Ilustracja Chris Gash
Opinie

Przemyśleć antropocen na nowo

Popularna nazwa stosowana dla naszej epoki geologicznej utrwala stereotypy na temat przyrody i człowieka

Przychodzące niemal codziennie alarmujące doniesienia o globalnym ociepleniu, topniejących lodowcach, wymierających gatunkach, odpadach promieniotwórczych, zanieczyszczonych plastikiem oceanach i innych nieszczęściach ukształtowały w nas przekonanie o nadzwyczajnym i szkodliwym wpływie człowieka na naszą planetę. W roku 2000 badacz atmosfery Paul Crutzen ujął te nasze lęki i przekonania za pomocą zgrabnego słowa „antropocen” i zaproponował tę nazwę na określenie epoki geologicznej zdominowanej przez ludzi. Geologowie nie są zgodni, kiedy ta epoka miałaby się zacząć, a stratygrafowie wciąż dyskutują, czy o takiej epoce w ogóle można mówić. Tak czy inaczej termin ten przyjął się w publicznej świadomości i wywołał pełną emocji debatę nad wpływem człowieka na świat przyrody.

Wielu humanistów krytykuje jednak to pojęcie, podkreślając, że utrwala ono pokutujące od dawna stereotypy na temat tych związków. Zastąpienie „antropocenu” jakimś terminem nawiązującym do prawdziwych przyczyn dzisiejszych problemów mogłoby sprzyjać próbom ich naprawienia.

Jednym z argumentów na rzecz takiej zmiany jest przebijająca przezeń pycha: nazywanie epoki geologicznej słowem nawiązującym do nas samych jest oznaką samouwielbienia. A socjolożka Eileen Crist mówi wprost, że to właśnie antropocentryzm był praprzyczyną tych wszystkich nieszczęść. Jak twierdzi Curtis, gdy naukowcy dyskutują nad możliwymi reakcjami na coraz szybciej ocieplającą się planetę, niemal zawsze akceptują panowanie człowieka nad wszystkimi innymi gatunkami, wyobrażając sobie, że najbardziej światli spośród nas będą potrafili wprowadzić Ziemię na drogę zrównoważonego rozwoju bez konieczności dokonania zasadniczych zmian w naszym dotychczasowym stylu życia.

Inne zastrzeżenie jest takie, że słowo „antropocen” pośrednio implikuje, że odpowiedzialna za kryzys jest cała ludzkość, podczas gdy sprawstwo w istocie dotyczy nielicznych. Z pewnością jednak członek plemienia z amazońskiej dżungli, który nigdy nie zetnął się z cywilizacją, ponosi mniejszą odpowiedzialność niż – powiedzmy – były sekretarz stanu Rex Tillerson, który był prezesem ExxonMobil. Emisje dwutlenku węgla prymitywnych plemion są praktycznie zerowe, podczas gdy ExxonMobil jest – wedle Carbon Majors Report – piątym największym węglowym trucicielem na świecie.

Pojawia się też zarzut, że w „dyskusjach o antropocenie” zrzuca się odpowiedzialność nie tylko na wszystkich ludzi, ale i na naturę ludzką jako taką. Dla antropologów nie ma to większego sensu, gdyż – jak wskazują – wiele ludów i wielu ludzi, w różnych czasach, świetnie potrafiło dostosować się do warunków ekologicznych, w których przyszło im żyć. Socjologowie, i nie tylko oni, zauważają, że problemy ze środowiskiem, z którymi się borykamy, wynikają nie z naszej biologicznej, ale kulturowej natury, a dokładniej ze społecznego i gospodarczego ukształtowania Europy w drugiej połowie ubiegłego tysiąclecia. Nazwa epoki – twierdzą – powinna więc odzwierciedlać rzeczywiste historyczne i kulturowe przyczyny, co pozwoliłoby nam lepiej zrozumieć, co się wydarzyło, i przypomnieć, że był to wybór, a nie konieczność, a może także wskazało drogi wyjścia, które nie będą oznaczać zagłady tej wspaniałej różnorodności życia, która nas otacza.

Wychodząc z tych założeń, sugerowano najrozmaitsze nazwy alternatywne. Najpopularniejsza z nich to „kapitalocen”, zaproponowana po raz pierwszy przez geografa Andreasa Malma, który upatruje początków „epoki kapitału” w wykorzystaniu węgla do dostarczania energii fabrykom w XIX-wiecznej Anglii. Z kolei geograf i historyk Jason W. Moore uważa, że kapitalocen zaczął się w XV wieku w Europie wraz z systemem gospodarczym opartym na nieustającej ekspansji terytorialnej. Zawłaszczając Nowy Świat i zakładając kolonie i posiadłości w Azji, Afryce i Australii, kapitalizm ustanowił globalny system produkcji i handlu, który eksploatował naturę na niespotykaną wcześniej skalę, a dziś naraża na szwank wydolność całej planety. Filozofka Donna Haraway zaproponowała inną nazwę, która odnosi się do przyszłości: chtulucen (od greckiego „chtonios”, co znaczy „ziemski”) – wiek, w którym my, ludzie, nauczymy się żyć w pełnej i owocnej harmonii ze wszystkimi zamieszkującymi Ziemię istotami.

Wszyscy ci myśliciele pragną nie tyle zdetronizować pojęcie antropocenu, ile – być może czerpiąc z idei chtulucenu – wzbogacić trwające i przyszłe dyskusje i wspomóc ludzkość w podejmowaniu trudnych decyzji, które nas czekają. Z nadzieją przyjmujemy tę myśl. Przyrodnicy i humaniści mogą wspólnie przełamać bariery intelektualne i wypracować świeże idee. Bo, jak powiedział Albert Einstein: „Nie rozwiążemy naszych problemów za pomocą tych samych pomysłów, które towarzyszyły nam, gdyśmy te problemy stwarzali”.

Świat Nauki 1.2019 (300329) z dnia 01.01.2019; Wokół nauki; s. 6