Mirosław Gryń / pulsar
Technologia

Rafael Mariano Grossi: Obawiam się, że ktoś w końcu użyje broni jądrowej

„List Einsteina”, który (nie)zmienił historii, zlicytowany za 3,9 mln dolarów
Struktura

„List Einsteina”, który (nie)zmienił historii, zlicytowany za 3,9 mln dolarów

Najpierw powstała węgiersko-włoska mafia i do współpracy skłoniła noblistę. Później udało jej się zyskać uwagę prezydenta USA. Z dokumentem, który doprowadził do opracowania bomby atomowej, wiąże się historia długa i skomplikowana. Kolejny jej akt rozegrał się właśnie w londyńskim domu aukcyjnym Christie’s. [Artykuł także do słuchania]

Szczególnie alarmujące jest to, że nawet kraje będące dotychczas mocnymi filarami zawartego w 1968 roku Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i jednocześnie posiadające odpowiednie technologie oraz zdolności, by ją stworzyć, zaczynają otwarcie rozważać zmianę swojego stanowiska – mówi Rafael Mariano Grossi, dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). [Artykuł także do słuchania]

grafika

Rafael Mariano Grossi to argentyński dyplomata i urzędnik międzynarodowy, pracował między innymi w Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) w Hadze. W 2019 r. został wybrany na stanowisko dyrektora generalnego Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) w Wiedniu. Szefem jego gabinetu jest polski dyplomata Jacek Bylica.

Marcin Rotkiewicz: – Dzień przed atakiem Izraela na Iran Rada Gubernatorów MAEA – w której zasiadają przedstawiciele 35 państw członkowskich – wezwała władze tego drugiego kraju do zdecydowanie lepszej współpracy z agencją. To konsekwencja krytycznego raportu MAEA na temat Iranu. Co on zawierał?

Rafael Mariano Grossi: – Odkryliśmy ślady uranu w loka­lizacjach, które nie zostały zadeklarowane jako miejsca prowadzenia działalności jądrowej w Iranie. Od dłuższego czasu staraliśmy się uzyskać wyczerpujące i technicznie wiarygodne wyjaśnienia, skąd się tam wzięły. Bez skutku. Mieliśmy też problemy z dostępem do danych z kamer monitorujących obiekty związane z energetyką jądrową.
W raporcie piszemy, że Iran zgromadził już znaczną ilość wysoko wzbogaconego uranu. Taką, która jest bardzo bliska poziomu niezbędnego do budowy bomby. Chociaż sam proces wzbogacania nie jest zakazany, to posiadanie uranu w takiej ilości ma bezprecedensowy charakter – żaden inny kraj nieposiadający broni jądrowej nie prowadzi podobnej działalności.

Chciałbym jednak uściślić, że nie jest to jeszcze równoznaczne ze skonstruowaniem broni jądrowej. Do tego potrzeba bardzo zaawansowanych systemów i komponentów. Niemniej ten zapas wzbogaconego uranu jest czymś, co trudno ignorować. Aczkolwiek MAEA nie jest instytucją, która formułuje oskarżenia, tylko informuje, jak wygląda sytuacja. Decyzja, co z tą wiedzą należy zrobić, nie należy do nas.

Dotychczas wydawało się, że sprawy idą powoli, ale w dobrym kierunku, bo Amerykanom w końcu uda się dogadać z Iranem w sprawie jego programu jądrowego. Mimo że prezydent Donald Trump za swojej pierwszej kadencji zerwał porozumienie z tym krajem. Wrócił jednak do negocjacji po ponownym objęciu urzędu. Wygląda na to, że atak Izraela przekreślił, przynajmniej na razie, wysiłki na rzecz porozumienia.

To, co się wydarzyło 13 czerwca, jest ogromnie niepokojące. Wielokrotnie oświadczałem, że obiekty jądrowe nigdy nie mogą być atakowane, niezależnie od kontekstu czy okoliczności, ponieważ mogłoby to zaszkodzić zarówno ludziom, jak i środowisku.

