Medycyna w XIX w.
„Dom umarłych” – tak określano szpitale w czasach wiktoriańskich. Była to w dużym stopniu prawda, ponieważ pacjent, który tam trafiał, miał mniejsze szanse przeżycia niż żołnierz na polu bitwy. Ktoś, komu udało się ujść z życiem nawet po prostej operacji, mógł uważać się za wielkiego szczęśliwca. Na szczęście to już tylko historia, zręcznie opisana w tej książce, którą śmiało można porównać ze „Stuleciem chirurgów” Thorwalda. Dr Fitzharris z wielką erudycją opisuje szpitale i chirurgów XIX-wiecznej Anglii i Szkocji. Czytelnik wędruje przez ówczesne sale operacyjne, dowiaduje się o tym, jak prowadzono zabiegi w czasach, gdy jeszcze nie istniały środki znieczulające. Pierwsze kilkadziesiąt stron zdecydowanie uzasadnia słowo „rzeźnicy” występujące w tytule. Na szczęście dalsza część książki nie jest aż tak przerażająca. Opisano w niej dwie kluczowe rzeczy, które wydarzyły się w drugiej połowie XIX w. Pierwszą było wprowadzenie anestezji – użycie chloroformu, eteru i podtlenku azotu (gazu rozweselającego) do tego, aby ulżyć cierpieniu operowanego pacjenta. Drugą – to, co jest zasługą ambitnego chirurga, Josepha Listera, czyli wprowadzenie antyseptyki. Dowiadujemy się o tym, jak jego pierwsze próby zwrócenia uwagi na czystość w szpitalu, mycie rąk oraz odkażanie ran spotykały się z obojętnością i wrogością środowiska medycznego. Dziś możemy podziękować Listerowi za upór w dążeniu do celu.
Jestem pod dużym wrażeniem ogromu pracy włożonej przez autorkę. Mnogość źródeł, z których korzystała, zasługuje na szacunek. Nie jest to na szczęście monografia akademicka, tylko żywo napisana książka popularnonaukowa. A jeśli ktoś będzie miał niedosyt wiedzy po jej przeczytaniu, może ją uzupełnić, zaglądając na blog dr Fitzharris oraz na jej kanał na YouTube (miejscami nieco drastyczny). To na pewno wypełni czas oczekiwania na następną książkę, która będzie poświęcona historii operacji plastycznych.
Lindsey Fitzharris, Rzeźnicy i lekarze, przeł. Łukasz Muller, Znak, Kraków 2018