Hunga Tonga oddaje życie dla nauki
Jaka piękna katastrofa – mogliby zakrzyknąć badacze ziemskich i pozaziemskich wulkanów, kiedy wyspa Hunga Tonga zniknęła z powierzchni Oceanu Spokojnego. Wydarzenie to było spodziewane i rozgrywało się długimi etapami, ale finalny akord wybrzmiał 15 stycznia 2022 r., wyzwalając energię pół tysiąca razy większą niż bomba atomowa odpalona przez Amerykanów nad Hiroszimą w lecie roku 1945. Huk wali uderzeniowej był słyszany na odległej o tysiące kilometrów Alasce jeszcze siedem godzin po tym wydarzeniu.
Jaka piękna katastrofa – mogliby zakrzyknąć uczeni, bo ewolucja rzadko której wulkanicznej wyspy śledzona jest z równą uwagą. Hunga Tonga obserwowana jest z orbity, z pokładów satelitów, z rozdzielczością rzędu pół metra. Terytorialnie rzecz biorąc, do podpatrywania nie było wiele. Wyspa, która na skutek erupcji podwodnego wulkanu zaczęła się wynurzać ponad powierzchnię oceanu w grudniu 2014 r., miała maksymalną powierzchnię niespełna 2 km2. Ale zachodzące z niej zmiany, eksplozja oraz charakter interakcji między lawą z wodą to dla naukowców cenne informacje. Ułatwią im zrozumienie tego, co przed miliardami lat działo się na Marsie i, być może, na Wenus – bo także na ich powierzchniach znaleźć można było wówczas i wulkany, i wodę.
„Zazwyczaj nie mamy okazji widzieć, jak powstaje wyspa, a tym razem dostaliśmy fotel w pierwszym rzędzie” – mówi magazynowi „Nature” James Garvin, szef naukowy należącego do NASA Goddard Space Flight Center w Greenbelt, w stanie Maryland. I nie chodzi tylko o przestrzenną i czasową rozdzielczość prowadzonych obserwacji.
Zazwyczaj wyspy o genezie podobnej do Hunga Tonga erodują i znikają z pola widzenia w ciągu paru miesięcy. Ta natomiast pozwoliła się oglądać przez całe lata. Ponadto fakt, iż wulkan i wyspa otoczone są przez ocean, zbliża sytuację do kontekstu niskiej grawitacji, typowej dla mniejszych niż Ziemia planet Układu Słonecznego. Pozwala to snuć przypuszczenia o przebiegu tamtejszych zjawisk geologicznych.
Grek Zorba miał rację.