Uroczystość upamiętniająca osoby zmarłe na raka zorganizowana w lipcu 2023 roku w Las Cruces w Nowym Meksyku przez Tularosa Basin Downwinders Consortium. Mieszkańcy Nowego Meksyku narażeni na kontakt z opadem radioaktywnym z testu Trinity nigdy nie otrzymali wsparcia ze strony rządu. Uroczystość upamiętniająca osoby zmarłe na raka zorganizowana w lipcu 2023 roku w Las Cruces w Nowym Meksyku przez Tularosa Basin Downwinders Consortium. Mieszkańcy Nowego Meksyku narażeni na kontakt z opadem radioaktywnym z testu Trinity nigdy nie otrzymali wsparcia ze strony rządu. Nina Berman
Technologia

Oślepieni, naiwni, oburzeni. Ludzie z amerykańskich kolonii nuklearnych

Przed nowym wyścigiem zbrojeń przyjrzyjmy się skutkom poprzedniego. Swoją podróż zacząłem w miejscu odległym o godzinę jazdy od mojego domu, w faktycznym i symbolicznym miejscu narodzin tej ery. „Los Alamos – tu rodzą się odkrycia” – głosi napis przy wjeździe do tego miejsca. W swoim reportażu pisze Abe Streep.

Zamiar polegał na całkowitej i nieodwracalnej zmianie koncepcji mocarstwowej potęgi. Gdy podczas II wojny światowej amerykańska armia zorganizowała zespół naukowców kierowany przez fizyka J. Roberta Oppenheimera, który miał zbudować bombę jądrową, zanim uczynią to naziści, wiele osób zaangażowanych w to przedsięwzięcie postrzegało swoje wysiłki jak misję. Projekt Manhattan – pisał Richard Rhodes, laureat Pulitzera za książkę Jak powstała bomba atomowa – „był od początku motywowany nie złą wolą lub nienawiścią, ale nadzieją na lepszy świat”. Sam Oppenheimer powiedział kiedyś: „Bomba atomowa tak podwyższyła stawkę w grze o władzę, że uczyniła niewyobrażalną przyszłą wojnę. Jakbyśmy pokonali ostatni kawałek ścieżki do przełęczy górskiej, za którą zaczyna się inna kraina”.

Dzisiaj żyjemy w tej innej krainie, w której panuje przekonanie, że sama obecność broni nuklearnej wyklucza jej użycie. Jeśli jeden kraj to uczyni, wyda tym samym wyrok śmierci na ludzkość.

Jeszcze 15 lat temu na świecie panował klimat sprzyjający nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Wydawało się, że jest to klimat trwały. Nawet amerykańscy sekretarze stanu z czasów zimnej wojny opowiadali się za ostatecznym zredukowaniem arsenałów nuklearnych. Były prezydent Barack Obama, przejmując urząd w listopadzie 2009 roku, chciał świata bez broni jądrowej i dążył do podpisania nowego traktatu z Rosją ograniczającego liczbę głowic jądrowych gotowych do odpalenia. Jednak po dekadach wysiłków rozbrojeniowych i redukowania presji, śruba ponownie się dokręca. Rosja zawiesiła udział w traktacie rozbrojeniowym START, a Chiny prawdopodobnie zwiększają rozmiary swojego arsenału nuklearnego.

Najbardziej kontrowersyjnym elementem triady są międzykontynentalne pociski balistyczne IcBM (intercontinental ballistic missile).Nina BermanNajbardziej kontrowersyjnym elementem triady są międzykontynentalne pociski balistyczne IcBM (intercontinental ballistic missile).

Jeśli chodzi o USA, to, owszem, rozpoczęły one przygotowania do zmniejszenia łącznej liczby głowic nuklearnych, ale równocześnie zaplanowały wymianę istniejącej broni atomowej oraz zmodernizowanie środków jej przenoszenia. Broń, która została zaprojektowana dekady temu, zaczęła się starzeć, a koszt jej serwisowania wzrósł do setek milionów dolarów rocznie. Dlatego w 2010 roku Kongres autoryzował unowocześnienie amerykańskiej triady nuklearnej składającej się z systemów lądowych, morskich i powietrznych.

Najbardziej kontrowersyjnym elementem tej triady są międzykontynentalne pociski balistyczne IcBM (intercontinental ballistic missile). System składa się z setek głowic rozmieszczonych w 450 podziemnych silosach w stanach: Montana, Dakota Północna, Wyoming, Kolorado i Nebraska. Ponieważ pociski te – w przeciwieństwie do okrętów podziemnych i samolotów – mają stałe lokalizacje, postrzega się je jako potencjalnie wrażliwe na atak wroga; ponieważ są traktowane jako broń pierwszego uderzenia, istnieje obawa, że któryś z nich może zostać odpalony nieumyślnie; ponieważ są rozmieszczone na dużym terenie, mają znaczny wpływ na użytkowanie ziemi i politykę energetyczną. W 2015 roku generał James Mattis, który dwa lat później został amerykańskim sekretarzem obrony, podczas przesłuchania w senackiej komisji zasugerował, że armia rozważa rezygnację z lądowej części triady.

Tyle że mniej więcej w tym samym czasie Air Force Nuclear Weapons Center złożyło zamówienie na projekt i budowę nowej broni. Kontrakt wygrał Northrop Grumman, a w 2021 roku Kongres autoryzował pierwsze wydatki na odnowiony system ICbM, który nazwano Sentinel. Podobnie jak pociski Minuteman III, obecnie drzemiące w silosach, także rakiety balistyczne Sentinel będą poruszały się po parabolicznym łuku i mogły dolecieć do dowolnego miejsca na Ziemi, by je zniszczyć. Na system Sentinel ma zostać przeznaczonych 100 mld dolarów, ale będzie to dopiero pierwszy krok w inwestycjach dotyczących całej triady nuklearnej, szacowanych łącznie na 1,5 bln dolarów. Ta olbrzymia kwota zostanie niemal w całości przeznaczona na zwiększenie produkcji rdzeni plutonowych – zabójczych metalicznych kul tkwiących w środku głowic nuklearnych.

Czy postępując w ten sposób, USA przykręcają nieco mocniej śrubę, aby uspokoić sojuszników w obliczu nowej agresywnej polityki Rosji oraz rosnącej potęgi Chin? A może czynią tak, aby wzmacniać i promować liczącą wiele dekad agendę polityczną opartą na sile militarnej i zarazem dającą znaczne profity? Odpowiedź będzie różna w zależności, kogo zapytasz. Skutek będzie jednak taki sam. „Najbliższe dekady mogą być okresem boomu dla producentów broni jądrowej” – uważa Jeffrey Lewis, ekspert ds. broni jądrowej i profesor z Middlebury Institute of International Studies w Monterey w Kalifornii.

Robert Webster, zastępca dyrektora ds. broni atomowej w Los Alamos National Laboratory w Nowym Meksyku, podzielił się ze mną opinią, że Ameryka nie jest już tak zaawansowana, jak kiedyś w rozwijaniu broni jądrowej. „Dekady względnego spokoju sprawiły, że przestaliśmy o niej myśleć. A odstraszanie działa tylko wtedy, gdy wszyscy rywale znajdują się na tym samym poziomie rozwoju” – podkreśla. Globalni gracze traktują broń jądrową jak kartę przetargową, a historia uczy, że eskalacja w jednym kraju wywołuje reakcję innych. Najgorszy ze scenariuszy kończy się apokalipsą. Jednak nawet wtedy, gdy taki niestabilny pokój utrzymuje się na świecie, doświadczenie pokazuje, że budowa i utrzymanie arsenału nuklearnego – produkcja głowic i w rezultacie odpadów radioaktywnych – zmienia kraj. „Kto chce mieć własną broń atomową, ten słono za to płaci” – mówi Webster.

