Poverty Point – struktura „urbanistyczna” na terenach dzisiejszej Louisiany – 1600 lat p.n.e. była punktem zbornym plemion z okolicy (wizualizacja). Poverty Point – struktura „urbanistyczna” na terenach dzisiejszej Louisiany – 1600 lat p.n.e. była punktem zbornym plemion z okolicy (wizualizacja). Forum
Książki

Nowa historia świata. Recenzja książki „Narodziny wszystkiego”

„Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” („The Dawn of Everything: A New History of Humanity”),
David Graeber, David Wengrow,
Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2022mat. pr. „Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” („The Dawn of Everything: A New History of Humanity”), David Graeber, David Wengrow, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2022
Własność, rolnictwo, miasta i państwa – ich narodziny były dużo bardziej skomplikowane, niż sądziliśmy. Opisująca je „najważniejsza książka dekady” właśnie ukazuje się w Polsce.

„Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” to obszerna, wyjątkowa książka, która od chwili premiery w 2021 r. wywołała na świecie sporo zamieszania. Jej autorzy – amerykański antropolog David Graeber oraz brytyjski archeolog David Wengrow – przeanalizowali dane z wykopalisk i badań ludów pierwotnych znanych z historii oraz współcześnie żyjących. I doszli do wniosku, że nasze dotychczasowe wyobrażenia o początkach dziejów są fałszywe.

Pierwszym grzechem jest europocentryzm. Stąd ogromna waga, jaką autorzy przywiązują do relacji podróżników, a zwłaszcza jezuitów. Przyjechali oni w XVII w. z misją do Nowego Świata, by nieść „dobrą nowinę”, więc uczyli się języków rdzennych Amerykanów i wchodzili z lokalnymi mędrcami w dyskusje o świecie, Bogu, wartościach. Nie mogli się nadziwić, że umiejętność prowadzenia wywodu i logicznej argumentacji „dzikich” nie tylko nie ustępuje, lecz także przewyższa umiejętności przeciętnego „białego człowieka”.

Drugi grzech to patrzenie na przeszłość przez pryzmat dwóch skrajnych teorii umowy społecznej, sformułowanych przez Thomasa Hobbesa (1588–1679) oraz Jeana-Jacques’a Rousseau (1712–78). Brytyjczyk twierdził, że ludzie są z natury brutalni i dopiero cywilizacja, prawo oraz represyjne rządy twardej ręki kończą wojnę „wszystkich ze wszystkimi”. Francuz przekonywał, że ludzie najpierw żyli w pokojowych, egalitarnych grupkach łowców-zbieraczy, i tę idyllę zakończyło wprowadzenie rolnictwa. Małe gromady przekształciły się w plemiona, a te w społeczeństwa. Pojawiły się instytucje ograniczające wolność i tworzące podziały.

Większość badaczy wybiera jedną z tych opcji (wskazując czasem na religie jako najbardziej pierwotne źródło opresji). Wengrow i Graeber rozstrzygnięcie wojny między „jastrzębiami Hobbesa i gołębiami Rousseau” widzą inaczej. Ich zdaniem nasza genetyczna natura jest taka, jak pisze Hobbes, ale historia polityczna przypomina tę opisaną przez Rousseau.

Karnawał form

Autorzy książki opowiadają „inną, bardziej optymistyczną i interesującą historię” ostatnich 30 tys. lat. Opartą na odkryciach naukowych, które pokazują, że ewolucja ludzkich społeczności była bardzo zniuansowana. Przywołują na to mnóstwo nieznanych szerzej argumentów.

Przede wszystkim ten, że człowiek przed epoką neolitu wcale nie żył jedynie w małych grupkach, w których wszyscy byli sobie równi. Zawsze należały do nich także osoby, które z jakichś względów chowano w wyjątkowo bogatych grobach; poza tym wznoszono ziemne lub kamienne monumenty, co wymagało zaplanowanego, zorganizowanego i nadzorowanego wysiłku większej grupy ludzi.

Autorzy „Narodzin wszystkiego” piszą też, że „świat łowców-zbieraczy pełen był śmiałych społecznych eksperymentów, bardziej przypominających karnawał form politycznych niż to, co przekazuje szara, abstrakcyjna teoria ewolucji”. Dowodem są chociażby badane przez współczesnych antropologów ludy zbieracko-łowieckie, które umowę społeczną zmieniają w zależności od potrzeb i warunków. Nie zawsze dominuje wśród nich egalitaryzm, nie trzymają się ściśle jednego sposobu gospodarowania i rządzenia. Tak jest choćby w przypadku brazylijskiego ludu Nambikwara, badanego przez Claude’a Lévi-Straussa w latach 40. XX w., którego członkowie w porze suchej są nomadycznymi zbieraczami, a w deszczowej podporządkowują się wodzowi i zajmują ogrodnictwem.

Nie jest nowym odkryciem stwierdzenie, że kojarzony z umiejętnością uprawy roli, hodowli zwierząt i utrwalaniem się zwartych społeczności neolit nie był rewolucją, tylko pełnym meandrów procesem. Ale Graeber i Wengrow dorzucają własne wnioski – dotyczące np. własności prywatnej. Przytaczają mnóstwo dowodów na to, że ta idea niekoniecznie wiąże się z narodzinami rolnictwa. Być może nastąpiło to już w paleolicie.

Polecamy podkast pulsara

Agnieszka Krzemińska: Pomysłowy dzikus zrywa konceptualne kajdany
Jak to się stało, że straciliśmy dawną – by nie rzec pierwotną – pomysłowość i utknęliśmy w systemie społecznym tak dalekim od udanych eksperymentów, których dokonywaliśmy w przeszłości? Z Agnieszką Krzemińską rozmawiamy o książce „The Dawn of Everything: A New History of Humanity” Davida Graebera i Davida Wengrowa.

Nie był też neolit „nieodwracalnym krokiem w stronę nierówności, bo pierwsze społeczeństwa rolnicze były relatywnie wolne od stanowisk i hierarchii” – dodają autorzy. Być może to wcale nie rolnicy budowali pierwsze protomiasta (Karahan Tepe w Turcji wznieśli 11 tys. lat temu raczej stawiający pierwsze kroki hodowcy), a zajmujący się rolą i zwierzętami mieszkańcy słynnego Çatalhöyük do końca jego istnienia polowali. Na pewno też nie od razu powstanie miast doprowadziło do podziałów na klasy społeczne. Większość najstarszych ośrodków miejskich miała zadziwiająco egalitarny układ – bez akropoli i miejsc wyznaczonych dla „lepszych”.

Przy okazji autorzy dowodzą też mimochodem, jak ubogi jest nasz język opisu przeszłości. Zwłaszcza ten dotyczący mnogości trybów życia społecznego. Między „osadą” a „miastem” istniało całe spektrum innych stanów skupienia. Przykładem choćby Poverty Point, złożona struktura „urbanistyczna” położona na terenach dzisiejszej Louisiany. 1600 lat p.n.e. była okresowym punktem zbornym niezliczonych plemion z całej okolicy, czy gigantycznej osady eneolitycznej kultury trypolskiej (4200–2750 p.n.e.) w Ukrainie.

Matka wynalazku

Graeber i Wengrow zwracają też uwagę, że w naszych wyobrażeniach o przeszłości zupełnie nie ma kobiet. Tymczasem stosunek do nich i ich miejsce w społeczeństwach pierwotnych bywały bardzo różne. Dotyczy to również kwestii wolności i prawa do dysponowania własnym ciałem. Z pewnością były społeczeństwa, w których panie cieszyły się jeśli nie całkowitą równością, to przynajmniej rodzajem autonomii. Nie można też wykluczyć, że już w głębokim paleolicie mogły istnieć grupy, które miały silnie patriarchalne struktury.
Autorzy podkreślają, że badacze (mężczyźni) nie doceniali dotąd roli kobiet w wielkich procesach, jakie zachodziły u zarania dziejów. Niesłusznie, bo w końcu to one zajmowały się zbieractwem i to one mogły wpaść na pomysł uprawy roślin, których używały w kuchni. To one przygotowywały różne potrawy (jak placki i podpłomyki), a – wraz z pojawieniem się naczyń – zupy czy gulasze. „Za każdym razem, gdy zasiadamy do śniadania, prawdopodobnie korzystamy z wielu takich prehistorycznych wynalazków. Kto jako pierwszy wpadł na pomysł, że chleb lepiej urośnie, gdy doda się do niego te mikroorganizmy, które nazywamy drożdżami? Nie mamy pojęcia, ale jesteśmy niemal pewni, że była to kobieta”.

