Opinie

Ważna wiedza – nie siła

Politycy i miliarderzy nie uzdrowią mediów społecznościowych – potrzebni są eksperci

Jeśli New York Times albo Las Vegas Review-Journal czy też Scientific American opublikuje fałszywe stwierdzenie, które naruszy czyjąś reputację, ta osoba może wytoczyć redakcji proces. Jeśli jednak takie zniesławienie pojawi się na Facebooku czy Twitterze, droga sądowa jest zamknięta. Powodem jest art. 230 ustawy federalnej Communications Decency Act. Obowiązujący od 1996 roku przepis stwierdza, że platformy internetowe – kategoria ta obejmuje zarówno bardzo bogate i potężne firmy, takie jak Facebook czy Google, jak i niewielkie oraz o wiele mniej wpływowe sieci blogów, fora i start-upy – nie są uważane za „wydawców prasowych”. Możesz podać do sądu autora postu, tweeta czy filmu wideo, ale nie firmę, która go umieściła na swojej stronie.

Prawo skonstruowano w ten sposób, aby chronić kiełkujące wtedy firmy internetowe przed procesami, które mogłyby utrudnić im wprowadzanie innowacji oraz rozwój. Dziś jednak ta tarcza ochronna stanowi przyzwolenie na mowę nienawiści, nękanie i dezinformację. Spóźniona reakcja na te plagi polega na oflagowywaniu lub kasowaniu tych wpisów, które budzą obiekcje lub – wedle kryteriów przyjętych przez firmę – są niedopuszczalne. To z kolei wzbudza wściekłość autorów usuniętych postów lub tweetów – mówią o naruszeniu ich wolności słowa.

W październiku 2020 roku w Senacie Stanów Zjednoczonych, a dokładnie w senackiej Komisji Handlu, Nauki i Transportu radzono, jak zmodyfikować to prawo. Jednak takie arbitralne ingerencje często nie uwzględniają wszystkich konsekwencji potencjalnych zmian, co z kolei może prowadzić do pojawienia się nowych zagrożeń. Przykładem są przyjęte w 2018 roku ustawy Fight Online Sex Trafficking and Stop Enabling Sex Traffickers Acts (FOSTA-SESTA). Zawiesiły art. 230 w przypadku treści zachęcających do prostytucji. Chodziło o to, aby powstrzymać proceder sprzedawania i kupowania w Internecie ofiar nielegalnego handlu ludźmi w celach seksualnych. Platformy internetowe z obawy przed odpowiedzialnością karną musiały usuwać treści zachęcające do takich przestępstw. W praktyce strony internetowe, które nie były w stanie monitorować wszystkich treści, wprowadziły zakazy publikacji dla wszystkich autorów, u których taka niedozwolona treść pojawiła się kiedykolwiek w przeszłości, usuwały z Sieci mnóstwo materiałów lub też kończyły działalność. W rezultacie osoby świadczące usługi seksualne za obopólną zgodą zostały pozbawione możliwości znajdowania klientów i weryfikowania ryzyka takiego spotkania. To z kolei zmniejszało bezpieczeństwo takich osób. W artykule z 2017 roku grupa badaczy oszacowała, że w miastach, w których internetowe serwisy ogłoszeń drobnych miały rubrykę spotkań erotycznych, wskaźnik samobójstw wśród kobiet spadł z 27 do 17%. Co prawda inni badacze podważyli związek pomiędzy jednym a drugim, ale mimo to osoby świadczące usługi seksualne uważały, że ustawy FOSTA-SESTA pogorszyły ich sytuację.

Zarówno Joe Biden, jak i Donald Trump opowiadali się za całkowitym zniesieniem art. 230. Inni proponują mniej radykalne zmiany, takie jak przyjęcie ustawy Platform Accountability and Consumer Transparency Act (PACT), zgodnie z którą media społecznościowe musiałyby ujawnić, jak moderują Sieć, wykazać, że nie czynią tego arbitralnie, oraz natychmiast usuwać treści uznane przez sąd za nielegalne. Tyle że surowsze reguły faworyzowałyby bogate firmy, takie jak Facebook, które stać na zatrudnienie armii moderatorów i prawników, natomiast utrudniałyby życie małym innowacyjnym firmom – przed tym ostatnim miał je chronić właśnie art. 230. Ponadto, tak jak w przypadku przepisów dotyczących nielegalnego handlu ludźmi w celach seksualnych, małe platformy internetowe zapewne uciekłyby się do cenzurowania wpisów swoich autorów z obawy przed złamaniem przepisów.

Jak zauważa organizacja broniąca praw cyfrowych Electronic Frontier Foundation (EFF), okrojenie art. 230 przyniosłoby mrożący efekt, jeśli chodzi o wolność słowa w Sieci, oraz utrudniłoby nowym konkurentom rywalizację z gigantami technologicznymi. Nie tylko EFF dostrzega dziury w projektach ustaw takich, jak PACT: naukowcy i inni eksperci byli autorami wielu wyważonych, ale krytycznych opinii na ten temat, ale zaproponowali też własne propozycje strategicznych zmian w art. 230. Jedna z nich to objęcie zmienionymi przepisami jedynie tych platform, które bezpośrednio na swoich serwerach obsługują klientów – ale nie tych, które zapewniają podstawowe wsparcie techniczne, takie jak dostęp do Internetu czy płatności online. Inna koncepcja to umożliwienie użytkownikom wskazywania problematycznych treści poprzez opracowanie standardowego systemu raportowania, który zostałby wdrożony przez platformy mediów społecznościowych.

Wysłuchanie propozycji ekspertów – a nie jedynie prezesów firm z miliardami na koncie, takich jak Mark Zuckenberg z Facebooka czy Jack Dorsey z Twittera, którzy zazwyczaj pojawiają się na Kapitolu, gdy organizowane są przesłuchania poświęcone tej tematyce – ma fundamentalne znaczenie, jeśli chcemy dopracować się elastycznych przepisów, które zmusiłyby platformy mediów społecznościowych do ochrony swoich klientów przed nękaniem i do usuwania złośliwych treści bez ograniczania wolności wypowiedzi, która powinna być zawsze zagwarantowana wszystkim obywatelom. Jeśli to się uda, zyskamy poprawne przepisy regulujące Internet.

Świat Nauki 2.2021 (300354) z dnia 01.02.2021; Wokół nauki; s. 5