Shutterstock
Środowisko

Eksperci: Budowa stopni wodnych rujnuje ekosystem rzek

Hydrobiolodzy i naukowcy z PAN zgodnie i stanowczo sprzeciwiają się rządowym koncepcjom ulepszania polskich rzek. Katastrofom takim jak na Odrze nie zapobiegnie budowa stopni wodnych. To pomysł sprzeczny z obecnym stanem wiedzy naukowej. A do tego nieekonomiczny.

Od 7 do 9 września 2022 r. w Łodzi odbywał się XXV Zjazd Hydrobiologów Polskich. Pewnie najważniejszy z dotychczasowych. Zjazdy takie organizuje Polskie Towarzystwo Hydrobiologiczne, do którego należą także chemicy, inżynierowie, geolodzy czy osoby, które zajmują się analizą statystyczną danych i z hydrobiologią mają w zasadzie tylko tyle wspólnego, że to ona dostarcza im materiału badawczego. Sami hydrobiolodzy też mają zróżnicowane zainteresowania. Jedni są biologami molekularnymi, inni analizują zdjęcia satelitarne całego świata. Jedni praktycznie nie wychodzą z laboratorium, inni prawie nigdy nie wracają z terenu.

Mimo tego zróżnicowania, na XXV ZHP udało się przyjąć jednogłośnie (choć po wielu krytycznych uwagach i korektach) uchwałę dotyczącą katastrofy ekologicznej w Odrze i sposobów jej naprawy.

Nie jest to wcale takie oczywiste, na niektórych poprzednich zjazdach zdarzało się już przyjmować podobne uchwały, ale nie zawsze jednomyślnie. Chociażby kilkanaście lat temu wezwanie do zaniechania planów kaskadyzacji Wisły zostało przyjęte, ale bez poparcia niektórych hydrobiologów związanych badawczo ze Zbiornikiem (według nomenklatury Głównego Geodety Kraju – Jeziorem) Włocławskim. Teraz środowisko było zgodne: to, co się stało w Odrze i jej górnośląskich dopływach to zaledwie ciekawy przypadek albo już katastrofa, ale wśród różnych okoliczności, które do tego doprowadziły, są regulacja i zanieczyszczenie Odry. To już nie są opinie, tylko naukowe wnioski.

Kanały z przeszkodami – ale i bez życia

O tym, że zasolenie jest krytycznym zagrożeniem dla Odry i Wisły, zwłaszcza w jej górnych odcinkach, służby ochrony środowiska alarmują od co najmniej lat 90. XX w. Jest to jednak taki rodzaj odpadu, który bardzo trudno zneutralizować, więc koniec końców trafia do rzek. Jeżeli jednak wśród zapowiadanych przez rząd sposobów uzdrowienia sytuacji Odry ma być budowa kolejnych piętrzeń, to hydrobiolodzy nie mogą się z tym zgodzić.

W szybko płynących rzekach fitoplankton jest mało obfitym zespołem organizmów. Na większą skalę pojawia się w wielkich rzekach o wolniejszym przepływie, a nic tak nie zwalnia przepływu, jak przegrody. Zakwity wód Odry zdarzały się nieraz (nawet w czasie poprzedniego zjazdu hydrobiologów, we Wrocławiu, doszło do sinicowego). Prawie nigdy jednak nie były toksyczne (wyjątkiem był spowodowany przez bruzdnicę Durinskia dybowskii w 2012 r., który spowodował pomór ryb, ale ograniczył się do wrocławskich kanałów żeglugowych).

Specjaliści od biologii wód przywołują przykład systemu Krutyni, który na mapie wygląda jak nić rzeki z nanizanymi paciorkami jezior przepływowych. Te jeziora też nieraz dotyka zakwit, ale na samym wypływie jest on słabszy, a rzeką płynie już przejrzysta woda.

To nie jest magiczne działanie rzeki, tylko efekt tysięcy filtratorów zasiedlających dno naturalnej rzeki – małży, larw chruścików, larw meszek, gąbek i innych zwierząt. Filtratorzy muszą jednak do czegoś się przyczepić – do wodnych roślin, kawałków drewna, kamieni, niektóre nawet do piasku. Im bardziej przekształcone hydrotechnicznie koryto – w tym usuwana roślinność i „czyszczone” dno – tym trudniej małym organizmom się osiedlić. Przy spowolnionym przepływie podłoże dodatkowo pokrywa niesprzyjający filtratorom muł (zamiana dna gruboziarnistego na drobnoziarniste jest jednym z głównych zmartwień zarządców alpejskich rzek i potoków przegrodzonych elektrowniami wodnymi, choć tam chodzi głównie o kłopot, jaki to stwarza pstrągom). W konsekwencji nieniepokojone glony tworzące zakwit płyną z prądem, a jeśli są toksyczne, zatruwają nie tylko zbiorniki, ale też rzekę, czy coś, co bardziej niż rzekę przypomina kanał.

Ktoś może woleć kanał z zamulonym dnem bez pstrągów i małży, byle łatwiejsza była żegluga. Jego dno zasiedlone przez miliony krewniaków dżdżownic też może być obiektem badań hydrobiologicznych. Jednak twierdzenie, że piętrzenie wód zmniejszy ryzyko zakwitów, jest po prostu sprzeczne ze współczesną wiedzą naukową.

Parafrazując powiedzenie o rybkach i akwarium, które mimo swojej idiomatyczności ma tu całkiem dużo sensu: można mieć rzekę albo świetnie nadającą się do żeglugi, albo do życia ryb i innych organizmów. Obu rzeczy naraz zrealizować się nie da.

Zbiorniki z wodą – ale także z toksynami

W redakcję uchwały ważny wkład mieli m.in. hydrobiolodzy i ekohydrolodzy pracujący od lat na Zbiorniku Sulejowskim, który jest spektakularną porażką planistyczną. Miał być rezerwuarem wody pitnej dla Łodzi, ale bardzo szybko stał się świetnym poligonem badawczym nad zanieczyszczeniem wód i będących ich konsekwencją zakwitami sinicowymi. Wody do spożycia nie da się z niego pozyskać bez koszmarnych nakładów na uzdatnianie.

Ważną, choć niezaskakującą obserwacją, którą poczynili zaś ichtiolodzy obecni przy ocenie skutków katastrofy Odry, była ta, że żywe ryby gromadziły się w różnego rodzaju nieregularnościach brzegu. W naturalnej rzece jest pełno rozmaitych ramion bocznych, miejsc odgrodzonych odsypami i wyspami, miejsc o zróżnicowanej głębokości. Słowem: mozaika. Regulacja i tworzenie piętrzeń w oczywisty sposób eliminuje takie refugia. Jeżeli pojawi się toksyna – czy to naturalna, czy z zanieczyszczenia – ryby nie mają gdzie przed nią uciec.

Algi z toksynami – ale wina człowieka

Jednym z kluczowych przesłań uchwały jest podkreślenie, że nieuprawnione jest nazywanie katastrofy naturalną tylko dlatego, że przyczyną śmierci ryb i małży był zakwit spowodowany przez Prymnesium parvum. Intensywna fotosynteza prowadzone przez te jednokomórkowce doprowadza do przesycenia wody tlenem (skutkującego chorobą gazową) i do alkalizacji odczynu (powodującego przemianę jonów amonowych w toksyczny amoniak), ale przede wszystkim do uwolnienia trującej substancji zwanej prymnezyną.

Algi P. parvum do górnej Odry mogły zostać zawleczone przez człowieka, np. z żeglugą, ale równie dobrze mogło pojawić się tam bez jego udziału, np. przetransportowane przez ptaki. Hydrobiolodzy tego nie są w stanie teraz przesądzić. Znając jednak zwyczaje tego gatunku, wiedzą, że gdyby woda w Odrze była uboga w substancje biogenne i sól oraz płynęła wartko, gatunek ten pozostałby marginalnym elementem ekosystemu. Jest jednak inaczej, a warunki, które sprzyjają takiemu zakwitowi, są dziełem człowieka, a nie natury.

Uchwała podkreśla, że przyczyny katastrofy są złożone i nałożyło się na nią wiele czynników, ale nie można jej uznać za incydentalny wybryk natury. Są konsekwencją wieloletniej gospodarki, w której rzeki z jednej strony są odbiornikiem ścieków, a z drugiej pozbawia się je zdolności do samooczyszczania. To oznacza, że utrzymanie dotychczasowego modelu działania grozi powtórzeniem tej sytuacji i to nie tylko w Odrze, ale też w Wiśle i innych rzekach. Gatunków glonów planktonowych, które mogą dać toksyczne zakwity, jest więcej, a obecne działania i plany raczej będą im sprzyjać niż przeszkadzać.

Dokumenty z zaleceniami – ale ignorowane

Instytucje zarządzające wodą zamówiły w poprzednich latach metodyki do wyznaczania przepływów środowiskowych, czyli warunków przepływu niezbędnego dla funkcjonowania rzek i kanałów jako elementów ekosystemu. Zamówiły też ekspertyzy dotyczące strategii renaturyzacji rzek. Oba wpisujące się w politykę Unii Europejskiej dokumenty powstały, ale w praktyce trafiły na półkę.

Hydrobiolodzy zaznaczyli, że rzeki powinny być rzekami, a więc podlegać zarządzaniu przez resort środowiska, a nie infrastruktury. Tak było niemal przez całą III RP, aż do powołania Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. W pewnym momencie przejęło ono z resortu rolnictwa także rybactwo śródlądowe i w zasadzie mogłoby się nazywać po prostu ministerstwem gospodarki wodnej, ale widocznie podkreślenie roli żeglugi było zbyt ważne. Przy jednej z rekonstrukcji rządu rybactwo wróciło do rolnictwa, a gospodarka wodna na miesiąc do środowiska, ale ostatecznie trafiła do infrastruktury, co wskazuje na priorytety.

Rzeki z wadami – albo z katastrofami

Można powiedzieć, że hydrobiolodzy mają podejście jednostronne. Jednak równolegle nad swoim komunikatem pracował interdyscyplinarny zespół doradczego ds. kryzysu klimatycznego działającego przy Prezesie PAN. Jest on utrzymany w podobnym tonie, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że skład redakcyjny obu dokumentów ma część wspólną. Zdarzało się już, że różne komitety PAN wyrażały sprzeczne stanowiska, ale tym razem pod komunikatem podpisały się także PAN-owskie komitety gospodarki wodnej i inżynierii środowiska.

Zarządzający muszą zdecydować, czy wolą mieć rzeki z ich zaletami i wadami, czy kanały z mniej lub bardziej iluzoryczną ochroną przeciwpowodziową, koniecznością utrzymywania zdolności żeglugowej i wybuchającymi raz po raz katastrofami ekologicznymi.

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną