Ilustracja Shideh Ghandeharizadeh
Człowiek

Co jest źródłem doświadczenia psychodelicznego?

Czy to obiektywny proces chemiczny, czy subiektywny psychiczny?

Naukowcy od dawna debatują nad tym, co dzieje się w organizmie po zażyciu psychodeliku. Wywołany stan może być po części następstwem efektu placebo, opartego na przekonaniu, że przyjęcie na przykład psylocybiny lub ketaminy powoduje jakąś przemianę. Boris D. Heifets, anestezjolog, associate professor na Stanford University School of Medicine, zajmuje się tą kwestią w ramach swoich szerszych badań laboratoryjnych nad tym, co dokładnie dzieje się z mózgiem i z umysłem, gdy ktoś zażywa psychodeliki. W jakim stopniu zmiany zachodzące niekiedy w życiu takiej osoby pod wpływem tych specyfików są następstwem obiektywnych procesów chemicznych, a w jakim subiektywnych, psychicznych? Okazuje się, że przyczyną może być coś więcej niż tylko prosta reakcja biochemiczna wywołana przez środek aktywujący na przykład receptory serotoninowe w mózgu.

Poniżej zamieszczamy zredagowany zapis udzielonego „Scientific American” przez Heifetsa wywiadu dotyczącego jego wieloletnich prac nad zdefiniowaniem istoty doświadczenia psychodelicznego.

Czy jesteśmy bliżej zrozumienia, jak działają psychodeliki – także w kontekście terapeutycznym – a także wykorzystania związanych z tym doświadczeń do leczenia zaburzeń psychicznych?
Zajmuję się tą dziedziną już dłuższy czas i wciąż mierzę się z problemem metody badania psychodelików. Za właściwe uważam rozpatrywanie trzech aspektów tego zagadnienia.

Pierwszy wiąże się biologią mózgu i dotyczy biochemicznego efektu działania specyfiku, czyli następstw jego oddziaływania na komórki receptorowe, co zachodzi niezależnie od tego, czy „czujemy” efekt. Drugim jest świadome doświadczenie związane ze zmianami odczuć, objawieniami, halucynacjami czy ekstazą. Te doświadczenia są ściśle związane z przyjmowaniem psychodeliku i zwykle myślimy o nich jako o wywołanych przez tę substancję. Trudno jednak powiedzieć, czy trwała zmiana nastroju lub widzenia świata stanowi skutek zażycia psychodeliku, a więc działania biochemicznego, czy też jest następstwem samego tripu, czyli doświadczenia.

Trzecim aspektem jest wszystko to, co wiąże się z ogólnym doświadczeniem psychodelicznym, ale bezpośrednio nie zależy ani od specyfiku, ani od tripu. Są to czynniki niepsychodeliczne, które psycholog i orędownik psychodelików Timothy Leary nazywa „nastawieniem i otoczeniem”. Chodzi o to, w jakim stopniu stan umysłu i środowisko, w którym przyjmowany jest psychodelik, wpływają na wywołany przezeń efekt. Ten aspekt obejmuje także oczekiwania dotyczące poprawy, na przykład w zakresie depresji, reakcji na otoczenie czy poziomu stresu. Dotyczy również integracji: późniejszego nadawania sensu intensywnym doświadczeniom w celu włączenia ich w życie codzienne. Korzystne jest na początku traktowanie tych trzech aspektów jako odrębnych elementów, ponieważ uważam, że każdy z nich jest w pewnym sensie osobny, a celem jest analizowanie krok po kroku każdego z nich aż do pełnego poznania.

Jak więc prowadziłeś swoje badania?
Jednym z doświadczeń, uwzględniających te trzy aspekty w naszych badaniach, był eksperyment, w którym osobom cierpiącym na depresję podawaliśmy ketaminę podczas znieczulenia ogólnego. Chodziło o zbadanie tylko biochemicznego efektu działania substancji poprzez wygaszenie świadomości, aby sprawdzić, czy nastąpi poprawa samopoczucia pacjentów. Naszym zamiarem było więc znalezienie odpowiedzi na pytanie, które zadaje sobie wiele osób: czy to specyfik czy trip sprawia, że ktoś czuje się lepiej?

Można to sprawdzić na różne sposoby. Jednym jest przeprojektowanie leku tak, aby wyeliminować trip. To jednak bardzo długi proces. Dla mnie, jako anestezjologa, narzucającym się rozwiązaniem było oczywiście zastosowanie znieczulenia ogólnego. Użyliśmy anestetyków, aby wyeliminować świadome doświadczenie towarzyszące psychicznym skutkom działania ketaminy, które często uważa się za istotne, a nawet kluczowe dla działania przeciwdepresyjnego.

Ściśle współpracowaliśmy z psychiatrami Laurą Hack i Alanem Schatzbergiem ze Stanford Medicine i zaprojektowaliśmy badanie tak, jak każde dotyczące działania ketaminy w ciągu ostatnich 15 lat. Wybraliśmy ten sam zakres uczestników – osoby z umiarkowaną lub ciężką depresją, u których nie nastąpiła poprawa po zastosowaniu innych metod leczenia w takich przypadkach. Korzystaliśmy z tych samych kwestionariuszy badawczych i podaliśmy tę samą dawkę ketaminy.

Różnica polegała na tym, że nastąpiło to w czasie, gdy badani przechodzili operację bioder, kolan lub przepukliny, więc standardowa dawka przeciwdepresyjnej ketaminy została niektórym z nich podana wtedy, gdy byli w znieczuleniu ogólnym. Ponieważ ze względu na znieczulenie nie mogli stwierdzić, czy przyjęli lek, czy nie, było to zapewne pierwsze badanie działania ketaminy z zastosowaniem ślepej próby.

Ku naszemu zdziwieniu grupa placebo (ta, której nie zaaplikowano ketaminy) również poczuła się lepiej – niemal tak, jak ci, którzy otrzymali lek. Prawie 60% pacjentów odnotowało złagodzenie objawów o połowę, a na blisko 30-procentową poprawę wskazały osoby z głęboką depresją, które chorowały od lat – to było duże zaskoczenie. W pewnym sensie badanie to można uznać za nieudane, ponieważ nie zauważyliśmy istotnej różnicy między naszymi dwiema grupami.

Stąd wywnioskowałem, że w gruncie rzeczy niewiele się dowiedzieliśmy o działaniu ketaminy; natomiast stwierdziliśmy, że istotny efekt terapeutyczny można przypisać czynnikom niezwiązanym z lekami, co nazywa się efektem placebo. To słowo obejmuje wiele elementów – od tabletek cukrowych po operacje. W naszym przypadku mogło mieć coś wspólnego z przygotowaniem do operacji, bo zawczasu informowaliśmy o naszych zamiarach, a pacjenci nie byli przyzwyczajeni do tego, że przed zabiegiem chirurgicznym ktoś interesuje się ich zdrowiem psychicznym.

O czym rozmawialiście?
Rozmowy trwały godzinami; słuchaliśmy historii pacjentów; poznawaliśmy ich charaktery. Sądzę, że czuli się rozumiani i akceptowani w sposób, którego nie czuje większość pacjentów przed operacją, a więc podobnie jak na etapie przygotowawczym przed badaniami z psychodelikami, kiedy pacjenci są zachęcani do uczestnictwa. W naszym badaniu zostali poinformowani, że testujemy potencjał terapeutyczny leku i że istnieje 50% szans na to, że go otrzymają. A potem nastąpiło to, co najważniejsze, czyli sama operacja. Ogólnie było to podobne do wzięcia udziału w próbie psychodelicznej – duże, stresujące, wpływające na życie wydarzenie.

Gdy pacjenci otwierali oczy po operacji, zwykle nie mieli wrażenia upływu czasu. Wiedzieli, że byli poddani zabiegowi, ponieważ mieli potwierdzające to opatrunki i rany pooperacyjne. Wnioskuję stąd, że tego rodzaju efekty niezwiązane z lekiem, takie jak oczekiwanie określonego wyniku, niemal na pewno występują w większości badań nad psychodelikami i same mogą powodować znaczący efekt terapeutyczny.

Wpływ silnego przeżycia wydaje się oczywisty. U większości ludzi z wieloletnią depresją poprawa nie następuje spontanicznie; przeciwnie – jak pokazują dane, po operacji ich stan psychiczny się pogarsza.

Najistotniejsze, że wywarliśmy tak pozytywny wpływ po wielu godzinach bezpośrednich kontaktów i rozmów. Stanowiło to dla mnie bardzo jasne potwierdzenie tego, że czynniki niezwiązane z lekami, takie jak oczekiwania i nadzieje, w znacznym stopniu przyczyniają się do zaobserwowanych pozytywnych efektów. Nierozsądne byłoby ignorowanie tych czynników podczas projektowania terapii. I prawda jest właśnie taka, że większość klinicystów korzysta z naszego sposobu każdego dnia, budując relację z pacjentem z wykorzystaniem efektu placebo.

Czy to w jakikolwiek sposób wskazuje, że efekt działania psychodelików może być w znacznym stopniu – lub nawet całkowicie – efektem placebo?
Wypadałoby zacząć od pytania: co rozumiemy przez placebo? Słowo to wypowiadane jest zwykle z odcieniem lekceważenia. Jeśli ktoś reaguje na placebo, subtelna sugestia jest taka, że to nie było nic poważnego. A nie o takim przypadku tutaj mówimy.

Pomyślmy o codziennych wydarzeniach, które powodują doniosłe zmiany w życiu. Zawał serca lub doświadczenie bliskie śmierci może sprawić, że osoba mająca stresującą pracę zmieni swoje nawyki zawodowe i styl życia – zacznie ćwiczyć i zdrowiej się odżywiać. Można to zakwalifikować jako efekt placebo.

Inną możliwością osiągnięcia tego samego celu jest przeżycie doświadczenia transformacyjnego, które następnie zostanie wykorzystane do wprowadzenia zmian w życiu. Ale jak zrobić to w praktyce? Nie można po prostu wywołać u pacjenta zawału serca ani zaordynować mu ekstremalnego, zmieniającego życie doświadczenia, na przykład skoków spadochronowych. Można jednak podać mu środek psychodeliczny powodujący potężne doświadczenie. W wielu przypadkach jest ono wyjątkowe w czyimś życiu i stwarza możliwość dokonania zmian na lepsze.

Jak podanie komuś psychodeliku w badaniu klinicznym wiąże się z trzema aspektami, o których wspomniałeś wcześniej?
Wróćmy do koncepcji, że transformacja psychodeliczna może polegać na efekcie biochemicznym, doświadczeniu samego tripu albo na czynnikach niepsychodelicznych. Nasze badanie wpływu ketaminy podczas znieczulenia wykazało istotny wpływ tych ostatnich czynników, głównie oczekiwań, ale nie odpowiedziało na pytanie: „psychodeliczny lek czy trip?”.

Aby znaleźć odpowiedź, niektórzy naukowcy testują „niepsychodeliki” lub niehalucynogenne pochodne psychodelików, aby sprawdzić, czy na przykład pacjenci z depresją poczują się lepiej po zastosowaniu leku, który powoduje podobne zmiany biochemiczne, jak typowy psychodelik, ale nie wywołuje związanego z nimi tripu. Jest to więc „usunięcie tripu z leku”. A co by było, gdybyśmy „usunęli lek z tripu”, czyli stworzyli doświadczenie powtarzalne u różnych osób, spełniające te same kryteria, co typowy trip wywołany psychodelikiem – ale niewymagające użycia substancji psychodelicznej? W takiej sytuacji zapewnione byłoby głębokie doświadczenie, które można by nawet nieco ujednolicić w celach badawczych. Byłoby ono odkrywcze, intensywne i mające długotrwały wpływ. Czy w ten sposób uzyskalibyśmy taki sam pozytywny efekt, ale bez psychodeliku?

Nie byłoby to oczywiste, ale mocno sugerowałoby, że być może nie ma nic szczególnego w działaniu leku, który aktywuje konkretny receptor pośredniczący w działaniu psychodeliku. Natomiast na pierwszym planie znalazłaby się rola ludzkiego doświadczenia w psychologicznej transformacji.

Więc być może uda się pominąć potrzebę stosowania psychodeliku, jeśli to samo będzie można osiągnąć dzięki substancji niepsychoaktywnej?
Być może – na razie po prostu tego nie wiemy. To pytanie empiryczne. Aby spróbować na nie odpowiedzieć, ściśle współpracowałem z Harrisonem Shong-Wen Chowem, również anestezjologiem ze Stanford, tworząc protokół zatytułowany „Śnienie podczas znieczulenia”. Chodzi o stan świadomości, który pojawia się tuż przed wyjściem ze znieczulenia. Gdy pacjenci budzą się po operacji, wychodzą ze stanu głębszego niż sen i wówczas przechodzą przez szereg stanów świadomości, a niektóre z nich są snami. Około 20% pacjentów ma jakieś wspomnienia obrazów sennych.

Nasze badanie opiera się próbach przedłużania tych stanów i skupianiu się na konkretnym jego biomarkerze z wykorzystaniem EEG (elektroencefalografii). Możemy utrzymywać kogoś w stanie „przedwybudzenia” przez 15 minut. Gdy pacjenci się budzą, opowiadają historie, które trudno ignorować. Są to jedne z najbardziej wyrazistych snów, jakich kiedykolwiek doświadczyli. Mówią, że „to było bardziej realne niż rzeczywistość”. Uczestnicy z urazem fizycznym śnią, że odzyskali w pełni sprawność swojego ciała. Mieliśmy pacjentkę, której płeć przy urodzeniu określono jako męską i która przeszła operację korekty płci. Przed operacją służyła w wojsku. Śniła o tym. Zobaczyła siebie na ćwiczeniach, ale już w ciele kobiety.

To intensywne doświadczenia – żywe, emocjonalnie wyraziste, prawdopodobnie halucynogenne. Opublikowaliśmy kilka raportów o przypadkach, w których zaobserwowaliśmy wyraźne efekty terapeutyczne – porównywalne z tymi, które odnotowujemy w medycynie psychodelicznej: silne doświadczenia, po których ustępują symptomy zaburzeń psychicznych.

Badania EEG wykazują zbieżność fizjologii tych stanów sennych z fizjologią w przypadku stosowania psychodelików. Widoczna jest pewna wspólna fenomenologia, jeśli chodzi o opis doświadczeń, a także występują podobne efekty terapeutyczne.

Jakie są twoje dalsze plany?
Oprócz opracowania skutecznej terapii z użyciem powszechnie stosowanego anestetyku propofolu pracujemy nad narzędziami eksperymentalnymi opartymi na znieczuleniu – z wykorzystaniem wiedzy o oddziaływaniu placebo na mózg – aby odizolować omawiane wyżej aspekty wpływu na efekt końcowy trzech czynników: leku, doświadczenia (tripu) i tego, co nie wiąże się ani z lekami, ani z tripem.

Czynniki niezwiązane z podaniem psychodeliku wydają się mieć głęboki wpływ terapeutyczny – z pewnością sam w sobie wystarczający, porównywalny z efektami obserwowanymi w badaniach psychodelicznych. Pokazuje to, moim zdaniem, że zapewne nie jest wskazane skupianie się na przeprojektowaniu leku tak, aby pozbyć się efektów halucynogennych. Powinniśmy skupić się na przeprojektowaniu doświadczenia.

Poza tym nadal pracujemy nad efektem działania samego leku. Współpracujemy z Davidem E. Olsonem, chemikiem z University of California w Davis, który był pionierem w stosowaniu niehalucynogennych psychodelików. Uczestniczymy w badaniach głębokich efektów neuroplastycznych opracowanego przezeń leku, który, przynajmniej u myszy, nie wywołuje tego samego rodzaju aktywacji mózgu, co typowe psychodeliki. Staramy się wykazać, że stosując takie podejście, jesteśmy w stanie wyznaczyć pewną tendencję eksperymentalnego wyodrębniania, identyfikowania i definiowania składników tego bardzo złożonego pakietu terapeutycznego, który nazywamy terapią psychodeliczną.

***

Gary Stix jest starszym redaktorem, zajmującym się w „Scientific American” tematyką dotyczącą mózgu i umysłu.

Świat Nauki 11.2024 (300399) z dnia 01.11.2024; Q&A; s. 24