Daniel Ebersole / pulsar
Struktura

Louise Glück: poetka ze szkłem powiększającym

Tom „Ararat” jest czymś na kształt siatki wywiadowczej, jaką zakłada język poetycki na nieme, psychiczne i wrogie terytorium. To, gdzie działają siły i mechanizmy, których pierwsze rozpoznanie zawdzięczamy Freudowi, po którym nikt już nie mógł czuć się niewinną istotą rzuconą w świat.

Noblowski laur w dziedzinie literatury, który w ubiegłym roku przypadł amerykańskiej poetce Louise Glück został w Polsce przyjęty z oczywistą rezerwą. Odpowiednie alibi dla braku entuzjazmu zapewnił nam brak większej liczby tłumaczeń wierszy. Mieliśmy się dopiero dowiedzieć, czym sobie Glück zasłużyła na sztokholmską fetę.

Pierwsze, zwarte wydawnictwo książkowe dostarczyła oficyna a5 Krystyny i Ryszarda Krynickich. Otrzymaliśmy tom „Ararat” w przekładzie Krystyny Dąbrowskiej. Świetnie się stało, że właśnie tą książką poetka wchodzi w obieg czytelniczy. Tom jak w soczewce skupia dużą część węzłowych zagadnień, którymi Glück żywi swoje wiersze, przynależne do tradycji tzw. poezji konfesyjnej, koryfeuszami której byli w amerykańskiej tradycji autorzy tacy jak Robert Lowell, John Berryman, Anne Sexton i rzecz jasna Sylvia Plath. Glück, metrykalnie młodsza od wzmiankowanego areopagu, rozwija paradygmat poetyki zwierzenia, ale robi to na prawach głębokiego i zaawansowanego wglądu psychoanalitycznego. Splot języka poetyckiego i kontekstu psychoanalitycznego wydaje mi się arcyciekawy właśnie na przykładzie tomu „Ararat”.

Biblijna góra o tej nazwie – ów wierzchołek, z którego wypatrujemy innego, oczyszczonego i lepszego życia po przejściu potopu – ładnie koresponduje z nazwą cmentarza na Long Island, na którym pochowano ojca poetki. Cały tom jest na dobrą sprawą wielką, psychoanalityczną rozprawą z figurą ojca. Dekonstrukcji ulega również siatka rodzinnych relacji, jakie łączą żałobniczki: matkę, dwie córki, ciotkę oraz widmową, zmarłą trzecią siostrę. Wydaje się, że Glück poetycko eksploruje różne sceny pierwotne naszego psychicznego życia, biorąc na warsztat materiał ostentacyjnie biograficzny, w czym jest wierna pierwszemu przykazaniu poezji konfesyjnej: życie i pisanie to jedno.

Zaznaczam od razu, że nie mamy do czynienia z poetyckim rozpisaniem nauk Sigmunda Freuda. Skądinąd pamiętne stwierdzenie Freuda, że wiezie do Ameryki „dżumę” swoich odkryć, w jakimś sensie „prątkuje” w dwudziestowiecznej literaturze amerykańskiej. Oczywistym przykładem jest cała szkoła konfesyjna. Glück w żadnym razie nie tabuizuje swojego doświadczenia terapii, którą odbyła i twórczo spożytkowała w sublimacyjnych zapisach poetyckich, odważnie prześwietlających różne fałsze emocjonalne, którymi cementowane jest życie rodzinne po utracie przemocowego ojca. Śmierć i związana z nią praca żałoby na dobrą sprawę kształtuje w „Ararat” relacje rodzinne od kołyski aż po grób. W kapitalnym tekście „Utracona miłość” poetka analitycznie przenicowuje ową, dekretowaną kulturowo miłość matki do pozostałych przy życiu córek, które zmagały się z jej traumą, stając się rodzajem kontenerów na zatrute śmiercią dziecka emocje matki.

Moja siostra spędziła całe życie w ziemi.

Urodziła się, umarła.

A pomiędzy

ani jednego bystrego spojrzenia, ani jednego zdania.

Robiła to, co robią niemowlaki,

płakała. Ale nie chciała być karmiona.

Matka jednak trzymała ją w objęciach, próbując zmienić

najpierw los, potem historię.

I coś się zmieniło: kiedy siostra umarła,

serce mojej matki stało się

bardzo zimne, surowe,

jak maleńki wisiorek z żelaza.

Miałam wrażenie, że ciało siostry

jest magnesem. Czułam, jak wciąga

serce matki w głąb ziemi,

żeby urosło.

Serce, które rośnie na podglebiu utraty, już na zawsze rozdawać będzie ciosy najbliższym. Sporo wierszy z „Ararat” zdaje relacje z kąśliwej, matczynej rezerwy, w jakiej wychowywała się Glück wespół z siostrą, tworząc sojusz dzieci opuszczonych przez rodzicielską empatię, w czym wydatnie spółkował surowy ojciec. Jego śmierć inauguruje proces owdowiałego fantazjowania na temat jego postaci, której Glück przyznaje status „bohatera’”. W tekście „Powieść” jego charakterystyka wygląda następująco:

Nikt nie mógł napisać powieści o tej rodzinie:

Za dużo podobnych postaci. Poza tym same kobiety;

był tylko jeden bohater.

(…)

Wszystkie się zawzięły, żeby nie dopuścić

do krytyki bohatera. Kłopot w tym,

że jest słaby; sceny z jego udziałem określają

jego funkcję, ale nie naturę.

Może to tłumaczy, dlaczego jego śmierć nie była poruszająca.

Najpierw siedzi u szczytu stołu,

gdzie najbardziej potrzebny jest galion.

Po czym umiera parę metrów dalej, a żona podsuwa mu lusterko do ust.

Tak rozpisana powieść, w poetyckich odcinkach, rozwija się w żelaznej logice wyparcia i projekcji. Cień nieobecnego ojca zaczyna żyć własnym życiem w psychodynamicznym przeniesieniu. Ono czyni z Glück rodzaj terapeutki własnej rodziny. A z jej wierszy notatnik do analizy różnych przeciwprzeniesień, z którymi musi się mierzyć w imię zachowania w miarę obiektywnego spojrzenia na różne zaburzenia osobowości, których reprezentacją stają się siostra, matka i ciotka.


Trzecia Kultura Siwczyka: czytajcie tutaj.

W tym momencie lektury wierszy poetki bardzo przydaje się znajomość historii psychoanalizy i jej późniejszych neopsychoanalitycznych mutacji. Otto Kernberg, znany amerykański analityk „osobowości z pogranicza” (która do popkultury wniknęła pod nazwą „borderline” – na dobrą sprawę stygmatyzując kondycję sporej części społeczeństw współczesnych poddanych presji nieustająco płynnego świata) postulował opuszczenie przez terapeutę zimnych, zdystansowanych i nieruchomych pozycji obserwatora procesów psychicznych pacjenta. W zamian proponował stosunkowo elastyczną i empatyczną postawę współodczuwania, przy oczywistym zaznaczeniu granicy roli terapeuty. Jednym słowem nie fetyszyzował celu terapii, ale raczej postulował podążanie ku niemu.

Glück wydaje się właśnie kimś w tym rodzaju. Zdając sobie sprawę z usztywnienia osobowości członków swojej rodziny – na skutek nieprzepracowanych traum, albo ich patologicznego przepracowania – wybiera drogę współtowarzyszki i stosuje metody małych kroków krytycznych, jakimi okazują się kolejne wiersze z cyklu „Ararat”. We „Wdowach” przygląda się relacji ciotki (również naznaczonej traumą utraty) i matki grających w karty.

Gra trwa całe popołudnie, ale słońce ani drgnie.

Nie przestaje prażyć, aż żółknie od niego trwa.

Tak to musi widzieć moja matka.

A później nagle coś się kończy.

Ciotka żyje z tym dłużej; może dlatego gra lepiej.

Jej karty ulatniają się: o to chodzi, to jest cel: ostatecznie

kto nie ma nic, wygrywa.

Wydaje się, że słychać w tych wersach wyraźną lekturę Martina Heideggera. Owo życie do śmierci, „sein zum tode”, zjawia się pod postacią powolnej utraty narzędzi komunikacji ze światem. Wytarcia się słów znaczących. „Ulatniania się kart”, które znaczone życiowym doświadczeniem mogą od biedy stanowić atut przebijający nasz strach przed absolutnym zniknięciem i unicestwieniem przez śmierć.

Z drugiej strony nadmieniony przez Glück „cel” wydaje się mocno paradoksalny. Oto maksymalnie udana egzystencja to ta ogołocona i świadoma swojej nędzy zgoda na ostateczny koniec. Wygraną okazuje się porażka w grze o życie. Jego nieustępliwa znikliwość – obejmująca zwłaszcza dotkliwą tkankę rodzinną – nie powoduje w wierszach Glück skowytu buntu, w czym ewidentnie różni się poetka od swoich poprzedników ze szkoły poezji konfesyjnej. Jak powszechnie wiadomo, sporo poetów konfesji kończyło życie z własnej ręki, nie dogrywając w karty do naturalnego końca.

Co ciekawe bohaterki Glück grają właśnie w kulturowo bardziej pospolite karty. Nie wybierają patosu szachów ze śmiercią, do których zapraszał Ingmar Bergman w „Siódmej pieczęci”. Pospolitość, o której często pisze poetka w charakterologicznym rysie swoich bohaterek sprawdza się na wszystkich poziomach ich społecznego funkcjonowania. To są zwykłe kobiety w zwykłej traumie. Uniwersalizm tej poezji chyba najlepiej działa właśnie w aspekcie zwyczajności i szarości przedstawienia „narodzin tragedii”, która swoje fatalne kontinuum odnajduje w kolejnych, następujących pokoleniach rodziny Glück, co bezpardonowa zapisuje w „Brązowym kręgu”.

Matka chce wiedzieć

Dlaczego, skoro tak

nienawidzę rodziny,

weszłam w to i mam

własną. Nie

odpowiadam matce.

Nienawidziłam

być dzieckiem,

nie móc wybierać

ludzi, których kocham.

Nie kocham mojego syna

tak, jak zamierzałam go kochać.

Myślałam, że będę

miłośniczką storczyków, która znajduje

czerwony trójlist

w cieniu sosen i nie

dotyka go, nie musi

posiadać. A jestem

naukowcem,

kimś kto zbliża się

ze szkłem powiększającym

i nie odchodzi, chociaż

słońce wypala wokół

kwiatu brązowy

krąg w trawie. Mniej więcej

w taki sposób

kochała mnie matka.

Muszę się nauczyć

Wybaczać matce

teraz, gdy nie mam siły

oszczędzić syna.

W „Araracie” znajdziemy wiele równie bolesnych świadectw samoświadomości winy, jaką wyrządza się dzieciom, kiedy jesteśmy niewolnikami zaburzonych relacji wewnątrz własnej siatki rodzinnej. Cały tom poetki jest czymś na kształt siatki wywiadowczej, jaką zakłada język poetycki na nieme, psychiczne i wrogie terytorium. To, gdzie działają siły i mechanizmy, których pierwsze rozpoznanie zawdzięczamy Freudowi, po którym nikt już nie mógł czuć się niewinną istotą rzuconą w świat. To zaiste ciekawe, że Glück w „Brązowym kręgu” definiuje się jako naukowiec, od razu stawiając się w roli spadkobierczyni psychicznej przemocy własnej matki. Ta spozycjonowanie wydaje się aktem niemal masochistycznym, gdyż akurat Louise – siostra środkowa, czyli dziecko najmniej kochane – jawi się w „Araracie” jako ta, która po potopie rodzinnej musztry śmiercią wypatrzyła jakichś lepszych horyzontów i perspektyw. I jeżeli komuś dane było oszczędzić własne dziecko, to właśnie jej, bo przynajmniej ona zdawała sobie sprawę, że potrafi zadawać ból. Ostatni wiersz tomu – „Pierwsze wspomnienie” jest ewidentnym dowodem przesądzającym w sprawie, że ktoś tu jednak potrafił również kochać.

Dawno temu zostałam zraniona. Żyłam,

żeby się zemścić

na ojcu, nie

za to, czym był –

za to, czym ja byłam: od początku czasu,

w dzieciństwie, myślałam,

że ból znaczy:

jestem niekochana.

A znaczył, że ja kocham.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną