Reklama
Wojciech Śmieja Wojciech Śmieja Leszek Zych / Polityka
Człowiek

Wojciech Śmieja: Pomaga mężczyznom nazwać lęki organizujące ich patriarchalną tresurę

Nowa, pięknie ilustrowana książka Śmieji pisana jest z „wewnątrz” emocji dyskusji polityczno-społecznych, które toczymy jako zdezelowana wspólnota narodowa wokół paradygmatów męskości.

Fascynująca książka Wojciecha Śmieji „Po męstwie” wydaje mi się lekturą pierwszej pomocy dla tych mężczyzn, którzy poszukują tyleż identyfikacji pośród rozlicznych polskich modeli męskości, ile siły krytyki fikcji, jaką zawsze okazuje się dominujący w danym czasie wzorzec tejże męskości.

„Po męstwie“ jest właśnie rodzajem panoramy zniszczeń, jaka wyłania się zawsze po upadku danego modelu męskości, który rozbija się o twarde skały i rafy rzeczywistości psychicznej jednostek – próbujących się zmieścić w, skądinąd przemocowych, ramach tego, co mężczyzna jest winien własnemu społecznemu obrazowi, aby spłacić wciąż rosnący dług ideału.

Oczywiście, różnie ideały te ukazywały się w swoim krzywym, historycznym zwierciadle. Śmieja pod tym kątem analizuje kulturowe upostaciowienia wizerunków męskości, które okazują się odpowiedzialne za pedagogikę społeczną i transferują dalej w czas przyszły to, o czym akurat większość krytycznie myślących mężczyzn chciałaby jak najszybciej zapomnieć. Dajmy na to taki miglanc jak Kmicic vel Babinicz.

Doskonale pamiętam tortury filmowego seansu, jak i przydługawe opisy postaci, z jaką w żadnym razie nie łapałem wspólnych fal. Ale jedno czułem wyraźnie: to nie może być mężczyzna z krwi i kości, choć ta leje się strumieniami, a gnaty pękają, podwieszone nad paleniskiem. Po prostu czułem, że chodzi tu o męskie, nieruchome wcielenie Matki Ojczyzny. W oczach czytającego „Potop“ nastolatka odbywała się po prostu pierwsza lekcja tranzycji jednostki w metaforę Polski.

Śmieja pryncypialnie bada losy męskości „po polsku“, topionej w morzu politycznych nieszczęść, jakich przed- i porozbiorowa fantazja o odzyskiwanej i traconej mocy zawsze pracuje na fallicznej fiksacji. Udało mu się napisać pracę kulturoznawczą, która spełnia psychoanalityczne pensum przekonywującego języka, pozwalającego nazwać mężczyznom lęki, które organizują ich patriarchalną tresurę. Jasne, że po jej przykładnym odbyciu mężczyznom dostawały się polityczne frukta i władza nad ciałami kobiet.

Wiek XIX, który przyniósł poważne dyskusje wokół kryzysu męskości, bynajmniej nie romantyzował jego natury. Raczej wypracował refleksję o immanentnym charakterze tego kryzysu, przy okazji przyczyniając się do rozruszania – wydawałoby się nieruchomych – dominujących fikcji męskości. Doskonale pokazuje to przypomniana przez Śmieję postać Bronisława Trentowskiego, który z wnętrza romantycznej psychodelii „Polski Chrystusa Narodów” mężczyzn tamtego czasu generalnie dzielił na starców albo nierozważnych młodzieńców. I chyba był bliżej stanu faktycznego niż wieszcz.

Lektura „Po męstwie” na dobre wzięła mnie w pełnię władania w okolicach opisu połowy lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to z kineskopu marki Rubin wystrzelił „Czterdziestolatek”. Karwowski, wielka metafora „Inżynierów Dusz” gierkowskiej Polski, to był już ktoś z krwi komizmu i kości Realnego. Gdyby utrzymać lekturę „Po męstwie” w trybie freudowskiej wykładni, tedy Karwowski okaże się figurą ojca przez zdecydowanie duże „O”.

To był również mój ojciec – z wszystkimi doświadczeniami małej stabilizacji wizerunków mężczyzn tamtej dekady, która w zadziwiający sposób przechowała się jako melancholijne źródło cierpień pokolenia, które przecież inaugurowało wielką społeczną przemianę transformacyjną. Po jej trupach żwawo na parkiet wskoczył „Ole Olek”, który w rytmie disco polo inaugurował dwie kadencje prezydenckie, a potem było już znacznie, znacznie bardziej „po polsku”: trzy razy „k” – katol, kibol, ksiądz.

Pięknie ilustrowana książka Śmieji pisana jest absolutnie z „wewnątrz” emocji dyskusji polityczno-społecznych, które, od biedy, toczymy jako zdezelowana wspólnota narodowa wokół paradygmatów męskości, które raz po raz korodują pod ciśnieniem zjawisk dalece wykraczających poza imaginatorium stricte polskie. Ale, jak mało która książka ostatniego czasu, właśnie w ten czas trafia. Chciałbym napisać „w punkt” – w tego masywnego, zwalistego ciała męskiego, które ewidentnie ciąży nam – ludziom późnego kapitalizmu i wczesnej depresji, której chyba moje pokolenie nabawiło się między seansem „Potopu”, „Czterech pancernych” i „Stasia i Nel”. Ale również to pokolenie dzieci „Inżyniera Karwowskiego” potrafiło włączyć się w ruchy emancypacyjnie, aktywnie występując przeciwko patriarchalnemu upupieniu.

I nieważne są ostateczne motywacje polityczne tego rodzaju zaangażowań. Ważniejsze wydają się te psychoanalityczne. Bo przecież na Manifach odbywa się również praca terapeutyczna, a ta wydaje się nie do przecenienia, jeżeli komuś zależy na utrwalaniu demokratycznych nawyków w polskim społeczeństwie, którego lwią część stanowią tzw. prawdziwi mężczyźni. Przed tą prawdą mają klękać narody, by potem, z tych kolan, przez dekady wstawać, przy okazji plącząc się o własne nogi – co tak ładnie wychodzi w spolaryzowanej politycznie Polsce ostatnich dwóch dekad. Nie potrafi ona wypracować intelektualnie sycącego dyskursu obejmującego prawo mężczyzn do poszukiwania swojej tożsamości z dala od tromtadracji, której Śmieja poświęcił pięćset stron swojej wyjątkowej książki, podając akurat mnie pomocną dłoń. I tej wyciągniętej dłoni niech starczy dla wszystkich panów, którzy mają cykora.

Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną