Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Mirosław Gryń / pulsar
Struktura

Dariusz Jemielniak proponuje: Naprawa nauki w dwunastu krokach

Osoba, która w przyszłym rządzie będzie odpowiedzialna za szkolnictwo wyższe, będzie miała ogromny kapitał zaufania środowiska akademickiego, ale też stanie przed bardzo poważnymi wyzwaniami. Pierwsze decyzje zdeterminują sytuację na dekady. Należałoby je podjąć z sensownymi priorytetami. Szkicuję tu takie, które uważam za pilne i/lub ważne.

1. Niezwłoczna rewizja KPO

W Hiszpanii ponad 30 proc. pieniędzy z KPO przeznaczone jest na naukę i badania. W Słowacji to 10 proc. Polska zaś nie doszła nawet do 1 proc.! A planowane nakłady skierowane są w dużej mierze do instytucji stworzonych w ciągu ostatnich lat. Przykładowo, Sieć Badawcza Łukasiewicz ma otrzymać kilkaset milionów euro, a Polska Akademia Nauk – nic. Pominięte są także zasadniczo uczelnie. To szaleństwo, bo z jednej złotówki wydanej na badania do gospodarki wraca średnio aż 13, co jest nieprawdopodobnie korzystną stopą zwrotu. A tymczasem w KPO dominują inne wydatki. W niektórych zaplanowanych działaniach, a także konkursach grantowych często, co prawda, jest mowa o możliwym udziale instytutów badawczych, ale już nie instytutów naukowych. Przez ten sprytny, a mało zauważalny dla laików zabieg z finansowania są wykluczone np. jednostki PAN. Być może nowy rząd będzie w stanie przeprowadzić niezbędne zmiany, ale czasu jest, niestety, bardzo mało.

2. Zmiany w punktacji

Konieczne jest wypracowanie metody oceniania naukowych czasopism przy udziale gremiów eksperckich, a do czasu jej powstania – wykorzystywanie ostatniej listy stworzonej z poszanowaniem prawa, a zatem za ministra Jarosława Gowina. Ekspertami muszą być osoby z faktycznym doświadczeniem publikacyjnym w wiodących czasopismach światowych danych dyscyplin. Złożone z nich zespoły będą mogły wypracować rzetelne rankingi – i powinny to zrobić z założeniem, że dane czasopismo może mieć wysoką rangę w jednej dyscyplinie, a niską w innej, bo tak właśnie to w nauce wygląda. Inaczej łatwo o absurdy. Potrzebne są dyscyplinarne listy czasopism, a nie jedna uniwersalna.

Zespoły, dodajmy, nie powinny działać, jak za ministra Gowina, na zasadzie pospolitego ruszenia, a w sposób stały, aktualizując oceny co najmniej raz w roku. Powinno też być jasne, że są uprawnione do skreślania czasopism z listy – to szczególnie istotne wobec tzw. czasopism drapieżnych (POLITYKA 41, 45, 49), które np. oprócz kilku numerów rocznie publikowanych w normalnym trybie wydają także numer specjalny, z tysiącami artykułów, podlegających jedynie iluzorycznemu procesowi recenzji.

Potrzebne jest także wprowadzenie rankingów wydawców monografii w ramach danych dyscyplin i większe niż obecnie zróżnicowanie ocen książek. Warto też założyć, że nauki społeczne i humanistyczne powinny podlegać ewaluacji na takich samych zasadach jak pozostałe, aby nie tworzyć z nich lokalnego skansenu, choć oczywiście z uwzględnieniem ich specyfiki.

3. Podwyżki, podwyżki, podwyżki

Realne wynagrodzenia naukowców spadły o 16 proc. w ciągu zaledwie czterech ostatnich lat, a i wcześniej były żenująco niskie. Dość powiedzieć, że minimalne zasadnicze wynagrodzenie profesora belwederskiego jest o kilkaset złotych niższe od średniej krajowej w sektorze przedsiębiorstw, a w przypadku asystentury – od pensji pracowników niewykwalifikowanych w sieciach dyskontowych.

Wprowadzenie podwyżek będzie niełatwe, bo przecież należą się one także choćby nauczycielom czy pielęgniarkom. Jednakże grozi nam postępujący drenaż mózgów. O dramatycznej sytuacji w szkołach doktorskich aż szkoda wspominać – z jednej strony wymaga się pełnoetatowego zaangażowania, z drugiej oferuje stypendium (na pierwszym roku) rzędu 2,5 tys. zł na rękę. Nie zawiera ono składki emerytalnej, a o takich zbytkach jak kredyt mieszkaniowy doktoranci i doktorantki mogą zapomnieć, nawet gdyby hipotetycznie uzbierali chałturami na wkład własny. Państwo od dziesięcioleci udaje, że płaci, oni udają, że zajmują się wyłącznie badaniami, a koszty społeczne poniosą kolejne pokolenia.

4. Jasny plan zwiększania wydatków na naukę

To kuriozalne, że od polskich naukowców i naukowczyń oczekuje się rezultatów na światowym poziomie, wydając na naukę połowę średniej europejskiej (wynoszącej ok. 2 proc. PKB). Żeby było zabawniej, w przeliczeniu na jedno euro wydatków efektywność polskich uczonych jest już obecnie dwukrotnie wyższa niż niemieckich. Przynajmniej jeśli oceni się je przez publikacje w bazie Scopus, która stanowiła podstawę systemu ewaluacyjnego, zanim ostatni minister zaczął go ręcznie demontować.

To oczywistość, ale do skutecznego uprawiania nauki potrzebne są także tak prozaiczne rzeczy, jak sprzęt, odczynniki, biuro, dostęp do baz danych czy środki na publikowanie w dobrych czasopismach open access. Jeśli rząd nie zdąży do końca roku zmienić projektu ustawy budżetowej, będziemy się nadal pogrążać w marazmie.

5. Przywrócenie rangi badaniom podstawowym

Narodowe Centrum Nauki, przyznające środki na najlepsze pomysły badawcze, jest jednym z niewielu udanych efektów transformacji nauki i szkolnictwa wyższego ostatniego ćwierćwiecza. Proces recenzji jest zazwyczaj merytoryczny. Regularnie włączają się weń recenzenci zagraniczni, a całość opiera się na mocno jakościowej ocenie pomysłów i wiarygodności ich autorów. Niestety, przy obecnym budżecie na granty z NCN liczyć może mniej niż co dziesiąty aplikujący, co oczywiście demotywuje i wywołuje negatywne emocje wśród przegranych. Szczególnie że odpadają nawet naprawdę dobre projekty. Jednocześnie równolegle do NCN działa Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, które w ostatnich latach zasłynęło licznymi aferami, a którego budżet jest wielokrotnie większy od NCN. Część programów NCBiR działa zapewne prawidłowo, ale same procesy recenzowania czy podejmowania decyzji grantowych wymagają radykalnego usprawnienia.

Do czasu gruntownych reform zasadne byłoby trwałe przesunięcie choćby 20 proc. budżetu NCBiR do dyspozycji NCN, co zwiększyłoby szanse sukcesu w tych konkursach grantowych, a przy okazji efektywność wydatków na badania. Ponadto, za wzór mając choćby amerykańską National Science Foundation, należy uruchomić program dla prac badawczo-rozwojowych bazujących na wizjonerskich badaniach podstawowych i charakteryzujących się wysokim stopniem ryzyka typu FET (Future Emerging Technologies).

6. Przegląd nowych instytucji

Ostatnio namnożyło się instytucji naukowych i paranaukowych: Sieć Badawcza Łukasiewicz, Akademia Kopernikańska, Instytut Dziedzictwa i Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego itd. (Niektórym zaś znacząco wzrosły budżety – dość powiedzieć, że Instytut Pamięci Narodowej ma obecnie do dyspozycji wielokrotnie więcej niż korporacja uczonych PAN).

Część z nowo powstałych organizacji sprawdziła się; można to powiedzieć chociażby o Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej. Wiele stanowi jednak po prostu przechowalnie dla działaczy lub kuźnie alternatywnych elit, o wątłych podstawach merytorycznych. Szybki audyt i likwidacja instytucji nieefektywnych lub dublujących to, co w polskiej nauce już działa, uwolni środki na wsparcie pozostałych.

7. Oszczędny zapał reformatorski

Polska ma to nieszczęście, że niemal każdy kolejny minister lub ministra nauki mają ambicje wprowadzenia rewolucji. Jeszcze przed wyborami ze strony przedstawicieli i przedstawicielek różnych ugrupowań padały zapowiedzi planowanych zmian (dyskutowałem o nich w serii podkastów „Co tam, PANie, w polityce (naukowej)?”). To oczywiste, że łatwiej zmieniać procedury i regulacje, niż np. zwiększać budżet. Niestety, polska nauka potrzebuje przede wszystkim inwestycji, w mniejszym stopniu kolejnego tasowania zasad. Jasne, dobrze by było, gdyby np. kryteria profesury i habilitacji były bardziej międzynarodowe (przykładowo, za granicą w procedurach związanych z awansem często wymaga się podania maksimum 10 swoich najważniejszych prac, podczas gdy w Polsce dorobek bywa mylony z urobkiem i przelicza się na kilogramy makulatury). Podobnie dobrze byłoby, gdyby prawo jednoznacznie uniemożliwiało polityczne odmowy nadania tytułu – jak w przypadku prof. Michała Bilewicza, którego nominacji prezydent nie podpisuje od 2019 r. Ustawodawca powinien przyjrzeć się także środowiskowemu projektowi ustawy o PAN z 2023 r. czy urealnić współczynniki kosztochłonności przy wyliczaniu subwencji dla niektórych dyscyplin.

Ale już np. demolka systemu awansowego i likwidacja stopnia doktora habilitowanego czy tytułu profesorskiego byłyby wylewaniem dziecka z kąpielą i równie dobrze mogłyby doprowadzić do jeszcze większej zaściankowości polskiej nauki i utrwalenia patologii. Koniec końców, obecnie i habilitacja, i profesura podlegają recenzjom zewnętrznym. Nie są one doskonałe, ale przynajmniej stanowią jakiś filtr, podczas gdy pozostawienie decyzji na poziomie uczelni znacznie bardziej uzależni młodszych badaczy od lokalnych klik. Już teraz natomiast osoby bez habilitacji mogą bez problemu tworzyć zespoły badawcze i pozyskiwać na nie finansowanie z NCN.

8. Gremia decyzyjne

O praktycznych aspektach pracy naukowej i funkcjonowania instytucji szkolnictwa wyższego w Polsce decydują gremia często z nadania politycznego. Zatem od tego, kto wchodzi w skład Rady NCN, Rady NCBiR, przez Komisję Ewaluacji Nauki, aż po Komitet Polityki Naukowej i inne podobne ciała, zależy całkiem sporo. Należy zadbać o to, aby w tych ciałach zasiadały przede wszystkim osoby z faktycznym dorobkiem naukowym, jak i doświadczeniem z zakresu governance. Długofalowo mechanizmy wyboru powinny zabezpieczać większość tych ciał przed ingerencjami politycznymi.

9. Głębsze zmiany w systemie ewaluacji

Obecnie w przypadku jednostek naukowych opiera się on przede wszystkim na ocenie ilościowej, czyli wspomnianych wyżej punktach. To efektywne ekonomicznie, ale nie wystarczające, bo tego typu oceny bibliometryczne nadają się przede wszystkim do statystycznego odsiewania słabeuszy, a nie realnego doceniania wybitnego dorobku. Można przecież uzupełnić to podejście oceną jakościową dokonywaną przez międzynarodowe komisje eksperckie. System taki nie musi kosztować fortuny, jak brytyjski RAE (Research Assessment Exercise), o ile wprowadzi się np. ocenę określonej liczby najlepszych publikacji wskazanych przez jednostkę. Aczkolwiek głębsza analiza da lepsze rezultaty – oczywiście pod warunkiem, że w komisjach będą prawdziwi, międzynarodowi eksperci i ekspertki.

Trzeba też zróżnicować oceny jednostek o różnej wielkości. Obecnie jest tak, że uczelniom najłatwiej poprawić swoje wyniki, zostawiając na stanowiskach naukowo-dydaktycznych jedynie garstkę najlepszych. Prowadzi to do porównywania np. jednostki z 15 uczonymi z taką, w której jest ich 50. Siłą rzeczy, w przypadku tej ostatniej znacznie trudniej o wyśrubowanie wysokiego średniego wyniku. Być może zarówno do ocen jakościowych, jak i do ustalania punktacji publikacji potrzebna jest osobna instytucja.

10. Specjalizacja uczelni

Obecny system ewaluacji jednostek naukowych zakłada jeden wzorzec działania: w zasadzie wszystkie uczelnie mają dążyć do światowych standardów. Nie ma sensownej oferty dla tych, które pełnią ważną funkcję dydaktyczną dla środowisk lokalnych, a w światowym wyścigu naukowym nigdy nie zaistnieją. Z kolei nawet największe osiągnięcia badawcze i naukowe rzadko pozwalają na stabilizację jednostkom, które chcą się skupić właśnie na nich. Podniesienie dotacji statutowej to niezbędny pierwszy krok, który pozwoli najlepszym naukowo na większą stabilizację. Ale dalsze różnicowanie możliwych ścieżek rozwoju uczelni w sposób niepreferujący jedynej słusznej to ważna sprawa.

11. Zwiększanie autonomii uczelni

Obecnie programy studiów są realizowane dosyć konserwatywnie. Są też przeładowane godzinami kontaktowymi, częściowo w wyniku uzusu, nie samych regulacji. Dość powiedzieć, że na Harvardzie studenci mają 3, maksimum 4 przedmioty w tygodniu, a większość czasu spędzają na przygotowaniu do zajęć i dyskusjach grupowych. W Polsce dominuje założenie, że studia mają się opierać przede wszystkim na wykładach i ćwiczeniach, a praca samodzielna i grupowa to dodatki.

Co więcej, polskie kierunki studiów są powiązane z uprawnieniami dyscyplinarnymi, co bardzo utrudnia uruchamianie nowoczesnych kierunków, otwartych na potrzeby współczesnego świata (moja uczelnia, uruchamiając program z zakresu zarządzania i sztucznej inteligencji, musiała formalnie umocować go w kierunku „zarządzanie”). Potrzeba większej elastyczności, a zwłaszcza wobec uczelni, które otrzymują najwyższe noty w ocenie dydaktyki. Warto wprowadzić dużo większą swobodę kształtowania programów i eksperymentowania z formami realizacji zajęć. Władzom uczelni należy dać daleko większą swobodę decyzyjną.

12. Likwidacja nieuczciwej konkurencji

W kraju jak grzyby po deszczu powstają niepubliczne uczelnie, oferujące dyplomy już nie tylko z zarządzania, ale nawet z medycyny. W wielu przypadkach mają one bardzo dyskusyjny, a wręcz groźnie niski poziom nauczania. Z drugiej strony najlepsze uczelnie niepubliczne i to o charakterze non profit (niekomercyjne), nawet jeżeli mają większy dorobek naukowy, wyższą jakość dydaktyki, a także lepszą efektywność kosztową niż przeciętne państwowe, nie mogą oferować studiów ze środków publicznych. Zarówno w edukacji szkolnej, jak i np. w służbie zdrowia pod tym względem regulacje są znacznie racjonalniejsze. W szkolnictwie wyższym jednak obawy uczelni publicznych przed konkurencją przeważają.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną