Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Getty Images
Struktura

Elias Canetti: Ten, który chciał się zezwierzęcić

Austriacki artysta budował uparcie literacki akcelerator, w którym rozpędzał do prędkości światła słowa, by bombardować nimi śmierć.

Był jednym z centralnych pisarzy mojej młodości. Bynajmniej nie został w tej młodości unieśmiertelniony w obrazie przynależnej mu wielkości. Przeżywałem „Auto da fe” i „Masę i władzę” nie jako klasyki do lekturowego odbębnienia, tylko jako całkiem realne instrukcje obsługi swojego życia, które widziałem gdzieś na antypodach społecznych koniunktur na tzw. udane życie. Pomagał mi Elias Canetti w chwilach rozlicznych, egzystencjalnych zwątpień. Ten zajadły „nieprzyjaciel śmierci” po prostu podnosił mnie z klęczek, kiedy adolescencyjne drżenie nie pozwalało mi zobaczyć horyzontów szerszych niż tylko ciemne otchłanie zbolałego ego. Trzymał mnie przy życiu z siłą paradoksów zebranych w wielkiej „Księdze przeciwko śmierci”. Mało jest w literaturze światowej podobnych dokumentów zbratania się z zaświatami, przy jednoczesnym zachowywaniu potężnej energii językowej zdeponowanej w krótkich, aforystycznych wymianach ciosów ze śmiertelnością rzeczy i ludzi tego świata.

Canetti budował uparcie literacki akcelerator, w którym rozpędza do prędkości światła słowa, by bombardować nimi śmierć. To nie jest księga ludzkiej bezbronności wobec skończoności życia. To raczej poligon, gdzie eksperymentuje się z jedyną bronią, jaką dysonujemy: językiem. Co więc z tymi istnieniami, które nie używają języka w jego ludzkim rozumieniu? Właśnie ukazała się książka, którą Canetti planował, niemniej ułożona została z fragmentów jego innych dzieł, już po jego śmierci. „O zwierzętach” w przekładzie Marii Przybyłowskiej pojawiło się w oficynie Wydawnictwa Pogranicze. Nie ukrywam, że rzuciłem się do lektury jak sęp na padlinę.

***

Zwierzęta już choćby dlatego są bardziej osobliwe niż my, bo doświadczają równie wiele, ale nie mogą o tym opowiedzieć. Mówiące zwierzę nie byłoby niczym więcej niż człowiek”. Chyba każdy opiekun psa czy kota potwierdzi to spostrzeżenie. Kiedy patrzę w oczy swojego kota, wiem, po prostu mam pewność, że skala jego egzystencjalnej trwogi w dziwnym, niemym sensie, łapie wspólną falę z lękiem, jaki odczuwam, odliczając czas jego życia. Czas przyspieszony, będący krótkim wyimkiem z mojej egzystencji. A przecież to zwierzęta stanowią o historii, są faktycznymi weteranami czasu. Pisze Canetti: „Jesteśmy bardziej zależni od zwierząt niż one od nas: one to nasza historia, my – ich śmierć. Kiedy już ich nie stanie, będziemy je wszystkie z mozołem wynajdywać spośród nas”.

Nie potrafię sobie wyobrazić takiej przyszłości. Ewidentnie jako ludzi nie stać nas na podobny eksperyment, gdyż jak wzmiankuje Canetti: „Drapieżne zwierzę żałoby: człowiek”. W głębokim sensie zawładnęliśmy – prawem brutalnej uzurpacji – śmiercią zwierząt, wywłaszczając ją z domeny dobra wspólnego. Ten zadziwiający proces uczłowieczenia śmierci zwierząt doskonale oddaje taki fragment: „Nic nie jest bardziej wspólne dla ludzi i zwierząt niż miłość. Śmierć stała się w wypadku człowieka czymś innym. Tak bardzo nią zawładnął, że dźwiga ją teraz za wszystkich. Natomiast połączenie śmierci z miłością ma charakter estetyczny. To, że ta fuzja zwiększyła wartość śmierci, jest jej grzechem, jednym z najcięższych, którego niczym nie da się odpokutować”. A przecież niczego innego nie próbuje Canetii w „O zwierzętach” jak tylko odprawiać ciągłą, językową pokutę za krzywdy, jakie im wyrządzamy, przy pełnej świadomości jak bardzo formalna i luksusowa to pokuta.

Niczego nie pragnie bardziej niż „zezwierzęcić się”, a pragnienie to wypowiadane jest w klarownym do bólu passusie: „Oddałbym wiele lat mojego życia za to, żeby stać się na krótko zwierzęciem”. To pragnienie faktycznie czyni go humanistą à rebours i uwalnia od przekleństwa sponiewieranej przez nasz gatunek etyki. Zwierzęta są dla Canettiego lustrem, w którym odbija się upadek człowieka: „Wymyślić, co godnego pochwały znalazłyby zwierzęta w człowieku”. Niczego takiego nawet nie próbuje szukać. Napięcie, jakie organizuje relację świata ludzkiego do zwierzęcego najwidoczniej, oparte jest na ciągłym rabunku: „Jaka zdumiewająca hierarchia panuje wśród zwierząt! Człowiek widzi w nich takie cechy, jakie im ukradł”. Mało tego. Dla Canettiego zwierzęta są faktycznymi dawcami norm etycznych, dekretowanych w nieznanym nam języku empatii będącej transgresją porządku ludzkiej mowy, a dostępnej nam jedynie w analogii do naszych – dajmy na to – dekalogicznych fantazji: „Chrześcijaństwo zwierząt: zmiłowanie nad ludźmi”. To zmiłowanie faktycznie dotyczyłoby nadwyżki okrucieństwa w biosferze, do jakiego jest zdolny tylko człowiek, o czym dobitnie stanowią kongenialne, dwa aforyzmy: „Pokaż mi złe ryby, mówi dziecko, wskazując na zęby rekinów, po czym dotyka palcem własnych zębów”. I chwilę dalej: „To, co wstrząsa tobą na widok każdego zwierzęcia, to twoja niedosiężność. Zwierzę mogłoby cię może zjeść, ale nigdy cię nie wyczerpie”. Zasadniczy, podwójny sens, jaki chowa się w słowie „wyczerpanie” na dobra sprawę jest tą – trudno uchwytną – granicą, jakiej nigdy wzajemnie – my ludzie i zwierzęta – nie pokonamy. Chodziłyby oczywiście o grę na wyczerpanie i grę o przetrwanie. Tą pierwszą prowadzimy z uporem godnym prawdziwych barbarzyńców, druga natomiast wydaje się przez zwierzęta przegrana. Być może w imieniu przegranych pisze Canetti jeden z piękniejszych swoich aforyzmów: „Zwierzę, które ratuje ludzi przed zagładą – jedno zwierzę, a jakie wspomnienia zachowuje o upadłej ludzkości!”.

