Jogurt z mrowiska, miso z orbity. Naukowcy kombinują z kiszonkami
W kopenhaskiej dwugwiazdkowej świątyni gastronomii – restauracji „Alchemist” – goście płacą nie tylko za smak, ale i za doświadczenie na granicy sztuki współczesnej, nauki i kuchni. To tutaj niedawno pojawił się „ant-yogurt” – napój powstały z mleka, w którym zaczynem fermentacyjnym były żywe mrówki. Danie od razu stało się sensacją. A jest dowodem, że tradycja i awangarda mogą się spotkać przy jednym stole. Bo nie jest to pomysł ekscentrycznego kucharza, lecz efekt badań antropologów i mikrobiologów.
Inspiracją dla naukowców były opowieści bułgarskich wieśniaków, którzy jeszcze sto lat temu wspominali, że mleko można było „ściąć”, wrzucając je do mrowiska. Kwas mrówkowy, ślina owadów i mikroby sprawiały, że w ciągu jednej nocy powstawał jogurt o pikantnym, ziołowym posmaku. Zespół dr Leonie Jahn z Danmarks Tekniske Universitet odtworzył proces: do mleka wrzucił cztery mrówki drzewne i zostawił je w mrowisku. Powstał sfermentowany napój, w którym dominowała bakteria znana z chleba na zakwasie – Fructilactobacillus sanfranciscensis.
Odkrycie ma znaczenie podwójne. Po pierwsze, przywraca pamięć o zaginionej praktyce, którą przemysł żywnościowy wyparł na rzecz standaryzowanych jogurtów produkowanych dziś wszędzie według tego samego przepisu, z udziałem zaledwie dwóch szczepów bakterii. Po drugie, otwiera pole do kulinarnych eksperymentów najwyższej próby, bo „Alchemist” natychmiast podchwycił temat i zrobił z „ant-yogurtu” część swojego menu degustacyjnego. Jogurt z mrowiska przeszedł drogę od folkloru do haute cuisine.
Sięgnij do źródeł
Making yogurt with the ant holobiont uncovers bacteria, acids, and enzymes for food fermentation
Dr Leonie Jahn wzięła też udział projekcie, który trafił jeszcze dalej – dosłownie w kosmos. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej pierwszy raz przeprowadzono pełny proces fermentacji miso – tradycyjnej japońskiej pasty sojowej. Astronauci przez 30 dni obserwowali, jak soja i ryż zaszczepione grzybem Aspergillus oryzae, dojrzewają w mikrograwitacji. Kosmiczne miso okazało się ciemniejsze, a w smaku bardziej orzechowe i prażone niż próbki na Ziemi. Mikroby pod wpływem promieniowania uległy zaś przyspieszonej ewolucji.
Dla astronautów to nie tylko ciekawostka. Fermentacja może dostarczać probiotyków i witamin, urozmaicać dietę podczas długich misji i przełamywać monotonię kosmicznego menu. Kto bowiem jadł liofilizowane dania, wie, że każdy „prażony, orzechowy” niuans smaku to dar z niebios – dosłownie.
Dziś moda na kiszonki sięga daleko poza kuchnie etniczne. Kimchi, kombucha czy kefir trafiają na półki w delikatesach od Seulu po Kopenhagę, a w Nowym Jorku czy Berlinie organizuje się festiwale kiszonek, gdzie można spróbować wszystkiego – od buraków z imbirem po kiszone truskawki. Znane restauracje traktują fermentację jako narzędzie kreowania nowych smaków, a hipsterskie bary serwują własne zakwasy i octy, reklamując je jako „żywe jedzenie”. Trend wspierają też badania nad mikrobiomem – kiszonki wróciły do łask jako superfood wspomagający odporność i zdrowie psychiczne.
I nie powinniśmy być zdziwieni. Fermentacja towarzyszy ludziom od tysięcy lat, a niektórzy badacze sądzą, że mogła być stosowana jeszcze przed opanowaniem ognia – kiszenie mogło być pierwszym sposobem uczynienia bulw strawniejszymi. To jedna z najstarszych biotechnologii ludzkości, która raz rodzi się w mrowisku, innym razem dojrzewa w kapsule kosmicznej.
A ponieważ kosmos ma swój własny terroir – unikatowe warunki środowiskowe – w bliskich planach badaczy jest jeszcze jeden fermentacyjny eksperyment: wysłanie na orbitę kimchi. Koreańska kiszonka już na Ziemi jest słynna z intensywnego aromatu, a co dopiero w zamkniętym statku kosmicznym, co może być najtrudniejszym testem dla systemów wentylacyjnych ISS. Jak jednak twierdzą sami (zwłaszcza koreańscy) astronauci, lepiej mieć kimchi w kapsule, niż żyć przez pół roku na suchych batonach energetycznych.