Takich rachunków do zapłacenia jest wiele – jedne koszty pojawiają się od razu, inne po pewnym czasie. Z chwilą uruchomienia w USA produkcji plutonu niektóre regiony ponoszą znacznie więcej ciężarów niż inne. Latem tego roku odwiedziłem miasto nadal wytwarzające broń, która – jak sądzono – nie będzie już dłużej potrzebna. Potem pojechałem do miejsca na Wielkich Równinach, gdzie pociski nuklearne rządzą lokalną gospodarką. Trafiłem też do kopalni ulokowanej 700 m pod powierzchnią pustyni, gdzie przechowuje się większość odpadów radioaktywnych powstających podczas produkcji plutonu. Chciałem porozmawiać z ludźmi żyjącymi w takich miejscach, aby w przededniu nowego wyścigu zbrojeń zrozumieć, jak era nuklearna zmieniła ich życie. Swoją podróż zacząłem w miejscu odległym o godzinę jazdy od mojego domu, w faktycznym i symbolicznym miejscu narodzin tej ery. „Los Alamos – tu rodzą się odkrycia” – głosi napis przy wjeździe do tego miejsca.

Los Alamos National Laboratory, Nowy Meksyk. – To miejsce wygląda, jakby było zainscenizowane, przypomina scenografię filmu: brązowe budynki, drzwi zabezpieczone kodami, przypominające namioty cyrkowe białe kopuły, pod którymi przechowuje się pojemniki z odpadami radioaktywnymi. Ośrodek Los Alamos National Laboratory (LANL) powstał wraz z sąsiadującym z nim miasteczkiem podczas II wojny światowej. Ulokowano go na płaskowzgórzu u stóp pasma górskiego Jemez. Rząd odkupił ziemię od osadników oraz rdzennych mieszkańców płaskowyżu Pajarito, rozciętego licznymi kanionami kończącymi się w dolinie, którą płynie Rio Grande, główna arteria wodna Nowego Meksyku.

Według Raymonda Marineza, dyrektora Wydziału Ochrony Środowiska i Dziedzictwa Kulturowego w miejscowości Pueblo de San Ildefonso, która graniczy z terenami należącymi do ośrodka, Indianie przekazali ziemię rządowi tylko na czas wojny. „Wiedza, jaką dysponujemy, znajomość historii oraz pozyskane przez nas informacje wskazują, że po zakończeniu projektu budowy bomby atomowej te ziemie, na których znajduje się Los Alamos, powinny zostać zwrócone” – powiedział mi Marinez.

John Morrison, burmistrz Kimball w stanie Nebraska, w biurze swojej firmy w sierpniu 2023 roku. Przez lata Kimball reklamował się jako światowa stolica pocisków balistycznych.Nina BermanJohn Morrison, burmistrz Kimball w stanie Nebraska, w biurze swojej firmy w sierpniu 2023 roku. Przez lata Kimball reklamował się jako światowa stolica pocisków balistycznych.

Góry Jemez mają pochodzenie wulkaniczne i bardzo bogatą faunę. Żyją tu łosie, niedźwiedzie, pustułki amerykańskie, kruki, jelenie oraz pstrągi. Od tysięcy lat rdzenni mieszkańcy tych ziem korzystali z tych dóbr przyrody – polowali, łowili ryby, zbierali drewno i modlili się do swoich bogów. W swoich pamiętnikach The Names, opublikowanych w 1976 roku, N. Scott Momaday, laureat Pulitzera wywodzący się z plemienia Kiowa, tak wspominał chłopięce lata spędzone w Jemez Pueblo: „Dziś, kiedy sięgam pamięcią do dawnych krajobrazów długiej doliny Jemez, wydaje mi się, że miałem przed sobą niemal cały świat”.

Oppenheimer zobaczył w płasko zwieńczonym wzniesieniu pod górami Jemez miejsce, gdzie naukowcy mogliby prowadzić swoje sekretne prace. Mieszkańcy pobliskich puebli zostali zatrudnieni do budowy miasteczka, a później prowadzili domy naukowcom. Podczas II wojny światowej laboratorium otrzymywało uran i pluton pochodzące z reaktorów w Oak Ridge w stanie Tennessee, a później też w Hanford Engineer Works w stanie Waszyngton, gdzie w 1944 roku uruchomiono pierwszy na świecie reaktor jądrowy w skali 1:1. Następnego lata bombowce zrzuciły dwie bomby na Japonię: uranową Little Boy nad Hiroszimą i plutonową Fat Man nad Nagasaki. Jesienią 1945 roku Oppenheimer zrezygnował z szefowania LANL, a jego zastępcą został Norris Bradbury, który uważał, że ośrodek powinien nadal działać i rozwijać broń jądrową jako środek odstraszający. Chociaż w kolejnych dekadach w Los Alamos rozszerzono zakres prowadzonych badań i zaczęto zajmować się nanotechnologią i klimatem, wciąż powstawały tu plutonowe rdzenie do broni nuklearnej.

W szczytowej fazie zimnej wojny USA produkowały około tysiąca takich rdzeni rocznie, większość w zakładach Rocky Flats Plant w Kolorado. Uran potrzebny do produkcji plutonu wydobywano w kopalniach Południowego Zachodu. Setki z nich znajdowały się na terenach należących do plemienia Navajo. W 1989 roku do Rocky Flats Plant wkroczyli agenci Federalnego Biura Śledczego, by weryfikować liczne doniesienia dotyczące naruszenia reguł bezpieczeństwa. Ostatecznie zakład w Kolorado zamknięto, a teren wokół niego zmieniono w rezerwat dzikiej przyrody, który dziś sąsiaduje z zadbanymi osiedlami mieszkaniowymi.

Po zamknięciu Rocky Flats w 2003 roku laboratorium w Los Alamos powróciło do swojej roli głównego producenta zapasowych rdzeni plutonowych. Wkrótce otrzymało zadanie wytworzenia pewnej ilości rdzeni na potrzeby okrętów podwodnych, ale projekt przerwano, gdy okazało się, że naukowcy ułożyli obok siebie pewną ilość plutonowych kul, aby zrobić im zdjęcie – teoretycznie mogło to doprowadzić do uruchomienia reakcji łańcuchowej.

Dzisiaj, jak się szacuje, w amerykańskich magazynach znajduje się około 20 tys. rdzeni plutonowych. Wiele z nich jest przechowywanych w zakładach Pantex w północnej części Teksasu. Przedmiotem debaty jest skuteczność rdzeni trzymanych przez wiele dekad w magazynach. Pluton jest produkowany dopiero od około 80 lat, a w USA zaprzestano testów broni jądrowej na początku lat 90. „W pewnym sensie trwa teraz eksperyment, który pokaże, jak takie ładunki się starzeją” – mówi Webster.

Wiele badań wskazuje, że zmagazynowane przez Amerykę rdzenie plutonowe pozostaną sprawne jeszcze przez bardzo długi czas. „Naszym zdaniem nie ma powodu, aby w tej chwili uruchamiać produkcję nowych rdzeni w skali proponowanej przez rząd” – mówi Dylan Spaulding, starszy naukowiec ds. bezpieczeństwa globalnego w Union of Concerned Scientists, który wcześniej prowadził badania zarówno w LANL, jak i w Lawrence Livermore National Laboratory w Kalifornii.

Ale National Nuclear Security Administration (NNSA) utrzymuje, że takie odświeżenie zapasów jest konieczne, aby po pierwsze, wyeliminować ryzyko związane z rozpadem promieniotwórczym, i po drugie, podtrzymać instytucjonalną wiedzę ekspercką, która ma kluczowe znacznie w nagłych sytuacjach. U.S. Air Force twierdzi też, że zmodernizowanie systemu ICbM będzie mniej kosztowne niż utrzymywanie w sprawności systemu Minuteman III.

W 2018 roku zdecydowano, że LANL powinien do 2026 osiągnąć gotowość do produkcji 30 rdzeni plutonowych rocznie. (Nowy zakład w Karolinie Południowej, którego budowa trwa, ma docelowo produkować rocznie 50 rdzeni.) Będą wytwarzane z plutonu pochodzącego z recyklingu starych zapasów ładunków jądrowych znajdujących się w zakładach Pantex, a potem umieszczane w nowo zaprojektowanych głowicach. Po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny USA zbudują od zera taką głowicę noszącą kod W87–1. To ona będzie umieszczana na pociskach balistycznych Sentinel.

Aby w Los Alamos dało się uruchomić produkcję nowych rdzeni, budżet programu nuklearnego realizowanego w laboratorium zwiększono do 3,5 mld dolarów rocznie – to więcej niż jedna trzecia rocznego budżetu stanu Nowy Meksyk. Webster zapowiada, że jego zespół postara się wyprodukować pierwszy plutonowy rdzeń już w 2024 roku, ale według Government Accountability Office projekt jest opóźniony. Laboratorium zamierza zatrudnić 1400 osób, a miasto Los Alamos szuka dla nich mieszkań. To może być trudne, ponieważ północny Nowy Meksyk jest od pewnego czasu kolonizowany przez zamożnych przybyszy. Mediana dochodów gospodarstw domowych w hrabstwie Los Alamos przekracza 100 tys. dolarów, a jego władze chwalą się, że „poziom wykształcenia jest w nim najwyższy wśród wspólnot lokalnych na świecie”.

Podczas gdy w Los Alamos trwają przymiarki do nowego projektu, sąsiednie hrabstwa, z których wiele klepie biedę, wciąż muszą radzić sobie ze skutkami tego, co działo się w LANL wiele dekad temu. W czasach Projektu Manhattan przepisy środowiskowe prawie nie istniały, a pracownicy laboratorium często zakopywali odpady radioaktywne w ziemi. Wewnątrz Strefy A – dawnego centrum badań nuklearnych – wciąż znajdują się doły i szyby wypełnione chemikaliami.

Departament Energii usunął materiały radioaktywne oraz skażoną glebę w wielu innych rejonach hrabstwa Los Alamos, ale w przypadku Strefy A zaproponowano strategię polegającą na wykopaniu dołów, wrzucaniu tam odpadów i zasypaniu dziur. Stan Nowy Meksyk temu się sprzeciwił. „Poprosiliśmy rząd, żeby odkopał te odpady i prawidłowo unieszkodliwił” – mówi Neelam Dhawan, specjalista w Biurze ds. Niebezpiecznych Odpadów, które podlega pod stanowy Wydział Środowiska.

Webster twierdzi, że produkcja nowych rdzeni będzie znacznie bezpieczniejsza dla otoczenia, ponieważ dziś wiadomo znacznie więcej o zagrożeniach związanych z odpadami promieniotwórczymi. Los Alamos jest regularnie kontrolowane przez Defense Nuclear Facilities Safety Board, rządową instytucję, która wykryła wiele naruszeń przepisów środowiskowych i protokołów postępowań. W raporcie z 8 sierpnia 2023 roku poinformwano, że inspektorzy wykryli materiał promieniotwórczy na obuwiu ochronnym jednego z pracowników. Pod koniec tego samego miesiąca elektrycy podczas wymiany oświetlenia mieli kontakt ze szkodliwym dla zdrowia pyłem berylowym. W 2020 roku pracownik laboratorium zainhalował sproszkowany tlenek plutonu. W maju 2023 roku śledztwo prowadzone przez NNSA wykryło, że firma Triad National Security mająca uczestniczyć w produkcji rdzeni plutonowych, z którą laboratorium podpisało stosowny kontrakt, lekceważyła przepisy bezpieczeństwa. Firmę ukarano, ale współpracy z nią nie zerwano. Nadal jest zasilana miliardami dolarów publicznych pieniędzy.

Na poligonie Camp Guernsey w stanie Wyoming żołnierze trenują odbijanie od przeciwnika pojazdu przewożącego pocisk nuklearny.Nina BermanNa poligonie Camp Guernsey w stanie Wyoming żołnierze trenują odbijanie od przeciwnika pojazdu przewożącego pocisk nuklearny.

Webster kwestionuje jednak tezę, że LANL stało się ostatnio mniej bezpieczne. „Przeciwnie, tylko że teraz o każdym takim incydencie od razu dowiaduje się opinia publiczna. Laboratorium stało się bardziej transparentne pod tym względem” – przekonuje. Ale takie argumenty tylko częściowo przekonują mieszkańców i władze stanu, który wciąż nie wyszedł do końca z nuklearnego cienia. „Nowy Meksyk nie za bardzo ufa branży nuklearnej. Najpierw trzeba naprawić szkody już poczynione, bo inaczej nie będzie społecznej akceptacji dla planów, które chciałyby zrealizować władze federalne czy nawet stanowe” – mówi James Kenney, sekretarz stanowego Wydziału Środowiska.

F. E. Warren Air Force Base, Cheyenne w stanie Wyoming oraz Kimball w stanie Nebraska. – W zachodniej Nebrasce ludzie lubią tę swoją broń jądrową. W 1968 roku cywilne władze Kimball, miasta tytułującego się rakietowym centrum świata, poprosili dowództwo U.S. Air Force o odstąpienie jednej rakiety, by mogła stanąć w centrum miasta. Otrzymali pocisk Titan, poprzednika rakiet Minuteman. Lokalna gazeta była zachwycona: „Władze ustawiły olbrzymi pocisk na jednym ze skwerów, aby pokazać obywatelom, że ich starania nie były żartem”. W tamtym czasie Kimball przeżywał okres rozkwitu za sprawą inwestycji w silosy nuklearne nadzorowane przez wojskowych z bazy lotniczej F. E. Warren Air Force Base znajdującej się pod niedalekim Cheyenne w stanie Wyoming. Potem jednak populacja hrabstwa Kimball skurczyła się z 6000 mieszkańców w latach 70. do 3300 mieszkańców obecnie. John Morrisom, burmistrz Kimball, który jest zarazem właścicielem stacji benzynowej i parkingu dla kamperów, powiedział mi, że projekt Sentinel znów ściągnie tu ludzi i firmy. Baza lotnicza im. Warrena (tak nazywał się pierwszy gubernator Wyoming) jest jedną z trzech, które jako pierwsze mają otrzymać pociski Sentinel, a Northrop Grumman opracowuje dla niej projekt nowego ośrodka dowodzenia. Będzie tu ulokowane jedno z centrów systemu ICbM połączonego gęstą siecią linii do przesyłania danych i przekazywania rozkazów.

53-letnie pociski Minuteman pozostaną w wyrzutniach, ale za parę lat do Bazy Warrena mają trafić pierwsze rakiety Sentinel, które zapewne przyjadą tu w szczelnych pojemnikach. Specjalny mobilny pojazd zawiezie je na ogrodzony kawałek pola w pobliżu gospodarstwa rolnego. Za ogrodzeniem znajduje się ukryty w ziemi betonowy silos. Operatorzy pojazdu ustawią pocisk w pozycji pionowej, a następnie opuszczą go do silosu. Tam będzie czekał na przyjazd głowicy bojowej.

