Marsz w obronie nauki to za mało
Na początku roku naukowcy ogłosili, że 22 kwietnia, czyli w Dzień Ziemi, zamierzają, jak stwierdzili, „opuścić laboratoria i wyjść na ulice”. Organizatorzy tego Marszu dla Nauki wyrazili zaniepokojenie, że działania nowej administracji oraz Kongresu mogą doprowadzić do zwiększenia emisji zanieczyszczeń, pogorszenia stanu zdrowia Amerykanów, ograniczenia naszych zdolności prognozowania naturalnych kataklizmów, takich jak huragany – i generalnie wyrzucenia przez okno wielu zdobyczy nauki. Plany przewidywały, że protesty zostaną zorganizowane w Waszyngtonie oraz innych miastach w USA i na świecie. Ideę szybko poparły najważniejsze towarzystwa naukowe, dziesiątki tysięcy ochotników, masy użytkowników Twittera oraz 800 000 użytkowników Facebooka.
To dobry początek – jednak to nie wystarczy, aby wywrzeć długotrwałą presję na prezydenta, Kongres czy władze stanowe. „Nie tweetujcie do nich. Nie podpisujcie durnych i bezużytecznych petycji w Internecie. Trzeba dzwonić i rozmawiać” – stwierdził David Shiffman, biolog morski z University of Miami. Ma rację. Ludzie powinni docierać indywidualnie do członków parlamentu i jasno im komunikować, że swoją negatywną opinię potwierdzą podczas następnych wyborów.
Marsze protestacyjne mogą czasem być skuteczne. Demonstracje w obronie praw człowieka w latach 50. i 60. uświadomiły politykom, że mnóstwo ludzi nie zgadza się na uprzedzenia rasowe i segregację oraz że są zdeterminowani i gotowi na czyny. Marsz dla Nauki może osiągnąć podobny efekt. Rush Holt, prezes American Association for the Advancement of Science – a wcześniej kongresman z New Jersey, a także fizyk – powiedział, że jego organizacja poparła marsz, ponieważ kampania wyborcza prezydenta Donalda Trumpa była pełna ataków na racjonalne poszukiwanie prawdy, w którym liczą się fakty i dowody, a to ono powinno być drogowskazem dla decydentów. Alarmujące były także motywowane politycznie ataki na integralność naukowej społeczności. Można się oczywiście obawiać, że zwolennicy Trumpa oraz konserwatywni politycy zlekceważą marsz, uznając go za nic innego, jak lament elit. Z tego powodu część naukowców niechętnie odniosła się do tej inicjatywy – jednak bardzo wielu ją wsparło.
Trzeba pomyśleć, jak zwiększyć szansę na to, aby przesłanie marszu utrwaliło się w głowach polityków, kiedy już z ulic znikną protestujące tłumy. Istnieją na to sposoby. Naukowcy mogą zacząć się ubiegać o urzędy – rekrutację chętnych zaczęła prowadzić grupa o nazwie 314 Action, nazwana tak od trzech pierwszych cyfr liczby pi. Wspierana finansowo przez 80 000 darczyńców (stan na marzec), a założona przez chemiczkę Shaughnessy Naughton, 314 Action chce pomagać finansowo naukowcom-politykom oraz organizować dla nich szkolenia polityczne. Jedną z osób, które Naughton wymieniła wśród entuzjastów inicjatywy, jest strateg polityczny Joe Trippi, który kierował wieloma kampaniami wyborczymi demokratycznych kandydatów do Kongresu.
Ubieganie się o urząd jest pod wieloma względami misją niewiele mającą wspólnego z nauką. Kampanie wyborcze nie są precyzyjnie zaprojektowanymi eksperymentami. Realna polityka, pełna hałaśliwych przepychanek, może się okazać dla naukowca niezbyt komfortowym doświadczeniem. Jednak Kate Knuth, ekspertka środowiskowa, która przez kilka kadencji zasiadała w kongresie stanowym Minnesoty, powiedziała niedawno czasopismu The Atlantic, że pukanie do drzwi nieznanych jej osób i proszenie o ich głos było bezcenną lekcją. „Nie ma lepszego sposobu, by się dowiedzieć, co ludzie myślą o różnych problemach, jakie mają oczekiwania wobec rządu, jakie są ich nadzieje i marzenia na przyszłość” – mówiła.
Ci, którzy nie startują w wyborach, mogą głosować i pokazać politykom, że ich głos, tak jak cała nauka, będzie wynikiem racjonalnego namysłu. Ludzie powinni dzwonić do swoich stanowych i federalnych przedstawicieli i mówić im, że jeśli ci nie będą wspierali, na przykład, działalności National Oceanic and Atmospheric Administration przygotowującej dla USA prognozy huraganów czy powodzi, to nie otrzymają ich poparcia podczas wyborów. Naukowcy i zwykli obywatele mogą też wspierać finansowo i osobiście organizacje pozarządowe troszczące się o to, aby decyzje urzędnicze i polityczne oparte były na rzetelnej wiedzy naukowej i medycznej.
Jest to ten rodzaj działania, którego efekty będą trwały znacznie dłużej aniżeli sam marsz.