Ilustracja Thomas Fuchs
Opinie

Dajmy głos nauce

Uczelnie nie powinny zniechęcać badaczy do publicznych wypowiedzi

Opioidy. Gaz z łupków. Wirus Zika. GMO. Naukowcy powinni się wypowiadać we wszelkich związanych z nauką kwestiach, które mają wpływ na nasze życie. Zwłaszcza teraz, gdy przedstawiciele administracji Trumpa przekonują nas, że zmiana klimatu jest problematyczna, a zabijanie afrykańskich słoni przynosi korzyść stadu jako całości, palącym zadaniem, jakie stoi przed naukowcami, jest nieustanne demaskowanie błędnych informacji, rzekomych faktów alternatywnych i wszelakiej pseudonauki.

Niestety, tak się składa, że największą przeszkodą w rzetelnym informowaniu opinii publicznej przez badaczy są ich macierzyste uczelnie.

Gdy jako redakcja rozmawialiśmy z doktorantami, postdoktorami i młodymi naukowcami, często mówili nam, że zabraniano im pisania artykułów popularnonaukowych, wygłaszania wykładów dla szerokiej publiczności, rozmawiania z reporterami i udzielania się w mediach społecznościowych. W ankiecie przeprowadzonej w 2016 roku na 61 katedrach amerykańskich i kanadyjskich wydziałów medycznych jedynie 23% respondentów uznało za ważne, by pracownicy naukowi uczestniczyli w blogach firmowanych przez czasopisma medyczne. Co w takim razie powiedzieć o prowadzeniu bloga na własną rękę?

Tego rodzaju aktywność, wmawia się im, jest czystą stratą czasu, ponieważ nie ma znaczenia przy awansach i ubieganiu się o samodzielne stanowisko. Liczą się wyłącznie takie rzeczy, jak publikowanie wyników badań w czasopismach o wysokim rankingu, zdobywanie grantów, dydaktyka i zasiadanie w ciałach uniwersyteckich. Z resztą społeczeństwa należy sobie dać spokój.

Ten przekaz kierowany jest najsilniej do młodych badaczy. Starsi stażem z kolei z reguły nie udzielają się szerzej, ponieważ tak im to wcześniej wpojono. Tymczasem gdyby pisali artykuły popularnonaukowe, gościli w radiu i telewizji bądź wypowiadali się poprzez blogi i media społecznościowe, naukowcy jako grupa społeczna uzyskaliby znacznie większe wpływy niż mają obecnie.

Niektórzy doświadczeni naukowcy zaczynają krytykować ów stan rzeczy, po części dlatego, że tym samym publiczny dyskurs o nauce oddawany jest w ręce polityków, korporacji i ludzi negujących wyniki badań. Batalię o zmianę tego nastawienia rozpoczął między innymi Jonathan Foley, członek rady doradczej Scientific American, piastujący wiele ważnych stanowisk naukowych, zanim został dyrektorem naczelnym Kalifornijskiej Akademii Nauk. W opublikowanym online eseju postawił tezę, że upowszechnianie osiągnięć nauki jest „moralnym imperatywem”. Zbyt wielu naukowców, pisze, „ma do popularyzacji, występowania na forach publicznych i zaangażowania w sferze społecznej stosunek obojętny, lekceważący czy wręcz pogardliwy”. Dodaje, że rolą naukowca nie jest „trzaskanie jedna po drugiej” dziesiątków nieczytanych przez nikogo publikacji i kolekcjonowanie jak największej liczby cytowań […] Wasz rzeczywisty obowiązek jako naukowców polega na dokonywaniu istotnych odkryć i dzieleniu się nimi ze światem”.

Instytucje finansujące badania bądź reprezentujące naukowców zaczynają ich zachęcać do intensyfikacji relacji ze środowiskami pozanaukowymi. National Science Foundation wymaga obecnie od wszystkich występujących o grant, by w swych wnioskach wykazali celowość proponowanych badań w szerszym kontekście, uwzględniającym ich odbiór społeczny oraz pożytki edukacyjne.

W 2016 roku Amerykańska Unia Geofizyczna opublikowała oświadczenie stwierdzające, że jej 60 000 członków ma obowiązek upowszechniania wyników swoich badań i reagowania na przedstawianie kwestii naukowych w wypaczony sposób. Z kolei raport Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego z 2016 roku zawierał zalecenie, by uniwersytety zaliczyły zaangażowanie w sferze publicznej do kryteriów awansu akademickiego, z uzasadnieniem, że działalność publiczna naukowców nie tylko służy społeczeństwu, ale i podnosi rangę samej uczelni w powszechnym odbiorze.

Tymczasem jeśli instytucje akademickie nie zmodyfikują swojej polityki w zakresie przyznawania stanowisk i awansów, te kroki w dobrym kierunku okażą się dalece niewystarczające. Georgia Institute of Technology, na przykład, rozważa sposoby uwzględnienia działalności popularyzatorskiej w ocenie decydującej o awansie oraz nagradzania naukowców, którzy mają na tym polu największe osiągnięcia. Uczelnia planuje też wprowadzenie dla swojej kadry naukowej kursów umiejętności niezbędnych przy pisaniu i wypowiadaniu się dla szerokiego kręgu odbiorców. Analogiczne zmiany są przygotowywane w Virginia Tech, University of Minnesota i innych uczelniach.

Jest to wielce pokrzepiające. Kolejne uczelnie powinny pójść za tym przykładem. Badania opinii publicznej pokazują, że ludzie na całym świecie darzą naukowców wielkim szacunkiem. Ale jeśli obywatele nie mają okazji usłyszeć, co mają do powiedzenia autentyczni eksperci, nie można im mieć za złe, że nie oponują przeciwko pseudonaukowym tweetom, decyzjom polityków podejmowanym wbrew oczywistym faktom czy też obcinaniu budżetu agencji federalnych, których działalność opiera się na rzetelnej nauce.

Świat Nauki 3.2018 (300319) z dnia 01.03.2018; Wokół nauki; s. 6