Co do negocjacji, to byłem przekonany, że fakt, iż USA i Iran rozmawiają ze sobą, stanowi oznakę woli dogadania się, co samo w sobie było pozytywne. Choć czasami różnie to wyglądało, bo bywały dni, kiedy szanse na porozumienie wydawały się większe, ale i takie, gdy malały. Prezydent Trump mówił jedno, Irańczycy odpowiadali czymś innym. Teraz jednak trudno formułować jakiekolwiek prognozy.

Jaką rolę odgrywała w tym procesie MAEA?

Nie jestem stroną rozmów politycznych, choć pozostaję w stałym kontakcie zarówno ze specjalnym wysłannikiem amerykańskiego prezydenta Steve’em Witkoffem, jak i z Irańczykami. Ale rola MAEA w kontekście jakiegokolwiek porozumienia byłaby kluczowa. Bez nas, czyli możliwości rzetelnej weryfikacji, każde ustalenie to tylko świstek papieru. Jesteśmy na miejscu, znamy wszystkie obiekty i Irańczyków oraz wiemy, kto za co odpowiada.

Nie wiadomo, czy atak Izraela powstrzyma Iran przed wyprodukowaniem bomby atomowej. Jakie miałoby to konsekwencje dla kwestii nierozprzestrzeniania broni jądrowej? Jak ocenia pan szanse, że liczba posiadających ją państw, których obecnie jest dziewięć, nie wzrośnie?

Są coraz mniejsze, co bardzo mnie martwi, nie tylko ze względu na Bliski Wschód, ale również w kontekście obecnej, nowej sytuacji międzynarodowej, między innymi w Europie.

Co ma pan na myśli?

Erozję dotychczasowych pewników architektury światowego bezpieczeństwa. Dlatego to, co było kiedyś tematem tabu, już nim nie jest. Coraz częściej publicznie dyskutuje się o broni jądrowej, czy to w kontekście rozszerzenia tak zwanego parasola nuklearnego przez sojuszników, którzy już ją mają, czy też dążenia do posiadania własnego potencjału odstraszania. Takie debaty toczą się nie tylko w Europie, ale również w niektórych rejonach Azji. Szczególnie alarmujące i nowe jest to, że nawet kraje będące dotychczas mocnymi filarami zawartego w 1968 r. Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i jednocześnie posiadające odpowiednie technologie oraz zdolności, by ją stworzyć, zaczynają otwarcie rozważać zmianę swojego stanowiska.

Jakie będą tego skutki?

Niestabilny świat, w którym zamiast obecnej, niewielkiej grupy państw nuklearnych mielibyśmy ich 20 czy nawet 30. To technicznie możliwe. A w takim scenariuszu użycie np. taktycznej broni jądrowej, czyli na mniejszą niż strategiczna skalę, stałoby się realną opcją w wielu konfliktach na świecie.

Kto ma broń?

Broń jądrową oficjalnie posiadają następujące państwa: Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny, dodatkowo: Indie, Pakistan, Korea Północna oraz Izrael, choć tego nie potwierdza ani temu nie zaprzecza.

W mojej opinii przeżywamy właśnie moment o ogromnych konsekwencjach dla nas wszystkich. Rozmontowanie systemu opartego na NPT, który – mimo swoich niedoskonałości – przez dekady skutecznie ograniczał rozprzestrzenianie broni jądrowej, byłoby tragicznym błędem. Dlatego często przypominam globalnym przywódcom o ich ogromnej odpowiedzialności za utrzymanie świata z mocno ograniczoną liczbą głowic nuklearnych.

Ta niestabilność ma też kolejny wymiar. MAEA powstała głównie po to, by wzmacniać bezpieczne i pokojowe wykorzystanie technologii jądrowej. Tymczasem wojna w Ukrainie pokazała, że elektrownie mogą stać się celem działań militarnych. Kiedy zaczął się pan obawiać o los tamtejszych reaktorów atomowych?

Gdy Rosjanie zajęli teren Czarnobyla oraz – na początku marca 2022 r. – Zaporoską Elektrownię Jądrową. Przede wszystkim z powodu zgromadzonych tam dużych ilości materiałów jądrowych. Nasza reakcja musiała być niemal natychmiastowa, więc pojechałem do Ukrainy już pod koniec marca 2022 r., pokonując setki kilometrów wzdłuż linii frontu w opancerzonym SUV-ie. Od tego momentu rozpoczęliśmy intensywne działania, by uniknąć wypadku jądrowego.

Na czym one polegały?

Początkowo nasze podejście było zbyt ambitne, bo dążyłem do utworzenia stref ochronnych wokół wszystkich elektrowni jądrowych. Szybko jednak zrozumiałem, że w konfrontacji o tak terytorialnym charakterze, z ciągłymi ruchami wojsk, tego typu rozwiązanie nie ma szans powodzenia.

Zmieniłem więc strategię i skoncentrowałem się na podejściu, które nazwałbym behawioralnym. Polegało ono na jasnym określeniu działań, których należy unikać, aby zapobiec wypadkowi nuklearnemu. Dotyczyły między innymi zakazu bezpośrednich ataków na elektrownie oraz ich militaryzacji. Negocjowaliśmy nawet kwestię konkretnego sprzętu wojskowego, gdyż np. obecność ciężkiej artylerii czy wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych na terenie elektrowni fundamentalnie zmieniłaby jej charakter. Stałaby się nie tylko potencjalnym celem, ale również miejscem, z którego można prowadzić działania militarne. Innymi słowy, istniało realne niebezpieczeństwo, że zostałaby wykorzystana jako swego rodzaju tarcza dla tego typu sprzętu, przekształcając się w bardzo potężną bazę wojskową. Strona konfliktu, która by coś takiego zrobiła, liczyłaby, że przeciwnik zawaha się przed atakiem. Nasze negocjacje miały zapobiec takiemu scenariuszowi.

Czy doprowadziły do podpisania formalnego porozumienia?

Nie, ale po kilku miesiącach starań udało nam się przekonać Rosję i Ukrainę do przestrzegania ustalonych reguł. Ponadto monitorowaniem porozumienia zajmuje się nasza misja ISAMZ (IAEA Support and Assistance Mission in Zaporizhzhia – przyp. red.), która cały czas jest obecna w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. MAEA ma też analogiczne kilkuosobowe ekipy ekspertów we wszystkich pozostałych ukraińskich elektrowniach jądrowych, które pracują pełną parą. Rotujemy je co kilka tygodni, zresztą głównie podróżując przez Polskę.

Co przede wszystkim przekonało obie strony do porozumienia?

Kluczowe okazało się znalezienie wspólnego mianownika, jakim jest uniknięcie wypadku jądrowego.

Mimo brutalnej wojny i faktu, że jedna ze stron jest ofiarą, a druga agresorem?

Tak, choć nie miejmy złudzeń, że element pragmatyki też tu zadziałał. Ukraina niezmiennie postrzega Zaporoską Elektrownię Jądrową, największą tego typu siłownię w Europie, jako kluczowy element swojej infrastruktury energetycznej. Jej sześć reaktorów dostarczało przed wojną 20 proc. energii elektrycznej kraju. Trudno zatem doszukać się interesu w zniszczeniu takiego obiektu. Rosjanie z kolei zamierzali włączyć tę elektrownię w swoją sieć energetyczną, ale nadal znajduje się w stanie „uśpienia”.

I pewnie będą chcieli to zrobić.

Tylko że jest między innymi poważny problem z chłodzeniem reaktorów wodą, którą czerpano ze Zbiornika Kachowskiego. Na skutek wysadzenia zapory na Dnieprze przez Rosjan poziom wody gwałtownie się w nim obniżył, co stwarza potencjalne zagrożenie dla systemów chłodzenia elektrowni.

To pierwszy przypadek w historii, gdy jeden kraj zajął zbrojnie działającą elektrownię jądrową innego państwa. Póki więc trwa wojna, nie bardzo wiadomo, kto ponosi odpowiedzialność za taki obiekt.

Niewątpliwie mamy do czynienia z precedensową i bardzo trudną sytuacją. Dlatego znów rozmawiałem w czerwcu na ten temat i w Kijowie z najwyższymi władzami Ukrainy i w Królewcu z delegacją rosyjską.

Jak zatem zareaguje MAEA, kiedy Rosjanie powiedzą: woda do chłodzenia reaktorów już jest, więc je włączamy, a prąd będziemy przesyłać do nas?

Na ten moment mogę tylko przestrzec Rosję, żeby nie podejmowała tak poważnych kroków bez pełnego przekonania, że wszystkie systemy bezpieczeństwa działają prawidłowo i że warunki zewnętrzne, w tym sytuacja militarna, na to pozwalają. Powtórzyłem to Rosjanom w Królewcu.

Czy obie strony konfliktu będą przestrzegać porozumienia o specjalnym traktowaniu elektrowni jądrowych?

W warunkach aktywnego konfliktu zbrojnego trudno mówić o absolutnych gwarancjach. Na przykład ostatnio sytuacja w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej zrobiła się znów niestabilna, gdyż obserwujemy wzrost aktywności wojskowej w tym rejonie. Doszło też do incydentów z udziałem dronów, które naruszały teren siłowni, między innymi w bezpośrednim sąsiedztwie reaktorów.

Pańską kadencję jako dyrektora generalnego MAEA, która zaczęła się w 2019 r., cechuje między innymi to, że aktywnie włącza się pan w promowanie energetyki jądrowej.

Nie postrzegam tego jako promowania dla samego promowania. Moim celem jest, by globalna debata na temat energetyki opierała się na faktach i realizmie, zwłaszcza w obliczu wyzwań, przed którymi stoimy. Powodów jest kilka. Po pierwsze, globalne ocieplenie to niezaprzeczalny fakt, więc potrzeba czystych i niezawodnych źródeł energii staje się coraz pilniejsza. Energetyka jądrowa jako stabilna i niskoemisyjna ma tu istotną rolę do odegrania.

Po drugie, technologia jądrowa ewoluowała. Analiza dotychczasowych awarii, przy jednoczesnym uwzględnieniu całokształtu historii eksploatacji reaktorów, pokazuje, że jej bilans bezpieczeństwa jest bardzo dobry. Wskaźnik śmiertelności (zgony podczas budowy i w trakcie eksploatacji – przyp. red.) jest nawet niższy niż w energetyce wiatrowej czy słonecznej.

Po trzecie, wcześniej dyskusja o globalnym ociepleniu była często zdominowana przez argumenty o konieczności zmiany dotychczasowego stylu życia, co oczywiście ma swoje zalety, ale nie rozwiąże problemu rosnących potrzeb energetycznych świata, które mają się podwoić lub wręcz potroić. Musimy zadać sobie pytanie, co realnie z tym zrobimy?

I po czwarte, przez lata finansowanie energetyki jądrowej było blokowane przez niektóre instytucje, takie jak Bank Światowy, co uważałem za bardzo niedobre podejście. Między innymi dzięki naszym staraniom udało się właśnie doprowadzić do zmiany tej sytuacji, aby kraje miały pełen wachlarz opcji przy podejmowaniu decyzji energetycznych.

Dlaczego w ostatnich dekadach hamowano budowę nowych elektrowni jądrowych?

Opór wobec nich często wynikał z mitów i nieporozumień. Dlatego organizujemy spotkania z dziennikarzami, społecznościami lokalnymi, burmistrzami miast położonych w pobliżu reaktorów jądrowych. Chcemy dać im głos i pokazać, że można żyć bezpiecznie i komfortowo w sąsiedztwie takich instalacji. Ta otwartość i przejrzystość, których moim zdaniem brakowało w przeszłości w instytucjach i przemyśle jądrowym, są kluczowe do zmiany negatywnego nastawienia.

Dziś mówi się o renesansie energetyki jądrowej. Kolejne kraje, a wśród nich Polska, chcą budować nowe elektrownie. I chodzi tu zarówno o duże obiekty, jak i małe reaktory modułowe, tak zwane SMR. Czy MAEA jest na to przygotowana, bo w ostatnich latach miał pan problemy z finansowaniem agencji przez państwa członkowskie?

Wolę mówić o realizmie nuklearnym niż o renesansie. Jeśli chodzi o przygotowanie MAEA, to kwestie budżetowe zawsze stanowią pewne wyzwanie. Nie jest jednak dobrym pomysłem, by w obliczu rosnącej liczby zadań po prostu prosić o dodatkowe finansowanie. Taka logika nie sprawdzi się w relacjach z państwami członkowskimi. Oczywiście pewne wsparcie może być potrzebne, ale kluczem jest dla nas adaptacja i wykorzystanie nowych technologii. Jestem zwolennikiem sztucznej inteligencji i automatyzacji, które mogą znacząco usprawnić nasze procesy weryfikacyjne i inspekcyjne. Jeśli kraje mówią o potrojeniu czy nawet czterokrotnym zwiększeniu swoich mocy elektrowni jądrowych, to nie możemy po prostu czterokrotnie zwiększyć naszych zasobów ludzkich czy budynków. To wymaga skoku jakościowego w naszych zdolnościach do weryfikacji, ściślejszej współpracy z państwami członkowskimi i wprowadzania zabezpieczeń już na etapie projektowania elektrowni.

Co do regulacji, od lat mówi się, że są zbyt rygorystyczne, gdyż w sporym stopniu wynikają ze społecznych lęków, a nie z realnej oceny ryzyka. Co można w tej sprawie zrobić między innymi w związku z małymi reaktorami?

Kwestia ta rzeczywiście jest dyskutowana od lat i doskonale rozumiem podnoszone argumenty. Jednak ścisłe zasady są absolutnie kluczowe, ponieważ mówimy o działalności wysoce zaawansowanej technologicznie, gdzie bezpieczeństwo i ochrona muszą być na pierwszym miejscu. Aczkolwiek procesy licencyjne bywają niekiedy niezwykle długie, a czasem nawet dochodzi do powielania procedur. Np. eksporter elektrowni jądrowej przechodzi wymagającą ścieżkę licencjonowania u siebie, a następnie kraj importujący powtarza wiele z tych czynności.

Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA)

Powstała w 1957 r. w celu promowania bezpiecznego oraz pokojowego wykorzystania nauki i technologii jądrowej oraz zapobiegania jej użyciu w celach wojskowych. Obecnie koncentruje się na trzech obszarach: weryfikacji, czy materiały i obiekty jądrowe są wykorzystywane wyłącznie w celach pokojowych; opracowywaniu norm bezpieczeństwa i promowaniu ich stosowania w celu ochrony ludzi i środowiska przed szkodliwymi skutkami promieniowania jonizującego; wspieraniu pokojowych zastosowań nauki i technologii jądrowej na rzecz zrównoważonego rozwoju oraz w takich dziedzinach, jak zdrowie, rolnictwo i przemysł. Do MAEA przystąpiło 180 państw, a jej główna siedziba znajduje się w Wiedniu.

Do tej pory regulatorzy współpracowali jedynie w małych grupach, dążąc do uproszczenia i lepszego wykorzystania istniejących rozwiązań, np. amerykańskiego dozoru jądrowego (NRC) z regulatorami z Kanady i Wielkiej Brytanii, a francuskiego z Czechami czy Finami. My po raz pierwszy zgromadziliśmy w ramach Nuclear Harmonization and Standardization Initiative (NHSI) przy jednym stole regulatorów, sektor prywatny, operatorów elektrowni i inne zainteresowane strony. I widzimy już rezultaty tych działań. Nie chodzi jednak o to, by jeden regulator automatycznie akceptował decyzje innego, ale o większą harmonizację.

Jest to szczególnie istotne w kontekście małych reaktorów modułowych. Będą one, w pewnym uproszczeniu, brane jak z półki sklepowej, bo kupuje się je w jednym kraju i instaluje w innym. Jeśli każde państwo będzie wymagało całkowicie odrębnego, długotrwałego procesu licencyjnego, model biznesowy SMR-ów może napotkać poważne problemy. Dlatego opracowujemy bardziej racjonalne, choć nie mniej rygorystyczne, regulacje dla tej technologii.

Co pan sądzi o niedawnych decyzjach USA dotyczących właśnie energetyki jądrowej? Prezydent Trump podpisał rozporządzenia zmniejszające wymogi wobec tego sektora i zrobił to bez konsultacji z wami…

Mam wrażenie, że intencją tych zmian jest raczej adaptacja przepisów i uczynienie ich bardziej elastycznymi, a nie obniżenie standardów bezpieczeństwa czy ich obchodzenie. Regulacje muszą nadążać za zmieniającymi się technologiami i dynamiką sektora. Aczkolwiek MAEA niezmiennie stoi na stanowisku, że dozór jądrowy powinien być absolutnie niezależny od polityki.

Czy agencja przygotowała jakąś pomoc dla krajów takich jak Polska, które chcą budować swoje pierwsze elektrownie jądrowe?

Tak, mamy specjalny program na każdy etap – od momentu podjęcia decyzji o budowie elektrowni jądrowej aż do jej uruchomienia. Obejmuje on między innymi tworzenie niezależnego dozoru jądrowego, rozwój kadr oraz wsparcie w całym procesie przygotowawczym i realizacyjnym. Przykładem skuteczności tego podejścia są Zjednoczone Emiraty Arabskie, gdzie w ciągu dekady i zaczynając praktycznie od zera – nawet bez małego reaktora badawczego czy urzędu regulacyjnego – z powodzeniem rozwinięto program energetyki jądrowej.

Zdajemy też sobie sprawę, że państwa takie jak Polska, rozpoczynając ambitne programy, będą potrzebowały tysięcy wykwalifikowanych inżynierów, technologów i specjalistów. Dlatego jedną z moich pierwszych inicjatyw było uruchomienie w 2020 r. programu stypendialnego dla młodych kobiet chcących studiować fizykę, chemię czy energetykę jądrową, który nazwałem na cześć Marii Skłodowskiej-Curie. Już ponad 760 studentek ze 129 krajów świata skorzystało z finansowego wsparcia udzielanego przez MAEA i państwa członkowskie.

Poważnie rozważa pan kandydowanie w przyszłym roku na stanowisko sekretarza generalnego ONZ. Jeśli zostałby pan wybrany, to czy jakoś zmieni się podejście tej organizacji do energetyki jądrowej?

ONZ powinna przede wszystkim szanować działania MAEA jako wyspecjalizowanej agendy zajmującej się kwestiami jądrowymi i zachować neutralność technologiczną w kwestiach energetycznych.

Nie boi się pan obniżenia rangi ONZ, co wydaje się celem prezydentury Trumpa?

Nowa administracja amerykańska może mieć krytyczne spojrzenie, ale jeśli przyjrzymy się bliżej, to inni również podzielają, jeśli nie identyczne, to bardzo podobne oceny. Potrzebne jest więc świeże podejście do rozwiązywania kryzysów przez ONZ.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną