Leszek Zych / Polityka
Człowiek

Zawsze zobowiązany. Zmarł prof. Zbigniew Mikołejko

Zbigniew Mikołejko: Professore
Struktura

Zbigniew Mikołejko: Professore

Uznawał współczesność za wciąż wartą filozoficznych cierpień i namysłów i poczuwał się w obowiązku myślenia na tej beznadziejnej pustyni rozlicznych  bezsensów.

Erudyta absolutny, bezkompromisowy palacz, bezkrytyczny kociarz. Po prostu dobry i wrażliwy człowiek. Filozofa i historyka religii żegna Joanna Podgórska.

Profesor lubił o sobie mówić, jako o starcu stojącym nad popielnikiem. Traktowałam to jako żart, bo kiedy pierwszy raz usłyszałam od niego te słowa, nie miał jeszcze 70 lat. To był jego sposób na oswajanie śmierci. Oswajał ją w książkach i rozmowach. „Jak wszyscy, boję się ostatecznego rozsypania. Ale też mam świadomość, że stojąc nad otchłanią, jestem do czegoś zobowiązany, inaczej moje życie byłoby bez sensu” – mówił podczas naszego ostatniego wywiadu. Pytałam, czy pociesza go myśl Epikura, że nie należy bać się śmierci, bo gdy jesteśmy, jej jeszcze nie ma, a gdy ona jest, nie ma już nas. Odpowiedział, że to zabawa słowna, którą może ładnie brzmi, ale go nie pociesza, bo wolałby po prostu być. Odszedł za wcześnie, choć nigdy nie ma na to dobrej pory.

Był filozofem i historykiem religii. Intelektualistą w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu, erudytą absolutnym. Każda rozmowa z nim była intelektualną przygodą, po której człowiek czuł się bogatszy. Zawsze z papierosem. Z uporem wyszukiwał miejsca spotkań, gdzie jeszcze wolno palić. Miał zaprzyjaźnionego taksówkarza, który pozwalał mu na papierosa podczas podróży. W czasach drakońskich zakazów deklarował, że nie da się pozbawić wolności wyboru. O świętych, o żyjących przed wiekami artystach, o starożytnych filozofach opowiadał tak, jakby ich znał osobiście. Z równą pasją potrafił mówić o swoich kotach, bo był „zawołanym i bezkrytycznym kociarzem”. Przenikliwie analizował naszą polską rzeczywistość; także tę polityczną. To on jest autorem sformułowania „religia smoleńska”. Jako pierwszy w obrzędach po katastrofie dostrzegł karykaturę kultu.

Poza wszystkim był po prostu dobrym człowiekiem; wrażliwym na cierpienie, otwartym na innych. Nigdy nie odmawiał spotkań, chętnie i bezinteresownie dzielił się swoją wiedzą. Podczas naszej ostatniej rozmowy mówił, że czuje się w życiu zobowiązany. Do czego? „Do pracy, do prób myślenia, pisania, tworzenia, uczenia. Musimy bowiem zadzierzgnąć sens, żeby nie popaść w absolutną niewolę śmierci. Ona przecież i tak nastąpi. Ale ważne jest to, co dzieje się między naszym wrzuceniem w świat, bez naszego zachcenia przecież, i wykopaniem ze świata, też bez naszej woli. Stoi więc przed nami zadanie nadania sensu, budowania pewnej rzeczywistości, symbolicznej i zarazem realnej, wspólnej z innymi, bo samotnie się tego nie da zrobić”.

Bez Pana będzie to trudniejsze, Profesorze.