otwory wiertnicze są wypełniane betonem i uszczelniane. Następnie naukowcy przeprowadzają badania i wykonują ekspertyzę środowiskową, rozważając plusy i minusy różnych strategii usuwania platformy. Na tej podstawie określa się ostateczne miejsce jej spoczynku, które w większości przypadków znajduje się na złomowisku. Konstrukcja nośna platformy znajdująca się pod wodą jest nazywana osłoną – są to setki metrów stalowych rusztowań umocowanych do dna oceanu. W większości przypadków inżynierowie używają materiałów wybuchowych do oddzielenia osłony od dna morskiego. Stal jest następnie transportowana na brzeg w celu utylizacji i recyklingu. Likwidację uznaje się za zakończoną, gdy platforma zostanie usunięta do głębokości około 5 m poniżej dna morza, a samo dno zostaje przywrócone do stanu sprzed ustawienia platformy.
Większość morskich platform wiertniczych, jakie kiedykolwiek zbudowano, została ustawiona w Zatoce Meksykańskiej – łącznie było ich ponad 7 tys., poczynając od 1947 roku. Od tego czasu ponad 5 tys. z nich zostało całkowicie rozebranych. W latach 80. firmy naftowe oraz organizacje wędkarskie zaczęły wspólnie lobbować na rzecz alternatywnego rozwiązania, które byłoby tańsze oraz wzmocniło słabnące populacje wielu gatunków ryb. W 1984 roku amerykański Kongres uchwalił ustawę National Fisheries Enhancement Act przewidującą stworzenie National Artificial Reef Plan, umożliwiającego operatorom platform wiertniczych, które wycofano z użytku, przekazywanie ich poszczególnym stanom w USA jako „sztuczne rafy”.
W następnych latach Teksas, Luizjana, Missisipi, Floryda i Alabama przyjęły niezbędne przepisy i ustanowiły stanowe programy przekształcania dawnych platform wiertniczych w sztuczne rafy. Były one finansowane, i nadal są, z opłat pobieranych od sektora ropy i gazu oraz z odsetek od lokat bankowych, na których umieszczano te opłaty. Program nie dotyczył wszystkich zamykanych konstrukcji. Na przykład jedynie 11% platform wiertniczych wycofanych z eksploatacji u wybrzeży Luizjany w latach 1987–2017 zostało zmienionych w sztuczne rafy. Jednak w przypadku platform ustawionych na głębszych wodach wyglądało to inaczej: z 15 instalacji wycofanych z eksploatacji, które stały na wodach głębszych niż 120 m, aż 14 usunięto tylko częściowo i zmieniono w rafy.
Po częściowym usunięciu platformy jej nadwodne elementy są przewożone na brzeg. Aby nie stwarzać zagrożenia dla statków, likwiduje się również górną część podwodnej stalowej osłony do głębokości 25 m – ona również trafia na brzeg lub też zostaje ułożona na dnie. Reszta stalowej konstrukcji – niezależnie od tego, czy ma ona wysokość paru, czy też setek metrów – jest albo pozostawiana na miejscu, albo też oddzielana od dna i odholowywana w miejsce lepiej nadające się do stworzenia sztucznej rafy. Odpowiedzialność za opiekę nad taką strukturą zostaje przeniesiona z firmy naftowej na stan, a firma przekazuje stanowi połowę wartości zaoszczędzonych kosztów (różnicy pomiędzy całkowitym a częściowym usunięciem platformy). Proces ten, powszechnie określany angielskim terminem „rigs-to-reefs”, wzmocnił populacje wielu gatunków ryb w Zatoce Meksykańskiej.
Ann Scarborough Bull, biolożka z U.C.S.B. badająca ekosystemy morskich platform wiertniczych i instalacji do produkcji energii odnawialnej, przez 14 lat pracowała w regionie Zatoki Meksykańskiej nad regulacjami dotyczącymi wydobycia ropy i gazu na morzu. Przyjechała tam w 1975 roku wraz z mężem, gdy ten otrzymał doskonale płatną pracę w morskim przemyśle naftowym. „Jeśli chodzi o badania dotyczące ekologii platform wiertniczych, Zatoka Meksykańska była wtedy białą plamą” – mówi Bull. Podjęła pracę jako główny specjalista w U.S. Minerals Management Service – rządowej instytucji, którą później zreorganizowano i przemianowano na Bureau of Ocean Energy Management. Dostała tam fundusze na prowadzenie badań nad rybami i bezkręgowcami żyjącymi w pobliżu platform oraz w dnie pod nimi. Odwiedzając wielokrotnie dziesiątki miejsc w zatoce, zdała sobie sprawę, że podwodne osłony platform stały się siedliskami organizmów o kluczowym znaczeniu dla gospodarki regionu.
Lucjan czerwony (Lutjanus campechanus) jest jedną z ryb najczęściej poławianych w Zatoce Meksykańskiej przez amatorów wędkarstwa. Ten długowieczny drapieżnik szczytowy jako dorosły osobnik prowadzi przeważnie osiadły tryb życia, przebywając pośród raf. Do połowy XX wieku jego główne łowiska znajdowały się u zachodnich wybrzeży półwyspu Floryda oraz na południe od tej części stanu Floryda, która sąsiaduje z Alabamą.
Ten historyczny zasięg lucjana czerwonego zaczął się szybko kurczyć w wyniku przełowienia akwenów i trałowania dna morskiego. W całej Zatoce Meksykańskiej obserwowano stopniowe przemieszczanie się ryby na zachód. Lucjan czerwony zmierzał ku północno-zachodniej i północno-środkowej części zatoki, gdzie ustawiono tysiące platform wiertniczych. Dekady badań wykazały, że przy niewielkiej liczbie raf naturalnych ryba, nie mając wielkiego wyboru, uczyniła z platform swoje nowe siedliska, dzięki czemu znacznie zwiększyła swoją populację w kolejnej dekadzie.
W Zatoce Meksykańskiej wraz z przybywaniem platform obserwowano nowe zjawisko społeczno-ekonomiczne: szybki rozwój komercyjnych i rekreacyjnych połowów ryb. Badania przeprowadzone na początku lat 80. wykazały, że celem jednej czwartej rejsów wędkarskich w zatoce były konstrukcje służące do wydobycia ropy i gazu. „Mnóstwo ludzi żyjących nad Zatoką Meksykańską wybierało jeden z dwóch sposobów zarabiania na życie – branżę paliwową albo rybołówstwo” – opowiada Bull.
W 2001 roku Bull przeprowadziła się z powrotem do rodzinnej Kalifornii, a w 2016 zaczęła pracować na U.C.S.B. Dzięki dotychczasowemu doświadczeniu naukowemu i na podstawie analizy klimatu politycznego doszła do wniosku, że pomiędzy Kalifornią i Luizjaną istnieją rozliczne różnice w podejściu do nieczynnych platform. „Szczególnie w Santa Barbara jest wiele frakcji i grup, które gardzą firmami naftowymi i gazowymi” – mówi Bull. Ta wrogość sprawia, że idea „rigs-to-reefs” jest tu znacznie trudniejsza do wprowadzenia.
Niechęć jest uzasadniona. 28 stycznia 1969 roku wybuch na platformie A ustawionej w Santa Barbara Channel i należącej do Union Oil spowodował wlanie się około 100 tys. baryłek ropy naftowej do Oceanu Spokojnego. Czarna smoła pokryła plaże na długości dziesiątek kilometrów, zabijając tysiące ptaków i ssaków morskich. Wówczas była to największa taka katastrofa w historii USA.
To po tym wycieku w USA ogłoszono pierwszy Dzień Ziemi i utworzono U.S. Environmental Protection Agency. W regionie Santa Barbara powstało wtedy wiele organizacji non profit zajmujących się ochroną środowiska, takich jak Get Oil Out! oraz Environmental Defense Center. Aż do 1982 roku nie uruchomiono w Kalifornii ani jednego nowego morskiego szybu naftowego.
A potem zaczęło się likwidowanie pierwszych nieczynnych platform. W 1988 roku firma Texaco z powodzeniem usunęła w całości platformy Helen i Herman. W 1996 roku koncern Chevron zdemontował platformy Hope, Heidi, Hilda i Hazel ustawione w pobliżu wybrzeża Santa Barbara, jednak nie usunął ich w całości. Firmie zezwolono bowiem na pozostawienie stosów odpadów – wielkich kopców składających się z gruzu skalnego, mułu dennego i innych pozostałości z wierceń – pod wszystkimi czterema platformami.
Linda Krop, obecnie główna doradczyni Environmental Defense Center, pracowała wtedy jako prawnik w tej organizacji. Ona oraz jej koleżanki i koledzy nie byli zadowoleni z tego, że Chevron najwyraźniej ominął zobowiązania wynikające z pierwotnych umów, które nakazywały całkowite usunięcie platform oraz przywrócenie przyrody do stanu naturalnego.
Od tego czasu przez prawie trzy dekady Krop jako prawniczka toczyła spory prawne z firmami naftowymi. Chciała, by opowiedziały za działania destrukcyjne dla środowiska. Największe zwycięstwo sądowe odniosła w 2016 roku, doprowadzając do przerwania 40 dzierżaw morskich działek naftowych na wodach federalnych. Krop jest zdecydowanie przeciwna zamienianiu platform w rafy. „Ryby będą miały się świetnie po usunięciu platform. Na pewno nie znikną” – mówi.
W pewien wyjątkowo mglisty poranek w lipcu 2023 roku odwiedziłem platformę Holly wraz z Miltonem Love. Po około 30 min od wypłynięcia z portu Santa Barbara z mgły zaczął wyłaniać się jej szkielet. Z daleka Holly wyglądała niczym czaszka z zakrzywionymi zębami i niskimi, pustymi oczodołami, ale po zbliżeniu się do niej ujrzałem ośmiopiętrową konstrukcję ze stalowych belek, słupów i starych kontenerów.
Chociaż Holly nie produkowała ropy od dekady, jej generatory i dźwigi warkotały i brzęczały tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Ludzie w kamizelkach budowlanych kręcili się po górnych pokładach platform, monitorując – przynajmniej tak to wyglądało – niedawno zakończony proces wypełniania szybów betonem. Brązowe lwy morskie wyskakiwały z oceanu, by zająć miejsce na dolnym poziomie platformy. Przepychały się między sobą, walcząc o miejsce. Love powiedział mi, że to, co widzimy, to tylko mały fragment znacznie większej historii, która rozgrywa się pod powierzchnią wody, gdzie zamiast odgłosów maszyn słychać trzaski wydawane przez krewetki i odgłos skubania rafy przez ryby.
Podwodna osłona platformy jest pokryta milionami organizmów i stanowi azyl dla tysięcy ryb. Niektóre z 27 kalifornijskich platform są stosunkowo małe; Holly stoi w wodzie o głębokości tylko 65 m. Inne konstrukcje, jak Harmony wzniesiona przez Exxon, ustawiono w miejscu, gdzie ocean ma 360 m. Wyobraźmy sobie Empire State Building wznoszący się z dna oceanu, oblepiony małżami, przegrzebkami i ukwiałami oraz dostarczający pokarmu wielkim ławicom ryb. Według badań z 2014 roku, których współautorem był Love, platformy wiertnicze należą do najbardziej produktywnych siedlisk ryb na świecie, a pod względem wielkości tej produktywności na metr kwadratowy dna nie może się z nimi równać żadna naturalna rafa.
W 2019 roku wędkarze z Zatoki Meksykańskiej odbyli ponad 50 mln rejsów i złowili 332,5 mln ryb. Jednak w Kalifornii połowy rekreacyjne nie są tak popularne. A ponieważ wzdłuż jej brzegów oraz wokół archipelagu Channel Islands znajduje się ponad 50 tys. hektarów naturalnych raf skalnych, nowe siedliska powstałe wokół platform nie zmienią znacząco całkowitej powierzchni siedlisk ryb morskich w regionie ani nie zwiększą w istotnym stopniu ich populacji. Dla kontrastu, platformy w Zatoce Meksykańskiej wykreowały aż 30% powierzchni siedlisk „rafowych” w tym akwenie.
Love twierdzi jednak, że ekosystemy platformowe w Kalifornii są potrzebne z wielu powodów. Po obronieniu doktoratu i wylądowaniu na U.C.S.B. otrzymał grant z National Biological Survey – nowej rządowej instytucji badawczej. Napisał książkę The Rockfishes of the Northeast Pacific i postanowił zbadać, w jaki sposób platformy wiertnicze funkcjonują jako siedliska ryb. „Większość pieniędzy na badania dał rząd” – mówi Love. Ale „niewielki procent” dały też Chevron i ExxonMobil.
Te pierwsze badania Love’a zachęciły innych do przeprowadzenia podobnych obserwacji w innych miejscach. W 2014 roku ekolog morski Jeremy T. Claisse, obecnie pracujący na California State Polytechnic University w Pomona, wraz ze współpracownikami ujawnił, że podwodne fundamenty platform zbudowanych wzdłuż wybrzeża południowej Kalifornii nie tylko są domem dla milionów osłonic, pąkli, przegrzebków i krewetek, ale też mogą być tarliskami ryb. Wiele z nich rodzi się tu i dorasta, a potem albo spędza całe życie w pobliżu rodzimej platformy, albo też wyrusza w drogę, przyczyniając się do powiększania pobliskich populacji.
Dwa gatunki karmazynów – Sebastes paucispinis i Sebastes levis – występujących w naturalnych rafach południowej Kalifornii mają duże znaczenie gospodarcze i w pewnym momencie zamierzano uznać je za przełowione. W 2004 roku Love odkrył, że morskie platformy wiertnicze dostarczają 20% młodych osobników S. paucispinis, które przeżywają co najmniej rok na całym obszarze występowania gatunku – od Alaski po Półwysep Kalifornijski. Platformy są niczym żłobki, w których dorasta kolejne pokolenie, mówi Love.
Małże dominują na pierwszych 10–15 m osłony platformy, formując wokół słupów i belek nośnych skorupy o grubości 6–8 cm. Pąkle sięgają jeszcze głębiej. Kiedy organizmy te umierają lub zostają oderwane przez sztormowe fale, spadają do podnóży gigantycznych struktur, tworząc kopce o średnicy kilkudziesięciu metrów i wysokości do 6 m. Wśród kopców rozkładających się muszli oraz na złączeniach stalowych przęseł w środkowej części osłony rodzą się i rozprzestrzeniają młode karmazyny.
Jednakże pośród tych kopców muszli znajdują się też hałdy toksycznych zwiercin. Do końca lat 70. przepisy dotyczące prawidłowego usuwania zwiercin były raczej mało rygorystyczne, a operatorzy platform często wyrzucali takie odpady do oceanu. Test z 2001 roku wykazał, że osad pobrany z powierzchni kopca muszlowego pod platformą Hazel uruchomioną w 1958 roku, uśmiercił 50% krewetek w ciągu 96 godzin. Wydaje się, że platformy ustawiane później nie stwarzają takiego zagrożenia, ponieważ wprowadzone do tego czasu przepisy nakazywały przewożenie na ląd większości zwiercin. Jedno z badań wykazało, że kopce pod starymi platformami z lat 60. są sto razy bardziej toksyczne niż kopce muszli pod platformą Gina zainstalowaną w 1980.
Love i jego koledzy chcieli się dowiedzieć, czy zanieczyszczenia ze zwiercin przechodzą do wód otaczających kopce muszli. W 2013 roku opublikowali artykuł, w którym stwierdzili, że kalifornijskie platformy, niezależnie od ich wieku, nie stanowią zagrożenia dla związanych z nimi populacji ryb. „Przyjrzeliśmy się rybom żyjącym w pobliżu platform w całej południowej Kalifornii i porównaliśmy stężenia metali ciężkich u nich oraz u ryb tego samego gatunku zamieszkujących pobliskie rafy naturalne – mówi. – Nie stwierdziliśmy istotnej statystycznie różnicy”.
Mimo to osoby takie, jak Krop, nie są przekonane do idei pozostawiania w oceanie jakiejkolwiek infrastruktury związanej z wydobyciem ropy i gazu. „Skoro musimy zakładać więcej sztucznych raf, zróbmy to we właściwy sposób” – mówi. Kalifornia zakłada sztuczne rafy od 1958 roku, kiedy to stanowy Department of Fish and Wildlife umieścił 20 starych samochodów osobowych w wodach Paradise Cove w pobliżu Malibu. Takie sztuczne rafy są umieszczane w dużej odległości od siebie i we względnie płytkich wodach. Z kolei konstrukcje platformowe formalnie nie spełniają kryteriów sztucznej rafy – tworzą siedliska o mocno zróżnicowanym w pionie składzie organizmów oraz o znacznych rozmiarach. Pojedyncza platforma zajmuje mniejszą powierzchnię niż inne rodzaje sztucznych raf, ale za to jest bardziej produktywna jako siedlisko.
W 2003 roku Mark Carr z University of California, Santa Cruz zwrócił uwagę, że w Kalifornii istnieje bardzo niewiele naturalnych raf skalnych, które występowałyby na takich głębokościach, jakie oferują platformy naftowe. Żadna z tych naturalnych raf nie ma porównywalnych właściwości fizycznych. „Jeśli naszym celem jest zwiększenie ogólnej powierzchni raf, wartość platform jest znikoma. Jeśli jednak chodzi nam o ocalenie unikalnych siedlisk, ich wartość niepomiernie wzrasta”, pisał.
Jeszcze inaczej patrzy na to wszystko Love. „Jako biolog po prostu przekazuję ludziom fakty. Ale jako obywatel mam swój pogląd: uważam, że zabijanie ogromnej liczby zwierząt tylko dlatego, że osiedliły się na kawałku stali zamiast na skale, jest przestępstwem” – mówi.
Wiele krajów właśnie teraz przystępuje po raz pierwszy do likwidacji swoich platform wiertniczych. Amber Sparks z firmy konsultingowej Blue Latitudes doradzającej rządom na całym świecie w kwestiach dotyczących środowiskowych konsekwencji likwidowania platform, mówi, że nie istnieje międzynarodowy standard określający, jak nieczynną platformę przeobrazić w sztuczną rafę.
W każdym kraju jest inaczej, a decyzje zależą od okoliczności. Na przykład u wybrzeży Gabonu siedliska cechujące się dużą bioróżnorodnością, które powstały w pobliżu ponad 40 wciąż czynnych platform, zostały włączone do systemu morskich parków narodowych. W Malezji platforma wiertnicza została przekształcona w bazę dla płetwonurków rekreacyjnych. Tajlandia przy współpracy z Chevronem stworzyła program sztucznych raf i w 2020 roku utworzyła takie rafy na siedmiu wyłączonych z eksploatacji platformach w pobliżu wyspy Koh Pha-Ngan. Na wodach przybrzeżnych Wielkiej Brytanii ma zostać rozebranych częściowo pięć platform, ale żadna z ich podwodnych osłon nie została zmieniona w rafę i do tej pory nie powstał w tym kraju żaden program typu „rigs-to-reefs”. Natomiast w 2017 roku przeprowadzono badania, które miały ocenić, czy jedną z brytyjskich platform można przekształcić w miejsce do testowania idei produkowania prądu z energii fal morskich.
Francis Norman, dyrektor zarządzający pozarządowej organizacji Center of Decommissioning Australia, twierdzi, że w jego kraju istnieje duże zapotrzebowanie na sztuczne rafy ze strony organizacji promujących wędkarstwo rekreacyjne. Tak jest m.in. w Australii Zachodniej, gdzie w płytkich wodach oceanicznych stoi ponad 40 nieczynnych platform wiertniczych. Są też 23 platformy postawione swego czasu przez koncern Exxon w Cieśninie Bassa na wschodzie Australii. Stoją jednak daleko od lądu w wodzie o głębokości 160 m i nie są celem rejsów wędkarskich, ponieważ morze w cieśninie jest często wzburzone.
Norman mówi, że w Australii nie ma specjalnego programu „rigs-to-reefs”, ale w 2023 roku Exxon wystąpił o pozwolenie na częściowe zlikwidowanie 13 swoich platform. Wycofał jednak swój wniosek po fali doniesień medialnych krytykujących taką niekompletną rozbiórkę.
Według stanu na sierpień 2024 roku wszystkie 30 otworów wiertniczych wydrążonych z pokładu Holly zostało już zalanych betonem. Jennifer Lucchesi, dyrektor wykonawcza California State Lands Commission, mówi, że obiekt obecnie się „utwardza”, co oznacza, że nie będzie potrzebował 24-godzinnej obsługi, kiedy osiągnie status „dozorowania”. Obecnie prowadzone badania mają na celu zbadanie wpływu platformy na lokalne środowisko morskie. Ich efektem ma być sporządzenie raportu oddziaływaniu na ekosystemy, w którym zostaną porównane ewentualne efekty całkowitego oraz częściowego zdemontowania platformy. Komponent „badania biologiczne” jest przygotowywany przez Love’a, Bull i ich współpracowników z U.C.S.B..
Firmy naftowe są zainteresowane przekształcaniem platform w sztuczne rafy z powodu pieniędzy, a nie ryb. Częściowe rozebranie instalacji jest o wiele tańsze niż całkowite. W przypadku kalifornijskich platform oszczędności wyniosłyby, jak się szacuje, około 150 mln dolarów, natomiast stan Kalifornia zarobiłby dzięki temu 600 mln dolarów. (Rzeczywiste koszty i oszczędności związane z usuwaniem platform prawdopodobnie przekroczą te szacunki co najmniej czterokrotnie). Mimo to ani jeden operator platform w Kalifornii nie złożył do tej pory wniosku o rozpoczęcie procedury „rigs-to-reefs”. Smith uważa, że główną przyczyną tego niezdecydowania firm naftowych są przepisy. W stanach nad Zatoką Meksykańską firma zwykle oddaje władzom połowę kwoty zaoszczędzonej dzięki temu, że nie musiała rozbierać całej platformy. W Kalifornii musi jednak oddać aż 80%. Nad Zatoką Meksykańską odpowiedzialność za platformę zmienioną w rafę przejmuje stan, w Kalifornii wciąż odpowiada za nią firma. Poprzednie próby zmiany przepisów w Kalifornii, podjęte w latach 2015 i 2017, zakończyły się niepowodzeniem. Krop mówi, że organizacje takie, jak jej, „nie poprą obciążania stanu odpowiedzialnością za prywatne instalacje”. Smith komentuje, że przy takim podejściu mieszkańców i władz Kalifornii idea przekształcania platform w rafy staje się „nierealizowalna” z punktu widzenia firm naftowych. Poproszony przez nas o komentarz Chevron odpowiedział lakonicznie: „Wciąż pracujemy nad finalną decyzją w tej sprawie”.
Smith sądzi, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem w przypadku starzejącej się morskiej infrastruktury naftowej w Kalifornii będzie nie całkowite lub częściowe rozebranie platform, ale przedłużająca się w nieskończoność zwłoka w podjęciu decyzji. Teoretycznie operatorzy powinni przedstawić plan rozebrania platformy na dwa lata przed zakończeniem umowy dzierżawy, ale operatorzy sześciu platform morskich, których dzierżawy zakończyły się w 2015 roku, do dziś nie wywiązali się z tego obowiązku.
Platformy wiertnicze zostały zaprojektowane tak, aby wydobywały ropę przez 20–30 lat, ale niektóre z nich wciąż pracują po 45 latach. Nikt nie wie, jak długo jeszcze wytrzymają. W jednym ze scenariuszy do zatrzymania wydobycia dochodzi w wyniku zaniedbań w serwisowaniu i konserwacji coraz starszego i coraz bardziej zużytego sprzętu. Nietrudno sobie wyobrazić taki scenariusz. Holly została zamknięta po bankructwie jej operatora, a Exxon wydał miliony dolarów na przygotowanie platformy do obsługi sprzętu służącego do betonowania nieczynnych otworów wiertniczych.
W mającym ukazać się niebawem artykule, Smith rozważa najgorszy scenariusz, kiedy zaniedbania w konserwacji platformy oraz postępująca korozja jej stalowych elementów doprowadzają do zawalenia się całej konstrukcji podczas trzęsienia ziemi lub silnego sztormu. Gigantyczny stos stalowych belek, słupów i przęseł oraz potrzaskanych pawilonów biurowych spocząłby wówczas na dnie morza niczym wrak statku. W przypadku Holly zniknęłaby wtedy większość organizmów zamieszkujących górne i środkowe partie jej podwodnej osłony, natomiast gatunki denne – zdaniem Love’a – przeżyłyby rozkwit. Karmazyny i ofiodony pływałyby wokół pokrytego ukwiałami „wraku platformy”, wymijając się z krabami eksplorującymi swój odmieniony po katastrofie dom.
W innym, lepszym świecie moglibyśmy zobaczyć, jak firmy naftowe dbają w nieskończoność o stan platform wyłączonych z eksploatacji. Aby zapobiec rdzewieniu i rozpadaniu się stalowych konstrukcji, nakładają cynkowe anody na stalowe pręty, aby to cynk korodował zamiast stali. „Ekosystemy morskie bez wątpienia ulegną transformacji w wyniku zmian klimatycznych zachodzących na globie” – mówi Love. Jednak lwy morskie będą nadal wylegiwały się na dolnym poziomie platformy, a ryby Chromis punctipinnis wciąż przemierzały płytkie wody wokół starzejącej się konstrukcji. I tylko górne części platform wystających z morza w pobliżu Santa Barbara będą uparcie przypominały o przeszłości, w której królowała ropa naftowa.