***

Z racji problematycznego charakteru książki „O zwierzętach”, każdy z odnajdzie w niej echa całości działa Canettiego. Ten destylat okazuje się jednak czymś niezmiernie na czasie. Obserwujemy powrót literatury upominającej się o ponowne zawiązanie przymierza ze środowiskiem naturalnym, które doprowadziliśmy pod próg apokaliptycznego wyczerpania. Sęk w tym, że książka Canettiego jest czymś znacznie więcej niż moralnie słuszną interwencją, przybywającą zza grobu niczym podzwonne dla świata, jakim go zniszczyliśmy. Zwierzęta Canettiego to nie istnienia epistemologicznie od nas uboższe. Wręcz przeciwnie. Odnalazłem w tej książce dokładnie to, co przed wieloma laty: faktycznych bohaterów trwania na tym najgorszym ze światów.

To istnienia, które nie są skłonne do fraternizacji, godne w swojej, czasem wyniosłej i dumnej, obcości. To my żebrzemy o ich uwagę, próbując komunikować własną znikliwość i zniszczalność. Próbujemy wkupić się w ich łaski, a kiedy to się nie udaje, do zaproponowania mamy tylko przemoc. Przejmujące świadectwo takiego stanu rzeczy daje Canetti: „Nie masz ani jednego przyjaciela wśród zwierząt. I ty to nazywasz życiem?”. Ostateczną klęską „spotkania innego rodzaju” okazuje się zapis: „Żadne zwierzę go nie rozpoznało. Nie budził zaufania w żadnym zwierzęciu. Wzbraniał się wziąć zwierzę na służbę”.

Patrząc w oczy mojego starego kota, zastanawiam się, czy przypadkiem nie wziąłem go na taką służbę? Co mu dałem faktycznie od siebie, poza z gruntu banalną potrzebą dzielenia się miłością, wyrażaną często w infantylnej potrzebie tulenia się? Na czym polegać mogło moje przywiązanie? Na szukaniu jakiegoś wspólnego języka, który można przeciwstawić śmierci? Wydaje się, że zamilkniecie, jest mową śmierci. Canetti temu zamilknięciu się sprzeciwia, zachowuje się tak, jakby język rozpraszał złowrogie milczenie i decentralizował powszechną władzę śmierci.

***

W głębokim sensie Canetti jest pisarzem religijnym wyzbytym nadziei, które pokładamy w religiach rozumianych jako opowieści przynoszące transcendentalną ulgę. Jako że nic wobec śmierci nie przynosi mu ulgi, dlatego postanawia ją możliwie długo zagadywać. W tym seansie zagadywania, którym okazuje się życie, szuka sprzymierzeńców, znajdując ich okazjonalnie chociażby w Hölderlinie, który wieszczył, „że w związku istot zniknie śmierć”.

Na ile związek ze zwierzętami daje nam ułudę takiego zniknięcia? Myślę, że takiej ułudy również potrzebowałem. Dziś, kiedy oczy mojego kota powoli stają się coraz mniej przejrzyste, a ruchy coraz bardziej bolesne, myślę, że jest w sentencji niemieckiego poety głęboki fałsz. Właśnie w związku istot chowa się śmierć. Zwierzęta po prostu uświadamiają nam jej wieczną obecność. Sposób gaśnięcia zwierząt, wyzbyty metafizycznych pretensji, to wciąż nieosiągalna dla człowieka klasa odchodzenia i faktycznie doświadczenie „Obcego”.

Pisze Canetti w „O zwierzętach” naszą wspólną konstytucję znikania: „Bogactwo wszystkich tych zwierząt i jedna zasada?”. Nie bez kozery tulimy zwierzęta odchodzące, wsłuchując się w ich gasnące serca. Chcemy przyszpilić je na tym jednym słowie, chcemy usłyszeć o tajemnej zasadzie, arche świata: „Wciąż oczekuje się od tchnienia zwierząt, ze uformuje się ono w nowe niesłychane słowa”.

Czytając Canettiego, odnoszę wrażenie, że zbliżył się na odległość wiorsty snu do tych słów, a ja po raz kolejny wróciłem do pisarza, który dysponował skalą empatii nieznaną gatunkowi ludzkiemu. Wróciłem do kogoś, kto ma prawo do zadawania pytań fundamentalnych nie tylko dla ludzi: „A gdyby zwierzętom udało się jednak pozbyć nas?”.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną