Omylny palec na przycisku
Eksperci są generalnie zgodni, co do tego, że świat stanął w obliczu wojny nuklearnej podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku, kiedy to doszło do konfliktu USA i ZSRR wywołanego zainstalowaniem radzieckich rakiet balistycznych zaledwie 145 km od kontynentalnej Ameryki. W końcu prezydent John F. Kennedy znalazł sposób na wycofanie się z krawędzi zagłady – był wystarczająco racjonalny, by zdać sobie sprawę, że „wciśnięcie guzika” sprowadziłoby na świat nieuniknioną katastrofę.
Ale co by się stało, gdyby nie był? Od czasu pierwszego użycia bomby atomowej przeciwko Japonii w 1945 roku żaden z amerykańskich prezydentów nie przejawiał szczególnych oporów przed wydaniem rozkazu ataku jądrowego. I choć na ogół nie zastanawiamy się nad tym faktem, zaburzenia psychiczne i neurologiczne u ludzi sprawujących ten najpotężniejszy urząd na świecie nie są bynajmniej rzadkością. Lyndonowi B. Johnsonowi i Richardowi M. Nixonowi zdarzały się zachowania typowe dla paranoi. Abraham Lincoln miewał symptomy depresji. W istocie badania nad sprawowaniem władzy przez amerykańskich prezydentów w latach 1776–1974 wykazały, że prawie połowa z nich wykazywała zaburzenia. Podejmowanie irracjonalnych decyzji stanowi istotną przesłankę do nałożenia ograniczeń na możliwość doprowadzenia do zagłady świata.
Prowadzi nas to do Donalda Trumpa. Nieobliczalne zachowania są podczas jego prezydentury normą. Rozkaz Trumpa, aby dokonać w styczniu nieoczekiwanego zabójstwa wysokiego rangą irańskiego generała Kasema Sulejmaniego, jest tego najnowszym przykładem. Wkrótce po objęciu urzędu Trump groził przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Unowi „ogniem i furią, jakich świat jeszcze nie widział”. Następnie zmienił front diametralnie i oświadczył, że on i dyktator „kochają się nawzajem”, broniąc Kima nawet wtedy, gdy Korea Północna nie zaprzestała prób rakietowych. Pełna lista zaskakujących działań Trumpa liczyłaby wiele stronic. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatryczne głosi, że nieetyczne jest wydawanie profesjonalnej diagnozy przed wszechstronnym zbadaniem pacjenta, niemniej niektórzy psychiatrzy zaczęli twierdzić, że złamanie tej zasady jest w tym przypadku usprawiedliwione, gdyż służy dobru publicznemu. W myśl tej przesłanki setki psychiatrów i lekarzy podpisało się pod przedstawionym Kongresowi w grudniu ubiegłego roku dokumentem stwierdzającym, że zdrowie psychiczne Trumpa w miarę, jak toczy się procedura impeachmentu, nieustannie się pogarsza.
Wysoce impulsywny prezydent USA nie powinien dysponować możliwością samodzielnego rozpętania jądrowej pożogi na skalę globalną, która pochłonęłaby dziesiątki milionów ofiar. Mógłby się z tym zgodzić nawet sam Trump. Ten samozwańczy „stabilny geniusz” tweetował w 2014 roku: „Jedyne globalne ocieplenie, którego powinniśmy się obawiać, to globalne ocieplenie wywołane przez BROŃ JĄDROWĄ w rękach szalonych bądź niekompetentnych przywódców!”
I miał zupełną rację. Na szczęście istnieją dobre rozwiązania w tym względzie. Pojawiło się wiele propozycji, które przewidują uzyskanie zgody członków rządu, ewentualnie wiceprezydenta i przewodniczącego Izby Reprezentantów na każdorazowe użycie broni jądrowej. Można też powołać się na paragraf czwarty 25. poprawki do konstytucji, domagając się ustalenia, czy prezydent jest zdolny do dalszego sprawowania urzędu.
Apokaliptyczna groźba, jaką stwarza niezrównoważony prezydent z palcem na przycisku nuklearnym, znikłaby, gdyby świat całkowicie pozbył się broni jądrowej. Jeśli okaże się to niemożliwe, najważniejszym krokiem, jaki mogłyby zrobić Stany Zjednoczone jako największa potęga militarna świata, jest zobowiązanie się do nieinicjowania ataku – obietnica, której nigdy dotąd USA nie złożyło – co dałoby wyraźny sygnał, że obecny arsenał jądrowy będzie pełnił wyłącznie funkcję odstraszającą. Biorąc pod uwagę, że nasz system wczesnego ostrzegania uruchamiany jest praktycznie codziennie, zazwyczaj w odpowiedzi na wystrzelenie gdzieś na świecie jakiejś rakiety, Stany Zjednoczone powinny pozbawić pociski z głowicami jądrowymi ich obecnego statusu gotowości do natychmiastowego startu, aby zdjąć presję z prezydenta – ktokolwiek nim będzie – by zareagował w ciągu kilku minut na alarm.
Na uchwalenie takich przepisów być może trzeba będzie poczekać do czasów nowej administracji i ustania bezprecedensowo silnych podziałów partyjnych amerykańskiej sceny politycznej. Wygląda na to, że strach społeczeństwa przed wojną jądrową nieco się zmniejszył od czasu, gdy każde dziecko w szkole musiało ćwiczyć schodzenie do schronu. Jednak pewną nadzieję na to, że Kongres wykaże wolę wprowadzenia w życie kontroli nad władzą prezydencką, daje zgodne głosowanie senatorów z obu partii w Senacie po zabójstwie Sulejmaniego nad ograniczeniem uprawnień Trumpa do podejmowania działań militarnych w Iranie.
Niezależnie od tego, czy będzie tworzona przez demokratów czy republikanów, każda administracja po Trumpie powinna priorytetowo potraktować deeskalację jądrową. Tweety w stylu „mój guzik atomowy jest większy niż twój” powinny zostać zastąpione przypomnieniem wspólnego oświadczenia wydanego przez Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa w 1987 roku: „Wojny nuklearnej nie da się wygrać i nie wolno jej prowadzić”.