Brytyjczyk i Amerykanin zadają nawet pytanie, czy przypadkiem nie istnieje korelacja między większą równością płci a poziomem innowacji w danym społeczeństwie.

Wolność pionka

Pokazanie przeszłości w całej jej złożoności to zadanie karkołomne, a podważanie autorytetów – bardzo odważne. Można powiedzieć, że w „Narodzinach wszystkiego” dostaje się wszystkim wielkim, którzy w ostatnich czasach próbowali szkicować dzieje naszego gatunku – Jaredowi Diamondowi, Stevenowi Pinkerowi, Yuwalowi Harariemu. Nic dziwnego, że książka zaraz po ukazaniu się wywołała burzliwą debatę (jej główne wątki można prześledzić w anglojęzycznej Wikipedii). Chociaż doceniano generalny koncept i zachętę do spojrzenia na pewne zjawiska historyczne z innej strony, wskazywano jej słabości, wytykano błędy i uproszczenia. Wszędzie też przewijał się zarzut, że autorzy prezentują przeszłość przez pryzmat własnych poglądów politycznych. Zwłaszcza ­Greaber, który całe życie był aktywnym działaczem anarchistycznym.

Zgadzam się – w książce są błędy i uproszczenia. Zdarza się, że autorzy wybierają najbardziej pasujące do ich teorii datowanie albo koncepcję. Czasami też powołują się na nadal dyskutowane publikacje. Ale przy tak szeroko zakrojonym temacie jest to nie do uniknięcia. Co więcej, przeszłość i kultura to arcytrudna materia do badania – pełna luk i niejednoznaczna. Książka wyrywa z samozadowolenia i przekonania, że wszystko już wiadomo. Autorzy stawiają sobie za cel odnalezienie w naszych przodkach nie bezwolnych pionków wymyślonych przez nowożytnych naukowców zachodniej kultury, a prawdziwych, aktywnych, samostanowiących ludzi z całym bagażem ich człowieczeństwa. Zastanawiają się: „Co by było, gdybyśmy traktowali ludzi, od samego początku jak stworzenia obdarzone wyobraźnią, inteligencją i skłonne do zabawy?”.

Przede wszystkim zaś formułują zasadniczy problem, którego rozwiązania jeszcze nie znamy: „Zamiast pytać, skąd się wzięła nierówność, zaczniemy od pytania, dlaczego »nierówność« stała się takim problemem. (…) Skoro ludzie nie spędzili 95 proc. ewolucyjnej przeszłości w małych grupkach łowiecko-zbierackich, co robili przez ten czas? Skoro rolnictwo i miasta nie oznaczały powstania hierarchii i dominacji, co implikowały? Co naprawdę działo się w tych okresach, które postrzegamy jako moment powstania »państwa«? Odpowiedzi często bywają zaskakujące i sugerują, że historia człowieka nie jest zapisana w kamieniu, ale raczej pełna swobodnych możliwości, co do których dokonujemy różnych założeń. W pewnym sensie książka ta po prostu próbuje położyć podwaliny pod nową historię świata (…). Jako taka jest ona nierówna i niekompletna. Jednocześnie książka ta jest też czymś innym: wyprawą w poszukiwaniu właściwych pytań”.

Intelektualna podróż

We wstępie Wengrow przyznaje, że ich wspólna książka narodziła się „jako eksperyment, niemal zabawa, w której antropolog i archeolog próbowali zrekonstruować (…) wielki dialog o historii ludzkości, ale tym razem na podstawie współczesnych dowodów”. I to też jest wielka zaleta „Narodzin wszystkiego”. Czytelnik ma rzadką możliwość śledzenia zapisu dyskusji o procesach u zarania naszych dziejów, którą dwóch wybitnych naukowców toczyło przez 10 lat (bo tyle trwało pisanie książki). Poza tym po lekturze pozostaje z mnóstwem pytań, a przecież w nauce to często one są ważniejsze niż odpowiedzi.

„Zdając sobie sprawę, że nie chcemy kończyć intelektualnej podróży, w którą wyruszyliśmy, i że wiele konceptów przedstawionych w książce wymaga rozwinięcia i przytoczenia przykładów, planowaliśmy napisanie kolejnych jej części – co najmniej trzech” – pisze Wengrow. Będzie musiał do niego dołączyć inny śmiałek. David Graeber zmarł nagle 2 września 2021 r., trzy tygodnie po oddaniu książki do druku.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną