Jak wygląda dystrybucja dobrobytu? Jak wygląda dystrybucja dobrobytu? Shutterstock
Opinie

50 lat po „Granicach wzrostu”: raport o stanie planety

To, że można wyeksploatować Ziemię, wydawało się do pewnego momentu niemożliwe. Opracowanie z 1972 r. pokazało, że to realny scenariusz. Jego entuzjaści twierdzą, że wyznaczyło początek epoki ekologicznej. Krytycy – że jest przykładem nieuzasadnionego katastrofizmu.

Wzrost gospodarczy to wciąż najważniejszy wskaźnik służący do pomiaru dynamiki rozwoju. Chiny martwią się, że po pandemicznych perturbacjach już nie wrócą do starych dobrych czasów, gdy PKB przyrastało rocznie o ponad 10 proc. Ukraińcy zakładają, że podczas powojennej odbudowy kraju osiągną tempo wzrostu co najmniej 7 proc. rocznie. Komisja Europejska, promując Zielony Ład, przekonuje, że jest on receptą na transformację krajów Wspólnoty i wkroczenie na ścieżkę wzrostu ekologicznego. Dla krajów Globalnego Południa wizja gospodarczego rozwoju jest obietnicą wyjścia z biedy.

Wzrost nie jest skutkiem decyzji politycznych, nie bierze się z niczego. Aktywność gospodarcza wymaga zasobów: pracy, kapitału, surowców, energii. Dobrym miernikiem tej nieustannej potrzeby na nowe zasoby jest emisja dwutlenku węgla, pochodzącego głównie ze spalania paliw kopalnych. Okazuje się, że tylko w latach 2010–19 ludzie wpompowali do atmosfery 17 proc. tego, co trafiło tam od początku epoki przemysłowej. Innymi słowy, konsekwencją wzrostu jest ogromne wykorzystanie zasobów. A to z kolei prowadzi do katastrofalnych konsekwencji ekologicznych. Jedną z nich jest kryzys klimatyczny.

Dziś analizy naukowe nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Pół wieku temu świadomość ekologiczna dopiero się budziła, nie dysponowaliśmy jeszcze narzędziami pozwalającymi opisywać tak złożone obiekty jak ekosystem. Owszem, w latach 60. pojawiły się pierwsze ostrzeżenia, jak „Cicha wiosna” Rachel Carson w 1962 r., a w 1968 r. „Bomba populacyjna” Paula Ehrlicha i „Tragedia wspólnego pastwiska” Garretta Hardina. Ostrzegały one jednak tylko przed wybranymi aspektami rozwoju, jak niekontrolowane użycie substancji chemicznych w rolnictwie, przyspieszający przyrost demograficzny czy nadmierne wykorzystanie zasobów ekologicznych w wymiarze lokalnym (np. przez nadmierny połów ryb). Pomysł, że można nadmiernie wyeksploatować całą Ziemię, wydawał się wtedy co najmniej absurdalny. Za większy problem uznawano nierówny rozwój gospodarczy krajów kapitalistycznego Zachodu zwanego I światem, bloku socjalistycznego, czyli II świata, i biednego III świata – państw nazywanych eufemistycznie rozwijającymi się.

Czy czeka nas globalne załamanie jakości życia?ShutterstockCzy czeka nas globalne załamanie jakości życia?

Systemy złożone

Klub Rzymski, powstały w 1968 r. z inicjatywy włoskiego przedsiębiorcy i filantropa Aurelio Peccei międzynarodowy think tank, postanowił przyjrzeć się możliwościom zapewnienia dobrobytu dla wszystkich. Wszak potencjał postępu technologicznego i perspektywy rozwoju wydawały się nieograniczone. Zasadne było więc pytanie: co powoduje tak nierówną dystrybucję dobrobytu?

Emisariusze Klubu zwrócili się o pomoc do zespołów naukowych zajmujących się analizą systemów złożonych. To była nowa dziedzina badań – drogę do niej otworzyły postępy cybernetyki i komputery. W efekcie można było tworzyć modele dużych systemów i symulować ich rozwój. Badaniami takimi zajmował się wtedy m.in. Dennis Meadows z Massachusetts Institute of Technology. Przyjął zaproszenie Klubu w 1970 r. i stworzył zespół złożony z 16 badaczy. W swojej pracy posługiwali się modelem globalnego systemu społeczno-gospodarczo-ekologicznego, który nazwali World3.

Nowość podejścia polegała na spojrzeniu na Ziemię jak na złożony system oddziałujących na siebie elementów: populacji ludzkiej, zasobów nieodnawialnych i odnawialnych, kapitału i zanieczyszczenia. Jak te elementy na siebie oddziałują? – dociekali naukowcy. Rozwój przemysłu (wzrost zasobów kapitału) wymaga coraz większego zasilania zasobami nieodnawialnymi, co prowadzi do eksploatacji dostępnych surowców i wzrostu ich ceny. To wymusza coraz większe inwestycje w pozyskiwanie surowców, w efekcie maleje strumień inwestycji w nowe kierunki rozwoju. Narastająca nierównowaga powoduje załamanie bazy przemysłowej, a wraz z nią rolnictwa i sfery usług zależnych od działalności przemysłu.

Model World3 zastępował słowa setkami równań matematycznych i parametrów ilościowych. To umożliwiało przedstawienie fabularnego opisu w postaci scenariuszy pokazujących rozwój systemu w konkretnym czasie – zależnym od przyjętych założeń wstępnych. Raport „Granice wzrostu”, jaki powstał w efekcie pracy zespołu Dennisa Meadowsa i najważniejszych współautorów: Donelli Meadows, Jřrgena Randersa i Williama Behrensa III, przedstawia dwanaście scenariuszy rozwoju świata w perspektywie 2100 r. W każdym – niezależnie od tego, czy uznaje się, że zasoby nieodnawialne są lub nie są skończone, czy postęp techniczny jest ograniczony czy nieograniczony, a przyrost ludności można lub nie można go kontrolować – dochodziło do wyczerpania możliwości rozwojowych i nieuniknionego cywilizacyjnego załamania przed końcem XXI w.

Wiosną 2022 r. Dennis Meadows mówił w wywiadzie dla francuskiego „L’Obs”: „Zmiana polityki, niestety, nie nastąpiła. I dziś, co potwierdzają liczne niezależne analizy, świat podąża drogą bardzo zbliżoną do scenariusza referencyjnego z naszego raportu”. Cywilizacyjne załamanie może nastąpić w połowie tego stulecia. Należy wszakże podkreślić, że „Granice wzrostu” i powstałe później kolejne edycje opracowania nie zawierają konkretnych prognoz, jak mylnie twierdzą krytycy, którzy najwyraźniej nie przeczytali oryginału. Przedstawiane w nich scenariusze to możliwe ścieżki rozwoju uzależnione od określonych warunków.

Klif nieuchronny

Holenderska badaczka Gaya Herrington zweryfikowała model World3 w pół wieku po publikacji „Granic wzrostu”. Wykorzystała aktualne dane uwzględniające rzeczywisty rozwój świata po 1972 r. Wyniki pracy zaprezentowała szczegółowo w książce „Limits and Beyond” („Granice i co dalej”) opublikowanej w 50. rocznicę raportu. Niestety, potwierdza się ponury sceptycyzm Meadowsa – świat czekają jeszcze jakieś dwie dekady wzrostu. Co się stanie później? Wiele danych wskazuje, że świat podąża ku stagnacji, wraz z którą nastąpi załamanie jakości życia.

Herrington nie wyklucza scenariusza zakładającego, że ratunek przyniosą nowe technologie. Problem jednak w tym, że od czasu, jaki upłynął od publikacji „Granic wzrostu”, niewątpliwy postęp technologiczny nie przyniósł skutków, jakie są potrzebne, by uniknąć katastrofy. Nie zmniejszył poziomu zanieczyszczenia, przeciwnie (emisja dwutlenku węgla rośnie). Czy teraz można liczyć na przyspieszenie zmiany technologicznej, które nie tylko wyprzedzi wzrost szkodliwych emisji, ale także zniweluje nieodpowiedzialne harce człowieka z przeszłości?

Włoski ekonomista Ugo Bardi, redaktor i współautor rocznicowego tomu „Limits and Beyond”, podkreśla zapowiadającą się dynamikę nadchodzącego upadku, której nie eksponowali autorzy raportu z 1972 r. – choć można ją wyczytać, przyglądając się ówczesnym wykresom. Upadek systemu następuje szybciej niż proces jego budowy. Prawidłowość tę dostrzegł już w starożytności Seneka, pisząc w „Listach moralnych do Lucyliusza”: „Byłoby to w naszej słabości oraz w naszych trudnościach jakąś pociechą, gdyby wszystko niszczało tak wolno, jak powstaje. Tymczasem zysk wzrasta powoli, a strata spiesznie”. Dlatego Bardi, opisując nadchodzącą przyszłość, używa metafory klifu – punktu, w którym rozwój niemal niedostrzegalnie zmienia się w upadek.

Meadows w przywołanym wywiadzie ostrzega: nie łudźmy się, że możliwy jest powrót do świata sprzed lat. Wkroczyliśmy w epokę coraz częstszych i coraz silniejszych opresji: epidemii, zmian klimatycznych, kryzysów energetycznych, problemów rolnictwa. Co robić? Zdecydować się na poziomie społecznym, na jakich podstawowych wartościach rekonstruować system społeczny. Jego celem ma być nie fantazja o bogatej przyszłości, tylko odporność na szoki i niepewności.

Prawa bezwzględne

A jeśli Meadows i inni zwolennicy tezy o granicach wzrostu się mylą? Przecież nie brakowało analiz krytycznych autorstwa uczonych tej miary, co William Nordhaus, laureat Nagrody im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii. To właśnie ekonomiści tacy jak on zwracają uwagę, że pojęcie skończonych zasobów nie ma sensu. Epoka kamienia nie skończyła się dlatego, że zabrakło kamienia, tylko dlatego, że pojawiły się innowacje, które pozwoliły zmienić model surowcowy. Kluczem do uniknięcia katastrofy jest to, że człowiek dysponuje zasobem krańcowym – nieograniczoną kreatywnością i innowacyjnością. Ten zasób z kolei uruchamiany jest przez rynek: brak surowca sprawia, że rośnie jego cena, co staje się bodźcem do poszukiwania zamienników lub efektywniejszych sposobów jego wykorzystania.

Ekonomistka Carlota Perez twierdzi wręcz, że przed światem otwiera się możliwość nowej złotej epoki, która będzie konsekwencją technologicznego skoku i zmiany paradygmatu funkcjonowania systemu społeczno-gospodarczego. Kluczem do rewolucyjnych zmian – które mają nastąpić w perspektywie dekady – będzie synteza nowych technologii wytwarzania dóbr i energii oraz przetwarzania informacji i komunikacji. Perez swoje przewidywania opiera na analizie wcześniejszych rewolucji technologiczno-gospodarczych. Ostrzega przy tym, że historia – czyli kolejny cywilizacyjny skok – może, ale nie musi się powtórzyć (POLITYKA 31).

Z optymizmem ekonomistów głównego nurtu nie zgadzają się badacze rozwijający ekonomię biofizyczną. Zakłada ona, że warunkiem wszelkiej aktywności jest energia, a prawa rynku nie zawieszają praw fizyki – a konkretnie rachunku termodynamicznego. Ten zaś jest bezwzględny. Nawet jeśli nie brakuje jeszcze tradycyjnych nośników energii oraz pojawiają się nowe źródła, to problemem staje się podstawowy bilans: do uzyskania energii nadającej się do wykorzystania w domu czy samochodzie trzeba najpierw energię zainwestować. Niestety, te inwestycje są coraz większe, a bilans coraz gorszy. I nawet jeśli powstają innowacje, które mogą rozwiązać ten problem, może być na to zwyczajnie zbyt późno.

Ekologiczna apokalipsa stała się jednym z popularniejszych tematów kultury popularnej. Dlaczego jednak ciągle nie chcemy zachować się inaczej niż ludzie w głośnej komedii „Nie patrz w górę”, do samego końca nieprzyjmujący informacji o nadchodzącej apokalipsie?

Ciekawą odpowiedź zaproponowali autorzy artykułu „Climate Endgame: Exploring catastrophic climate changes scenarios”, opublikowanego na początku sierpnia w prestiżowym piśmie naukowym PNAS. Przekonują oni, że mimo licznych ostrzeżeń przed niebezpieczną przyszłością, formułowanych również przez naukowców, brakuje pogłębionych analiz pokazujących, w jakich warunkach rzeczywiście może dojść do cywilizacyjnej katastrofy. Pytania o możliwość masowej zagłady gatunków czy rozpadu struktur społecznych i gwałtownego wzrostu umieralności na skutek chorób, głodu i wojen o kurczące się zasoby podejmowane są niechętnie. Ta niechęć nie unieważnia jednak zagrożeń.

Publikacja „Granic wzrostu” w 1972 r. została okrzyknięta przez Edgara Morina, francuskiego socjologa adaptującego badania nad złożonością do myśli społecznej, Rokiem I Epoki Ekologicznej. Czterdzieści lat później sędziwy już Morin postulował, byśmy w końcu w tę epokę wkroczyli. Minęła kolejna dekada, a ponadstuletni francuski uczony może tylko się przyglądać, jak ludzkość z uporem nie robi użytku z dostępnej wiedzy. Licząc zapewne, że kolejny raz jakoś się uda.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną