Witold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r. Witold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r. Andrzej Szypowski / EAST NEWS
Struktura

Witold Wirpsza: twórca odmetafizyczniony

Zaiste przerażająca – w kontekście wojny w Ukrainie – jest aktualność dzieła Wirpszy. Wydaje się ono rodzajem profetycznej wizji, w której nie ma już miejsca na religijne i historiozoficzne argumentacje dla ślepej przemocy i woli podboju w imię całkowicie fikcjonalnej idei światowego imperium.

Z perspektywy dwóch pierwszych dekad XXI w. ten ubiegły zaczyna jawić się w coraz bardziej wyraźnych kształtach. Coraz szybsze technologiczne oddalenie krystalizuje w naszej pamięci węzłowe momenty historycznych przesileń XX w. i aktualizuje je do nowych, wirtualnych przetworzeń obrazów zniszczenia, jakie znamy przecież nie tylko z katalogów i archiwów, ale również z opowieści żyjących wciąż świadków przeszłości. Już nie musimy ekscytować się dorabianiem kolorów do kronik powstania warszawskiego. Mamy piekło w multikolorze: transmisję live z Mariupola. Wojna w Ukrainie pozbawiła nas bezpiecznej przystani życia w archiwum czasów minionych, które definiowały dwa wielkie światowe konflikty.

Nie wiem, na ile znajdujemy się w przesileniu nowego tysiąclecia. Możemy je sobie wyobrażać na modłę totalitarną, gdzie łańcuch konsekwencji geopolitycznych (zwłaszcza globalnych powiązań gospodarczych i logistycznych) z jednej strony trzyma na krótko dyktatury, a z drugiej pozwala na nieznany wcześniej w historii skok cywilizacyjny, podobny jak w powojennych Niemczech. W takim układzie wyobraźni Ukraina przyszłości – objęta jakimś rodzajem nowego planu Marshalla – stanie się tygrysem gospodarczym wstającym z popiołów wojny jak feniks. Z drugiej strony najpewniej nie wystarcza nam wyobraźni, aby projekcja przyszłości miała się odbyć poza tym, co dobrze znane. Poznanie na dobrą sprawę dotyczyć może tylko przeszłości. Tylko ona nadaje się do redefinicji, do ciągłego interpretowania na nowo faktów, wobec których pozostajemy mądrzy po szkodzie. Jedyna mądrość ludzkości to właśnie ta poszkodowana, dokonywana poniewczasie historyczna refleksja, która najwidoczniej do niczego nie przydała się w ukierunkowaniu polityki europejskiej na cywilizowanie relacji z Rosją w myśl zasady biznesowego dowartościowywania do cna przeżartej imperialnym resentymentem dyktatury Putina. Obecny zwrot – nieco ospały i zachowawczy – w polityce Niemiec wydaje się właśnie taką mądrością po szkodzie, na jaką nas jednak stać.

Witold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r.Andrzej Szypowski/EAST NEWSWitold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r.

Wszystkie ofiary wojny w Ukrainie to wciąż rosnący koszt utrzymania porządku europejskiego w kształcie pewnego ordnung stanowiącego model aspiracji dla państw rozpadającego się bloku wschodniego, którego resztką – a właściwie gorejącym źródłem – pozostała Rosja. W granicach okrojonych, które po 1991 r. wydawały się raz na zawsze granicami między demokratycznymi państwami in spe, a twardym betonem totalitarnej Rosji przez moment jedynie bawiącej się na liberalnym party, ucieleśnieniem którego pozostanie wiecznie zalany Borys Jelcyn.

To, co dla przyszłości możemy aktywnie zrobić w polu namysłu historycznego, to właśnie reflektować się wokół biografii określających wiek XX. Kimś takim przez lata był w dyskursie publicznym Czesław Miłosz, czy Aleksander Wat. „Mój wiek” Wata, ta wspaniała książka-rozmowa, wciąż zdaje się skarbnicą wiedzy o powikłanych losach jednostki przepuszczonej przez żarna dwóch totalitaryzmów. Na okoliczność poniższych uwag chciałbym się jednak skupić na postaci mniej pomnikowej niż Miłosz czy Wat. Na kimś, kto uzupełnia, a właściwie modernizuje kanon dwudziestowiecznej literatury polskiej, ustanawiając jego równoległą ścieżkę w niczym nieustępującą wyboistym drogom biografii Miłosza i Wata. Chodzi mianowicie o Witolda Wirpszę.


Trzecia Kultura Siwczyka: czytajcie tutaj.

Ten równolatek polskiej niepodległości 1918 r., przez lata pozostawał nieodkrytą kartą humanistyki europejskiej. Piszę „europejskiej”, gdyż objęty zakazem druku pisarz od 1971 r. do śmierci w 1985 r. mieszkał w Berlinie. Po publikacji głośniej książki Polaku, kim jesteś? wiódł życie emigracyjne, zasilając swoim talentem literaturę polską, ale również niemiecką.

Ta dwubiegunowa obecność Wirpszy w jakimś sensie rozpuszczała jego rysy w dwóch kulturach, skazując go na jednak lokalne sławy środowiskowe. Być może nieco podziemny i alternatywny obieg, w którym był prawdziwym autorytetem twórczym, przyczynił się do jego ponownego odkrycia w początkach XXI w. Stopniowo wznawiane książki poetyckie, prozatorskie i eseistyczne Wirpszy powoli uświadamiały jakiego to gościa mieliśmy w naszym gospodarstwie poezji, jak nieco zbyt agrarnie wyrokował swego czasu o polskiej poezji Miłosz. Skądinąd Miłosz szczerze Wirpszy nie cierpiał, nazywając go w jednym z listów „gnidą”, najpewniej za sprawą zaangażowania autora Samej niewinności w paradygmat socrealistyczny.

Romans Wirpszy z socrealizmem – przykładny dla całego „pokolenia pryszczatych” – nie trwał zbyt długo i skończył się w chwilę po publikacji Poematu dla dorosłych Adama Ważyka. Wirpsza tracił złudzenia wobec nowego wspaniałego świata, zorganizowanego podług komunistycznych wytycznych, z prędkością światła, której coraz bardziej oddawał się w swoich poetyckich medytacjach. Przestawał być poetą komunistycznej ortodoksji jak w tomie Stocznia, a stawał się poetą nauki jako takiej. Rewolucyjne odkrycia fizyki kwantowej, dokonania matematyki dyskretnej, aleatoryka w muzyce – wszystko to wpływało na awangardyzujące dzieła Wirpszy, które od lat 60. do końca jego życia stanowić miały jedne z bardziej zaawansowanych wcieleń języka poetyckiego, radośnie opuszczającego bezpieczne przyczółki literackiego mimetyzmu i coraz silnej kierunkującego się na radykalną mowę ezopową.

Autor Don Juana rozumiał, że współczesna nauka, a tym samym literatura, są rodzajem reprezentacji świata i jednoczesną próbą jego wielowymiarowej interpretacji w określonych granicach między spekulacją intelektualną i twardymi danymi. Wirpsza o rzeczywistości mówił coraz bardziej poprzez jej modele, których zakres uniwersum określają inne niż literatura dziedziny. W ważnym eseju Przerób tak charakteryzował impuls twórczy, który wydaje się bliźniaczy impulsowi badawczemu czy naukowemu poszukiwaniu:

„Rozumiem to tak: istotnym i koniecznym elementem każdego impulsu twórczego jest określona informacja. I z tym właśnie jest kłopot: bo czy tylko informacja? Czy tylko takie powiadomienie, które jest powiadomieniem i niczym więcej? Czy też jest to powiadomienie szczególnego rodzaju, o swoistych właściwościach, które gotowi jesteśmy nazwać mocą sprawczą lub wywoławczą? Jak się wydaje, informacja taka powinna zawierać w sobie moment niespodzianki, zaskoczenia, zasadzki, ale zarazem i prowokacji, domagającej się repliki”.

Gdyby za dobrą monetę przyjąć tak sformułowaną definicję poszukiwania naukowego, natychmiastowo wyświetlają nam się przed oczami trudne losy wielu rewolucjonistów od Giordana Bruno począwszy na Albercie Einsteinie kończąc. Przekonanie Wirpszy o zgoła estetycznych walorach różnych „modeli” świata, i jednoczesnej niedocieczoności tego świata natury, przewrotnie nazwał w „Przerobie”:

„Sztubacka próżnia – chyba tak, ponieważ umysł-sztubak nie rozróżnia między prawdą a rachunkiem, który się sprawdza. Dzisiaj możemy już wiedzieć dobrze, że heliocentryzm Kopernika był po prostu rozwiązaniem matematycznym jaśniejszym, niż epicykle Ptolemeusza przy założeniu geocentrycznym, bardziej – jak powiadają matematycy – eleganckim: empirycznie bowiem sprawdzać się może i jedno, i drugie. Dzisiaj, ba, dzisiaj: sztucznego satelitę też można uznać za punkt centralny i punkt odniesienia dla obliczeń astronomicznych. Czy natura ludzka przez to się zmieni? – Wątpię”.

Przyjaźń Wirpszy z Witoldem Szalonkiem – mistrzem nowoczesnej kameralistyki i dodekafonii – procentowała z kolei wspaniałymi partyturami lirycznymi, bo chyba za takie należy uznać wybitny tom „Apoteoza tańca”. Generalnie większość tekstów poetyckich z lat 60. i 70. Wirpszy nosi znamiona jakości twórczej, która w niczym nie ustępowała równoległym osiągnięciom literatury i filozofii francuskiej – jednak najbardziej progresywnej tradycji myślenia „na przekór” łatwym identyfikacjom litery pisma i litery życia. Zresztą związek twórczości Wirpszy z jego życiem jako takim jest wysoce złożony, tak jakby pisarz chciał raz na zawsze zadać kłam literaturze czy poezji rozumianej jako skarbnica zwierzeń rozwichrzonej duszy twórczej. Pisał: „Kapanina rzewności stała się nieinteresująca. Po cóż tedy zapytywać, czy wiersz współczesny wzrusza?”. Samą twórczość określał jako „grę znaczeń”. Taki tytuł nosi jego programowy esej z 1965 r., w którym wyznaczył trajektorię, po której rozwijała się jego oryginalna poezja, a którego patronem był ewidentnie Werner Heisenberg.

Witold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r.Andrzej Szypowski/EAST NEWSWitold Wirpsza w swoim mieszkaniu. 10 października 1965 r.

Wirpsza zasadę nieoznaczoności zastosował w liryce. Chodziło nade wszystko o destabilizację twardych pojęć i uniwersalnych kodów, które stanowią oś porozumienia w każdym żywiole kulturowym i językowym. Wirpsza był kimś w rodzaju fałszerza semantycznego, który uświadamiał, jak ważnym i destabilizującym czynnikiem znaczeniowym w systemie języka jest kontekst wypowiedzi i jej aliteracyjna płynność. Chyba najzwięźlej istotę gestu literackiego w „Grze znaczeń” określił następująco:

„W naszej problematyce oznacza to, że im obraz precyzyjniejszy, tym odleglejszy od rzeczywistości; pełne unaocznienie byłoby pełnym wprowadzeniem w błąd; wzrost widoczności oznacza zanik bytu”.

Czyż można sobie wyobrazić mocniejszy cios w mimesis? Nie bez kozery właśnie w Wirpszy obsadził Stanisław Barańczak mistrza i dawcę „poezji lingwistycznej”. Językowa podejrzliwość i nieufność Wirpszy wobec systemu komunikacji czyniła z jego poezji ciągły destylator faktycznej masy krytycznej słów, z których większość okazywała się humbugiem (zwłaszcza dotyczy to takich pojęć jak „wolność” ), a na sitku wiersza osadzał się szlam pustosłowia. Mało tego. Wirpsza raczej nie wierzył, że mowa jest jakimś żywym srebrem czy złotem. Wręcz przeciwnie: wydawał się piewcą pustki, w którą słowa kierujemy i z której bynajmniej nie powraca echo zbawiennej teodycei. W „Grze znaczeń” sygnalizuje ów sceptycyzm:

„Niebiosa, władcy niebios, ich reprezentanci stają się alegorią zagadnienia, którego problematyczność, a nawet i podejrzaną jakość zaczęto sobie w coraz większej mierze uświadamiać: zagadnienia niezmiennych i powszechnie obowiązujących norm moralnych, idealizacji tych norm, ich abstrakcyjności, która, wpadając w konflikt z konkretnymi warunkami życia, zagraża podstawowej wartości ludzkiej – życiu samemu”.

Pełen wyraz zwątpieniu dał w przedśmiertnym dziele „Liturgia”, gdzie na warsztat wziął słownik rytualnych guseł i zaklęć, apelujący do istnienia innego niż to jedyne, nasze materialne bytowanie, na tym najlepszym ze światów. Był kimś w rodzaju laickiego kapłana, który otwiera różne, kulturowe tabernakula, by dokładnie przewietrzyć ich spustoszone wnętrza.

Szczytowym osiągnięciem tego rodzaju poezji i myślenia krytycznego pozostają gargantuicznych rozmiarów poemat Faeton oraz przejmujące Utwory ostatnie, o których lata temu skreśliłem powyższą uwagę i zdanie nie zmieniam:

„Wirpsza do ostatniej swojej linijki, której zapis datowany jest na maj 1985 r., tak reorganizuje podstawowe mity, pojęcia i wartości artykułowane w wielkim słowniku kultury, żeby ujawnić ich zmienne i labilne znaczenia. To rewolucja, mająca na celu zachwianie podstaw naszej samoidentyfikacji w świecie i destabilizację poczucia ontologicznej tożsamości. Człowiek Wirpszy to nomada na wielkiej, semantycznej pustyni. Nie mamy tu jednak do czynienia z patosem »pustki« i »głosem« rozpaczy w obliczu nieuchronnej śmierci i zaniku. Dzielność Wirpszy polega właśnie na skrajnie zobiektywizowanym toku poetyckiej narracji. W głębokim sensie Wirpsza to anty-Miłosz. Wielce pouczająca jest symultaniczna lektura Wierszy ostatnich Miłosza i właśnie Utworów ostatnich Wirpszy. I nie chodzi tu o prymitywne przeciwstawianie dwóch literackich zapisów odchodzenia, lecz o fundamentalne różnice światopoglądowe. O ile Czesław Miłosz pozostawił nam dokument przynoszący rodzaj ulgi i nadziei, o tyle Wirpsza pozostawia nas z pustymi rękami w obliczu zagłady jednostkowego istnienia. Żadna z duchowych nomenklatur nie wydaje się Wirpszy wystarczająca w momencie rozpadu i śmierci. Nic nie tłumaczy – w sensie przekonującej systematyki religijnej – absurdu końca. Nic nas nie tłumaczy, poza garścią wierszy, na które się zdobyliśmy, a i one ujawniają swoją wątpliwą moc ocalenia”.

Ze te spustoszenia oczywiście odpowiada doświadczenie sensu stricto historyczne i biograficzne. Więzień oflagów, zajrzał głęboko w oczy śmierci noszonej przez koryfeuszy totalitarnych porządków. Kampania wrześniowa, którą odbył Wirpsza i uczestnictwo w walkach o Berlin pod auspicjami Armii Czerwonej najpewniej „ustawiły” jego światopogląd jako radykalnie „odmetafizyczniony”. A tenże towarzyszył mu do dni ostatnich.

Zaiste przerażająca – w kontekście wojny w Ukrainie – jest aktualność dzieła Wirpszy. Rzucone w środowisko współczesnej delirycznej summy technologicznej, wydaje się rodzajem profetycznej wizji, w której nie ma już miejsca na religijne i historiozoficzne argumentacje dla ślepej przemocy i woli podboju w imię całkowicie fikcjonalnej idei światowego imperium. Ta stęchła od smrodu trupów idea właśnie wciela się w życie na naszych oczach. Wciąż bardziej bezradnych i otępiałych, z lichą nadzieją na powrót do jakiegoś stanu „sprzed wojny”. Pytaniem otwartym pozostaje czy w ogóle takie stan był nam kiedyś dany. Być może pozostawaliśmy tylko w międzystrefie i międzyczasie, które dzieją się w nawiasie wojen. Ten nawias właśnie został otwarty na pustą oścież przyszłości, o której kiedyś będziemy snuć krytyczne refleksje, jeżeli w ogóle będzie nam dana. Witold Wirpsza i jego dzieło będzie tu służyć trudną pomocą.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną