Piramida zwierząt na ławie oskarżonych
W 2008 r. do sądu w Skopje w Macedonii trafił ciekawy przypadek. Pszczelarz Zoran Kiseloski oskarżył niedźwiedzia o regularną kradzież miodu i niszczenie uli. Twierdził, że zwierzęcia nie powstrzymały ani ostrzeżenia, ani hity serbskiego turbo-folku, które puszczał na cały regulator. Po rocznym procesie sąd uznał niedźwiedzia za winnego. A że nie miał on grosza przy duszy ani prawnego opiekuna, postanowiono także, że odszkodowanie w jego imieniu wypłaci państwo.
Sąd i oskarżyciel być może nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich proces wpisał się w długą tradycję. Udokumentowane przypadki takich procesów sięgają roku 846, kiedy to w dolinie Aosty sądzono krety. W sumie znanych jest ok. 200 takich spraw – najwięcej ze średniowiecza.
Zjawisko to łatwo zlekceważyć jako dziwactwo czy znak „średniowiecznej ciemnoty”. Wiele jednak byśmy na tym stracili. Sądy nad zwierzętami były niezwykle zróżnicowane – uczestniczyli w nich ludzie z różnych środowisk i stanów, kierując się bardzo odmiennymi motywacjami. Skąd u nich wszystkich potrzeba rozliczania zwierząt? I dlaczego do tego celu wykorzystywano właśnie aparat prawa? Jak zobaczymy, sądy nad zwierzętami to wiele różnych opowieści, które krążą wokół pragnień odzyskania władzy, sprawczości i porządku w świecie.
Kto chrumkał, a kogo skazano
Jednym z najczęstszych procesów sądowych przeciwko zwierzętom były sprawy o zabójstwa. Obfitowała w nie średniowieczna Francja. Pewna XIV-wieczna historia świetnie oddaje ich istotę. W 1379 r. w Saint-Marcel-le-Jeussey chłopiec Perrinot Muet pilnował dwóch stad świń. Nagle pobudzone czymś trzy zwierzęta rzuciły się na niego i powaliły na ziemię. Nim ojciec zdążył zareagować, chłopiec był już ciężko poraniony i wkrótce zmarł. Świniom nie uszło to na sucho: zostały szybko aresztowane i po krótkim procesie skazane na śmierć. Co więcej, pozostałe świnie oskarżono o współudział – swoim chrumkaniem miały rzekomo zachęcać porywczą trójkę do zbrodniczego czynu. Ostatecznie właściciel zwrócił się do księcia z prośbą o ich ułaskawienie, bo nie chciał tracić całych swoich stad.
Historia z Saint-Marcel to jedna z wielu podobnych. Lwia część spraw o „zabójstwo” (dokonane przez zwierzęta) dotyczyła właśnie świń – były one oskarżane w 25% wszystkich procesów, a na terenie Francji – aż w 50%. Wynikało to z ówczesnych warunków życia – świnie były pasane dosyć swobodnie, a ich pilnowaniem często zajmowały się dzieci. Jako zwierzęta wszystkożerne, zdarzało się, że w okresach długiego głodu wyrządzały im krzywdę.
Sprawy sądowe dotyczące tych zabójstw były reakcją szybką i spontaniczną. Stosowano w nich zwykle zasadę lex talionis – „oko za oko”. W Falaise na ten przykład świnia odgryzła niemowlęciu nogę i zmasakrowała twarz, więc przed powieszeniem spotkał ją z rąk kata ten sam los. Akty te wyraźnie wynikały z chęci zemsty, ciekawe jednak, że do jej realizacji wykorzystywano właśnie aparat prawa. Procesy miały charakter publiczny, wręcz teatralny – ich celem miało być przywrócenie poczucia porządku społecznego. Nieprzypadkowo oskarżano zwierzęta domowe, a nie dzikie – te pierwsze należały do sfery panowania człowieka, a więc uważano, że powinny podlegać jego systemowi prawnemu i porządkowi ludzkiemu oraz narzuconej przez samego Boga hierarchii bytów.
Choć to średniowiecze szczególnie obfitowało w takie przypadki, zdarzały się one i w czasach późniejszych. W 1924 r. labrador Pep został oskarżony o zabicie kota gubernatora Pensylwanii. Ten samodzielnie przeprowadził proces i skazał psa na uwięzienie w Philadelphia State Penitentiary.
Kto bał się jajka, a kogo spalono
Sądy świeckie karały również zwierzęta, które wystąpiły nie przeciwko ludziom, ale przeciw samej naturze. W 1474 r. w Bazylei odbył się proces koguta, oskarżonego o zniesienie jajka – co uznawano za poważną zbrodnię przeciwko naturze i znak działania szatana. Kogut otrzymał obrońcę, który argumentował, że złożenie jaja nie było działaniem celowym i że nikt z tego powodu nie doznał krzywdy. Mimo to ptak został uznany za winnego. Podobne wydarzenie odnotowano w 1730 r., również w Szwajcarii. Skazanego koguta wraz z jajkiem spalono – podobne kary stosowane były zwykle wobec heretyków.
W Salem w Massachusetts, w okresie słynnych procesów czarownic, sądy również interesowały się zwierzętami. Przykładowo, na śmierć przez powieszenie skazano psa, który zachowywał się nietypowo – być może cierpiał na rodzaj padaczki. Uznano za dowód opętania przez czarownice lub bycia ich towarzyszem (familiar).
Podobnie jak w przypadku sądów o morderstwa, celem procesów było przywrócenie porządku. Tym razem jednak zagrożenie miało inny charakter – nie chodziło o ukaranie konkretnego czynu, lecz o eliminację istot uznanych za narzędzia złych mocy – szatańskich lub czarowniczych. Ich osądzenie postrzegano jako obronę naturalnego, a zarazem boskiego porządku.
Kto się stawiał, a kto bez wezwania
Poza sądami świeckimi funkcjonowały także kościelne. Te skupione były na zupełnie innej grupie zwierząt: na szkodnikach. Pierwsze wzmianki o nich pochodzą z IX w., choć największą popularność zyskały nieco później niż wspomniane procesy świń – najwięcej takich spraw odnotowano między XV a XVII w., szczególnie na terenach południowej Francji, Włoch i Szwajcarii. Nie były to sprawy kryminalne, a związane z rolnictwem – wśród oskarżonych można było spotkać krety, szczury, węże, ptaki czy ślimaki, które obwiniano o niszczenie plonów.
Te procesy były znacznie bardziej sformalizowane i rozbudowane niż wspomniane sprawy kryminalne. Po wniesieniu oskarżenia przez rolników rozpoczynano modlitwy. Jeśli nie przyniosły one skutku, szkodniki wzywano do stawienia się przed sądem, co inicjowało właściwy proces. Oczywiście szkodniki się na rozprawach nie pojawiały, mimo to wielokrotnie zachęcano je do ponownego stawienia się – między innymi poprzez rozwieszanie wezwań w całej okolicy. Gdy wszystkie próby spełzały na niczym, stworzenia skazywano na wypędzenie. Jeśli mimo to nadal pozostawały na danym terenie, nakładano na nie anathemę, czyli rodzaj ekskomuniki. Niektóre sprawy ciągnęły się miesiącami.
Ciekawym aspektem sądów kościelnych jest to, że szkodniki otrzymywały w nich rozbudowaną, choć ostatecznie nieskuteczną obronę. Mecenasi zwykle argumentowali, że oskarżone mole czy szarańcza są również stworzeniami bożymi i jako takie mają prawo do korzystania z dóbr natury. Zdarzały się jednak także bardziej skomplikowane linie obrony. Na przykład w 1522 r., podczas procesu szczurów w Autun, ich obrońcą był znany uczony Chasseneé. Najpierw wniósł on o odroczenie rozprawy, twierdząc, że jego klienci są rozproszeni po różnych miasteczkach i nie wszyscy otrzymali wezwanie do sądu. Następnie bronił ich nieobecności, powołując się na niebezpieczeństwa związane z podróżą. Ostatecznie argumentował, że szczury nie mogą stawić się na rozprawie ze względu na obecność w pobliżu sądu kotów.
Dbałość o obronę zwierząt w sądach kościelnych nie wydaje się jednak całkowicie bezinteresowna. Zwraca uwagę fakt, że procesy były celowo rozbijane na wiele etapów i przeciągane w czasie. Dlaczego? Otóż podejrzewa się, że powód był całkiem przyziemny – im dłużej trwało postępowanie, tym większe było prawdopodobieństwo, że wędrowne szkodniki same przeniosą się do innej wioski lub zostaną wybite przez chłód. Jeśli zaś zniknęły wcześniej, można było uznać, że już same modlitwy skutecznie je odstraszyły.
Nieprzypadkowe było również tak duże w tym okresie zaangażowanie Kościoła w sprawy rolnicze. Pokrywało się to z rosnącym „problemem” unikania przez rolników płacenia dziesięciny. Regularnie ukrywali oni część plonów, by płacić mniej, za co Kościół nakładał ekskomunikę. Jego autorytet w tej kwestii jednak słabł.
Na terenie południowej Francji silnie działały wówczas sekty donatystów i waldensów, cieszące się dużą popularnością wśród rolników. Jednym z ich postulatów było przekonanie, że człowiek nie potrzebuje Kościoła, by postępować zgodnie z wolą Boga. Podważali również twierdzenie, jakoby niepłacenie dziesięciny było grzechem.
„Skuteczne” ekskomuniki na szkodnikach i ich duża widowiskowość stanowiły próbę przywrócenia Kościołowi autorytetu nad domeną rolniczą.
Kto był wrogiem, a kto jednak małpą
Na zwierzętach odbywały się również sądy o wiele mniej formalne, w których wykorzystywano samą ideę procesu, ale bez udziału władzy świeckiej czy kościelnej. Przykładem może być historia, której analizę można znaleźć w „Wielkiej Masakrze Kotów” Roberta Darntona.
W 1780 r. Nicolas Contat i inni pracownicy paryskiej drukarni urządzili sąd nad dzielnicowymi kotami, biorąc na siebie role strażników, sędziego i publicznego egzekutora. Skazali zwierzęta na wymyślne formy śmierci i natychmiast wykonali wyroki, ze szczególnym okrucieństwem traktując ukochaną kotkę właścicielki drukarni.
Ten udawany proces był dla drukarzy formą rozrywki. Nicolas Contat twierdził – co dziś raczej przeraża – że była to jedna z najzabawniejszych rzeczy, jakie wydarzyły się w drukarni. Być może jednak kryje się w tej historii coś więcej. Contat wspominał, że drukarze wybrali koty ze złości, ponieważ właściciele zakładu traktowali je lepiej niż swoich pracowników.
Zwierzęta nie były prawdziwymi podmiotami procesu. Sąd nad nimi był na pewnym poziomie symboliczną próbą wymierzenia sprawiedliwości w zastępstwie – w końcu pracownicy drukarni nie mieliby w tym czasie realnych szans na ukaranie swoich pracodawców (epizod dzieje się 50 lat przed rewolucją francuską). Tym samym na chwilę nastąpiło odwrócenie ról – to oni na jedną noc stali się tymi, którzy mieli w drukarni władzę.
Warto tu również wspomnieć o innej sprawie. Podczas wojen napoleońskich u brytyjskich wybrzeży, w pobliżu miasteczka Hartlepool rozbił się francuski statek. Według podań jedynym ocalałym była ubrana w mundur małpa. Miejscowi, rzekomo uznawszy ją za żołnierza, postanowili przeprowadzić nad nią sąd wojenny i ostatecznie powiesili ją za szpiegostwo. Prawdziwość historii jest podawana w wątpliwość, szczególnie pomylenie małpy z człowiekiem. Być może jednak możemy tu zobaczyć nie tyle pomyłkę, ile rodzaj spektaklu podobnego do tego z paryskiej drukarni. Sąd na małpie mógł być dla mieszkańców Hartlepool rodzajem rozrywki, ale też teatralną zemstą wobec wroga reprezentowanego przez zwierzę.
Na procesy zwierząt łatwo spojrzeć jak na zbiór kuriozalnych anegdot. Nieco głębsza analiza może jednak wiele powiedzieć o ludziach, którzy za nimi stali. Z jednej strony sprawy te odzwierciedlają sposób, w jaki postrzegano zwierzęta – jako istoty wpisane w hierarchię bytów, na której szczycie znajdował się najpierw Bóg, potem człowiek. Zwierzęta były uznawane za podlegające tym samym prawom i odpowiedzialności moralnej co ludzie, co sprawiało, że mogły być oskarżane o herezję, morderstwo czy niszczenie mienia. Człowiek miał nie tylko prawo się ich pozbyć, ale także legalnie je ukarać – nawet jeśli, jak w przypadku szkodników, ich działanie uznawano jednocześnie za naturalne.
Procesy w dużej mierze opowiadają o próbach sprawowania władzy i narzucania porządku w świecie, który w rzeczywistości był chaotyczny i pełen zagrożeń. Stanowiły publiczny komunikat, że władza świecka lub kościelna kontroluje sytuację. Z drugiej strony, w przypadku osób pozbawionych władzy, samosąd nad zwierzętami był próbą symbolicznej demonstracji woli w sytuacjach, gdzie brakowało realnej możliwości rozliczenia prawdziwych winnych.