Daniel Dennett zmarł 19 kwietnia 2024 r. Daniel Dennett zmarł 19 kwietnia 2024 r. Karol Jałochowski / pulsar
Człowiek

Nie bał się popełniać głupich błędów. Zmarł Daniel C. Dennett

„Sam fakt, że miałem oszałamiająco ciekawe i bujne, satysfakcjonujące życie, pełne wspaniałych wydarzeń, całkowicie mi wystarcza. Uważam, że życie jest drogocenne, bo nie ma świata pozagrobowego” – mówił wybitny amerykański filozof umysłu, postać wyjątkowa w krajobrazie współczesnej nauki.

„Spędziłbym więcej czasu z matematyką, bo odkryłem, że często miałem chęć przetestować obmyślone przez siebie idee właśnie modelami matematycznymi. A brakowało mi swobody, by je napisać. Kosztowałoby mnie to za dużo czasu i wysiłku! Życie jest krótkie! Ale zawsze mogę poprosić o pomoc moich bardziej biegłych matematycznie przyjaciół i kolegów. Sądzę, że wciąż chciałbym być filozofem. Zrozumieć lepiej świat, w którym żyjemy – to w tym jest dreszczyk emocji” – w ten sposób Dan Dennett odpowiedział na moje pytanie o to, co by zrobił, mając ponownie dwadzieścia kilka lat. Kim by został.

Jego wyznanie miało było częścią większej ankiety, której wyniki chcieliśmy opublikować nieco ponad dwa lata temu. Wybuchała jednak wojna, niezręcznie było poruszać tematy tak frywolne, jak filozofia. „Wydaje się, że Polska pamięta zimnowojenną przyszłość i stała się lepszym miejscem. Prawda to? Wszystko u ciebie w porządku?” – pytał kilka dni po ataku Rosji na Ukrainę, poruszony tym, jak niektórzy z nas pięknie się odnaleźli w tej sytuacji, pomagając uciekającym ze wschodu. „Wspaniale widzieć, jak budzą się obrońcy demokracji. Ale czy nie jest już za późno? Nie przestawaj szerzyć prawdy! To musi być nasza największa nadzieja” – dodawał, jak zawsze nie szczędząc wykrzykników.

Daniel z Darwina

Taki był Dan Dennett. Wspaniale wykształcony na Harvardzie pod okiem W. V. Quine’a i na Oksfordzie, pod opieką Gilberta Ryle’a – dwóch wybitnych filozofów, z motywów myśli których wywiódł własne, wściekle, jak na swoje czasy, oryginalne. Zawsze jednak otwarcie przyznawał się do bezdennej głębi własnej niewiedzy. Ten rodzaj pokory pchał go – idącego w latach 50. i 60. klasyczną ścieżką nauczania filozofii – w objęcia specjalistów z dziedzin wówczas zupełnie jej obcych: biologów, chemików. Wszystkich tych przedstawicieli nauk przyrodniczych, którzy babrali się w fizyczności świata. W ich laboratoriach szukał odpowiedzi na fascynujące go pytania o naturę świadomości, wolnej woli, moralności. I tak już pozostało. „Nie boję się popełniać głupich błędów. Więc popełniam je, oni je wytykają, a ja je poprawiam” – mówił Dennet w filmie „Do Lobsters Have Free Will?”, który wspólnie popełniliśmy w roku 2015.

„Zapytałem kolegę z akademii medycznej: Z czego składa się mózg?. Opowiedział mi o neuronach. O tym, że mają wiele wejść i pojedyncze rozgałęzione wyjście. Nagle do mnie dotarło. »Ach!«. Zrozumiałem, jak można w zasadzie połączyć to wszystko w sieć, w strukturę, która mogłaby następnie ewoluować bez pomocy żadnego magicznego demona – nauczyciela, czy inżyniera”. To właśnie był punkt wyjścia do dennettowskich teorii rozbudowanych, obejmujących sfery życia tak różne, jak religia czy poczucie humoru. Obalał w nich szkodliwe, jego zdaniem, przekonanie o kartezjańskim modelu funkcjonowania umysłu, mit o rozdzielności tego, co fizykalne i tego, co mentalne. Jeśli dziś wydaje się ono niedorzeczne, niedzisiejsze, to w ogromnej mierze dzięki Dennettowi.

Ujmował w swojej opowieści cały świat materii ożywionej w jednym, spójnym, naturalistycznym obrazie, w którym jedne formy przepływają w inne, w którym nie ma jasnych granic między tym, co świadome, a tym, co nie. Z jedną zasadą organizującą. Jesienią roku 2014 w domu na Little Deer Isle wyjaśniał: „Często mawiałem, że gdybym miał dać nagrodę za najlepszy pomysł w historii, dostałby ją Darwin. Przed Newtonem, Einsteinem i całą resztą. Darwinowska koncepcja selekcji naturalnej jednoczy świat. Jednoczy świat przyczyny, materii, fizyki ze światem znaczenia, celu, świadomości… Całe spektrum życia zależy od połączenia ożywionego z nieożywionym, znaczącego z pozbawionym znaczenia, celowego z zaledwie mechanicznym i zaledwie fizycznym. Koncepcja Darwina jest spoiwem tego wszystkiego”.

W 1969 roku powołał Dennet do życia dzieło nieco zapomniane, a istotne dla zrozumienia jego osobowości – „Leksykon filozoficzny”, zbierający wszystkie niezbędne prawdziwemu myślicielowi terminy. Oto wybrane przykłady: castaneda, rzeczownik. Skomplikowany instrument muzyczny, po poruszeniu wydający pogmatwany dźwięk. „Oryginalny temat został zagłuszony dźwiękiem castanedy”; derrida Z bezsensownej francuskiej przyśpiewki: „Hey nonny derrida, nonny nonny derrida I’alala”; heidegger, rzeczownik. Niezgrabne urządzenie do wiercenia przez grube warstwy substancji. „To tkwi tak głęboko, że musimy użyć heideggera”.

„Leksykon” wymienia też mądrość, wisdom. To „stan klarowności umysłu i zrozumienia kompletny oraz wyczerpujący, ale także na tyle szczegółowy i złożony, że całkiem nieprzekazywalny”. Właśnie – tego stanu Dennett unikał jak ognia. Z powodzeniem. Dowodem kilkanaście książek, ze „Świadomością”, „Dźwigniami wyobraźni” i „Odczarowaniem” na czele, których styl jest – lub raczej, niestety, był – emanacją jego osobowości: prowokacyjnie klarowny, na wpół konwersacyjny, żywy, bezpretensjonalny. Miały bowiem jego pisma trafiać jednocześnie i do profesorów, i do amatorów. Mało jest filozofów, z którymi spotkanie sprawia podobną nie tylko intelektualną, ale i literacką przyjemność.

Daniel Dennett zmarł 19 kwietnia 2024 r.Karol Jałochowski/pulsarDaniel Dennett zmarł 19 kwietnia 2024 r.

Zdążył Dan, szczęśliwie, napisać książkę ostatnią – autobiografię „I've Been Thinking”. To tyleż opowieść o przygodach intelektualnych głównego bohatera, co o jego – pielęgnowanej jeszcze do niedawna – pasji żeglowania, pędzenia cydru, potrzebie wchodzenia się arcyfizyczne interakcje z otoczeniem na swojej ukochanej farmie, o naprawach traktorów i starych samochodów, o długich letnich wieczorach spędzanych na rozmowach z sąsiadami, z którymi pozostawał w rodzinnych stosunkach.

Jest w niej również wątek, z którego filozof nie jest powszechnie znany, związany ze sztuczną inteligencją. Dennett badał ją, rozważał konsekwencje jego istnienia u zarania jej dziejów, dalece wcześniej niż było to modne, właściwie niedługo po tym, jak Warren McCulloch i Walter Pitts powili ideę sieci neuronowych. Kiedy odwiedził Polskę jesienią roku 2017, wspominał o AI zaskakująco często – zaskakująco, bo wydawało się, że perspektywa jej upowszechnienia jest bardzo odległa.

W lubelskim Centrum Spotkania Kultur mówił: „Musimy bardzo uważać, żebyśmy nie dali się ogłupić – nie nabrali przekonania, że maszyny są obdarzone zdolnością rozumienia. Scedowalibyśmy wtedy na nie prawo do podejmowania decyzji, prawo, które im się nie należy. Mogą nam pomagać w podejmowaniu decyzji. Ale nie dajmy się otumanić, że są moralnie odpowiedzialne za własne decyzje, choćby dlatego, że obdarzone są pewnego rodzaju niewzruszonością, wręcz nieśmiertelnością”. Był Dennett zwornikiem zaskakująco wielu środowisk, stał się oczywistym, niezbędnym elementem krajobrazu intelektualnego.

Umysł z materii

Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie tuż przed warszawskim koncertem zespołu The Necks. Chris Abrahams, Tony Buck i Lloyd Swanton grają jazz awangardowy, improwizowany. Zasiewają element przypadku w grunt nawracających, narastających, a potem słabnących cykli, które ulegają powolnej ewolucji ideowo nie innej niż darwinowska. Te quasi-biologiczne twory rywalizują o uwagę muzyków, o przetrwanie, ulegają powieleniu w lekko zmodyfikowanej formie, by w końcu, gdy nieporządek w systemie osiągnie pewien próg, rozpaść się na dźwięki pierwsze. Bo ewolucja darwinowska, zdaniem Dennetta, jest jak kwas uniwersalny, przesączający się przed wszystkie sfery rzeczywistości. Także kulturową.

The Necks przypadliby Dennetowi do gustu. Także dlatego, że był utalentowanym pianistą. I dlatego, że sam był tematem eksperymentów muzycznych, którym poddawał go zmarły niedawno Scott Johnson, niedoceniony kompozytor amerykański, pionier używania fragmentów ludzkiej mowy jako elementów melodii. Znajomość, której początkiem była praca naukowa Johnsona poświęcona idei ewolucji w muzyce, przerodziła się w przyjaźń, a jej ostatnim, mocnym akcentem okazała się ponadgodzinna kompozycja „Mind Out of Matter”.

Scott wykorzystał fragmenty wykładów Dennetta w tej muzycznej medytacji „nad ludzką świadomością zdolną do stopniowego odkrywania swojej genezy w fizycznym wszechświecie, albo gdy rzeczywistość wydaje się zbyt złożona, zagadkowa czy niesprawiedliwa, do przesłaniania istoty rzeczy opowieściami o bytach nadprzyrodzonych”. „Mind Out of Matter” w wykonanie grupy Alarm Will Sound ukazało się w roku 2018 nakładem Tzadik Records.

Dennett Kochał muzykę. Zapytany kiedyś o to, co uważa za najwspanialsze osiągnięcia ludzkości, wymienił „Pasję według św. Mateusza” Bacha, „Kind of Blue” Dacisa, tria Brahmsa, wariacje Goldbergowskie Bacha w wykonaniu Goulda, i wreszcie utwór „If You Needed Me” Emmylou Harris. Jego refren jest następujący:

If I needed you, would you come to me?

Would you come to me for to ease my pain?

If you needed me, I would come to you

I would swim the sea for to ease your pain.

Dan ożenił się z Susan Bell w roku 1962, sześćdziesiąt dwa lata temu, a znał ją jeszcze dłużej. Susan odgrywała w ich związku rolę absolutnie kluczową. Nie bez powodu Dan dedykował jej każdą swoją książkę. Byli wspaniałą, wspierającą się parą. Przepłynęliby dla siebie każde morze.

Daniel Dennett z żoną Susan.Karol Jałochowski/pulsarDaniel Dennett z żoną Susan.