Shutterstock
Opinie

Prawo rzeczy zepsutych. Muszą go przestrzegać i Google, i Putin

Dlaczego uprawnienia do użycia broni atomowej w Rosji nie są jednoosobowe? Czy to kolejna manifestacja naturalnego problemu badanego jeszcze przez Claude’a Shannona?

Bardzo dawno temu, jeszcze jako młody pracownik, wysłuchałem na moim Wydziale MIM UW wykładu gościa z firmy Google. Musiało to być całkiem niedługo po powstaniu ich wyszukiwarki. Opowieść przybysza z dalekiego i bogatego świata dotyczyła wykonywania obliczeń na zepsutych komputerach i wywróciła mój pogląd na wiele rzeczy.

Wiedziałem, że Google jest firmą wykonującą wielkie obliczenia i że używa do tego ogromnych ilości komputerów. Jednak w swojej naiwności absolutnego teoretyka zajmującego się logiką, nie domyślałem się prostej ze statystycznego punktu widzenia prawdy: jeśli liczy się przez tydzień na 10 tys. maszyn na raz, w zasadzie niemożliwe jest, żeby one wszystkie przez cały czas były w 100 proc. sprawne – któraś musi się zepsuć. Zatem ceną za możliwość obliczenia rzeczy, z którymi inaczej nie ma jak sobie poradzić, jest to, że trzeba wszelkie programy od początku projektować tak, żeby awarie pojedynczych komputerów nie sprawiały, że wszystko trzeba zaczynać od zera. Zatem duplikuje się przechowywane dane, zapisuje na wszelki wypadek wyniki pośrednie itp. To są niezbędne koszty używania rzeczy zepsutej.

Z czasem dowiedziałem się, że analogiczne problemy już dużo wcześniej rozważali specjaliści od komunikacji, z czego wzięły się m.in. kody wykrywające i korygujące błędy oraz epokowe badania Claude’a Shannona na temat przepustowości informacyjnej zaszumionego kanału. One też stanowią wkład do ogólnego zagadnienia używania rzeczy zepsutych, wskazując, że łączem o niepełnej sprawności koniecznie trzeba przesyłać nadmiarowo wiele informacji, żeby to, co niezbędne, dotarło do celu, oraz dokładnie opisują, jak wiele tego nadmiaru musi być.

Nie ukrywam, nurtuje mnie pytanie, dlaczego uprawnienia do użycia broni atomowej w Rosji Putina są takie mało jednoosobowe. Sam jedynowładca musi się godzić z tym, że oprócz niego rozstrzygnięcia o wystrzeleniu rakiet musi dokonać kilka innych osób na ścieżce decyzyjnej. Prowadzi ona poprzez Sztab Generalny do dowódców wyrzutni. Sztab Generalny ma też obejście, które pozwala mu – ale nie Putinowi osobiście – bezpośrednio uruchomić procedury startu (przeczytałem o tym tutaj).

W korupcji mogą rozpływać się nie tylko pieniądze, lecz także władza oraz sprawczość.

Podejrzewam, że to kolejna manifestacja naturalnego prawa, że używanie rzeczy zepsutych narzuca ograniczenia. Rosja jest państwem skorumpowanym, co powoduje, że z góry trzeba zakładać, iż jej system broni atomowej był okradany i nie jest w pełni sprawny. Oczywiście to pozostaje tylko moim domysłem, mogą istnieć sensowne alternatywne wyjaśnienia.

Przeanalizujmy to. Władca przeznacza środki na budowę i stałą konserwację arsenału atomowego. Zostają one wysłane do celu, lecz po drodze każdy szczebel decyzyjny może je defraudować. Nie może tego robić jawnie, więc nikt wyżej nie wie, co zostało wykonane rzetelnie, na czym oszczędzono, a czego wcale nie zrobiono. Może zamiast 10 silosów wybudowano tylko 9? Albo nie we wszystkich stoją prawdziwe rakiety? Może zamiast wymieniać im wszystkim paliwo na nowe co x miesięcy, wymienia się je dwa razy rzadziej albo robi to firma specjalizująca się w czymś zupełnie innym? (Właśnie to mówiono o zatopionym krążowniku „Moskwa”: że teoretycznie przeszedł remont swoich rakiet, ale kontrakt dostała po znajomości niekompetentna firma, więc do pełnej sprawności doprowadzono tylko te, które później miały zostać poddane kontrolom).

Co by się stało, gdyby teraz Putin miał guzik do bezpośredniego odpalenia każdej z rakiet? Mógłby „wystrzelić” nieistniejącą albo niezdolną do lotu (pół biedy), albo, co gorsza, naprawdę wystrzelić niesprawną. Tu grozi ciężka tragedia, bo mogłoby się okazać, że rakieta wystartuje, ale poleci w losowym kierunku i zdetonuje swoją głowicę gdzieś w Rosji albo zupełnie przypadkowym innym państwie, które może mieć zdolność do odwetu. Morał jest oczywisty: algorytm podejmowania decyzji o użyciu broni nuklearnej musi, ze względów bezpieczeństwa, po drodze uwzględniać osoby z prawdziwą wiedzą, którym jednostek podległego im sprzętu nie wolno użyć, bo raczej nie zadziałają poprawnie. Złodzieje państwowych pieniędzy chcą żyć i się nimi cieszyć, a nie ginąć, więc w tej grożącej nuklearną zagładą sytuacji z góry wpasowano do mechanizmu wiedzę o łapownictwie.

Jak widać, w korupcji mogą rozpływać się nie tylko pieniądze, lecz także władza oraz sprawczość. Przypuszczam, że w warunkach Rosji Putin miałby jednoosobowe prawo do wystrzeliwania rakiet tylko wtedy, gdyby je sam budował i serwisował.