Shutterstock
Książki

Litery dla każdego! Recenzja książki: Dominique Charpin, „Sztuka czytania i pisania w Babilonie”

Co powie mądra głowa o dzisiejszych czasach? Pewnie, że cywilizacja słowa pisanego ulega pod naporem coraz bardziej agresywnego obrazu. W takim razie cofnijmy się do samych początków, kiedy było w zasadzie odwrotnie.

Gdzie szukać owych początków? Historia zaczyna się w Sumerze – to już wiemy, książka Samuela Noaha Kramera była wszak pasjonująca. Tak, cywilizacja zachodnia bierze niewątpliwie swój początek w ziemiach Żyznego Półksiężyca, na Bliskim Wschodzie końca IV tysiąclecia p.n.e. Autor nie goni jednak za sensacyjną aurą pra-początków, nie pociąga go młodość absolutna, niewinna, nienadgryziona jeszcze zębem czasu. Bierze się za cywilizację dojrzałą, rzec by można nawet: po przejściach. Czyli mówiąc krótko: okres „klasyczny” cywilizacji mezopotamskiej, tysiąclecie od panowania Hammurabiego (1792–1750 p.n.e.), tego od kodeksu, aż do rządów Nabuchodonozora II (604–562 p.n.e.), tego, co to zdobył i zburzył Jerozolimę, a jej mieszkańców uprowadził do niewoli. Co tu dużo mówić, sporo wydarzyło się przez te wszystkie wieki. Działo się wtedy, oj działo.

Kuchnia adepta nauk tajemnych

Na czym polega praca asyriologa? Kabała, alchemia, czary. Wielki Mag wyciąga z cudownego worka tabliczkę z pismem klinowym, długo obraca ją w dłoniach, demonstruje wszem wobec, pokaz swój celebruje, po czym przeszywa obiekt drapieżnie badawczym wzrokiem, rzuca odpowiednie zaklęcie, aż w końcu krzyczy: jest!, eureka!, rozszyfrowałem! Proszę, patrzcie, tam jest napisane to, to i to. Niesamowite! Już starożytni Sumerowie, Akadyjczycy, czy Asyryjczycy tak potrafili, znali to i tamto, wiedzieli takie rzeczy, ba, wręcz niemal wszystko wymyślili. Dominique Charpin zrywa z tym paradygmatem, odkleja bródkę chaldejskiego wieszczka, zrzuca stożkowatą czapkę utkaną gwiazdami na tle ciemnego granatu nocnego nieba. Nie chce już budzić zabobonnego lęku swoją uczonością, nie chce zazdrośnie strzec tajników znanych tylko garstce pradawnych kapłanów. „To często długa i trudna praca, o której specjaliści rzadko opowiadają, niczym dawni kucharze nielubiący ujawniać swoich przepisów. A ja właśnie na taką wizytę w ich warsztacie chciałbym zaprosić Czytelnika” – deklaruje we wstępie i słowa dotrzymuje. Praca owszem, długa i żmudna, ale obcowanie z nią – czysta przyjemność.

Francuski asyriolog stara się też rozprawić z przekonaniem, że sztuka pisania i czytania w starożytnej Mezopotamii uchodziła właśnie za ową wiedzę tajemną. Posiadły ją rzesze urzędników – i to wcale nie najwyższego tylko szczebla. A także wojskowi, a przynajmniej ci na stanowiskach dowódczych. Czyż możliwe byłyby podboje babilońskie, gdyby generał nie mógł osobiście sprawdzać swojej poczty, czytać bez pomocy skryby meldunków, raportów i rozkazów, skonfrontować swojej wiedzy z opracowaniami analityków – pardon rewelacjami wróżbitów. I żeby nie było zbyt patriarchalnie: trafiały się i kobiety-skrybki. Wszak patronką mądrości i pisarzy w panteonie sumeryjskim była bogini Nisaba (Nidaba). Na piszące panie natrafimy np. pośród kapłanek miasta Sippar, ale również w haremach pałacowych – w Mari np. zapisywały, co kto danego dnia zjadł. „Długo uważano, że znajomość pisma klinowego w starożytności była bardzo ograniczona, gdyż sztukę skryby uznawano za trudną – bez wątpienia był to nieświadomy sposób podniesienia samooceny asyriologów” – konstatuje autor.

Jeśli zatem znajomość pisma była rozpowszechniona, to jak społecznie funkcjonowała? Kiedy i co pisano, a co i kiedy mówiono? Po co była na dokumentach pieczęć? Czy gest i rytuał były ważniejsze od tekstu pisanego? Wreszcie arcyważne pytanie, które do tej pory rzadko stawiano. „Czy w świecie pisma klinowego praktykowano wyłącznie głośną lekturę, czy jest poświadczona też lektura po cichu?” Bo jeśli tak, znaczyłoby to coś znacznie więcej: nad Tygrysem i Eufratem narodziła się w pełni świadoma siebie jednostka ludzka. Dużo wcześniej niż przypuszczano. Nie w późnym antyku pod naporem chrześcijaństwa, gdy mnisi-anachoreci rzucali wyzwanie kulturze, gdzie nikt nigdy nie był sam, a czytało się na głos, często grupowo. Oni zaś zapragnęli być sami ze swoimi grzechami, myślami i wizjami. Św. Augustyn z kolei w swoich „Wyznaniach” poszedł jeszcze dalej i zostawił nam po sobie prawdziwą (choć mocno kokieteryjną) wiwisekcję ludzkiej duszy. I tak, zresztą, zostało. Któż się później nie mizdrzył do czytelników w swojej autobiografii.

No dobrze, ale co z pismem klinowym? Czy w Mezopotamii rzeczywiście ktoś czytał w ciszy? Nie będę tu spoilerował.

Wiedza ze strachu robi się naprawdę tajemna

Autor świadomie wybrał okres, kiedy zamiast bajerowania odcyfrowaniem kilku zapisów na glinianych tabliczkach, można prowadzić bardziej systematyczne badania na konkretnych zbiorach. Zanurza się więc w archiwach domowych, prywatnych, świątynnych, pałacowych. Zaprasza nas też do bibliotek – bynajmniej jeszcze nie instytucji użyteczności publicznej – postawionych przez oświeconych monarchów-encyklopedystów. Fascynujące to wizyty. Bo „królowie mezopotamscy, jakkolwiek byli »barbarzyńscy«, zrozumieli zalety pisma na długo przed Grekami! Widzimy zatem stopień wyrafinowania, jaki osiągnęła wymiana korespondencji na Bliskim Wschodzie w II tysiącleciu p.n.e., i wagę, którą przywiązywano w tej epoce do komunikacji pisemnej”.

Do jakich wniosków prowadzi Francuza tak wnikliwa analiza? Baczne śledzenie, jak zmieniała się przez dziesięciolecia owa korespondencja, wszystkie te urzędowe i prywatne zapiski? „Od XII wieku p.n.e. kultura mezopotamska powoli ulegała skostnieniu. Jej całkowite wygaśnięcie zajmie jeszcze ponad tysiąc lat. Promieniowanie geograficzne pisma klinowego zawęża się. […] Paradoksalnie, najmniej znamy okresy najbardziej kreatywne. Pod koniec I tysiąclecia p.n.e. kultura mezopotamska umiera w sanktuariach, do których się schroniła. Nie znaczy to, że ostatnie pokolenia skrybów nie były aktywne, ale nie należy mylić aktywności z witalnością”.

Tak brzmi diagnoza francuskiego badacza. Co się w takim razie stało, że innowacyjna niegdyś (tak, wierzmy w to!) kultura zaczęła się pogrążać w konserwatyzmie, zamykać w samoograniczającym kanonie i uciekać w królestwo sekretu? Konkurencja, proszę państwa, konkurencja. Zawodowe korporacje zaczynają zazdrośnie strzec swoich przywilejów, gdy czują się zagrożone. Tak było, jest i będzie. A skrybowie babilońscy „od końca II tysiąclecia p.n.e. musieli stawić czoło potężnemu konkurentowi – pismom alfabetycznym, zwłaszcza aramejskiemu, które miało znaczne zalety. Zapisywano nim tylko spółgłoski, a nie sylaby, dlatego dysponowało bardzo ograniczoną liczbą znaków, bo tylko około trzydziestu, co z pewnością czyniło naukę mniej żmudną. […] Wobec tego skrybowie mezopotamscy zaczęli komplikować swe pismo, jak gdyby zrozumieli, że nie mogą konkurować z alfabetem, i świadomie położyli nacisk na ezoteryczny charakter swej wiedzy”. Tak, to była prawdziwa rewolucja i kontrrewolucja. A jej symbolicznym dopełnieniem – jeśli ktoś lubi takie odniesienia – obraz Jezusa występującego po aramejsku przeciw monopolowi na mądrość i wiedzę „uczonych w piśmie”.

Nie skreślajmy jednak jeszcze pisma i słowa pisanego. Dajmy im szansę! Zatem do lektury.

Sztuka czytania i pisania w Babilonie

Sztuka czytania i pisania w Babilonie
Dominique Charpin, przekład: Olga Drewnowska, Magdalena Kapełuś
Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 256

Cena: 69 zł