Jeśli wziąć pod uwagę rozlokowanie silosów w terenie, można pomyśleć o nich, jak o niosących śmierć nasionach wysianych na prerii. Jednak ludzie, którzy je obsługują, patrzą na nie inaczej. „Nam kojarzą się z rodzicami i dziećmi” – mówi major Cory Seaton, 33-letni żołnierz z Bazy Warrena. „Dzieckiem” jest ukryta pod ziemią wyrzutnia rakietowa, razem z silosem i pociskiem. „Rodzicami” są wojskowi obsługujący wyrzutnię, na zmianę pełniący służbę w bunkrze ulokowanym osiem pięter pod ziemią, którego główną część stanowi hermetyczna kapsuła, gdzie znajdują się trzy przełączniki i klucz. Ich równoczesne włączenie oraz przekręcenie klucza uruchamia wyrzutnię.

Operatorzy pocisków balistycznych, których spotkałem w Bazie Warrena, byli młodymi ludźmi. Jeden z nich – podporucznik Gavin Jones – miał 23 lata i twarz dziecka. Zdecydował się na taką służbę, ponieważ chce w ten sposób zarobić na naukę w koledżu, a poza tym lubi mieć zorganizowane życie. „Wielu moich przyjaciół wciąż nie wie, w którą iść stronę” – powiedział mi. Jego partnerem na służbie jest 28-letni porucznik Joshua Wuthrich. „Chciałem robić coś, co ma znaczenie” – tłumaczył mi. Wuthrich zainteresował się bronią jądrową, gdy jako dziecko dowiedział się o Hiroszimie. „Zatrzymała wojnę w ciągu dwóch dni. Im więcej dowiadywałem się na jej temat, tym bardziej ją lubiłem”.

Większość dyżuru upływa żołnierzom na serwisowaniu i testowaniu systemów bezpieczeństwa. Niewielu jest jednak chętnych do pracy w tych liczących już 60 lat obiektach. Sprzęt wewnątrz ciasnych pomieszczeń jest stary. Znajduje się tu kilka monitorów, pokrętła podobne do tych, jakie można zobaczyć na starym filmie z Jamesem Bondem. Jest też telefon na korbkę. Dopiero niedawno dane z wielu lat serwisowania wyrzutni przeniesiono z dyskietek na inne nośniki.

Na zewnątrz kapsuły, za ciężkimi stalowymi drzwiami znajduje się pomieszczenie techniczne z dwoma pracującymi głośno generatorami prądu; jeden z nich ma przewód wejściowy owinięty srebrną taśmą izolacyjną. Ściany pomieszczenia pokryte są graffiti m.in. przedstawiającym żołnierzy grających w golfa i upamiętniającm Kobe Bryanta. Dalej są przeciwwybuchowe drzwi zewnętrzne prowadzące do windy towarowej. Na ścianie jej szybu ktoś namalował mural przypominający sceny z postapokaliptycznej gry wideo Fellout oraz ostrzegł czytających: „Przygotujcie się na nuklearne pustkowie!”

Na początku 2023 roku ujawniono, że ponad 100 żołnierzy obsługujących wyrzutnie pocisków w Montanie zachorowało na nowotwory złośliwe, w tym tak rzadkie, jak chłoniak nieziarniczy. W odpowiedzi na te doniesienia U.S. Air Force poleciły wyczyścić dokładnie obiekty w Montanie, w których, jak się okazało, znajdowało się mnóstwo polichlorowanych bifenyli (PCB) – toksycznych związków chemicznych, które gromadziły się latami na urządzeniach umieszczonych w słabo wentylowanych kapsułach. Rzecznik sił powietrznych poinformował, że związki PCB znajdowały się również w 17 próbkach pobranych w Bazie Warrena, ale ich stężenie było poniżej progu bezpieczeństwa. Wojsko wciąż przeprowadza testy na obecność PCB i innych potencjalnie szkodliwych substancji.

W programie Sentinel nie zakłada się budowy nowych silosów, lecz przebudowę starych. Mają one głębokość 27 m i grube betonowe osłony, aby ukryty w nich pocisk balistyczny wytrzymał atak wroga. Jednak odnowione silosy będą się znajdowały nieco bliżej powierzchni i miały słabszą osłonę. (Northrop Grumman, który wygrał wart 13,3 mld dolarów kontrakt rządowy na zaprojektowanie całego systemu wraz z pociskami i wyrzutniami, nie ujawnił więcej szczegółów.). Gdy budowano pierwsze silosy, ich lokalizacja stanowiła tajemnicę państwową. Dziś tak nie jest. Rosja i Chiny wiedzą, gdzie się one znajdują. Dodatkowym środkiem zabezpieczenia wyrzutni mają być nowe, wielozadaniowe helikoptery wojskowe Grey Wolf dostarczane przez Boeinga. Są one o połowę szybsze od swoich poprzedników i zdolne do błyskawicznego reagowania na wszelkie zagrożenia dla silosów. Ale są też źródłem kontrowersji w niektórych miejscach.

Naszywka z bazy wojskowej F. E. Warren Air Force – jednej z trzech w USA nadzorujących naziemny system międzykontynentalnych pocisków balistycznych.Nina BermanNaszywka z bazy wojskowej F. E. Warren Air Force – jednej z trzech w USA nadzorujących naziemny system międzykontynentalnych pocisków balistycznych.

Obsługiwane przez Bazę Warrena silosy są rozmieszczone w stanach Wyoming, Nebraska i Kolorado. Łącznie zajmują powierzchnię około 25 tys. km2. Od wielu lat firmy produkujące energię wiatrową w Nebrasce podejmują próby uzyskania zgody na postawienie turbin w pobliżu silosów w tym stanie. Dotychczasowe regulacje U.S. Air Force mówiły o tym, że turbiny można lokalizować w odległości co najmniej 360 m od wyrzutni. I do tych przepisów dostosowywały swoje plany firmy energetyczne. Ostatnio jednak wojsko rozszerzyło strefę aż do 4 km z obawy, że obracające się łopaty turbin będą przeszkadzały nowym helikopterom. W rezultacie trzeba było jednak znacznie okroić plany budowy farmy wiatrowej, która miała być największa w całej Nebrasce. „Tłumaczą nam, że jest to konieczne do obrony kraju” – mówi Jim Young, właściciel gospodarstwa rolnego i ziemi w zachodniej Nebrasce, który wspiera projekt farmy wiatrowej, bo dzięki temu będzie płacił niższy podatek od nieruchomości. „Może tak, a może nie” – komentuje krótko.

Northrop Grumman zamierza zbudować miasteczko dla 2,5 tys. pracowników, którzy mają przebudować całą infrastrukturę telekomunikacyjną łączącą 150 silosów z centrum dowodzenia w Bazie Warrena. Będą to jednak ludzie zatrudnieni na czas wykonania tego zadania. Burmistrz Morrison wie, co to może oznaczać – tymczasowi robotnicy z takich miasteczek mają złą reputację. W Kimball już zaplanowano większe wydatki na policję lokalną.

Generalnie Morrison nie jest przeciwnikiem projektu. Może dzięki temu w parku pojawi się nowa rakieta? – rozmarzył się podczas rozmowy ze mną. Stary Titan stał tu długo, ale na początku lat 90. pojawili się wojskowi, którzy usunęli wierzchołek rakiety z obawy, że może on emitować szkodliwe promieniowanie. Zamontowano wtedy nowy czubek, ale uczyniono to tak niefachowo, że wiatr go zrzucił i rozbił o ziemię. W nieosłoniętym od góry wnętrzu Titana zagnieździły się gołębie. „Sporo było ich odchodów” – przyznaje Morrison. We wrześniu 2023 roku ostatecznie rozmontowano pocisk. Morrison początkowo chciał go zastąpić zarówno Sentinelem, jak i Minutemanem, ale powiedziano mu, że będą emitowały zbyt dużo promieniowania.

Dolina Rio Grande, Nowy Meksyk. – Nowy Meksyk słynie z niesamowitych zielonych papryczek chili, polowań na łosie, a także z okazjonalnych erupcji korupcji politycznej. Stan znany jest również ze spektakularnych billboardów. Kasyna promują młodych muzyków rockowych, a w Albuquerque pełno jest ogłoszeń prawników, którzy chętnie pomogą ci w uzyskaniu odszkodowania za odniesione urazy psychiczne i fizyczne. W latach 90., przejeżdżając przez stan, można było zobaczyć przy drodze taki oto napis: „WITAMY W NOWYM MEKSYKU, AMERYKAŃSKIEJ KOLONII NUKLEARNEJ”. Gdybyście dziś przejechali się po pueblach wokół Los Alamos, zobaczylibyście billboardy rozwieszane przez LANL. Ostatniego lata z jednej z takich reklam uśmiechała się młoda kobieta w laboratoryjnym uniformie i okularach. „Technicy kontroli promieniowania mają kluczowe znaczenie dla prac badawczych prowadzonych w LANL” – można było przeczytać na reklamie, wraz z informacją o szkoleniach prowadzonych w Northern New Mexico College.

Biochemik Michael Ketterer pobiera próbki ziemi w Truchas w stanie Nowy Meksyk, aby poszukać w nich plutonu – z testu Trinity, laboratorium w Los Alamos lub z poligonu atomowego w Nevadzie.Nina BermanBiochemik Michael Ketterer pobiera próbki ziemi w Truchas w stanie Nowy Meksyk, aby poszukać w nich plutonu – z testu Trinity, laboratorium w Los Alamos lub z poligonu atomowego w Nevadzie.

Zobaczyłem ten billboard w czerwcu 2023 roku, jadąc do osiedlowego klubu kultury Moving Arts Espańola w Pueblo Ohkay Owingeh. W środku zebrało się około 20 osób debatujących nad tym, w jaki sposób rząd powinien pozbyć się z Los Alamos odpadów radioaktywnych i chemicznych. Kucharze częstowali nas tostadami w świeżej salsie. Michael Mikolanis, który w Los Alamos kieruje lokalną placówką Biura Zarządzania Środowiskiem podległego Departamentowi Energii, z daleka wyróżniał się ubiorem – nosił marynarkę, krawat i olbrzymią turkusową bransoletę.

Mikolanis studiował inżynierię nuklearną, potem służył dwa lata na atomowym okręcie podwodnym, a następnie został specjalistą od utylizacji odpadów nuklearnych. Dwa lata temu wysłano go do Nowego Meksyku, aby wziął na siebie trudne zadanie poprawienia złożonych relacji pomiędzy miastem Oppenheimera a sąsiednimi miejscowościami. Dziennikarka Alicia Inez Guzmán z gazety „Searchlight New Mexico”, która dorastała w tej okolicy, napisała: „Potrzeba tu czegoś w rodzaju akrobatyki umysłowej, aby pogodzić tak różne opowieści – szansy i szkody, zastrzeżonej wiedzy i powszechnej zgody”.

Przez blisko dwie dekady Los Alamos używało sześciowartościowego chromu, aby nie dopuścić do odkładania się kamienia w wodnych chłodniach kominowych zakładu energetycznego zaopatrującego w prąd ośrodek nuklearny. Chrom jest toksyczny. W Los Alamos często pozbywano się ciekłych odpadów z chromem, wylewając je do kanionów wiodących ku dolinie Rio Grande. W 2004 roku naukowcy stwierdzili, że trucizna przeniknęła do gruntu, a następnie do wód gruntowych. Chociaż w Pueblo de San Ildefonso nie stwierdzono jeszcze skażenia, okazało się, że plama zanieczyszczonej chromem wody znajduje się niepokojąco blisko. „Nie mamy pojęcia, gdzie dokładnie ta trucizna przeniknęła do wód gruntowych” – mówi Dhawan.

Aby zmniejszyć ilość zanieczyszczeń w podejrzanej strefie, Departament Energii przeznaczył 120 mln dolarów na system monitoringu i oczyszczania. Jednymi odwiertami wydobywa się zanieczyszczoną wodę, usuwa z niej toksyczne związki, a potem ponownie wtłacza się ją pod ziemię innymi otworami. Jednakże stanowi eksperci środowiskowi zaczęli się ostatnio obawiać, że takie zastrzyki wody poddanej wcześniej dekontaminacji mogą przepchnąć w stronę San Ildefonso podziemną „plamę chromu”. Departament Energii wstrzymał więc czasowo wtłaczanie oczyszczonej wody. Planuje się wydrążenie kolejnego otworu monitorującego. Tymczasem „plama chromu” powoli się przesuwa.

W Los Alamos jest też wciąż materiał radioaktywny pochodzący z czasów Projektu Manhattan i zimnej wojny. Ten, jak to określa Departament Energii, „odziedziczony odpad” znajduje się w tych częściach LANL, gdzie kiedyś prowadzono najtajniejsze badania nad bronią jądrową. W Nowym Meksyku letnie deszcze bywają bardzo obfite i mogą powodować wezbrania wody, które zmieniają koryta rzek. W 1999 roku naukowcy z Los Alamos wykryli nienaturalnie duże stężenia plutonu i uranu w osadach na dnie zbiornika Cochiti znajdującego się na Rio Grande w pobliżu miejscowości Pueblo de Cochiti. Aby zatrzymać spływ wód powodziowych zanieczyszczonych plutonem i innymi radioaktywnymi odpadami, w 2000 roku zbudowano jazy, które miały przekierowywać deszczówkę na sztuczne mokradła, gdzie sprawdzano jej skład chemiczny.

Podczas obiadu Mikolanis mówił dużo o tym, że chciałby dostać od ludzi „kredyt zaufania” i w tym celu zamierza zwiększyć poziom jawności działań. Przyznał, że rząd zasłużył sobie na nieufność lokalnych społeczności, ale zaraz potem dodał, że ich wsparcie jest dziś konieczne. Mnie powiedział, że poziom plutonu na dnie zbiornika Cochiti był „tysiąckrotnie niższy od tego, który powoduje zagrożenie radiologiczne”. Zasugerował, że uran mógł pochodzić z niedalekiej kopalni. Nie wykluczył jednak ryzyka związanego z ekstremami pogodowymi. „Dlatego aparatura kontrolna i pomiarowa stale monitoruje sytuację i nie dopuścimy do powstania zagrożenia” – mówił.

Rzecz w tym, że ryzyka nie da się zredukować do zera. W Los Alamos długo bagatelizowano obawy lokalnych społeczności. Uspokajano je, twierdząc, że wszystkie odpady z czasów Projektu Manhattan zostały już w LANL zidentyfikowane. Jednak w 2020 roku robotnicy budowlani kopiący kanał ściekowy natknęli się na nagromadzenie odpadów, o którym nikt nie miał pojęcia. Okazało się, że zawierają pluton i uran. Rozmawiając ze mną, Mikolanis podkreślał z naciskiem, że uczciwie i niezwłocznie poinformował o tym fakcie sąsiadów Los Alamos. „Taka jawność i wiarygodność powinna zaprocentować w kontaktach z nimi, ponieważ niestety takie rzeczy mogą się zdarzać”.

W Moving Arts Espańola po przerwie obiadowej Mikolanis i jego ludzie przez blisko godzinę opowiadali o projektach dekontaminacji gruntów. W pomieszczeniu było ciemno, więc jego uczestnicy mieli spore problemy z robieniem zdjęć i notatek. Potem zostaliśmy zaproszeni do stolików, przy których uczestnicy spotkania mogli zadawać pytania Mikolanisowi, jego współpracownikom, innym ekspertom i przedstawicielom firm prowadzących prace w LANL. Na każdą rozmowę przewidziano 10 minut. Formuła przypominała trochę randkę błyskawiczną.

Większość rodziny Mary Martinez White zachorowała na raka; część zmarła z tego powodu. Przez długie lata Martinez dopominała się w Kongresie o wsparcie finansowe i medyczne dla osób, którym test Trinity odebrał zdrowie.Nina BermanWiększość rodziny Mary Martinez White zachorowała na raka; część zmarła z tego powodu. Przez długie lata Martinez dopominała się w Kongresie o wsparcie finansowe i medyczne dla osób, którym test Trinity odebrał zdrowie.

Usiadłem przy Kathy Wan Povi Sanchez, starszej mieszkance San Ildefonso i jednej z założycielek stowarzyszenia Tewa Women United. Srebrne włosy miała zaczesane do tyłu, a do naszyjnika z paciorków miała podpiętą maskę KN95. Jej pierwszym rozmówcą był Mike Narkter odpowiedzialny za komunikację w firmie, która jest podwykonawcą w realizowanym przez inną firmę i wartym 230 mln dolarów kontrakcie na oczyszczenie skażonych terenów. Narkter zapytał kobietę, jakie – jej zdaniem – działania powinno się podjąć najpierw.

Sanchez zaczęła od krótkiej lekcji historii – opowiadała o zaniedbaniach, jakich dopuścili się ci, którzy zrobili bombę, o braku szacunku dla miejsc kultu, o brudach degradujących ziemię, na której jej przodkowie z plemienia Tewa mieszkają od niepamiętnych czasów. „Wszystko, co trafi do ziemi, nie pozostanie w jednym miejscu, lecz rozejdzie się wokół” – stwierdziła. Odniosła się też negatywnie do finansowanego z publicznych funduszy i realizowanego w Northern New Mexico College kursu zawodowego dla osób chcących się zajmować odpadami radioaktywnymi – to o nim informowały billboardy.

Do najpilniej strzeżonych obiektów w Los Alamos należą te znajdujące się w Strefie G, położonej blisko ziem plemiennych San Ildefonso. Pracownicy laboratorium zajmują się tu plutonem wyprodukowanym wiele dekad temu. Ciekły odpad powstający podczas obróbki plutonu jest umieszczany w cemencie i dodatkowo jeszcze w osłonie ze wzmocnionego metalu. Pod osłoną jednej z białych kopuł pracuje pas transmisyjny, po którym suną metalowe rury, zmierzając w stronę urządzenia, które tnie je na mniejsze kawałki, a przypomina gigantyczną maszynę do cięcia cygar. Sanchez powiedziała mi, że usunięcie tych cementowo-metalowych pojemników to za mało. Zapytała Narktera, czy zgadza się z nią, a on przyznał, że „wciąż jest dużo roboty do zrobienia”. Chwilę później odezwał się brzęczyk i czas na zadanie kolejnego pytania minął.

Narkter zmienił stolik, a do naszego przysiadła się kobieta o nazwisku Sarah Chandler. Chciała się dowiedzieć od Sanchez, co ją najbardziej niepokoi. W odpowiedzi usłyszała, że kilka rzeczy. „Wciąż żyjemy w traumie, bo mijają dekady, a laboratorium i jego okolica nadal nie są oczyszczone” – mówiła Sanchez. Dodała, że laboratorium samo sobie szkodzi, bo „jest w swoich działaniach niechlujne i od początku jego przedstawiciele byli aroganccy”. Sugerowała, aby kierownictwo LANL zaczęło się częściej spotykać z przedstawicielami innych plemion w tej okolicy. Znów odezwał się brzęczyk i kolejna osoba usiadła przy stoliku Sanchez. Zadała jej pytanie, jakimi według niej zasadami należy się kierować podczas usuwania zanieczyszczeń. Potem byli kolejni rozmówcy. Wciąż o coś pytali, aż w końcu zirytowana Sanchez powiedziała, co naprawdę chciałaby zrobić z Los Alamos i programem nuklearnym: „Najlepiej wynieście się stąd i zabierzcie ze sobą cały ten brudny biznes”.

Na północ od Strefy G znajduje się stroma, głęboka rysa skalna o nazwie Mortandad Canyon. Przecina ona płaskowyż Pajarito i dociera do doliny Rio Grande. Tędy spływają wody deszczowe. Gdy Sanchez i jej mąż J. Gilbert Sanchez, były naczelnik puebla San Ildefonso, dorastali w tej okolicy w latach 50., często łowili ryby w rzece. Smażyli je potem i jedli. Aż nagle zakazano im jedzenia ryb z Rio Grande. Od tego dnia Sanchez przestał w niej łowić. „Jeśli dobrze zrozumiałem to, co nam mówiono, to po zakończeniu wojny ziemie zajęte na potrzeby LANL miały do nas wrócić” – powiedział mi Sanchez, gdy rozmawiałem z nim parę miesięcy później. „Wygląda na to, że wojna jeszcze się nie skończyła” – westchnął.

Basen Permski, na południu Nowego Meksyku. – Podczas gdy mieszkańcy miejscowości wokół Los Alamos mają mocno napięte relacje z amerykańskim przemysłem nuklearnym, o wiele mniejsze ciśnienie polityczne panuje tam, gdzie odpady radioaktywne są składowane w warstwach geologicznych. Głównym składowiskiem dla transuranowych zanieczyszczeń nuklearnych jest kopalnia Waste Isolation Pilot Plant (WIPP), znajdująca się na południu stanu Nowy Meksyk, pomiędzy miastami Carlsbad i Hobbs. „Ludzie zatrudnieni w WIPP tworzą silną społeczność” – podkreśla JJ Chavez, członek rady miejskiej Carlsbadu, który jest zatrudniony w WIPP jako główny inspektor ds. ochrony środowiska.

Latarnie zapalone podczas uroczystości upamiętniającej ofiary raka, która odbyła się w lipcu 2023 roku z inicjatywy Tularosa Basin Downwinders Consortium.Nina BermanLatarnie zapalone podczas uroczystości upamiętniającej ofiary raka, która odbyła się w lipcu 2023 roku z inicjatywy Tularosa Basin Downwinders Consortium.

Związki pomiędzy miastem a kopalnią liczą wiele dekad. Zanim dzięki szczelinowaniu hydraulicznemu okolica doczekała się boomu naftowego – wiercenia poziome i szczelinowanie hydrauliczne przeobraziły permski basen geologiczny ciągnący się przez Nowy Meksyk i Teksas w największe w USA złoże ropy naftowej – w pobliżu Carlsbadu wydobywano potas. Ponieważ rezerwy tego surowca się kończyły, władze miasta doszły do wniosku, że dzięki powstaniu docelowego składowiska odpadów nuklearnych można będzie uratować wiele miejsc pracy. W latach 70. zaczęto zabiegać w Waszyngtonie, by składowisko powstało właśnie tutaj. Kongres zgodził się na rozpoczęcie wstępnych badań i w 1981 roku górnicy rozpoczęli wiercenia. Ich celem była gruba na pół kilometra warstwa soli pozostawionych przez morze setki milionów lat temu w okresie permu. Ta olbrzymia solna formacja nie jest stabilna, więc nawiercony w jej wnętrzu tunel po pewnym czasie zapada się, a wszystko, co się w nim znajdzie, zostaje uwięzione na tysiąclecia. „Oto nasz największy skarb: sól” – mówi Farok Sharif, były prezes firmy Nuclear Waste Partnership, która do zeszłego roku zarządzała WIPP w ramach kontraktu z państwem.

Ostatecznie w 1992 roku Kongres przyjął ustawę Land Withdrawal Act, która zapaliła zielone światło dla powstania WIPP. Siedem lat później kopalnia zaczęła przyjmować pierwsze transporty odpadów. Przyjeżdżają w cylindrycznych stalowych pojemnikach, w których znajdują się 200-litrowe beczki wypełnione skażonymi materiałami. Pojemniki są przewożone na naczepach ciągniętych przez wielkie traktory. Docierają tu m.in. z Los Alamos. Jadą obok starych kopalni uranu i dalej na południe, obok pustyni, na której Oppenheimer i jego koledzy przeprowadzili w 1945 roku test pierwszej bomby atomowej.

WIPP znajduje się na rozległej równinie pośród dębów i kaktusów. Z ziemi wystają budynki szybów wentylacyjnych wtłaczających tlen pod ziemię. Po dotarciu do kopalni z beczek zostają zdjęte stalowe cylindry. Następnie podnośnik widłowy przenosi beczki do windy, która zwozi je pod ziemię, gdzie na głębokości setek metrów wydrążono sieć tuneli prowadzących do komór, które zgrupowano po siedem – każda taka siódemka tworzy osobny „panel”. Metalowe ogrodzenia chronią komory przed odpadającymi ze ścian bryłkami soli, aby te nie spadały zbyt szybko. Po złożeniu w komorach nuklearne śmieci będą czekały na zgniecenie przez sól. To samo stanie się z metalowymi zaporami.

Górnicy pracujący na dole noszą solidne kaski i potężne lampy czołowe. Poruszają się otwartymi pojazdami i z podnośników instalują stalowe osłony ścian. Ci, z którymi zjechałem, rozmawiali w szybie windowym o łowieniu ryb. Tymczasem na powierzchni panują zgiełk i hałas. Kosztem pół miliarda dolarów wznoszone są dwa duże budynki. W pierwszym będą znajdowały się filtry oczyszczające z soli powietrze odprowadzane z kopalni. W drugimj też będą filtry, ale te mają usuwać zanieczyszczenia promieniotwórcze ulatniające się spod ziemi.

Podczas zorganizowanej w sierpniu prezentacji przedstawiciele kopalni mówili, dość oględnie, o „zdarzeniach”, które wymusiły zainstalowanie tego nowego systemu wentylacyjnego: pożarze pojazdu i niedługo potem wycieku promieniotwórczym. Oba miały miejsce w 2014 roku. Przyczyną tego drugiego „zdarzenia” był wadliwie zaplombowany pojemnik, który przyjechał z Los Alamos. Nim tu przyjechałem, najpierw odbyłem rozmowę telefoniczną z przedstawicielem kopalni, który uspokajał mnie, że nowe inwestycje nie wiążą się z powiększeniem obiektu. Oficjalna wersja jest taka, że przechodzi on konieczną modernizację, by jak najsprawniej wypełnić odpadami przestrzeń, której rozmiary określa ustawa.

Jednak przeciwnicy modernizacji arsenału nuklearnego USA zwracają uwagę, że losy WIPP i Los Alamos są ze sobą ściśle powiązane, ponieważ uruchomienie produkcji nowych głowic wiąże się z koniecznością składowania nowych odpadów. Przez większość 2022 roku pomiędzy WIPP a stanem Nowy Meksyk trwały negocjacje dotyczące wydrążania dwóch kolejnych siedmiokomorowych „paneli”. Oprowadzający mnie po kopalni Ken Harrawood, prezes firmy SIMCO zarządzającej obecnie WIPP, wskazał palcem na mapę, mówiąc: „Nie powiększamy rozmiarów kopalni, ale w praktyce powiększamy zakres jej działania”.

„Nie, nie zwiększamy tego zakresu” – odpowiedział nasz przewodnik, rzecznik prasowy Departamentu Energii USA.

„Owszem, zwiększamy – odpowiedział Harrawood. – Dodajemy panele, by pomieścić zaaprobowaną już wcześniej ilość odpadów”.

Uderzyła mnie absurdalność tej wymiany zdań. Odpowiedzialność za realizację amerykańskiego programu nuklearnego jest rozłożona na rozmaite mniej lub bardziej biurokratyczne ciała; każde z nich wykonuje swoją część rozmaitych tajnych przedsięwzięć, na których opisanie używa akrobatycznego języka. Oficjele, którzy decydują o produkcji głowic, przywołują uspokajające frazy, takie jak „program modernizacji”, mając na myśli nowe wielkie inwestycje w triadę odstraszania; ludzie odpowiedzialni za usuwanie odpadów zapewniają o rzetelności i solidności swoich działań, nawet w obliczu niekontrolowanych „zdarzeń”; a dla wojskowych nadzorujących pociski z głowicami nuklearnymi są one po prostu „dziećmi”.

W 1987 roku feministyczna badaczka Carol Cohn opublikowała esej Sex and Death in the Rational World of Defense Intellectuals analizujący retorykę stosowaną przez przedstawicieli kompleksu nuklearnego. Cohn zwróciła uwagę na falliczny kształt pocisku balistycznego – „Jeśli rozbrojenie to kastracja, to czy prawdziwy mężczyzna może się zgodzić na coś takiego?” – oraz na bardziej subtelną lingwistyczną mimikrę, która – jak dowodziła – tłumaczy sam fakt istnienia broni atomowej jako czegoś korzystnego, nieuniknionego i poddanego pełnej kontroli. Ta gra pozorów jest prowadzona nadal. „W wielu instytucjach wciąż trwa zimna wojna – mówi Zia Mian, jeden z dyrektorów akademickiej inicjatywy Program on Science and Global Security na Princeton University. – Sposób myślenia pracujących tam ludzi pozostał ten sam”.

W październiku 2023 roku stan Nowy Meksyk wydał zgodę na wydrążenie przez WIPP dwóch nowych paneli, ale pod pewnymi warunkami: priorytetem ma być bezpieczeństwo składowania odpadów. A gdyby Kongres zdecydował o powiększeniu masy odpadów, które ma przyjąć kopalnia, wówczas Nowy Meksyk wdroży procedurę jej zamknięcia. Jednak Kenney, sekretarz stanowego Wydziału Środowiska, nie chciałby tego drugiego. „Czy dla sąsiadów LANL oraz dla pobliskiego miasta Sante Fe byłoby bezpieczniej, gdyby te odpady pozostały w Los Alamos? Nie sądzę.”

„To naprawdę bardzo ważny projekt dla kraju” – podkreśla Harrawood. Do jego realizacji potrzeba jednak wielu pracowników, których znalezienie stanowi wyzwanie w regionie, w którym można łatwo znaleźć dobrze płatną pracę w sektorze naftowym. Departament Energii USA przeznaczył 12 mln dolarów na szkolenia i treningi dla zainteresowanych osób. Są prowadzone w Southeast New Mexico College. David Porter, weteran branży nuklearnej z Idaho, mówi, że po wniesieniu opłaty w wysokości 5 tys. dolarów za czteromiesięczny kurs otrzymuje się dyplom technika kontroli radiologicznej i niemal od ręki ofertę pracy w WIPP lub w Los Alamos. Aby zwiększyć efektywność szkolenia, Porter usunął wszystkie zbędne przedmioty. „Nie uczymy tu angielskiego, socjologii czy psychologii. To czysto branżowy kurs. Jego uczestnicy w piątek dostają dyplomy, a w poniedziałek idą do pracy” – mówi. System rekrutacji jest centralnie zintegrowany. Aplikant może w formularzu zaznaczyć, czy woli pracować przy narodzinach plutonu, czy też w jego grobowcu.

Tularosa i miejsce testu Trinity, na południu Nowego Meksyku. – Podczas 40-minutowej wizyty w Bradbury Science Museum w Los Alamos można wielokrotnie obejrzeć pierwszą detonację bomby plutonowej. Wewnątrz budynku, w którym opowiedziana została historia ery jądrowej, pokazywane są filmy nakręcone podczas testu Trinity – eksplozji bomby zdetonowanej w 1945 roku na południu Nowego Meksyku, zanim podobnymi bombami uderzono w Hiroszimę i Nagasaki. Oglądana w zaciemnionej sali projekcyjnej detonacja „Gadżetu”, jak nazwano pierwszą bombę, dosłownie oślepia widza. Bardzo jasne światło wypełnia całe pomieszczenie. Światło, które zabiera i niszczy wszystko.

Bradbury Museum charakteryzuje miejsce, w którym przeprowadzono test Trinity, jako „odległe”. W USA często można się spotkać z takim określeniem terenów wiejskich, gdzie ludzi jest niewiele. Miejsce bezludne to miejsce „odległe”, bo daleko stąd do gęsto zamieszkanych obszarów. Ale o tym, czy coś jest dla ciebie „odległe” decyduje to, gdzie mieszkasz.

Park pocisków rakietowych na terenie poligonu rakietowego White Sands w Nowym Meksyku, gdzie w 1945 roku przeprowadzono test Trinity.Nina BermanPark pocisków rakietowych na terenie poligonu rakietowego White Sands w Nowym Meksyku, gdzie w 1945 roku przeprowadzono test Trinity.

Tularosa albo Tulie, jak mówią miejscowi, to niewielkie miasteczko zamieszkane przez 2,5 tys. osób położone na pustyni u stóp pasma Sacramento, około cztery godziny jazdy na południe od Los Alamos. Hiszpańscy osadnicy pojawili się tu w latach 60. i natychmiast weszli w konflikt z rdzennymi mieszkańcami tych ziem, Apaczami Mescalero, którzy wciąż żyją w pobliżu. Osadnicy i ich potomstwo założyli farmy, chodzili na msze do starego kościoła misyjnego i służyli w amerykańskiej armii. W 1945 roku, kiedy „Gadżet” Oppenheimera eksplodował około 100 km na północy zachód od Tularosy, podmuch rzucił jej mieszkańców na ziemię.

Niedługo w kalifornijskim ośrodku Lawrence Livermore National Laboratory rozpocznie pracę El Capitan – superkompter określany jako najpotężniejszy na świecie, który będzie wykonywał trójwymiarowe symulacje detonacji głowicy W87-1. Innymi słowy, El Capitan ma przeprowadzać wirtualne próby broni jądrowej. To pozwoli na rezygnację z prób rzeczywistych. „Koniec z nimi. Nie będą już nam potrzebne. Trzeba to było zatrzymać, bo powstawał po nich zbyt duży opad promieniotwórczy” – mówi Webster.

Mary Martinez White dorastała w Tularosie w latach 50. i 60. Jej ojciec pracował w bazie lotniczej Holloman Air Force Base w pobliżu Alamogordo, zajmując się tam zaopatrzeniem. Podczas testu Trinity jej rodzice mieszkali w Carrizozo, miasteczku zbudowanym przy linii kolejowej, znajdującym się jeszcze bliżej miejsca eksplozji niż Tularosa. Ojciec był dumny ze swojej pracy dla wojska, jednak zmarł na białaczkę. Kiedy White miała 10 lat, najbliższy przyjaciel jej brata, mający 27 lat, zmarł na to samo. Matkę i siostrę White również zabił nowotwór; pozostała trójka rodzeństwa też zachorowała na raka, ale pokonała chorobę.

Ci mieszkańcy stanów Nevada, Utah i Arizona, których zdrowie ucierpiało w wyniku prób jądrowych prowadzonych na poligonie Nevada Test Site – w USA określani jako „downwinders” – mogą od dawna występować do państwa o pomoc finansową w leczeniu. Takiego wsparcia nigdy nie doczekali się mieszkańcy Nowego Meksyku poszkodowani przez test Trinity.

White od lat lobbuje w tej sprawie w Kongresie. „W Nowym Meksyku mieszkają głównie ludzie kolorowi – mówi White. – Apacze Mescalero, Amerykanie meksykańskiego pochodzenia. Jesteśmy nieistotną populacją”. O swojej rodzinie mówi jednak, że jest patriotyczna. Jej siostrzeniec, których służył w Siłach Specjalnych USA, zginął w wojnie w Iraku. „To takie smutne, gdy się pomyśli, że rząd federalny interesuje się nami tylko wtedy, gdy czegoś od nas potrzebuje” – mówi z rezygnacją.

W 2023 roku w związku z premierą filmu Oppenheimer Christophera Nolana amerykański Senat zdecydował, że mieszkańcy Nowego Meksyku, którzy zachorowali na raka po tym, jak mieli kontakt z promieniowaniem wzbudzonym podczas testu Trinity, otrzymają 150 tys. dolarów odszkodowania oraz bezpłatną pomoc medyczną. Inicjatywa obejmuje także górników Navajo zatrudnionych w kopalniach uranu. Oni też nie otrzymali wcześniej żadnych świadczeń. Odpowiednie kwoty zostały zapisane w projektach ustaw dotyczących obronności. White jest ostrożną optymistką. „Jesteśmy bliżej celu niż kiedykolwiek wcześniej, chociaż pamiętamy też, jakie straty ponieśliśmy” – mówi. Irytuje ją, że dziś młodzi ludzie z miasteczek, takich jak Tularosa, są zachęcani do tego, by poszli na kursy zawodowe finansowane przez rząd, a potem zatrudnili się w branży nuklearnej. „Na nas testowano pierwsze bomby, a teraz nasze dzieci kusi się perspektywą pracy obarczonej ryzykiem napromieniowania.”

Czy odwiedziła kiedyś miejsce, gdzie przeprowadzono test Trinity? „Nie” – mówi. Nie miała takiej potrzeby. Ma poczucie, że spędziła tam całe życie.

Po wyjechaniu z Tularosy drogą, która wiedzie na północ, po niecałej godzinie dociera się do Carrizozo. Tam skręcamy na zachód. Pół godziny później jesteśmy w Bingham, gdzie rozstajemy się z asfaltem i jedziemy drogą gruntową prowadzącą na południe. Mijamy znaki zachęcające do zobaczenia Trinitite, zielonej, szklistej skały, która powstała podczas testu Trinity w wyniku przetopienia piasku. Wciąż jedziemy po rozległej równinie. Na południowym wschodzie majaczą szczyty gór Oscura, na południowym zachodzie wznosi się pasmo San Andres. Pośrodku, w centrum tej pustej przestrzeni, odnajdujemy miejsce, gdzie w 1945 roku niebo rozświetliła eksplozja, jakie świat wcześniej nie widział.

Gdybyście nie wiedzieli, czego szukacie, pomyślelibyście, że tu nic nie ma. Przestrzeń pusta niczym białe płótno, czekające aż ktoś je po swojemu zamaluje. To właśnie robią od pokoleń niektórzy Amerykanie z takimi miejscami. Zmieniają je po swojemu – ze złej woli, z naiwności, w nadziei na lepsze jutro. Biegniemy do przodu. Uciekamy od przeszłości. Powietrze drży od gorąca, zrywa się wiatr.


We współpracy z Niną Berman.

Świat Nauki 1.2024 (300389) z dnia 01.01.2024; Raport specjalny. Nowa era nuklearna; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Nuklearny cień"

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną