Shutterstock
Opinie

Zielone oszustwo. Większość projektów mających kompensować emisję CO2 nie przynosi korzyści planecie

Sens offsetów podważało od dawna wielu ekspertów. I mieli rację. Dowodzą tego wyniki międzynarodowego dziennikarskiego śledztwa.

Neutralność klimatyczna – to jedno z najmodniejszych haseł, używanych już nie tylko przez państwa i wielkie koncerny, ale też coraz mniejsze przedsiębiorstwa. Założenie jest proste: każdy stara się zapewniać klientów, że ogranicza emisję dwutlenku węgla i czuje się odpowiedzialny za przyszłość ludzkości. Wiele firm kupuje w tym celu specjalne certyfikaty czy świadectwa, które mają zawinioną przez nie produkcję CO2 zrekompensować. To swoista forma pokuty – grzesznik nie jest w stanie powstrzymać się przed grzechem, a w ramach zadośćuczynienia wydaje pieniądze na różne projekty, dzięki którym można konsekwencje złych uczynków ograniczyć.

Niestety, nie chodzi tu najczęściej o wychwytywanie dwutlenku węgla i jego magazynowanie pod ziemią, co pozwoliłoby najskuteczniej zatrzymać wzrost jego stężenia w atmosferze. To proces bardzo kosztowny i trudny technologicznie. Nie chodzi także nawet o sadzenie drzew czy zwiększanie powierzchni lasów, bo niełatwo znaleźć w tym celu odpowiednio duże obszary. Podstawą programów kompensowania własnej emisji CO2 stała się raczej ochrona już istniejących lasów. Dzięki pieniądzom od bogatych koncernów udaje się ponoć zapobiec niszczeniu przyrody – lasy nadal będą mogły pochłaniać szkodliwy gaz.

Nie chodzi o planetę, tylko o marketing

Sens takich schematów kompensacyjnych, potocznie zwanych offsetem, podważało od dawna wielu ekspertów. I mieli rację – jak pokazują wyniki dziennikarskiego śledztwa, przeprowadzonego przez „The Guardian”, „Die Zeit” i „SourceMaterial”. Dziennikarze ostro krytykują działalność amerykańskiej organizacji Verra, nadzorującej znaczną część wszystkich tego typu projektów. Według ich analizy ponad 90 proc. do oszczędności przy emisji dwutlenku węgla po prostu nie doszło. Czasami dlatego, że objętym kosztowną ochroną obszarom wcale nie zagrażało karczowanie lasów. W innych przypadkach wpływ ochrony okazał się zaś dużo słabszy od zakładanego. Oznacza to, że wiele firm teoretycznie zupełnie niepotrzebnie wydało pieniądze.

Tyle że w praktyce nie chodzi wcale o planetę, tylko o marketing. Świetny przykład to linie lotnicze, które podczas sprzedaży biletów zachęcają pasażerów do niewielkiej opłaty, która rzekomo ma właśnie zrekompensować emisję dwutlenku węgla, za jaką będą odpowiedzialni podczas lotu. Pasażer ma mieć czyste sumienie i nie wstydzić się latać. A przewoźnik pokazuje, że dba o planetę i nie jest głuchy na krytykę ekologów. Rzeczywista redukcja CO2 nie ma przy tym najmniejszego znaczenia. Podobnie zachowują się koncerny paliwowe, które z jednej strony zarabiają ogromne pieniądze na sprzedaży benzyny czy oleju napędowego, ale równocześnie zapewniają o ochronie lasów tropikalnych, dzięki którym Ziemia ma przetrwać skutki ich codziennej działalności.

Offset filarem greenwashingu, nie ochrony przyrody

Nic zatem nie wskazuje na to, aby nawet po opublikowaniu wyników międzynarodowego dziennikarskiego śledztwa schematy kompensacyjne zniknęły. Przeciwnie, ten biznes wart jest już ponad dwa miliardy dolarów i szybko rośnie. Właśnie dlatego, że efekty działań bardzo trudno zweryfikować w praktyce, a hasło kompensowania emisji idealnie nadaje się do kampanii reklamowych. Stało się ono zatem jednym z filarów greenwashingu, czyli udawanego zielonego marketingu.

Dużo łatwiej kupić offsetowe certyfikaty niż zmienić technologię produkcji, ograniczyć szkodliwą działalność czy po prostu wycofać ze sprzedaży niektóre towary. A rzekome kompensowanie emisji nie tylko zwalnia z odpowiedzialności, ale jeszcze pozwala szermować hasłami klimatycznej neutralności. Im większy grzesznik, tym głośniej krzyczy o swoim nawróceniu.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną