Czytanie to gatunkowa samowolka. Dlatego lubi je mózg
Czyta nam się coraz trudniej. Nieubłaganie potwierdzają to kolejne dane dotyczące Polski i świata, młodzieży i osób starszych. Kilka miesięcy temu przez media przetoczyła się fala szoku po publikacji rezultatów Międzynarodowego Badania Umiejętności Dorosłych. Wynikło z niego, że prawie 40 proc. ludzi w naszym kraju ma poważny kłopot z rozumieniem czytanego tekstu. Ale w innych krajach też kiedyś było lepiej. Kondycja dzieci wygląda podobnie. Według opublikowanych pod koniec 2023 r. danych z badania 15-latków PISA pod względem czytania ze zrozumieniem polscy uczniowie wrócili do poziomu z 2003 r., choć wcześniej poprawiali wyniki przez prawie dwie dekady. Dziś 20 proc. uczniów pojmuje tylko podstawowy sens tekstu, z którym się styka. I znów – w innych, bardziej zaawansowanych systemach edukacyjnych też widać pogorszenie.
Lista winnych pisze się sama: politycy i bezmyślne reformy szkolnictwa, pandemia, cyfryzacja. Część wyjaśnienia polskiego uwiądu tkwi też pewnie w niedostatku ćwiczeń. Raport Biblioteki Narodowej za ub.r. podawał, że 41 proc. Polaków przeczytało przez ten czas jedną książkę. Uznano to za wynik względnie niezły, bo „zatrzymał się trend spadkowy”. To paradoks, że tym trzeba nam się cieszyć, gdy jednocześnie wciąż przybywa danych dowodzących pożytków z czytania. Mowa nie tylko o poprawie pamięci i uwagi, lecz także o profilaktyce depresji czy o lepszym rozumieniu innych ludzi i układaniu z nimi relacji.
Czytaj też (Polityka): Czytamy więcej! Ale... Czyli co się wyłania z nowych badań Biblioteki Narodowej
Sami chcieliśmy
Rozwój umiejętności czytania był w pewnym sensie naszą gatunkową samowolką. – Natura nie planowała wyposażania ludzi w tę kompetencję – podkreślała prof. Maryanne Wolf z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, dyrektorka Centrum Dysleksji, Różnorodnych Uczniów i Sprawiedliwości Społecznej, w trakcie konferencji zorganizowanej w kwietniu przez Fundację Powszechnego Czytania.
W mózgach nie ma osobnych obwodów, które specjalizowałyby się w tym zadaniu. Wykształciły się struktury i połączenia odpowiedzialne za widzenie, słyszenie, myślenie i komunikację. A utrwalanie języka za pomocą znaków graficznych praktykowane jest przez ludzi zaledwie od ok. 5 tys. lat. Mózgi czytających do dziś zmuszone są wykonywać wysiłek, by integrować dane z różnych uruchamianych przy czytaniu obwodów. I – najprościej mówiąc – właśnie ten wysiłek przynosi poprawę kondycji mózgu.
Jak dokładniej przebiegają te zależności, analizowały m.in. polskie badaczki z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Nenckiego PAN, dr Katarzyna Chyl-Tanaś i prof. Katarzyna Jednoróg. W 2021 r. na łamach magazynu „Science of Learning” w międzynarodowym zespole opisały wnioski z badań w różnych częściach świata. – Rozwój umiejętności czytania i pisania jest procesem, a nie jednorazowym wydarzeniem. Dlatego interesowały nas przede wszystkim badania porównujące dane zbierane przez lata. Warunkiem było też wykorzystanie metod neuroobrazowania, pozwalających na obserwację zmian w strukturze mózgu związanych z rozwojem czytania, a także na obserwację pracy poszczególnych mózgowych struktur. Poza tym interesowało nas wychwycenie zagrożenia dysleksją – tłumaczy dr Katarzyna Chyl-Tanaś.
Z analizy wynikło, że z postępami w czytaniu dzieci w wieku od 5 do 15 lat szczególnie związane jest dojrzewanie grzbietowego obwodu czołowo-ciemieniowego. Płaty czołowy i ciemieniowy, połączone istotą białą, odgrywają wielką rolę w rozwoju złożonych kompetencji, takich jak rozumienie pojęć abstrakcyjnych, uwaga, a także pamięć robocza, zachowania społeczne czy ruchy ciała. Te struktury angażują się też przy łączeniu fonologii z ortografią. – Jednak trudno rozstrzygnąć, jaki jest kierunek tej zależności – zaznacza dr Chyl-Tanaś.
Być może szybsze dojrzewanie obwodu czołowo-ciemieniowego sprawia, że dzieciom łatwiej uczyć się czytać, ale możliwe jest też, że zaangażowanie w czytanie napędza jego rozwój. Możliwe wreszcie, że te dwa procesy wspierają się nawzajem. Z rosnącymi umiejętnościami czytania wiąże się też przyrost samej mózgowej istoty białej, czyli włókien nerwowych pokrytych mielinową osłoną. Zadaniem tej tkanki jest ułatwianie przesyłu sygnałów nerwowych oraz komunikacji między obszarami mózgu. To ściśle przekłada się na jakość myślenia, koncentracji i pamięci. Z kolei istoty szarej u czytelników odpowiednio do wieku przybywa, a potem ubywa. Innymi słowy kolejne etapy rozwoju mózgu harmonijnie po sobie następują.
To nie koniec. Wiele badań potwierdza to, co można intuicyjnie przewidywać – w trakcie czytania wzrasta zaangażowanie neuronów w części mózgu związanej z funkcjami językowymi, z rozumieniem słów i wyrażeń, a także z ich zapamiętywaniem, czyli w lewej korze skroniowej. Co ciekawe, podobno ta struktura uruchamia się szczególnie w trakcie czytania kulminacyjnych scen powieści.
Z kolei współpracujący ze sobą neurolodzy i psychologowie z brytyjskich uniwersytetów w Cambridge i Warwick oraz chińskiego uniwersytetu w Fudanie na podstawie przekrojowych danych z wielkiego amerykańskiego projektu Adolescent Brain and Cognitive Development (ang. Rozwój mózgu i funkcji poznawczych młodzieży) ustalili, że osoby, które regularnie czytają dla przyjemności, mają większe powierzchnie i objętości kory mózgowej także m.in. w obszarze potylicznym, w okolicach oczodołowych oraz podkorowych obszarach wzgórza. W pewnym uproszczeniu można więc sobie pozwolić na wniosek, że czytanie robi dobrze całemu mózgowi i połączeniom między jego częściami. A to, w których konkretnie obszarach zyski się ujawnią, zależy głównie od tego, na czym skupiają uwagę badacze.
Czytaj też (Polityka): Nasza wspólnota nieczytania. Dlaczego Polacy wzięli rozwód z książkami? Będą konsekwencje
12 złotych godzin
Sens tego uogólnienia potwierdza prof. Maryanne Wolf. I zwraca uwagę, że rodzaj zysków z mózgowego treningu zależy od języka. – Na przykład czytanie w językach polskim czy angielskim, opartych na alfabecie łacińskim, gdzie litery reprezentują pozbawione znaczenia dźwięki, uruchamia podobne struktury. Ale inaczej to działa w przypadku czytelników chińskich lub japońskich używających systemu kanji, w którym rozkodowanie znaków wymaga wykorzystania obszarów wizualnych mózgu. Osobne znaczenie ma fakt, czy zależności między pisownią a brzmieniem słów są raczej stałe, jak w języku polskim, czy częściej mało intuicyjne, wymagające zapamiętania, jak w języku angielskim (który wcale nie jest językiem tak łatwym, jak głosi jego marketingowa legenda).
Już kilkanaście lat temu badacze zaczęli zwracać uwagę na to, że inne obszary mózgu uruchamiają się w zależności także od tego, czy ma on kontakt z prozą, czy – różniącą się pod względem składni, brzmienia, rytmu i emocjonalności – poezją. Środki językowe, takie jak metafora czy ironia, stawiają przed odbiorcą wymagania przekraczające elementarne przetwarzanie języka. Zapewne dlatego oprócz standardowych „językowych” struktur (w lewej półkuli) do pracy nad nimi włączają się i te, które reagują także na poruszającą muzykę, zlokalizowane głównie w prawej półkuli mózgu.
Podobne tropy sprawdzano w kolejnych latach. Na przykład amerykańsko-brytyjski zespół psychologów i neurologów z Newcastle i Pensylwanii na łamach „Communications Biology” w 2021 r. porównał reakcję mózgu na złożoność literacką czytanych opowiadań oraz na ich zmienność emocjonalną. I tym razem się okazało, że inne struktury zmagają się z przetwarzaniem formy literackiej tekstów, inne reagują na treści emocjonalne, a jeszcze inne się wyłączają przy emocjonalnym zaangażowaniu w lekturę. Wtedy spada aktywacja we wspomnianym obwodzie czołowo-ciemieniowym powiązanym z kontrolowaną uwagą. Być może stąd właśnie bierze się poczucie odpoczywania przy lekturze.
Na szali są nie tylko zyski poznawcze. Wskazuje na to przytoczona już długoterminowa analiza danych z projektu ABCD na przykładzie 10 tys. amerykańskich nastolatków. Badacze przyglądali się informacjom z wywiadów klinicznych, różnorakich testów, pomiarów osiągnięć szkolnych i badań mózgów. Porównali statystyki dotyczące młodych ludzi, którzy dość wcześnie, przed dziewiątym rokiem życia, zaczęli czytać dla przyjemności, i tych, którzy odkryli tę przyjemność później albo wcale. W analizach wzięto poprawkę na ważne czynniki dodatkowe, takie jak status społeczno-ekonomiczny. Ustalono, że osoby, które sporo czytają dla przyjemności, cieszą się też lepszą kondycją psychiczną i rzadziej cierpią z powodu depresji oraz nasilonego stresu. Sprawiają mniej problemów wychowawczych, rzadziej przejawiają agresję i łamią reguły społeczne.
Co szczególnie cenne, z pracy płynie precyzyjna podpowiedź, ile czasu młody człowiek powinien spędzać nad książkami – złota proporcja to 12 godzin na tydzień. Więcej, zapewniają badacze, nie daje dodatkowych korzyści, a nawet wiąże się z pogorszeniem funkcji poznawczych. Prawdopodobnie dlatego, że może oznaczać siedzący tryb życia, zaniedbywanie sportu czy relacji z rówieśnikami, bez których nawet największym umysłom zdarza się brnąć w ślepe uliczki.
Tekst w cudzych oczach
Przybywa też możliwych neuropsychologicznych wyjaśnień związków czytania z rozwojem empatii. W laboratoriach już dawno dostrzeżono, że np. tuż po lekturze fragmentów „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta badani dużo lepiej radzą sobie z testami sprawdzającymi umiejętność społecznego wnioskowania (mogą to być krótkie opisy sytuacji i możliwych odczuć, reakcji czy zamiarów bohaterów; trzeba wskazać najbardziej prawdopodobne warianty) niż po lekturze tekstów publicystycznych. Wśród specjalistów pojawiały się domniemania, że dobra literatura piękna, z rozbudowanymi opisami psychologii postaci, jakie tworzyli Jane Austen czy Fiodor Dostojewski (w mniejszym stopniu powieści sensacyjne Fredericka Forsytha czy Toma Clancy’ego), działa na czytelnika na zasadzie symulacji. Trochę jak – też dobra – gra komputerowa pozwala przeżywać doznania bohatera i ćwiczyć zmianę perspektyw, wychodzenie z własnej.
Neuropsycholog Gregory Berns z Uniwersytetu w Emory zaobserwował, że u osób czytających powieści nasila się łączność komórek kory somatosensorycznej, jakby ci ludzie przeżywali autentyczne doznania fizyczne. W pewnym sensie można więc powiedzieć, że czytelnik wciela się w bohatera. Jednak badacz zastrzega, że opisany ruch neuronów może też wiązać się z samą czynnością czytania, np. z koordynacją ruchów gałek ocznych. Z kolei na aktywność tylnej części zakrętu obręczy oraz przyśrodkowych płatów skroniowych, obszarów zaangażowanych w praktykę introspekcji, w trakcie lektury poezji, zwrócił uwagę neurolog Adam Zeman. A tak się składa, że wnikliwa introspekcja, czyli rozpoznawanie własnych emocji i doznań, jest warunkiem koniecznym empatii wobec innych. I ten kolejny klocek dopełnia więc dość spójną całość.
Badacze dostarczają też argumentów potwierdzających, że warto czytać z innymi. Chodzi nie tylko o małe dzieci. Dzięki czytelniczym sesjom nawet niemowlęta, jeszcze zanim pojmą znaczenie słów, mogą się nauczyć dialogować i wchodzić w interakcje. Pod tym wszakże warunkiem, że dorosły będzie bezpośrednio się do dziecka zwracał, pytał je o ilustracje, prosił o pokazanie różnych rzeczy. W przypadku starszych czytelników pożytki z lektur dzielonych z innymi też się multiplikują. Czytanie – niekoniecznie jednoczesne – tego samego z mężem, żoną albo rodzicami może pomóc zacieśniać więzi. Uroki i korzyści z rozmów wokół lektur dawno odkryli Anglosasi, zakładający kluby czytelnicze. Na polski grunt ta moda też przenika, ale raczej nieśmiało.
Czytaj też (Polityka): Polski czytelnik jest kobietą
Cegłą w mur
Trendem, którego natomiast nie da się zignorować, jest korzystanie z czytników, tabletów, padów i audiobooków. Pożytki z tych ostatnich zależą m.in. od wieku czytelników. Prof. John Hutton z Cincinnati Children’s Hospital Reading and Literacy Discovery Center twierdzi, że dzieciom w wieku przedszkolnym nic w pełni nie zastąpi czytającego dorosłego. Mózgowe obszary językowe najsilniej uruchamiaja się przy związanej z czytaniem interakcji. Również większość młodzieży i dorosłych może czerpać z audiobooków trochę mniej treści niż z tradycyjnej lektury. Z drugiej strony jednak „słuchanki” sprawdzają się wtedy, gdy siedzenie z książką nie jest możliwe. Brytyjska organizacja National Literacy Trust uważa nawet, że audiobooki mogą łagodzić skutki odwrotu młodych od książek. Z kolei z badań zespołu prof. Wolf wynika, że czytelnicy papierowych książek potrafią dużo dokładniej odtworzyć ich fabułę i przesłanie niż użytkownicy wersji elektronicznych.
Obecne wyzwania dla lektury zdają się nawet poważniejsze niż tylko doraźne rozproszenie podłączonych do sieci czytelników. Bardziej zasadnicze znaczenie ma szaleńcze tempo wykonywania kolejnych zadań wymuszone przez spływające bez ustanku bodźce. Dlatego – najcenniejsze z neuropsychologicznego punktu widzenia – sążniste powieści cegły współczesnym czytelnikom często wydają się zbyt grube. A cywilizacja, w której rozwijaliśmy umiejętność rozkodowywania graficznych znaków i budowania z nich nowych światów, zaczyna nas jej pozbawiać.