Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Pulsar - wyjątkowy portal naukowy. Shutterstock
Opinie

Użyteczne katastrofy

Obserwując piękny (przynajmniej w moich stronach) koniec lata, postanowiłem znaleźć jakiś optymistyczny i podnoszący na duchu temat na felieton – co nie jest łatwym zadaniem dla kogoś śledzącego z uwagą światowe wydarzenia. A jednak! Upór mój został nagrodzony, gdyż natrafiłem na zupełnie świeże doniesienia ze świata nauki, dotyczące tym razem intrygującej kwestii pochodzenia życia na Ziemi.

Jak wiedzą ci, którzy choć trochę uważali na lekcjach biologii, wszystkie znane nam formy życia oparte są na związkach węgla. Zarówno białka, jak i kwasy nukleinowe to cząsteczki organiczne, których szkielet stanowią łańcuchy lub pierścienie utworzone z atomów węgla, a inne pierwiastki, choć niezbędne do życia, „używane” są w sposób bardziej powściągliwy. No, może poza tlenem i azotem. Problemem dla naukowców badających okoliczności powstania i rozprzestrzenienia się żywych organizmów na naszej planecie był jednak właśnie węgiel, a dokładniej – jego trudna do wyjaśnienia obfitość w ziemskiej skorupie. Kiedy mniej więcej 5 mld lat temu powstawał nasz Układ Słoneczny, Ziemia była ognistą kulą lawy. Powierzchnia naszej planety, przez wiele milionów lat płynna, zaczęła krzepnąć być może dopiero po 100 mln lat, choć dokładnie trudno ten moment ustalić. Jeszcze dziś twarda, skalista skorupa stanowi jedynie 1,4% objętości naszego globu. I według wszelkich reguł fizyki i chemii nie powinna zawierać węgla (jeśli, to jedynie w śladowych ilościach), bo ten albo powinien wyparować w przestrzeń kosmiczną albo opaść w głębiny Ziemi i związać się z metalami tworzącymi jej jądro. Skąd więc tyle tego węgla wokół nas?

Jedynym sensownym wyjaśnieniem była hipoteza, że dostawy węgla nastąpiły w późniejszej fazie ewolucji naszej planety, kiedy była już otoczona twardą skorupą. Powiedzmy, nie wcześniej niż 4,4 mld lat temu. Do niedawna najpopularniejsza w środowisku naukowym teza głosiła, że „import” węgla był długotrwałym procesem i trafiał on na Ziemię wraz z licznymi kometami rozbijającymi się o jej powierzchnię. Piszę „do niedawna”, bo właśnie w ostatnich dniach natrafiłem na nową teorię autorstwa profesora Yuana Li z teksańskiego Rice University. Jak twierdzi Li, wzbogacenie Ziemi w węgiel było najprawdopodobniej pojedynczym katastrofalnym wydarzeniem i nastąpiło w wyniku kolizji Ziemi z bogatą w węgiel mniejszą planetą – prawdopodobnie o rozmiarach zbliżonych do Merkurego.

Dlaczego wiadomość ta wzbudziła mój optymizm? Jest ona ilustracją tezy, że nawet największe katastrofy mogą mieć dobre zakończenie – choć w tym przypadku trzeba było na nie czekać parę miliardów lat. Wprawdzie można by się spierać, czy pojawienie się na Ziemi ludzkiego gatunku było rzeczywiście dobrym zakończeniem, ale z czysto egoistycznego punktu widzenia nie była to najgorsza zmiana, bo bez niej nikt z nas by nie istniał. To, że nasze istnienie zawdzięczamy kosmicznym kataklizmom, jest zresztą niewątpliwym faktem – począwszy od Wielkiego Wybuchu poprzez eksplozje gwiazd supernowych, rozsiewających w przestrzeni kosmicznej nowe cięższe pierwiastki (wśród nich choćby węgiel, powstały we wnętrzach gwiazd), z których dopiero utworzona została Ziemia. Jeśli tę optymistyczną refleksję o przydatności katastrof można by ekstrapolować na zdarzenia bardziej przyziemne, te, których jesteśmy świadkami na tym „padole płaczu”, to można by czerpać z tego pewną otuchę. Jeśli zdarzają się katastrofy – wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, huragany lub polityczne zawieruchy – to może kiedyś (choć miejmy nadzieję nie za miliony lat) okażą się one początkiem czegoś lepszego.

Wiedza i Życie 10/2016 (982) z dnia 01.10.2016; Chichot zza wielkiej wody; s. 73

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną