Podkast 12. Adam Robiński: Bóbr. Jak zjedliśmy i zmartwychwstaliśmy naszego mistrza
Bobry zaczęły budować zaporę na kalifornijskiej rzece Sacramento około 600 r.n.e. Zanim na rozlewiskach rzek na całej planecie pojawili się ludzie, świat należał do tych gryzoni. Tamy, jeziora, rozlewiska, struktury o powierzchniach porównywalnych do obszarów współczesnych państw – fenotyp rozszerzony bobrów był doprawdy imponujący. Jak chyba żaden inny gatunek posiadły umiejętność kształtowania otaczającego go środowiska. – Kiedy Homo Sapiens zaczął wychodzić z jaskiń i uczyć się kolejnych sposobów wpływania na krajobraz, bobry bardzo często były jego nauczycielami – mówi Robiński.
Dziś bóbr wydaje się istotą nieco tajemniczą, choćby dlatego, że jego tryb życia słabo zazębia się nomen omen, z naszym rytmem dnia. Ale do czasów II wojny światowej, znaliśmy się lepiej. Nie znaczy to, że z pożytkiem dla tego wodnego ssaka. Nasi przodkowie wykorzystywali go na niezliczone sposoby, a hodowla stanowiła istotną część gospodarki. – To był taki szwajcarski scyzoryk. Każdy jego element do czegoś się nadawał – wyjaśnia Robiński. Po wojnie gatunek stanął na krawędzi wyginięcia – został jednak pieczołowicie odtworzony.
Bóbr nie był jednak mile widziany przez mieszkańców terenów wiejskich, mimo że to on był tam pierwszym gospodarzem. Ratunkiem było wejście Polski do Unii Europejskiej i związane z nim objęcie ochroną terenów podmokłych.
Dziś bobry zauważyć można niekoniecznie „za Opiwardą, za siódmą rzeką” (to tytuł książki Igora Newerlego z 1985 r., którą autor „Pałaców na wodzie” ceni szczególnie). – Potrafią się odnaleźć nawet w miejskiej betonozie – mówi Robiński. O ile tylko przebiega przez niego rzeka, o ile o zmroku staniemy na jej brzegu i będziemy uważni. Zapytajmy wtedy bobra, a podpowie, jak urządzić nasze miasta, żeby żyło się w nich bobrzej.