Reklama
„Łączka” na warszawskich Powązkach. Spośród wydobytych tu szczątków 200 osób zidentyfikowano 80 ofiar stalinizmu. „Łączka” na warszawskich Powązkach. Spośród wydobytych tu szczątków 200 osób zidentyfikowano 80 ofiar stalinizmu. Ewa Tylus/IPN / Archiwum
Człowiek

Jak badać szczątki z masowych grobów? Polska ma metodę. „To forma cichej sprawiedliwości”

Jeszcze niedawno identyfikacja ofiar z masowych grobów była grą przypadku. Dziś to wyrafinowana operacja naukowa. Ale precyzja ma swoją cenę. [Artykuł także do słuchania]

Wiosną tego roku w dawnej wsi Puźniki na Podolu ekshumowano szczątki 42 osób. W większości kobiet i dzieci zamordowanych w lutym 1945 r. podczas pacyfikacji wsi przez oddziały UPA. Zostały one pochowane na obrzeżu nekropolii w zbiorowej mogile sanitarnej. Wykopaliska były pierwszym od lat przykładem współpracy polsko-ukraińskiej w tej delikatnej dziedzinie. Archeolodzy, antropolodzy i genetycy z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego (PUM) w Szczecinie, IPN oraz ukraińskiej grupy „Wołyńskie Starożytności” wydobyli szczątki, pobrali i zabezpieczyli próbki DNA. W mogile znaleziono 172 przedmioty, w tym medaliki i krzyżyki wskazujące, że ofiary były pochodzenia polskiego. Kluczowe dla ustalania ich tożsamości będą jednak badania wykorzystujące DNA krewnych pomordowanych.

Po raz pierwszy sięgnięto po tę metodę podczas wykopalisk na „Łączce” na Powązkach, czyli w kwaterze, w której pochowano ofiary powojennego reżimu komunistycznego, m.in. generała Augusta Fieldorfa i rotmistrza Witolda Pileckiego. Była to wówczas na poły oddolna inicjatywa, bo wielu krewnych pomordowanych dobrowolnie oddało swój materiał genetyczny. Mało kto wierzył w sukces, gdy jednak po trzech miesiącach udało się zidentyfikować trzy pierwsze osoby, wszyscy się przekonali, że jest to możliwe. Dziś spośród 200 szczątków tam znalezionych znana jest tożsamość 80 osób, w tym Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, Danuty Siedzikówny „Inki” czy Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Sukces „Łączki” otworzył drogę do dalszych projektów.

W 2012 r. prof. Andrzej Ossowski z PUM, odpowiadający za badania genetyczne na „Łączce”, wdrażając standardy identyfikacji stosowane w Disaster Victim Identification (patrz ramka), zaczął tworzyć Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów (PBGOT). Dziś jest w niej ok. 2500 profili z materiału kostnego oraz taka sama liczba próbek porównawczych, dzięki którym udało się dokonać ok. 200 identyfikacji. Drugi zbiór, Baza Materiału Genetycznego (BMG), zaczął być gromadzony, gdy w 2016 r. w IPN powołano Biuro Poszukiwań i Identyfikacji. Bardzo przyspieszył prace opracowany przez FBI na potrzeby kryminalistyki program CODIS, który porównuje wyniki profilowań materiału kostnego ofiar i DNA potencjalnych krewnych. Dzięki niemu spośród 2500 szczątków z ponad 1 tys. stanowisk udało się ustalić tożsamość 278 osób.

Obydwie te bazy stale rosną, także dlatego, że badacze znacznie aktywniej zaczęli poszukiwać najbliższych krewnych znajdowanych ofiar. Odzew był spory, ale identyfikacja to nadal żmudny proces, bo nie zawsze udaje się uzyskać najlepszy materiał dający pewność. Dlatego IPN czasami też pobierał próbki z grobów rodziców, z dobrym skutkiem, ale zdarzało się też ustalać nieznane nawet najbliższym powiązania rodzinne, jak adopcje czy zdrady. – Nadal jednak nie udało się namierzyć szczątków gen. Fieldorfa i rot. Pileckiego, co może wiązać się z tym, że część kwatery na „Łączce” zniszczono i z ok. 350 pochowanych tam osób znalezionych jest ok. 200 ciał – mówi prof. Ossowski.

Pomimo że BMG i PBGOT funkcjonują osobno, uzupełniają się, tworząc jeden z ważniejszych systemów identyfikacji ofiar totalitaryzmów XX w. w Europie. Ponieważ większość znajdowanych szczątków pozostaje anonimowa, badacze zbierają i zabezpieczają materiały genetyczne osób, które potraciły bliskich w różnych sytuacjach, licząc, że z czasem znajdą dopasowanie. Przykładem jest Huta Pieniacka, dziś na terenie Ukrainy, gdzie w 1944 r. UPA zamordowała 1100 Polaków. Zawczasu zgromadzono materiał genetyczny od bliskich wielu z nich. W przyszłości, gdy uda się doprowadzić do prac ekshumacyjnych, może pomóc w ustaleniu tożsamości zamordowanych. Na razie może się to udać w Puźnikach.

Puźniki, zachodnia Ukraina. Ze zbiorowej mogiły ofiar UPA ekshumowano szczątki 42 osób.Vladyslav Musienko/PAPPuźniki, zachodnia Ukraina. Ze zbiorowej mogiły ofiar UPA ekshumowano szczątki 42 osób.

Rewolucja technologii

Dzięki odzewowi krewnych pomordowanych puźniczan prof. Ossowski ma materiał umożliwiający identyfikację 61 z ok. 100–120 zaginionych. Na razie ekshumowano pochowanych w jednej mogile – reszta ofiar trafiła do grobowców rodzinnych, część do jeszcze jednego grobu masowego, który czeka na namierzenie, a byli i tacy, których ciała spłonęły w domach i być może ich szczątki pochowano w pobliżu pogorzelisk. Badacz podkreśla, że sytuacja w Puźnikach jest łatwiejsza niż na „Łączce”, ponieważ tam poza ofiarami komunizmu leżeli też zbrodniarze wojenni i zwykli przestępcy, a w Puźnikach, w wyeksplorowanym grobie, są tylko ciała zamordowanych w nocy z 12 na 13 lutego 1945 r. – Z drugiej strony, w odróżnieniu od badań na Powązkach, brakuje nam materiału genetycznego najbliższych zmarłych osób, jak dzieci czy wnuki, ponieważ zginęły tam całe rodziny. Musimy więc korzystać z DNA zstępnych krewnych – dalszych kuzynów i ich dzieci. Baza danych będzie zatem dużo bardziej skomplikowana i musimy sięgnąć po niestosowaną dotąd metodę –genealogię genetyczną, polegającą na analizie dużych fragmentów genomu.

Zazwyczaj porównuje się kilkadziesiąt miejsc (locusów) w genomie, ale w tym wypadku będą ich tysiące. Identyfikacja jednej ofiary, np. matki, pozwoli jednak zidentyfikować dzieci, które z nią leżą. To nic, że w przypadku tych pierwszych można badać tylko tzw. mitochondrialne DNA (dziedziczone po kądzieli). Na „Łączce” był to problem, ponieważ ówczesne analizy mtDNA były znacznie mniej zaawansowane, ale dziś stosuje się analizę całego genomu mitochondrialnego, dzięki której udaje się uzyskać więcej informacji genetycznych.

Gdy przeprowadzano ekshumacje w Charkowie, Miednoje i Katyniu na początku lat 90. XX w., badania genetyczne dopiero raczkowały, a kości, które zalegały od 1940 r. w wilgotnej glebie, były w fatalnym stanie. Dziś sekwencjonowanie nowej generacji daje takie możliwości, że być może identyfikacja byłaby możliwa. – Coraz częściej w przypadku szczątków z czasów drugiej wojny światowej i młodszych udaje się pozyskać dobrej jakości materiał DNA. Zdarzyło się, że mieliśmy fragment kości udowej stanowiący 5 proc. szkieletu i doszło do identyfikacji – informuje prof. Ossowski.

Mimo to, gdy patrzy na wydobyte z grobów szczątki, nie od razu jest w stanie powiedzieć, czy na pewno uda się z nich uzyskać całe DNA. To może się okazać dopiero w laboratorium, bo czasami w doskonale zachowanych szkieletach są inhibitory (jak produkty rozkładu roślin czy substancje chemiczne), które uniemożliwiają wyizolowanie materiału genetycznego. Czasem zaś kości są w opłakanym stanie, mimo to bez problemu udaje się go wyekstrahować. W grobach masowych dochodzi do znacznie szybszego rozkładu materiału genetycznego, co sprawia, że klasyczny proces PCR (łańcuchowa reakcja polimerazy), służący do namnażania fragmentów DNA, nie wystarcza i trzeba sięgnąć po nowsze metody, jak w Puźnikach.

Przywrócić tożsamość

Disaster Victim Identification (DVI) to standaryzowana procedura identyfikacji ofiar masowych katastrof (zamachów terrorystycznych, trzęsień ziemi czy wypadków lotniczych), opracowana przez Interpol w latach 80. XX w. po tym, jak w 1977 r. na Teneryfie rozbił się samolot, co ujawniło brak spójnych metod identyfikacji. Według opracowanych w 1989 r. wytycznych DVI składa się z czterech etapów: zbierania danych o zaginionych (np. dokumentacji medycznej, danych dentystycznych, próbek DNA), badań szczątków (m.in. profili genetycznych, zdjęć, odcisków palców), dopasowania danych ante mortem i post mortem oraz formalnej identyfikacji. Dziś procedura opiera się na czterech filarach: odciskach palców, danych dentystycznych, analizie DNA oraz informacjach dodatkowych, takich jak cechy szczególne ciała, ubranie czy przedmioty osobiste. Ta interdyscyplinarna metoda pozwala przywracać tożsamość zmarłym i przynieść rodzinom poczucie sprawiedliwości.

Nawet jeśli genetyka w ostatnich latach niezwykle poszła do przodu, nie oznacza to, że nie ma już żadnych problemów. Choćby dlatego, że osoby pracujące w terenie mogły źle zabezpieczyć próbki. Specjaliści doskonale wiedzą, że inaczej należy postępować z tymi pozyskanymi z kości zalegających w wodzie, a inaczej z leżących w ziemi lub masowym grobie. Od razu są w stanie podjąć decyzję, czy trzeba je zamrozić, osuszyć, przechować w 4 st. C czy w temperaturze pokojowej. Choć procedury są ściśle określone (rękawiczki, maseczki, kombinezony), w laboratorium i tak powinny być profile genetyczne wszystkich osób pracujących przy wykopaliskach, by znać źródło współczesnych kontaminacji.

Kluczowy jest sposób pozyskania materiału. W idealnym modelu cały proces – od wydobycia, poprzez zabezpieczenie, aż po analizę – prowadzi jeden doświadczony zespół. Materiał pobiera się natychmiast po odsłonięciu kości, w warunkach laboratoryjnych, a następnie poddaje odpowiednim procedurom i transportuje w kontrolowanej temperaturze do badania. Jeśli kość poleży miesiąc w pudełku w złych warunkach, często jest nie do użycia.

Romantyzmu kres

W Puźnikach nad całym procesem czuwa 50-osobowy zespół archeologów, antropologów, techników i genetyków z PUM, który dysponuje doskonale wyposażonym laboratorium, mogącym analizować zarówno klasyczne markery STR (short tandem repeats), jak i wykonującym pełne sekwencjonowanie całych genomów mitochondrialnych oraz dużych fragmentów DNA jądrowego. – Przywiezione materiały już badamy i pierwszych wyników można się spodziewać pod koniec tego roku. Ponieważ ludzie chętnie powierzają swój materiał genetyczny instytucjom naukowym jak nasza, mam nadzieję, że będą pojawiać się kolejni krewni ofiar skłonni oddać swoje DNA, co umożliwi więcej identyfikacji – zapowiada prof. Ossowski.

Olbrzymi rozwój genetyki ma swoje plusy i minusy. Badacze mogą dokonywać identyfikacji przy ograniczonej ilości danych genetycznych, dysponując materiałem porównawczym od dalszych krewnych, ale to wiąże się z większymi kosztami, bo wytwarzane są olbrzymie ilości wrażliwych danych. Akredytowane laboratoria, jak to na PUM, potrzebują do ich przechowywania potężnych serwerów i narzędzi chmurowych, nie mówiąc o komputerach o potężnej mocy i zespołach bioinformatyków i matematyków, którzy będą je opracowywać.

Jeszcze niedawno cała nasza wiedza mieściła się na dysku terabajtowym, dziś potrzebujemy go na dane jednego pacjenta. Oznacza to, że choć technika staje się coraz bardziej precyzyjna, koszty, zamiast maleć, ciągle rosną – przyznaje genetyk, ale zaznacza, że warto je ponosić, bo zdarza się, że dzięki jednemu badaniu zamykana jest sprawa kryminalna, która bez DNA ciągnęłaby się przez lata. – Czasy romantycznej genetyki bezpowrotnie się skończyły, potrzeba dużych zespołów i wieloprofilowych laboratoriów z własnym zapleczem bioinformatycznym i sprzętem do sekwencjonowania nowej generacji. Poza tym potrzebne jest zaufanie. Nie tylko wśród naukowców, ale też rodzin, które powierzają nam pamięć o swoich bliskich.

Archeologia współczesności

IPN, który wydobywa szczątki w różnych miejscach, co roku uzyskuje kilkadziesiąt identyfikacji. Byłoby ich zapewne więcej, gdyby prowadzono więcej prac ekshumacyjnych. Fundacja Wolność i Demokracja, która pełniła funkcję koordynatora projektu, trzy lata temu wystąpiła do władz ukraińskich z prośbą o zgodę na ekshumację w Puźnikach, w styczniu tego roku uzyskała ją od ministerstwa kultury Ukrainy, a badaniem – logistyką i finansowaniem – zajęło się nasze Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To jednak wyjątek, a nie reguła, zwłaszcza w obliczu toczącej się wojny z Rosją.

Nie jesteśmy wyjątkiem

Choć w Polsce powstały jedne z najnowocześniejszych systemów identyfikacji ofiar totalitaryzmów, a badania finansowane są przez państwo, nie tylko u nas próbuje się przywracać nazwiska tym, którzy zostali zepchnięci do bezimiennych dołów śmierci. W Hiszpanii od lat trwają ekshumacje ofiar wojny domowej i reżimu Franco. Przez dekady groby ofiar frankizmu były ignorowane, a cierpienie przemilczano. Dopiero społeczne żądanie prawdy i stanowczość potomków zmusiły władze do działania, choć do dziś proces ten budzi kontrowersje. Tamtejsi badacze pobierają DNA od rodzin i porównują je z materiałem ze szczątków wydobytych z masowych grobów. Projekty są często rozproszone, zależne od władz lokalnych i od aktualnych nastrojów politycznych.

Za prekursora można uznać Argentynę, która w 1984 r. – zaraz po „brudnej wojnie” junty wojskowej z lat 70. – powołała Argentyńską Grupę Antropologii Sądowej. Jej członkowie, m.in. amerykański antropolog Clyde Snow, zastosowali pionierskie metody identyfikacji genetycznej i osteologicznej. Wykorzystano je potem w krajach byłej Jugosławii, w której Międzynarodowa Komisja ds. Osób Zaginionych (ICMP) zidentyfikowała ponad 20 tys. ofiar. W Bośni, Chorwacji czy Kosowie w dużej mierze za pieniądze międzynarodowych darczyńców łączono archeologię oraz nowoczesną genetykę. Na Litwie, w Estonii, a ostatnio także w Ukrainie prowadzi się prace przy grobach ofiar czystek stalinowskich. Tu także sięga się po genetykę, choć zwykle skala działań jest mniejsza, a procedury są mniej zinstytucjonalizowane.

W dodatku nie wiadomo, czy rzeczywiście priorytetem państwa jest rozkopywanie grobów, gdy nie wszyscy potomkowie zmarłych są zainteresowani szukaniem kości ofiar. Bliżej im tym samym do tradycji żydowskiej, wedle której nie należy zakłócać spokoju zmarłych. Tym bardziej że dla wnuków, prawnuków i dalekich krewnych pomordowanych osoby zmarłe w latach 40. i 50. XX w. są już tylko opowieścią, a nie realnym wspomnieniem. Według nich pamięć nie zawsze potrzebuje kości.

Dla wielu jednak odzyskane po dekadach milczenia imię jest niezbędne, by oddać zmarłym sprawiedliwość. Według Alfreda Gonzáleza-Ruibala, hiszpańskiego archeologa i autora „An Archaeology of the Contemporary Era”, ekshumacje stanowią „gest polityczny i etyczny”. W tym sensie archeologia współczesności – ta najbliższa, bolesna i wciąż żywa – to przywracanie nieobecnych. Badania DNA nie są zatem wyłącznie narzędziem naukowym, lecz formą cichej sprawiedliwości.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną